Powrót do części pierwszej

<<<>>>

    Wszystko dookoła zdawało się przeciwstawiać się jej. Deszcz padający od paru dni wpływał na nią niekorzystnie. Rozstrajał ją skutecznie, kruszył koncentrację, podsuwał najgorsze wizje. Oczywiście łatwiej było zwalić wszystko na deszcz. Wiedziała jednak, że deszcz to tylko woda, która nie była dla niej żadną przeszkodą. To jej umysł sprawiał, że czuła się tak podle. Sam list Nirvy był powodem do zdenerwowania, ale im dalej szła, tym gorsze miała przeczucia. Przez to miała problemy ze znalezieniem Darena. Była zła na siebie za tą nieudolność.
    Postanowiła w końcu wziąć się w garść.
    Odepchnęła czarne myśli, oczyściła umysł i zaczęła raz jeszcze poszukiwania.
    Stała nieruchomo z zamkniętymi oczami, ukrytymi niemal całkowicie w cieniu czarnego kaptura. Przemoczona peleryna zwisała z niej nieruchomo.
    Postronny obserwator mógłby mieć problem z odróżnieniem jej postaci od tła, w które wtopiła się. Gdyby nie dwa pasma białych mokrych włosów, wystających spod kaptura.
    Krople deszczu, przedzierające się przez korony drzew, nie oszczędzały jej. Lecz ona trwała w miejscu, szukając bliskich jej osób.
    W pewnej chwili otworzyła oczy, lecz na jej twarzy nie zagościła radość, ani ulga. Tuż za nią otworzyła się Brama. Kobieta weszła w nią pośpiesznie.

    <<<>>>

    Stała na środku pustej błotnistej drogi. Odwróciła się i gdy Brama zniknęła ujrzała... pustą błotnistą drogę.
    Była sama.
    Deszcz musiał przestać padać całkiem niedawno, bo było go jeszcze czuć w powietrzu.
    Nagle zobaczyła coś przed sobą.
    Zdjęła z głowy kaptur.
    Podeszła bliżej.
    Szczątki konia pokryte były błotem, dlatego nie zauważyła ich wcześniej. Obok z błota wystawał fragment uzdy.
    Podniosła go i obejrzała dokładnie.
    - Daren... - szepnęła pełna najgorszych obaw.
    Nagle odwróciła głowę, jakby coś ją przestraszyło. Upuściła trzymany w dłoni strzęp i nie zważając na błoto i kałuże zaczęła biec w stronę lasu.
    Dobiegłszy do niego zatrzymała się, szukając czegoś, a gdy to znalazła, pobiegła dalej.
    Po chwili zobaczyła wśród drzew starą chatę.
    Przystanęła, obawiając się tego co tam znajdzie, lecz po chwili wahania, ruszyła dalej.
    Otworzyła drzwi. Skrzypnęły przeciągle.
    W środku panował gęsty półmrok.
    Weszła powoli do środka, rozglądając się.
    To co zobaczyła, sprawiło, że jej serce na chwilę stanęło.
    Pod jedną ze ścian leżał mężczyzna. Był martwy. Obok niego na klepisku lśniła ogromna plama krwi.
    Znalazła sześć ciał. Okaleczenia wskazywały na zaciętą walkę i powolną śmierć w bólach.
    Im więcej ciał widziała, tym większy strach ściskał jej gardło.
    Miała nadzieję, że nie znajdzie tego czego szukała. Wśród krwi i bólu tlił się promyczek nadziei.
    Lecz wkrótce i on zgasł, gdy odsłoniła twarz siedzącego przy ścianie mężczyzny. Bezwiednie uklękła przy nim, zakrywając usta dłonią. Powstrzymywała krzyk, ale miała wrażenie, jakby rozrywał ją od środka.
    Twarz Darena była mokra od krwi i deszczu. Rana na policzku wyglądała jak drobna rysa w porównaniu z raną na głowie, która zlepiła włosy mężczyzny w krwawy kołtun. Peleryna, którą był okryty przesiąknęła krwią. Odgarnęła ją na bok. Trzy pchnięcia sztyletem i jedno cięcie mieczem.
    Nie mógł tego przeżyć. Nikt nie mógłby.
    - Chłopiec... - usłyszała w pewnej chwili.
    Odwróciła się gwałtownie.
    Kto to powiedział? Przecież wszyscy...
    I nagle zobaczyła go. Siedział w rogu izby w mroku.
    Podeszła do niego szybko i klęknęła przy nim. Cały prawy bok był rozcięty. Krew sączyła się wolniutko.
    Była tak zdenerwowana, że nie wiedziała jak mu pomóc, od czego zacząć. Chciała dotknąć jego boku, lecz powstrzymał ją.
    - Nie. Chłopiec... Chodziło im o chłopca...
    Patrzyła na niego i nie rozumiała o czym mówi.
    - Nie daliśmy rady. Daren próbował...
    - Co z chłopcem?
    - Porwali go.
    - Kto?
    - Nie wiem... Słyszałem tylko...
    Jego ciałem wstrząsnął silny dreszcz. Nie mógł złapać tchu.
    - Kto? - zapytała niemal błagalnie.
    - Ko... - zaczął mozolnie walcząc z bólem. - Ko... bian...
    Zamarła gdy usłyszała to.
    Mężczyzna wydał z siebie ostatnie tchnienie.
    Rina nie mogła już powstrzymać krzyku.

