Tu jest czesc pierwsza, a tu czesctrzecia

Dogs Of War
cześć II

Autor : Oparski
HTML : Argail

-      Co to, k-wa, jest? - powiedział Bar.
-     Jak to, k-wa, co to jest? - odparł książę. - To jest, k-wa, czar, ty ślepy bicepsie.
    Bar odwrócił się w stronę Dona.
-     Coś ty, k-wa, nagle taki zajebiście mądry? - zapytał. - Pukałeś się ostatnio z Magusem? W czekoladkę? Fajnie było?
-     A co? Tobie nie dał? Chciałeś pobawić się jego kulą ale nie wchodziła w dupkę?
    Don spojrzał na Bara.
-     K-wa - powiedział barbarzyńca. - Zaraz ci wsadzę w dupkę ten miecz i zobaczymy czy wejdzie do końca, czy trzeba będzie pogłębiać.
-     Ej - odezwał się głos z tyłu. Obaj wojownicy odwrócili się do maga.
-     Sp-dalaj, k-wa - rzucił Don. - Nie widzisz, że k-wa, rozmawiamy?
-     To wy sp-dalajcie - odparł Ross. - Stoicie mi k-wa na linii strzału. Zaraz przyp-dolę temu dużemu ze skrzydłami, żebyście mi potem nie skomleli, jak was przyjara.
-     Ty, k-wa, jaki się magus zrobił agresywny, zobacz - powiedział z ironicznym uśmiechem książę. - Pewnie się nie spełnił z tą laską, którą trzymał w swojej wieży przez ostatnie dwie noce. Magusku, - Don przechylił głowę i spojrzał na Rossa - czyżby nie chciała tego robić tak, jak lubisz? Z łańcuchami, biczem i temu podobne?
    Mag się zdenerwował. Twarz mu stężała i mięśnie pod szatą napięły się. Poczuł, że przestaje nad sobą panować.
-     K-wa, - rzekł przez zaciśnięte zęby - odp-dol się, ćwoku, bo ci przyj-bię i się, k-wa, skończy.
-     Och, och, magusku, a kto ci rączki rozbuja? - odparł Don. - Nie ekscytuj się tak, bo się spocisz, skarbie.
    Mag zacisnął pięści. Słowa czaru same pojawiły się w jego umyśle. Don obejrzał się na stojącego obok Bara. Chciał coś powiedzieć o konieczności używania perfumy także przed walką, kiedy nagle przestrzeń wkoło wybuchnęła ogniem. Powietrze przecięły ściany płomieni, z dużą prędkością poruszające się od strony ołtarza. Fala gorąca ogarnęła unoszącą się w powietrzu trójkę i ogień przeszedł przez ich ciała. Płomienie osmaliły ich skórę i ekwipunek, lecz lata spędzone w ogniu walk wyrobiły w nich swoisty stoicyzm w stosunku do tego typu niespodzianek. Bar odwrócił się i na klatę przyjmował kolejne ataki ognia, aż ostatnia fala przeszła i zanikła. Don ryknął z wściekłością.
-     Mag! Zabiję cię za to!
    Uniósł topór i rzucił się w stronę Rossa, nie zwracając uwagi na fakt, że czarownik też znalazł się w zasięgu płomieni. Mag uniósł dłonie i wykonał kilka gestów.
-     To nie on - huknął Bar donośnym głosem. - Ten ćwok nie potrafi rzucić czegoś takiego.
-     Czego się, k-wa, wtrącasz! - krzyknął książę - Osmalił mnie! I wk-wił!
    Szósty zmysł barbarzyńcy funkcjonował jak należy. Odwrócił się akurat w momencie, kiedy pierwszy nycaloth, z toporem i tarczą unosił broń.
-     Ładną masz tarczę, k-wa - powiedział Bar. - Ale tylko ćwoki używają tarczy, wiesz o tym.
    Don zamachnął się toporem i przerwał magowi zaklęcie. Unosząc się w powietrzu, czarownik zdołał jednak uniknąć pierwszego ciosu toporem. Książę powtórzył. Mag pochylił się i ostrze broni świsnęło nad jego głową.
-     Walisz jak cepem - stwierdził z sarkastycznym uśmiechem Ross. - Popróbuj może na jakimś, ja wiem, drzewie, jak z nim dobrze zagadasz to się nie będzie ruszać.
    Mag zamachał rękoma. Kolejny cios księcia przerwał mu zaklęcie w połowie, kiedy broń odbiła się od stoneskina. Książę z furią ponowił atak. Tym razem Ross wykonał zgrabny unik i topór Dona przeciął powietrze kilka centymetrów obok jego lewej ręki.
-     Piękne cięcie, księciuniu - podsumował mag. - Może się zamienimy? Dasz mi topór i ja spróbuję, jeśli będę miał wyższą skuteczność niż ty, stawiasz Barowi laskę. Wychodzi mi, że, w przybliżeniu, muszę mieć więcej niż 25%, nie wydaje mi się to trudne nawet jeśli będę walczył z tym, który właśnie cię zachodzi od...
    Książę poczuł dwa potężne ciosy w plecy. Ciałem księcia wstrząsnął impuls elektryczny. Błyskawicznie odwrócił się, cała złość do maga zogniskowała się na demonie, który go zaatakował. "Stoneskiny!", pomyślał i zdał sobie sprawę, że właśnie przypomniał sobie o czym zapomniał.
-     K-wa! - wrzasnął.
    Don zdążył jeszcze zobaczyć błękitne iskry pełgające po jednym z toporów nycalotha, kiedy ten unosił broń do zadania kolejnego ciosu.
    Mag wykrzywił twarz widząc niepowodzenie księcia. Zastanowił się, czym mu teraz przywalić. Skoro Don już nie będzie mógł mu przerwać zaklęcia, może skoncentrować się na czymś radykalnym. Na przykład...
    Ross poczuł jak zadany od tyłu cios odbił się od stoneskina. Potem drugi, trzeci i czwarty. Dwa unoszące się w powietrzu piscolothy atakowały go swoimi szczypcami, dwa kolejne zbliżały się od dołu. Mag przełknął ślinę.