    <<<>>>

    Była wdzięczna ludziom ze swojej doliny za to, że zajęli się ciałami obcych sobie ludzi. Nie mogła pozwolić, by Nirva zobaczyła to co ona. Sama świadomość, że utraciła syna była wystarczająco straszna.
    Nie potrafiła spojrzeć jej w oczy.
    Obiecała przecież wiele lat temu, że będzie go chronić.
    Zawiodła.
    I jeszcze Torin...
    Stojąc w mroku widziała jak rodziny opłakują swoich zmarłych. Czuła ich ból, lecz nie miała odwagi wyjść do nich, pocieszyć ich.
    Bo jak mogłaby to zrobić?
    Znała tylko zaklęcia, tylko nimi posługiwała się. Lecz nawet one nie zagłuszyłyby bólu. Wiedziała o tym. Bała się, że jest temu winna. Gdyby chroniła Darena tak jak przyrzekła, żaden z tych młodych mężczyzn nie zginąłby.
    Przez łzy zobaczyła Nirvę.
    Powoli, z trudem zbliżała się do ciała swego syna. Stuk laski odbijał się echem, którego nic nie mogło zagłuszyć.
    Przez chwilę zlewał się z obrazem, który stanął jej przed oczami. Każdy stuk był pchnięciem sztyletu w ciało Darena. Znowu i znowu, bez końca.
    Cofnęła się głębiej w mrok.
    Chciała ukryć się, zniknąć, zapomnieć.
    Lecz nie potrafiła i wiedziała, że nigdy się tak nie stanie.
    Nirva doszła do Darena leżącego, podobnie jak inni, na stole.
    Dotknęła delikatnie jego ciała, jakby bała się, że sprawi mu ból.
    Jakby jeszcze nie wierzyła...
    W pewnej chwili spojrzała przed siebie w mrok. Z wyrzutem, niemym pytaniem, bólem.
    Rina mogłaby przysiąc, że Nirva patrzyła na nią.
    Nie mogła tego znieść. Odeszła najciszej jak potrafiła.

    <<<>>>

    Płomień w kominku palił się gwałtownie, jakby chciał wydostać się i pożreć wszystko dookoła. Stała tuż przy nim i wpatrywała się w niego. Widziała tylko wściekłość, bezradność i chęć zemsty.
    To było jej wnętrze. Tym wypełniła się, gdy...
    Ogień buchnął, liżąc niemal poły jej szaty.
    Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko.
    Gorące języki cofnęły się nieco.
    Nie mogła zostać tu. Musiała odzyskać Torina.
    Nie uratowała jego ojca, lecz nie pozwoli aby ten sam los spotkał jego.