    Bar von Barian ciął unoszącego się przed nim nycolotha. Dwa mordercze ciosy trafiły w trzymaną przez demona tarczę. Potwór zaryczał. Uniósł topór i uderzył. Bar z barbarzyńską gracją uchylił się przed obydwoma trafieniami i roześmiał się. Zaatakował znienacka. Nycaloth nie zdążył zasłonić się przed pierwszym ciosem, lecz dwa kolejne przyjął już na tarczę. Z rany na klatce piersiowej popłynęła czarna krew. Demon odwinął się i uderzył. Bar tylko lekko ruszył biodrem, zmienił pozycje i oba ciosy potwora trafiły w próżnię. Bar zrobił krótkiego młyńca mieczem i kontynuując ruch zaatakował. Nycaloth był jednak szybki. Jego tarcza znajdowała się dokładnie tam, gdzie być powinna. Ciosy barbarzyńcy lądowały na niej nie wyrządzając demonowi szkody. Nycaloth uśmiechnął się obnażając kły. Płomienie, którymi zwieńczona była tarcza potwora na chwilę zajaśniały ogniem. Na ciele Bara pojawiły się ogniste pręgi, które po chwili uformowały się w płonącą sieć, która ściśle opięła jego skórę. Barbarzyńca przez moment poczuł atak gorąca, lecz gdy podniósł dłoń by zerwać sieć, ta już zniknęła. Bar wzruszył ramionami.
-     To wszystko, k-wa?
    Nycaloth zaatakował toporem, lecz obu jego ciosów Bar z łatwością uniknął.

    Don van Powerman po raz drugi nie pozwolił się zaskoczyć. Natarł toporem na demona i oba jego ciosy trafiły nycalotha w tułów.      Potwór zaryczał z bólu i zaatakował obydwoma toporami jednocześnie. Książę próbował się zasłonić, lecz nie zdołał uniknąć wściekłego ataku nycalotha. Ciosy trafiły księcia i tylko zręczność Dona sprawiła, że pozostał w jednym kawałku. Książę zauważył jak po ostrzu jednego z toporów przemknęła iskra i po chwili poczuł wstrząs wyładowania elektrycznego. Zdenerwował się.
    Zamachnął się i potężnie uderzył. Jego pierwszy cios nycaloth sparował. Lecz nie zdążył zasłonić się ponownie, gdy siła uderzenia księcia wytrąciła go z równowagi. Kolejne dwa ciosy zadały demonowi głębokie rany, lecz potwór oddał z morderczą precyzją. Książę w porę dostrzegł zbliżające się ostrze topora rażącego elektrycznością i precyzyjnie się przed nim zasłonił. Cios był zadany z boku, z dużą siłą, lecz bez zbytniej precyzji. Książę zbyt późno zorientował się, że coś jest nie tak. Uderzenie drugiego topora nadeszło z góry. Książę próbował zrobić unik, lecz nie zdążył. Pierwszy cios zachwiał Donem i półobrót, który książę usiłował wykonać nie wyszedł mu odpowiednio szybko. Ostrze topora spadło na księcia z zabójczą precyzją. Don poczuł przeraźliwy ból w prawej nodze i wiedział, że nie jest dobrze. Ostrze topora zajaśniało na chwilę purpurowym blaskiem. Noga księcia spadła na podłogę świątyni ucięta równo nad kolanem.

    Ross the Boss myślał intensywnie. "Yugolothy, na co one są odporne, na ogień na pewno... Ile jeszcze mam stoneskinów?"
    Czarownik szybko wymówił kilka słów i dramatycznym ruchem wyciągnął przed siebie prawą rękę. Piorun wystrzelił z dłoni maga. Uderzył w pierwszego piscolotha, odbił się, uderzył w drugiego i poleciał dalej. Trzeci demon, trafiony zaklęciem nie zareagował. Wyładowanie wniknęło w niego bez żadnego efektu. Dwa pierwsze potwory nerwowo spoglądały na swoje przypalone skorupy. A potem zaatakowały. Zmasowany atak od frontu, cztery silne ciosy szczypcami zachwiały czarownikiem. Dwa kolejne piscolothy nadleciały od dołu i od tyłu. Mag poczuł jak spadają z niego cztery stoneskiny. Zostały mu tylko dwa. Dostrzegł jak macki, które piscolothy miały zamiast twarzy zafalowały i zwinęły się jak bicze. Mag próbował rozpaczliwie zająć taką pozycję, aby widzieć wszystkie atakujące go potwory.

    Bar ujął porządnie bastarda w obie dłonie i wziął potężny zamach. Pierwszy cios przedarł się przez zasłonę nycalotha i trafiony w klatkę piersiową demon zawył z wściekłości. Drugi cios uderzył niżej. Yugoloth próbował zasłonić się tarczą lecz uderzenie barbarzyńcy było precyzyjne. Trafił demona w kolano i słychać było wyraźny chrzęst łamanych kości. Odcięta siłą umięśnionych ramion Bara kończyna, ciągnąc za sobą strugę czarnej krwi, poszybowała w kierunku posadzki świątyni. Demon zaryczał. Bar uśmiechnął się szeroko. Jego trzeci cios, zadany z mniejszą precyzją, ześlizgnął się po łuskach potwora. Nycaloth oddał. Oba ciosy barbarzyńca, nie przestając szczerzyć zębów, z łatwością sparował.
-     No i co teraz, k-wa, kuternogo? Może zatańczymy?
    Nycaloth zawył. Jego oczy lśniły bezrozumną wściekłością. Zaatakował. Pierwszy cios, zadany z dziką furią trafił barbarzyńcę w lewe ramię. Drugi uderzył Bara w klatę. Barbarzyńca dostrzegł jak ostrze topora zalśniło białym blaskiem i nagle poczuł jak zimny dotyk żelaza wysysa z niego życiową energię. Topór wyrył w jego ciele głęboką ranę. Barbarzyńca spoważniał. Gdyby nycaloth znał Bara lepiej, wiedziałby, że nie jest to dobry znak. Dla niego. Barbarzyńca uderzył dwa razy. Zadał krótkie, mordercze ciosy. Nycaloth zachwiał się, gdy na jego ciele pojawiły się dwie kolejne rany. Nycaloth spróbował oddać, lecz Bar był szybszy. Kolejne trzy ciosy trafiły demona, pomimo prób zasłonienia się tarczą. Trzecie uderzenie barbarzyńcy odrąbało duży kawał ciała z tułowia demona i czarna krew trysnęła na skórę wojownika. Nycaloth odwinął się. Jego ciosom brakowało precyzji. Ciężkie rany spowolniły jego ruchy.
    Bar stał skoncentrowany. Demon przyczaił się i znienacka zaatakował. Pierwszy cios drasnął Bara w lewe udo, drugi minął barbarzyńcę nie zadając ran. Bar uderzył. Pierwszy cios odbił się od zastawionej nieporadnie tarczą zasłony. Drugi dosięgnął celu. Nycaloth zaryczał w agonii. Topór i tarcza wypadły mu z dłoni i wraz z jego martwym ciałem opadły na podłogę. Barbarzyńca rozejrzał się wokół.