    <<<>>>

    Nie była pewna czy w tej krainie kiedykolwiek panowała inna pora roku niż zima. Nie mogła też zrozumieć dlaczego właśnie ją wybrała Ranee.
    Jednak w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia.
    Wypowiedziała zaklęcie i przestała odczuwać zimno.
    Kolejne zaklęcie przeniosło ją wprost przed drzwi domu Mirty.
    Zapukała. Po chwili drzwi otworzyła gospodyni.
    Poznała ją, choć przez chwilę przyglądała się białowłosej kobiecie z uwagą.
    Mirta postarzała się bardzo, Rina nie mogła tego nie zauważyć.
    - Witaj. - odezwała się Atis Adea. - Widzę, że poznajesz mnie.
    - Trudno zapomnieć kogoś takiego jak ty. Wejdź.
    - Szukam Ranee. Wiem, że nie ma jej tu, ale miałam nadzieję, że pomożesz mi ją odnaleźć.
    - Niby jak? Nie jestem Magiem. - powiedziała z lekką ironią.
    - Muszę ją odnaleźć. Czy powiedziała ci dokąd się udaje? Zastanów się. To bardzo ważne.

    <<<>>>

    Miejsca, w których mogła być Ranee okazały się pełne wszystkiego, tylko nie tego czego szukała. Powoli zaczęła odczuwać zniecierpliwienie. Nie zważała na to czy ktoś zauważa jej magiczne pojawiania się i znikania. Nie przejmowała się strachem jaki po sobie pozostawiała.
    Dla niej nie istniało nic poza odnalezieniem Ranee.
    Nawet gdy nagle pojawiła się w porcie pełnym ludzi, nie zważała na nic.
    Większość z nich zamarła na długie chwile, gdy nagle nad wodą, parę metrów od drewnianego nabrzeża, otworzyła się świetlista Brama.
    Ci bardziej przesądni zaczęli kreślić jakieś dziwne znaki, mające odpędzić złe moce. Lecz gdy z Bramy wyszła białowłosa kobieta, nawet oni zamarli.
    Rina, jakby nie zdając sobie sprawy z tego co zrobiła, przeszła parę kroków w powietrzu, aż do nabrzeża. Ledwo stanęła na twardym gruncie, Brama z hukiem zniknęła.
    Ludzie patrzyli na nią, lecz ona nie zwracała na nich uwagi. Szła przed siebie, przeciskając się czasem między nimi. Minęła targ rybny i wyszła z portu, wkraczając do miasta.
    Tak, tu czuła najwyraźniej jej obecność.
    Szła przed siebie, rozglądając się.
    Może spotka ją na ulicy?
    Jest gdzieś tu. Musi tu być! Przecież czuje to wyraźnie!
    Nie wiedziała jak długo szła, ale w pewnej chwili poczuła coś znajomego.
    Stanęło nieruchomo.
    Ludzie patrzyli na nią dziwnie.
    Odwróciła się powoli przez lewe ramię.
    W głębi ulicy stał dom. Duży i całkiem bogaty jak na tą okolicę.
    Ruszyła powoli w jego kierunku.
    Stanęła przed jego drzwiami.
    Tak, to tu.
    Pchnęła lekko ciężkie drzwi i weszła do środka, wystraszając przy okazji młodziutką służącą. Ta krzyknęła i wypuściła z rąk dzban, który rozpadł się na kawałki, powodując okropny hałas.
    Rina nie zwróciła na nią uwagi. Powoli szła przed siebie, rozglądając się. Po paru krokach zatrzymała się i spojrzała w górę.
    Na schodach stała elegancko ubrana młoda kobieta, trzymając na ręku małe dziecko.
    Patrzyła na Rinę zaskoczona.
    - Ranee... - zaczęła Atis Adea.
    Kobieta oddała dziecko innej służącej, która pojawiła się nagle na schodach i niemal zbiegła na dół.
    Nic nie mówiła, tylko patrzyła na Rinę.
    - Musisz ratować syna. - powiedziała.

    <<<>>>

    Zmrok właśnie zapadł, lecz spokój nie zagościł ani wśród mieszkańców miasta, ani tego domu. Jej nagłe pojawienie się i sposób w jaki to uczyniła nie dawał ludziom spokoju. Mówili o tym niemal wszędzie. Szeptem, jakby bali się, że ich usłyszy.
    Słyszała, ale nie obchodziło ją to.
    Do izby weszła Ranee.
    Atis Adea odwróciła się od okna i spojrzała na nią.
    Prawie nic się nie zmieniła. Tylko ubiór, uczesanie i miękkie ruchy świadczyły o jej przemianie. Była też bardziej... wyciszona.
    - Nie mogę tego pojąć. - zaczęła Rina.
    - Czego?
    - Porzuciłaś własne dziecko, by zająć się innym?
    - Nie planowałam tego. - odparła Ranee, siadając na łóżku. - Samo tak wyszło.
    - Niańka. - Rina parsknęła cicho, wzruszając ramionami. - Teraz twój syn cię potrzebuje.
    - Wciąż nie mogę uwierzyć. - powiedziała dziewczyna po dłuższej chwili. - Nie chcę w to wierzyć! To zbyt...
    - Weź się w garść! - powiedziała ostro. - Twój mąż nie żyje, a syn został porwany!
    Oczy Ranee błyszczały łzami i cierpieniem.
    Atis Adea westchnęła.
    - Przepraszam. - powiedziała ciszej. - Mnie również jest trudno w to wszystko uwierzyć. Jestem zła. Na siebie i na innych. I chyba ciągle szukam winnych. - dodała.
    Ranee spojrzała na nią uważniej.
    - Mogłam temu zapobiec?
    - Nie. - powiedziała szybko. - Nie sądzę. Prawdopodobnie zginęłabyś razem z Darenem.
    Na chwilę zapadła cisza.
    - Nie jesteś temu winna. Żadne z was nie jest. - mówiła cicho. - Teraz musisz ratować Torina.
    - Torin... Jak? Jak mam to zrobić? Przecież to ty jesteś Magiem!
    - I w tym cały problem.
    Rina opowiedziała jej o medalionie, o jego właściwościach i mocy.
    - Ale przecież to nie mój syn...
    - Torin jest cały czas z Mandorem. Pewnie nawet w nocy. Medalion może i nie chroni chłopca, ale daje wystarczająco dużo czasu i możliwości skrzywdzenia go.
    - Jak to? - zapytała przerażona.
    - Mandor prędzej zabije twego syna, niż pozwoli na jego uwolnienie. - powiedziała w końcu Rina.
    - Ale... - Ranee próbowała znaleźć odpowiednie słowa. - To przecież jeszcze dziecko!
    - Znam go i wiem, że to go nie powstrzyma. Zbyt wiele istnień uśmiercił i teraz też nie drgnie mu powieka.
    - Dlaczego tak się dzieje?! Kim jest ten człowiek, że... - zakryła twarz dłońmi.
    Cisza, która zapadła była ciężka i dusząca.
    Ranee usiłowała powstrzymać napływające do oczu łzy i zapanować nad ściśniętym gardłem.
    Nie rozumiała tego wszystkiego. Była przecież tylko prostą dziewczyną, która nieświadomie znalazła się w środku czegoś, o czym nawet nie miała pojęcia.
    - To Mag. - powiedziała ze skruchą w głosie Rina.
    - Słucham? - zapytała z niedowierzaniem młoda kobieta.
    - Właściwie były Mag. - sprostowała Rina.
    - Coraz mniej rozumiem.
    - Był... najsilniejszym znanym mi Magiem. Moim szefem. Szefem całego Mag-Biura.
    Ranee nie wiedziała co to takiego.
    - Nieważne! Był jednym z wielu, którym odebrałam magię. Sądziłam, że zginął. Byłam tego pewna.
    - Więc to zemsta?
    Nie odpowiedziała od razu, choć jej milczenie zdawało się potwierdzać przypuszczenia Ranee.
    - Torin jest wnukiem mojej serdecznej przyjaciółki, która nigdy nie poddała się jego wpływom, w dodatku moim przyszłym uczniem. Ma ogromny potencjał, choć jego umiejętności nie ukształtowały się i długo jeszcze się nie ukształtują. Bez szkolenia, posiądzie potężną lecz surową magię. Nie będzie potrafił ogarnąć jej ani ujarzmić. Mandor ma zapewne nadzieję, że jeśli zapanuje nad Torinem, zapanuje też nad jego magią. A wtedy może Torin pokona mnie. Chyba właśnie na to liczy.
    Obie milczały. Rina opowiedziała jej już wszystko, a Ranee nie wiedziała jak zareagować. Była zrozpaczona i przerażona. Jej syn znalazł się w niebezpieczeństwie. Była też zła, że stał się narzędziem porachunków dwóch zwaśnionych Magów.
    Oddychała coraz wolniej, ale wszystkie mięśnie miała napięte.
    - Nie obchodzą mnie twoje porachunki, ani jego plany. - powiedziała w końcu, patrząc na Rinę. - Co mam zrobić?
    Atis Adea ujrzała w jej oczach nienawiść.
    Nie tylko do Mandora.