    Książę odchylił głowę i uniósł do góry obie ręce. Z kikuta odciętej nogi broczyła mu krew.
-     Please, haste me !
    Ostrze topora księcia zajaśniało błękitnym blaskiem. Światło spłynęło po drzewcu i na krótką chwilę objęło Dona. A potem książę szybkim ruchem opuścił wzrok. Jego oczy spotkały spojrzenie czającego się naprzeciwko demona.
-     No chodź, ćwoku. Spotkaj swoje przeznaczenie.
    Ruchy księcia nabrały niezwykłej prędkości. Don pewnie zacisnął dłoń na rękojeści topora i krótkim ruchem uderzył. Pierwszy cios odbił się od rozpaczliwie zastawionej przez nycatotha zasłony, drugi ześlizgnął się po twardej skórze potwora lecz dwa następne trafiły demona w tułów. Nycaloth zawył. Uniósł w powietrze oba topory i zaatakował. Don van Powerman był szybki, lecz ból i upływ krwi z rany po odciętej nodze przytłumiły nieco jego reakcję. Pierwszy cios demona chybił księcia i ten uśmiechnął się szyderczo. Chciał coś powiedzieć, kiedy uśmiech zastygł mu na twarzy. Nycaloth wykonał sprytny zwód, drugi topór minął zastawę księcia i doszedł celu. Don dostrzegł ten sam purpurowy blask rozjaśniający na chwilę ostrze broni i poczuł jak nagle ogarnia go niewypowiedziane wk-wienie. Prawe ramię księcia, odrąbane dokładnie w łokciu, w strudze krwi opadło na podłogę.
    Topór spadając pionowo w dół uderzył o posadzkę, zatańczył przez moment na czubku i ze szczęknięciem metalu o kamień zastygł na podłodze świątyni.
    "K-wa!"
    Książę poszybował w dół. Brocząc krwią z pozostałości po obu odciętych kończynach leciał w kierunku leżącego na posadzce topora. Lewą ręką umiał walczyć tak samo dobrze jak prawą, a nie leżało w jego naturze wycofywanie się z pola walki, nawet jeśli doznał kilku ran nieco poważniejszych niż zwykle. Poczuł dwa ciosy w plecy, lecz uderzenia nie przebiły się przez zbroję ze smoczej skóry. Książę skoncentrował się na swoim toporze.
    Poniżej, na poziome podłogi, fragment powietrza nagle zafalował. Obok leżącej broni Dona z cichym odgłosem pojawił się jeszcze jeden yugoloth. Książę zwrócił na niego uwagę, gdyż nie dostrzegł, żeby wcześniej znajdował się w sali. Miał metr osiemdziesiąt wzrostu, szczupłą sylwetkę, ubrany był w obcisłe, czarne ubranie i spięty złotą klamrą z rubinem płaszcz. Na szyi, na grubym, złotym łańcuchu nosił medalion z dziwnym symbolem, jakby splątanych liter. Jego podłużna twarz nie miała żadnych rysów. Jedynie po bokach miał dwoje dużych oczu, lśniących w półmroku lekko czerwonym blaskiem. Ultroloth.
Książę szybko kalkulował. Wyciągnął lewą rękę przed siebie i starał się nabrać maksymalnej prędkości. Poczuł kolejne dwa uderzenia.
    Jeden z ciosów trafił go w okolice nerek i ciałem Dona wstrząsnął elektryczny impuls. Drugi ześlizgnął się nie zadając żadnych ran. Książę starał się nie zwracać na nie uwagi. Utlroloth pochylił się, żeby chwycić topór księcia, lecz Don był szybszy. Całym impetem rozpędzonego ciała uderzył o podłogę i ułamek sekundy przed wyciągniętą łapą yugolotha chwycił za swoją broń. Przetoczył się po podłodze i ocalałą nogą odbił się od ziemi szybując w powietrze. Spojrzał przed siebie. Wyżej Bar walczył z atakującym go potworem. Ross, otoczony przez piscolothy szukał odpowiedniej chwili, by rzucić zaklęcie. Pikując w kierunku księcia zbliżał się nycaloth, dzierżąc w łapach obydwa topory. Ultroloth zerknął na wojownika swoimi demonicznymi oczami. Księciu zdawało się, że dostrzegł w spojrzeniu potwora blask wściekłości.
-     Wciąż starasz się wygrać - usłyszał w swej głowie ponury głos. - Ale nie wydaje mi się, żebyś miał szansę, śmiertelniku.
Nycaloth zwolnił i zaczął zachodzić Dona od tyłu. Lecz książę nie miał wątpliwości kogo zaatakować. Z toporem w lewym ręku rzucił się na ultrolotha.
-     Oddaj mi ten topór. Natychmiast - usłyszał Don w swojej głowie. Fala magii ogarnęła księcia, wypełniając jego świadomość kategoryczną potrzebą wykonania polecenia. Książę na krótką chwilę stracił panowanie nad własnym ciałem. Przez moment znajdował się w stanie, kiedy nie istniało nic wokoło, a całe jego istnienie skupiało się na konieczności oddania topora. Lecz książę był zbyt doświadczonym wojownikiem, by tak łatwo ulegać nakazom.
-     Chyba sobie żartujesz - wysapał.
    Książę uderzył cztery razy i jego topór cztery razy odbił się od ciała ultrolotha. W tym samym czasie drugi demon zaatakował księcia od tyłu. Dwa silne ciosy odbiły się od skóry Dona. Książę kontynuował.
    Ultroloth, który poprzednio stał i nie reagował na ciosy księcia teraz zaatakował z furią. Dwa razy uderzył łapami, pierwszego ciosu książę uniknął, lecz drugi potężnie rozorał księciu twarz. Książę poczuł, jak pazury yugolotha silniej niż powinny uderzają go w prawą część twarzy i zaklął. W tym samym czasie nycaloth zaatakował Dona od tyłu. Jeden z ciosów trafił księcia w plecy. Książę wpakował sześć potężnych uderzeń w ultrolotha, lecz każdy z nich odbił się od ciała demona. Cała ta zabawa przestawała się księciu podobać. Krwawił nieprzyjemnie z zadanych ran i coraz mniej pozostawało mu sił. Oceniał, że kolejnego silnego ataku demona może już nie wytrzymać. Kątem oka zerknął na pierścień na lewej dłoni. Miał w nim ostatni ładunek teleporta i wiedział, że teraz jest najwyższa pora, żeby go wykorzystać.