    <<<>>>

    - A więc potrafisz zajmować się dziećmi? - zapytał starzec.
    - Tak, panie. - odparła kobieta.
    - Nawet tymi najbardziej nieznośnymi? - zaakcentował ostatnie słowo.
    - Dziecko to dziecko. - powiedziała pewnie.
    - Dlaczego odeszłaś z poprzedniej posady? - zapytał, zerkając na papier trzymany w ręku.
    A gdy od razu nie otrzymał odpowiedzi, spojrzał na nią.
    Spojrzał dziwnie, aż skóra na plecach cierpła. Jakby chciał przejrzeć ją na wylot.
    Wiedziała, że to niemożliwe.
    - "Będzie patrzył na ciebie, jakby czytał w twoich myślach." - przypomniała sobie słowa Atis Adei. - "Ale tego nie uczyni, bo nie ma takiej mocy. Musisz być silna, dla siebie i Torina. Nie możesz się zdradzić, bo Mandor nie będzie czekał na wyjaśnienia."
    - Poprzedni państwo stwierdzili, że ich syn jest za duży na niańkę. To wszystko napisali w liście polecającym. - powiedziała.
    - Hmm... To prawda. Napisali też, że szybko nawiązujesz kontakt z dzieckiem i że jesteś posłuszna woli rodziców.
    - Tak, panie.
    - Musisz wiedzieć, że przez długi czas mój syn przebywał ze swoją matką w zupełnie innym otoczeniu z dala ode mnie. Ma problemy z przystosowaniem się do nowych warunków. Poza tym grożono mi jego odebraniem, więc nie będę spuszczał go z oka nawet na chwilę. Ale jest mi potrzebna osoba, która pomoże mi w pierwszych miesiącach, może latach opiekować się nim. Zrozumiałaś? - mówił powoli, patrząc wprost na nią.
    Ledwo powstrzymała się, gdy powiedział "mój syn". Chciała krzyknąć mu w twarz, że jest kłamcą i mordercą. Ale powstrzymała się, choć przyszło jej to z trudem.
    - Jak do tej pory żadna z twoich dwóch poprzedniczek nie sprawdziła się. Zobaczymy więc, jak ty sobie poradzisz.
    - Tak, panie. - powiedziała. - Od kiedy mam zacząć?
    - Najlepiej od zaraz.
    Mężczyzna skinął na jednego ze swych strażników i ten z komnaty obok przyprowadził szamoczącego się chłopca.
    - Asto, - zwrócił się do kobiety. - oto mój syn, Berit.

    <<<>>>

    Wolałaby działać. Robić coś. Cokolwiek! Czekanie nie służyło jej.
    Ani rozpacz Nirvy.
    Rina nie miała odwagi spojrzeć jej w twarz. Zawiodła ją, jej syna i wnuka. Nie liczyła na wybaczenie, ani zrozumienie.
    Jakżeby mogła?
    Sama sobie nie wybaczyła.
    Ale martwiła się o przyjaciółkę.
    Odwiedzała ją, widziała, była niemal przy niej, pozostając jednak niewidzialna dla wszystkich.
    Właściwie sama nie wiedziała po co to robiła. Może jednak miała nadzieję na przebaczenie? A może chciała pocieszyć ją?
    Nawet jeśli w głębi duszy miała zamiar to zrobić, odstąpiła od tego gdy zobaczyła Nirvę przy grobie Darena.
    Stała przy ogromnym głazie z wyrytym imieniem i dotykała go, jakby gładziła pieszczotliwie wiecznie rozwichrzone włosy syna.
    Nic nie mówiła, nawet już nie płakała.
    Po prostu stała i cierpiała.
    Rina wiedziała, że tego bólu nie jest w stanie ukoić.
    Jednak tak bardzo chciała przytulić ją, spróbować pocieszyć...
    Nie miała odwagi.
    Zamiast tego podeszła do niej i położyła dłoń na głazie obok jej dłoni. Chciała coś powiedzieć, lecz słowa, choć nikt oprócz niej samej by ich nie usłyszał, uwięzły jej w ściśniętym gardle.
    - Tak bardzo chciałabym ci obiecać... - szepnęła w końcu.
    Ale nawet i tego nie mogła uczynić.

    <<<>>>

    Każdy dzień, godzina i minuta były dla niej torturą.
    Trzymała w ramionach własnego syna, lecz nie mogła sobie pozwolić na najmniejszy nawet gest matczyny. Ból, niemal fizyczny, łagodził jedynie fakt iż Torin, którego musiała nazywać fałszywym imieniem, zaakceptował ją niemal od razu. Czasem wydawało jej się, że chłopiec wie kim jest dla niego naprawdę. Patrzył na nią i uśmiechał się szeroko. Pragnęła tych uśmiechów jak niczego innego. Lecz bała się, że to właśnie one zdradzą ją. Tym bardziej, że dziecko zupełnie inaczej traktowało Mandora. Jemu nie posyłało uśmiechów, nie biegło do niego z wyciągniętymi rączkami, nie zapraszało do zabawy.
    Bywały chwile, gdy miała wrażenie, że przygląda się jej podejrzliwie i że za chwilę dowie się o wszystkim. Na szczęście Mandor nie należał do zbyt wylewnych osób. Przynajmniej na tyle by w jego obecności dziecko zachowywało się tak swobodnie. Obserwował ich z pewnej odległości, lecz gdy zbliżał się, chłopiec cichł.
    Ranee przemogła się kiedyś, proponując by starzec brał udział w zabawach chłopca. On odparł jednak, że od tego ma niańkę.
    Ulżyło jej, bo teraz mogła bardziej otwarcie demonstrować swe uczucia względem dziecka. Choć i tak musiała kontrolować każdy swój gest i każde słowo.