    Ross the Boss w panice starał się ustawić tak, by mieć na oku wszystkie atakujące go piscolothy. "Nie jest dobrze," przemknęło mu przez głowę, "gdzie są ci j-bani wojownicy?" Czarownik szybko przywołał w pamięci słowa zaklęcia. Piscolothy przed nim odchyliły łby do tyłu, szykując się do ataku. Ross szybko zamachał rękoma. Poczuł, jak moc magicznego zaklęcia spływa po nim i błyskawicznie wystrzelił w górę. Dwa pierwsze yugolothy zaatakowały maskami, lecz stoneskiny skutecznie sparowały zadane ciosy. Ross poczuł kolejne cztery uderzenia zadane od tyłu i zdał sobie sprawę, że traci cenne stoneskiny. Leciał w kierunku wysoko sklepionego sufitu świątyni. Piscolothy, nienawykłe do walki w powietrzu, nie potrafiły za nim nadążyć. Czarownik zatrzymał się obok powieszonych za żebra u powały, obdartych ze skóry zwłok kapłana Banna. Obejrzał się za siebie i dostrzegł powoli zbliżające się w jego stronę demony. Nieco się uspokoił. "Niech się nieco zbliżą," pomyślał, "zacznę im w kółko uciekać.
     Swoją drogą, ciekawe jak te kraby potrafią latać." Ross rzucił okiem w dół i zobaczył jak Bar odrąbuje nogę swojemu nycalothowi. Przyjął to ze zrozumieniem. Wykonał zwrot ciałem i zaczął lecieć wzdłuż nawy, w stronę ołtarza. Nagle odniósł wrażenie, że coś mignęło mu przed oczami. Rozejrzał się zdezorientowany i dostrzegł w dole księcia pikującego w kierunku podłogi z demonem na plecach. Zapominając o ścigających go piscolothach Ross zatrzymał się, by lepiej obejrzeć rozgrywającej się poniżej scenie. Wydało mu się bowiem, że Don wygląda jakby inaczej niż zazwyczaj i po chwili na jego twarzy zagościł niekontrolowany grymas radości. Miał ochotę pokontemplować przez chwilę niecodzienny widok, kiedy zauważył ruch za swoimi plecami i przypomniał sobie o niebezpieczeństwie. Ross wykonał kolejny skok do przodu, celem zwabienia piscolothów, po kilkunastu metrach zatrzymał się i poczekał aż znowu się zbliżą. "Całkiem sprytna taktyka," pogratulował sobie. "Chyba są dość głupie."
    Piscolothy rozdzieliły się. Jeden z nich wciąż leciał za magiem, drugi starał się blokować mu drogę w dół, trzeci i czwarty zachodziły go z obu boków, chcąc uniemożliwić Rossowi wykonanie uniku w lewo lub w prawo. "No, robaczki," pomyślał czarownik, "coś tam jednak myślicie." Ross odczekał chwilę, poczym znowu odskoczył do przodu. Zaczynało go to nawet bawić.

    Nagle rozległ się ogłuszający huk, dźwięk, jakby niebo nad miastem rozerwała jakaś nadludzka siła. Dał się słyszeć przeraźliwy trzask, niby piorun niespotykanych rozmiarów uderzył w ziemię. A potem coś z przemożną siłą uderzyło w dach świątyni i witraże w oknach budowli rozpadły się w drobny pył. Dach zatrzeszczał pod naporem walącej się na niego masy i zaczął pękać. Syk, jaki wypełnił powietrze przywodził na myśl odgłos wydawany przez rozgrzane do czerwoności żelazo, włożone do kadzi z zimną wodą.     Zwielokrotniony do niespotykanych rozmiarów.
    Ultroloth stojący twarzą w twarz z księciem podniósł dłoń do góry. Atak yugolothów załamał się. Ultroloth przekrzywił swój demoniczny łeb w ten sposób, że książę wyczuł ironię w jego geście.
-     Jak to powiedziałeś, śmiertelniku? - usłyszał Don w swojej głowie. - Spotkaj swoje przeznaczenie.
    Książę uniósł topór do zadania ciosu. W tej samej chwili przez walący się dach, przez rozbite okna, do środka świątyni zaczęły wlewać się tony, gęstej, gorącej, rozgrzanej do czerwoności cieczy. Tony płynnego żelaza.

    Don van Powerman w obliczu walącego się z góry ukropu postanowił działać szybko. Skupił się w sobie i przywołał w pamięci słowo-klucz uruchamiające magiczny pierścień. Wtedy ultroloth z cichym pufnięciem zniknął. Książę rzucił okiem po sali. Potwory ulotniły się jak za użyciem wrodzonej zdolności.

    Bar von Barian zadowolony z siebie zdążył już wytrzeć miecz w przepaskę biodrową. Gustowna i swoją drogą jedyna część jego garderoby już dawno przesiąkła krwią zabitych wrogów i Bar przez chwilę zastanowił się, czy wycierał już w nią kiedyś krew yugolotha. Aasimona na pewno, chociaż dawno temu i pewnie zdążyła się już wymoczyć, choćby w trakcie którejś z wizyt w dżakuzi. Bar był higienistą. Nigdy nie zdejmował przepaski przed wejściem do dżakuzi. Zawsze robił to za niego ktoś inny. "Swoją drogą ciekawe co by się stało, gdyby zmieszać krew anioła i, powiedzmy, demona," pomyślał. "Może by jakoś spektakularnie p-dolnęło." Barbarzyńca zerknął na dół i zaobserwował leżącą na posadzce świątyni broń zabitego nycalotha. Będąc urodzonym wojownikiem rozumiał potrzebę spełnienia się w walce, więc postanowił nie przeszkadzać księciu i magowi w zabijaniu ich potworów.
    Spokojnym lotem zmierzał w dół, kiedy nagle zewsząd do środka świątyni zaczęły lać się masy rozpalonego żelaza.

    Ross the Boss bawiąc się z piscotothami fruwał pod sufitem. W jednej chwili jego zindukowany magicznie umysł zorientował się w grozie sytuacji. W pierwszym odruchu mag pomyślał o zrobieniu jakiegoś uniku. Lecz kiedy obok niego wybuchnął pierwszy witraż i do środka sali z impetem chlusnęła rozgrzana ciecz, Ross zrozumiał bezcelowość przebywania w tej okolicy. Sufit nad czarownikiem pękł z głośnym trzaskiem. Walące się z góry kamienie i morze lejącego się żelaza utwierdziło go w przekonaniu, że najwyższy czas poszukać się gdzie indziej. Kropla gorącego płynu chlapnęła na odsłonięte przedramię Rossa. Mag skrzywił się z bólu.
     Szybko wypowiedział słowa zaklęcia wyobrażając sobie siebie poza świątynią, wysoko w górze. Zniknął ułamek sekundy przed tym, gdy waląca się z góry ściana cieczy zmiotłaby go z przytłaczającą siłą w kierunku podłogi.

    Bar von Barian szybko rzucił okiem w górę. Zauważył jak mag znika i dostrzegł walącą się na dół masę kamieni i płynnego żelaza. Błyskawicznie wypowiedział zaklęcie i pomyślał o przeniesieniu się kilkaset metrów w bok, gdzieś na otwartą przestrzeń.     Barbarzyńca zniknął w ostatniej chwili unikając zalania przez szalejący żywioł.

    Czarownik już miał pomyśleć o tym, jak będzie gratulował sobie doskonale zsynchronizowanej ucieczki. Że znowu będzie mógł czuć się dumnym z szybkości swojego intelektu i wrodzonego sprytu, dzięki któremu nie zginął przez te wszystkie lata więcej razy niż Bar i Don, będąc przecież magiem a nie przerośniętą górą mięśni z ostrzami trzymanymi we wszystkich chwytnych częściach ciała. Właśnie. Lecz Ross nie zdążył nic pomyśleć. Pojawił się w środku lejącego się zewsząd gęstego, gorącego żelaza.
    Oszołomiony, jak zwykle po teleportacji, nie zdołał przeciwstawić się naporowi cieczy. Masa z impetem porwała go w dół. Ból, jaki przeszył ciało Rossa uświadomił mu powagę sytuacji. Niesiony pędem walącej się niczym wodospad lawy nieuchronnie zmierzał w kierunku ziemi. Spróbował przeciwstawić się ciągnącej go sile, lecz nie zdołał. Zrozumiał, że musi zachować spokój. Odzyskać koncentrację.

    Bar pojawił się nad dachami miasta, trzysta metrów od świątyni. Chciał odruchowo rozprostować ramiona, lecz szok wywołany zaklęciem unieruchomił go na dłuższą chwilę. Dostrzegł, że wirująca nad miastem chmura pękła. Z jej wnętrza, z ogłuszającym rykiem, sycząc i wywołując tumany pary lał się nieprzerwany, szeroki na kilkanaście metrów strumień płynnego żelaza. Rozerwana w centralnym punkcie chmura pękała dalej. Rozdarcie powiększało się w szybkim tempie.
    Walący się na ziemię potok rozpalonej cieczy nabierał coraz większej szerokości. Bar błyskawicznie ocenił, że za kilka minut obejmie i jego i zrozumiał, że wkrótce żelazo lało się będzie na całe miasto, pokrywając wszystko warstwą morderczej magmy. "K-wa," pomyślał barbarzyńca. "Ciekawe ile tego tam jest." Bar przez moment patrzył zafascynowany na rozgrywający się kataklizm. "K-wa," stwierdził ponownie w myśli, "nareszcie coś się dzieje." Wtedy barbarzyńca zobaczył maga. Czarownik leciał z dużą szybkością, wyrzucony z głównego nurtu lejącej się cieczy, lecz wciąż niesiony przez lawę, leciał machając rękami, rozpaczliwie próbując złapać równowagę. Jakieś dwieście metrów od Bara. Jakieś sześćdziesiąt metrów od ziemi.

    Książę unosił się nisko nad posadzką lekko zdezorientowany. Właśnie miał usmażyć demona malowniczo wyglądającym czarem, kiedy potwór, tchórząc w oczywisty sposób, uciekł. Obok Dona spadł kamień, będący jeszcze przed chwilą częścią dachu świątyni, odbił się i stanął na krawędzi, oparty o leżącą na podłodze odciętą nogę księcia. Książę szybko zlustrował posadzkę. Półtora metra dalej leżała jego ręka, wciąż zaciśnięta, jakby wyrobionym nawykiem do końca starając się utrzymać topór. Na palcu błyszczał pierścień. Z ogłuszającym rykiem dach przestał istnieć. Książę poczuł jak masa rozpalonego do czerwoności żelaza uderza w niego z przerażającą siłą. Ból palonego ciała był niesamowity. Siłą woli książę ustał na nogach, uginając kolana pod naporem gęstej cieczy. Lecz tylko przez chwilę. Don poczuł, jak po raz kolejny w karierze przed oczami robi mu się czarno, jak siły ostatecznie opuszczają go i ciało księcia upadło bezładnie na podłogę. Na chwilę przed tym, kiedy dotknęło posadzki, nad Donem pojawiła się przezroczysta, połyskująca postać. Wyglądała jak sobowtór księcia, brakowało jej straconych w walce członków.
    Wydawało się, że wypłynęła z ciała powalonego wojownika w chwili, gdy ten stracił przytomność. Duszek mythalu.
    Płynne żelazo szerokimi strumieniami wlewało się do świątyni. Powoli zaczęło przykrywać ciało księcia.

    Ross the Boss wiedział, że nie ma wiele czasu. Musi działać i to szybko. Musi wyteleportować się stąd w tej chwili albo potok płynnego żelaza roztrzaska go o ziemię. Myśli czarownika z dwudziestopięciokrotną szybkością szalały w jego głowie. Nie. Nie ma czasu na żadne zaklęcia. Bo trzeba się skoncentrować, bo co jak się rozproszę, bo jak się nie uda za pierwszym razem to się tu usmażę.
    Mag postanowił zaryzykować w inny sposób. Rzutem oka błyskawicznie ocenił sytuację. Został porwany przez boczny strumień lawy i przy odrobinie szczęścia... Wykorzystując fakt, że wciąż mógł latać, Ross lotem pikującego smoka (tak to sobie wyobraził) wydostał się z nurtu magmy i przywołując całe swoje lotnicze doświadczenie zaczął oddalać się od centrum niebezpieczeństwa.      Zatoczył łuk nad dachem jakiegoś domu na chwilę przed tym, kiedy budynek stanął w płomieniach. Zgrabnym ruchem ciała wyminął lejący się z góry strumień żelaza i nabierając prędkości starał się znaleźć w bezpiecznym miejscu. Lejąca się zewsząd magma sprawiła, że nad miastem zaczęła podnosić się ograniczająca widoczność mgła. Tuż przed magiem eksplodowała wieżyczka stojącej na rogu skrzyżowania wilii. Czarownik z dużą szybkością wleciał w wąską uliczkę, wyminął walące się gdzieś z góry bloki kamienia, ze świstem szaty skręcił pod ostrym kątem w przecznicę i podniósł poziom lotu. Nie zwalniając wykonał obrót wokół własnej osi unikając kolejnego strumienia rozgrzanego do czerwoności żelaza. Rozłożył ręce i mknąc pośród mgieł pojawił się nad rynkiem.
    Dostrzegł barbarzyńcę zmierzającego szybkim lotem w jego kierunku. Bar starał się coś powiedzieć, ale hałas walącego się budynku ratusza zagłuszył jego słowa. Ross pokazał barbarzyńcy ręką kierunek z dala od centrum kataklizmu i ruchem ciała zmienił trajektorię lotu. Bar zbliżył się do niego i zaczęli lecieć obok siebie.
-     Widziałeś księcia? - krzyknął Bar
    Mag rzucił wzrokiem za siebie. W tyle szalał żywioł. Pod naporem lejącego się żelaza budynki stawały w płomieniach, tylko po to by za chwilę runąć z ogłuszającym łoskotem. Świątynia przestała istnieć.
-     Nie! - odkrzyknął.
-     K-wa.
    Obaj zatrzymali się nad parkiem, znajdującym się jakieś tysiąc metrów od epicentrum katastrofy. Nad miastem zapadła ciemność, rozjaśniana demonicznie wyglądającym wodospadem spadającej z nieba lawy. Mag aż się zapatrzył.
-     Ty, k-wa, - barbarzyńca potrząsnął ramieniem Rossa, - nie wpadaj teraz w nastrój, bo za chwilę to do nas dojdzie.
    Czarownik spojrzał na Bara.
-     Trzeba by stąd sp-dalać - stwierdził.
    Bar podleciał do góry i wytężył wzrok. Patrzył przez chwilę.
-     Zrób coś z tą chmurą - powiedział, gdy mag zbliżył się do niego.
-     Co?
-     Nie wiem, k-wa, może jakiegoś dispela, albo jakąś sferę. Czy to ja jestem czarownikiem?
-     Aha.
-     Ja lecę po tego ćwoka.
    Mag spojrzał na barbarzyńcę. Bar wypowiedział kilka słów, poruszył palcami prawej dłoni, która na chwilę zajaśniała na czerwono.
-     Poczekaj gdzieś tutaj. Może być nad tym parkiem.
-     A jak się zacznie palić? - zauważył przytomnie Ross.
-     No to stań gdzieś obok.
    Bar rozejrzał się po raz ostatni i pofrunął w stronę zniszczonej świątyni. Mag uprzytomnił sobie jeszcze jedną kwestię.
-     Te! A jak oni się tu pojawią?
    Bar nie usłyszał albo zignorował tą wypowiedź.

    Barbarzyńca starał się unikać lejącego się z góry żelaza, bo nie był pewien na ile ochroni go przed gorącem rzucone zaklęcie. Zmierzał w stronę świątyni mając nadzieję, że książę zdoła jakość wypełznąć spod ruin i że będzie co ratować. Atmosfera robiła się gorąca. Bar rzucił kątem oka w górę, starając się ocenić, czy potok żelaza może zaczyna maleć. Nie zaczynał. Rozdarcie chmury powiększało się i Bar doszedł do wniosku, że nie przestanie dopóki chmura nie otworzy się całkowicie. Barbarzyńca zniżył lot.
    W centrum apokalipsy, tam, gdzie chmura rozdarła się na początku, strumień lawy lał się nieprzerwanie. Miejsce, w którym kiedyś stała świątynia pokrywało teraz jezioro żelaza. Jęzory lawy płynęły ulicami miasta. Bar zastanowił się, czy coś jeszcze zostało z księcia. Wtedy go zobaczył. Duszek mythalu frunął na lewo od barbarzyńcy lawirując między strumieniami magmy, ciągnąc w wysiłkiem ciało Dona za włosy, pod pachą trzymając topór i odciętą rękę księcia. Nie miał prawej ręki ani lewej nogi, podobnie jak ciało, które niósł ze sobą. Zewłok Dona pokrywały zaschnięte plamy lawy, jego twarz i pozostałe, odsłonięte części ciała wyglądały na poparzone.
    Bar ryknął głośno.
-     Tutaj, k-wa!
    Duszek odwrócił głowę w stronę barbarzyńcy. Nie wydał żadnego dźwięku, tylko ruszył w kierunku nadlatującego wojownika. Nagle powietrze przed Barem zamigotało. Barbarzyńca chwycił za miecz. Ubrany w czarną szatę ultroloth zmaterializował się i spojrzał swoimi purpurowymi oczami na potężnego kapłana Banna. Bar nie wahając się, uderzył. Obydwa ciosy odbiły się od ubranego w obcisły, czarny strój demona. Potwór przekrzywił łeb.
-     Zły wybór - usłyszał Bar w swojej głowie. - Oddaj mi ten miecz.
    Barbarzyńca poczuł, jak pierścień na jego dłoni rozgrzewa się. Fala magicznej energii owiała go lekko i spłynęła po nim, tylko go muskając.
-     Sp-dalaj.
    Bar zaatakował ponownie. Wszystkie trzy ciosy barbarzyńcy odbiły się od yugolotha. Demon wyprostował się.
-     Jesteś uparty - usłyszał Bar. - A ja nie lubię powtarzać dwa razy. Oddaj mi ten miecz.
    Bar poczuł jak jego pierścień rozgrzewa się ponownie. Tym razem jednak moc magicznego przedmiotu nie zdołała odbić zaklęcia. Barbarzyńca poczuł jak jego świadomość wypełnia poczucie konieczności spełnienia usłyszanego żądania. Lecz Bar posiadł głęboką umiejętność kontrolowania swojego ciała i umysłu. Bez tego nie przeżyłby tyle ile przeżył.
-     Sp-dalaj.
-     Bardzo dobrze.
    Yugoloth zaatakował. Ciosy obydwu łap demona ześlizgnęły się po skórze barbarzyńcy. Demon zawahał się.
-     Nie chce mi się z tobą bawić - usłyszał Bar. - Teraz.
    Bar uśmiechnął się złośliwie.
-     Wymiękasz, mięczaku? - powiedział.
    Ultroloth pochylił głowę tak, że barbarzyńca mógł dostrzec zupełny brak jakiejkolwiek skazy w purpurze oczu demona.
-     Mam do załatwienia pewną sprawę gdzie indziej. Niezbyt daleko. Do zobaczenia.
    Bar miał zamiar zamachnąć się mieczem po raz kolejny, kiedy nagle yugoloth, z cichym pufnięciem, zniknął.
    Bar zatrzymał cios w pół ruchu. "No tak," pomyślał, "typowe."
    Duszek mythalu z ciałem księcia w ręku unosił się przed barbarzyńcą. Bar chwycił Dona za ocalałe ramię i wyrwał go z uchwytu duszka.
-     Dawaj rękę - powiedział.
-     Nie swoją - odparł, kiedy duszek wyciągnął w jego kierunku dłoń. - Jego. I ten topór.
    Duszek wykonał polecenie.
    Bar obejrzał się na niego.
-     Czy jesteś do czegoś potrzebny? - zapytał.
    Duszek unosił się przed nim w milczeniu.
-     No tak - skonstatował Bar. - Cholera cię wie. Leć za mną.
    Bar odwrócił się i pofrunął w kierunku parku, gdzie zostawił maga.

    Ross the Boss latał w kółko nad parkiem. Z niepokojem obserwował chmurę od kiedy barbarzyńca zniknął we mgle lecąc Donowi na ratunek. Widział jak ulicami zaczynają płynąć coraz szersze strumienie płynnego żelaza. Widział, jak chmura otwiera się coraz bardziej, wylewając na miasto coraz większe ilości lawy. Postanowił, że życie jest ważniejsze. Jeżeli tylko park zacznie płonąć, jeżeli żelazo zacznie lać mu się na łeb, sp-dala stąd. Do domu.
    Mag usłyszał za sobą cichy odgłos. Zastanowił się i umysł zmroziła mu groza. Odgłos, jakby ktoś się teleportował.
-     Witaj - usłyszał w swojej głowie.
    Ross odwrócił się niepewnie. Przed nim unosił się nycatoth z piscotothami lekko kołyszącymi się za jego plecami.
-     Wiesz, - usłyszał mag, - mam ochotę cię zabić. Ale, k-wa, szef ma inne plany. I, k-wa, mówię ci, czasem on mnie wk-wia. Z-bałem już tego twojego kolesia, tego ćwoka z toporem.
    Ross międlił w głowie zaklęcia. Zastanawiał się, które najlepiej rzucić.
-     Wiesz, odciąłem mu rękę i nogę. Było z-biście.
    Nycatoth spojrzał za siebie i wycharczał coś, czego Ross nie zrozumiał. Piscolothy zniknęły. Nycaloth zamknął na chwilę oczy.      Potem je otworzył.
-     Jesteśmy najemnikami. Możesz mówić na nas psy. Psy wojny. Zrobimy sajgon na każdym prajmie. Taki mamy slogan. Chwytliwy w pewnych kręgach. Na pewnych planach. Bez żalu. Bez litości. Ale powiem ci inaczej. Za dwa razy tyle, ile dostałem, powiem ci, co trzeba zrobić, żebyś mógł ocalić swój świat. Znajdziesz mnie łatwo. Wrzuć w ogień ten medalion i przywołaj mnie. Wiesz jak. Moje imię Karfhud. Tylko pospiesz się.
    Nycaloth zniknął. Ross zorientował się, że ściska w dłoni medalion z dziwnym symbolem. Jakby trzy splątane ze sobą, rzeźbione litery. Nie potrafił ich odczytać.

    Bar von Barian z toporem i ręką księcia zatkniętymi za przepaską biodrową leciał w kierunku parku. Starał się unikać lejących się z góry strumieni żelaza. Nie, żeby zależało mu na własnej cerze. Obawiał się, że książę może nie przeżyć kolejnego ataku lawy.
    Bar wyminął jeszcze jeden strumień lejącego się z góry żelaza. Wychynął się z mgły i zobaczył jak nad parkiem unosi się mag a przed nim stoi grupa yugolothów. "K-wa," zaklął w myśli, "przecież go z-bią." Popatrzył na księcia i podjął decyzję. Nie ma na co czekać. Barbarzyńca skupił się i przywołał moc Banna. Skupił się na słowach zaklęcia. Po ciele księcia spłynęła jasnoniebieska poświata. Don zadrżał i poruszył ocalałą ręką.
-     K-wa... - wymamrotał.
-     Nie k-wa tylko bierz topór, z-bią nam maga. Lecę go ratować. Możesz tu zostać. Jak ci się będzie nudzić to pogadaj sobie z duszkiem - Bar spostrzegł, że duszek gdzieś zniknął. - Zresztą, nieważne. Tylko się nie zalej.
    Książę był w lekkim szoku.
-     Gdzie moja ręka? I noga?
-     Zapomniałem - stwierdził Bar. - Łap.
    Bar rzucił księciu rękę.
-     Co?
-     Włącz latanie, bo jesteśmy w powietrzu.
-     Dobra.
    Barbarzyńca poleciał w stronę oblężonego maga.
-     A noga? - usłyszał za sobą głos Dona.

    Bar dostrzegł, jak piscolothy znikają i zdziwił się. "Taki honorowy?" pomyślał. "Głupio z jego strony, jak dolecę to mu sklepię puszkę." Barbarzyńca usłyszał za plecami jak książę, przeklinając, ruszył za nim. Bar przyspieszył. Nie podobało mu się to, że nycaloth jeszcze nie zaatakował. Bar wyciągnął miecz i w tym momencie demon zniknął.
    "K-wa," pomyślał Bar.
    Ross the Boss unosił się, lekko oszołomiony.
-     No i co? - zapytał barbarzyńca. - Rzuciłeś coś?
    Czarownik przez chwilę myślał.
-     I tak bym całej nie objął - odparł. - Poza tym chyba tego nie da się tak łatwo zamknąć.
-     Dlaczego?
    Nadleciał Don. W lewym ręku trzymał topór, za pasem siły włożone miał obcięte prawe ramię.
-     K-wa, - wysapał. - Muszę coś z tym zrobić.
    Bar uśmiechnął się na jego widok.
-     Cóż, - powiedział, - zwykle w walce tracisz głowę. Ciesz się, że tym razem...
-     Sp-dalaj.
    Ross the Boss przeanalizował sytuację.
-     Panowie, - odezwał się. - oni stąd sp-dolili. Bo chyba zrobili co mieli zrobić. I, k-wa, obawiam się, że mogli polecieć do nas. Zrobić to samo.
    Obaj wojownicy spojrzeli na maga. Ross the Boss odchrząknął i pokiwał głową.

    Don van Powerman z wyraźnym trudem lewą ręką włożył sobie topór na plecy. Odcięte ramię wyjął spomiędzy nóg i wetknął sobie pod pachę. Ross the Boss musiał mieć inspirujący wyraz twarzy, gdyż Bar aż odwrócił się w stronę księcia w reakcji na spojrzenie maga.
-     Co? - stwierdził Don widząc roześmiane gęby kolegów.
-     Nic - odparł Ross wyraźnie powstrzymując śmiech.
-     Na cholerę ci ta ręka skoro i tak nie masz nogi? - zapytał roztropnie Bar.
-     Właśnie, k-wa - przypomniał sobie książę. - Gdzie moja noga?
-     Jak to gdzie? - żachnął się Bar. - Jakbyś nie gubił członków gdzie popadnie, to byś wiedział.
-     Sypiesz się.
    Barbarzyńca odwrócił głowę w stronę maga.
-     Najpierw wsadza członki byle gdzie, a potem się pyta: "Gdzie jest, k-wa, moja noga?"
-     Mhm - przytaknął czarownik.
-     Ja, na przykład, - zaczął Bar, - uprawiam bezpieczny seks. Zawsze przynajmniej z trzema na raz.
    Ross the Boss patrząc na księcia z najwyższym trudem powstrzymywał się od śmiechu.
    Barbarzyńca wskazał na maga.
-     On, na przykład, też - kontynuował. - Zawsze tylko z chłopcami.
-     Sp-dalaj.
    Don włożył sobie odcięte ramię z powrotem między nogi, przyjrzał mu się dokładnie i zdjął z osmalonego palca pierścień. Schował go do kieszeni, potem chwycił ramię i chciał cisnąć je w dół.
-     Zaczekaj! - powstrzymał go mag. - Rękę ci przyszyją. Tylko noga będzie musiała odrosnąć.
    Don spojrzał na czarodzieja.
-     No, - wyjaśnił mu Ross, - będziesz mógł walczyć. A bez nogi poradzisz sobie. Umiesz fruwać.
    Umysł barbarzyńcy pracował dalej.
-     Właśnie. W zasadzie, jakby mu odciąć drugą nogę to nie byłoby problemu. Żaden pierwszy-lepszy demon nie odciąłby mu jej. No i, - zwrócił się do księcia, - miałbyś spokój.
-     Źle - zaoponował mag. - Jakby nie miał nóg, to demony nie miałyby w co celować. Mogły by mu zacząć obcinać co innego. Na przykład głowę.
-     Co ty p-dolisz...
-     Poczekaj - przerwał mag Barowi. - Uargumentuję. Jakby mu obciąć nogi i ręce to mógłby teoretycznie gryźć. Z tym pasem siły i tak byłoby to nie w kij pierdział. Ale wtedy głowa stałaby się bardzo prowokującą częścią ciała. W rezultacie, - mag spojrzał na księcia, - nie polecam.
-     Co ty p-dolisz...
    Książę starał się zachować spokój ale nie zdołał.
-     Już, k-wa? - rzekł wyraźnie zirytowany. - Skończyliście?
    Mag zerknął na Bara.
-     Ale o co chodzi?
    Barbarzyńca wzruszył ramionami.
-     Zdesperował się, bo jakiś ćwok wyskoczył do niego z dwoma siekierami, machnął dwa razy, uj-bał mu rękę i nogę, a on mógł, co najwyżej, podrapać się po dupce. Jakby, oczywiście miał czym. Zamiast ćwiczyć członka, - powiedział Bar do Dona, - powinieneś wyszkolić się lepiej w tej swojej siekierze. Jak widzisz to już żaden bajer machać nią sobie między jajkami. Teraz się walczy dwoma na raz. Jednoręcznie. I nie nosiłbyś jej wtedy na tym, k-wa, sznurku.
-     Sp-dalajcie.

    Drzewa w parku, nad którym się unosili stanęły w płomieniach. Strumień rozgrzanego żelaza chlusnął obok nich. Wszyscy trzej spojrzeli w górę. Chmura otworzyła się już w połowie i rozdarcie niemalże obejmowało ich swoim zasięgiem. Mag przełknął ślinę.
-     Czekamy tu jeszcze na coś? - zapytał.
-     Czy ja wiem? - zastanowił się przez chwilę Bar. - Dzisiaj piątek? No to ja nie.
-     A ty? - zwrócił się do Dona.
    Książę poprawił ramię pod pachą.
-     Niby umówiłem się gdzieś tutaj z Godotem, - powiedział, - ale możemy na niego nie czekać.
    Ross the Boss podniósł ręce do góry i wypowiedział słowa zaklęcia. Bar i Don dotknęli szaty czarownika i po chwili wszyscy trzej z cichym pufnięciem zniknęli.

    Pojawili się pod Wersalem i od razu zrozumieli, że coś jest nie tak. Miasto niby wyglądało normalnie. Zamek stał na swoim miejscu. Świątynia Banna górowała nad dachami Spekularum. I tylko nad miastem unosiła się czarna chmura, jeszcze niewielka, lecz powiększająca się w tempie, które dało się zaobserwować gołym okiem. Jej środek znajdował się nad dokładnie nad pałacem księcia.