    Część 8 - nowy początek, nowy koniec

    Od dawna nie było tak ładnej pogody. Przedtem nic, tylko ciągłe deszcze, wichury i burze.
    Osobiście nawet i polubił taką pogodę. Kojarzyła mu się z władzą. Bo przecież kiedyś ją miał. Sam wywoływał podobne zjawiska kiedy chciał i gdzie chciał. Wszyscy, którzy powinni wiedzieć, że to jego dzieło, wiedzieli. I byli posłuszni, tak jak tego chciał.
    Odkąd jednak stracił swą władzę, zauważył, że paskudna pogoda będąca dziełem natury, bardzo długo utrzymywała się. Przynajmniej tam, gdzie akurat przebywał.
    Pamiętał, że ostatnia Atis Adea nie stosowała podobnych sztuczek. To po prostu nie było w jej stylu.
    Mógł spokojnie kontemplować każdą burzę i ulewę, porównując je do tych, które były jego dziełem.
    Z satysfakcją przyznawał, że natura nie oferowała więcej niż on kiedyś.
    Aczkolwiek, choć nie miał pewności, ostatnie tygodnie przypominały mu jego przeszłość. Rina miała powody do wściekłości, a ponieważ nie mogła dostać go w swoje ręce, i nie miała w zwyczaju wyładowywania się na innych, mogła być autorką ostatnich zdarzeń pogodowych.
    Chociaż w dalszym ciągu uważał, że bardziej pasuje do niej taki nieoczekiwanie piękny dzień, niż...
    Spojrzał na chłopca bawiącego się z niańką parę kroków dalej.
    Nie, tego nie mogło zrobić dziecko.
    Jeszcze nie.
    Poza tym medalion dałby mu znać o...
    Nagle poczuł znajome drżenie.
    Rozejrzał się nerwowo.
    Wszystko wyglądało normalnie, a jednak...
    Wstał ze swego fotela i podbiegł niemal do dziecka. Chwycił je za rękę i stojąc tak, znowu zaczął się rozglądać. Chłopiec wyrywał się i krzyczał, lecz Mandor nie zwracał na to uwagi. Niańka zakryła usta dłonią, by nie zacząć krzyczeć na niego. Czuła, że to dziwne zachowanie zwiastuje coś. Tym bardziej, że zauważyła coraz więcej uzbrojonych ludzi zbliżających się do nich. Zawsze byli w pobliżu, gotowi na najmniejszy znak.
    Ranee sama zaczęła się rozglądać. Nawet gdyby udało jej się wyrwać chłopca z uścisku starca, nie uciekłaby. Zginęłaby po paru krokach.
    - Gdzie jesteś? - szepnął, rozglądając się.
    Żołnierzy było coraz więcej. Pierwsi z nich stali już parę kroków od Mandora, wypatrując zagrożenia. Nie wiedzieli czego się spodziewać, ani skąd.
    W pewnej chwili wszyscy zorientowali się, że dookoła nastała dziwna cisza. Żaden ptak ani owad nie odzywał się. Nawet drzewa i trawa przestały szumieć. Słychać było tylko krzyki chłopca, ale i on nagle zamilkł.
    Mandor był już pewien, że Atis Adea jest blisko.
    Nienaturalną ciszę przerwał nieprzyjemny huk, który rozległ się wśród żołnierzy. Stojący najbliżej jego źródła zostali odrzuceni na parę metrów, przewracając przy okazji paru innych kompanów. Huk jeszcze nie przeminął, gdy w brutalnie opustoszałym miejscu pojawiła się świetlista Brama, z której wydobywała się mgła pełzająca tuż przy ziemi.
    Oczy prawie wszystkich skierowały się tamtą stronę. Mandor mocniej ścisnął rękę chłopca, w drugiej ręce ściskając swój medalion.
    W Bramie pojawiła się postać odziana w czarną pelerynę, z nasuniętym głęboko na oczy kapturem.
    Stanęła w mgle, czekając aż Brama z podobnym hukiem zniknie.
    Mandor, tak jak i Ranee spodziewali się jej, a mimo to patrzyli na cichą postać z niemym zdziwieniem. Paru żołnierzy, którzy byli najbliżej, rozdziawiło nawet gęby.
    Lecz nagle, przypominając sobie co powinni zrobić, rzucili się do przodu z obnażonymi mieczami i maczugami, krzycząc z wściekłością.
    Postać jednak zareagowała błyskawicznie. W jej dłoniach pojawiły się lśniące miecze. Cięcia były precyzyjne, czyste i zadawane w ciszy przy użyciu nieporównywalnie mniejszego zaangażowania siły niż można się było spodziewać. Postać uskakiwała, zmieniała miejsca wykonując imponujące salta przy wtórze furkotania peleryny, która zdawała się w ogóle nie krępować ruchów. Jej miecze coraz bardziej lśniły krwią, tak jak i ziemia wokół niej. Odcięte kończyny, przebite ciała mieszały się z soczystą zielenią trawy, pachnącą słońcem ziemią i krzykiem ofiar.
    I choć przez chwilę żołnierzy przybywało, nie dali rady przybyszowi.
    Czy gdyby wiedzieli z kim mają do czynienia, wciąż szliby na śmierć z taką ochotą?
    Nastał w końcu moment, gdy nie było już nikogo, kogo mógłby dosięgnąć któryś z lśniących mieczy.
    Postać stała jeszcze przez chwilę z bronią gotową do ataku. Lecz i ona po chwili wyprostował się, wbijając miecze w ziemię. Stal kołysała się rytmicznie, połyskując krwiście.
    Wszyscy, którzy byli w stanie, obserwowali jak postać zakrwawionymi dłońmi, powoli zsuwa z głowy kaptur. Ich oczom ukazały się białe jak śnieg włosy, luźno związane z tyłu głowy. Twarz okalały pojedyncze pasma, które wysunęły się podczas walki.
    Kobieta patrzyła na starca zimno. Jej twarz nie wyrażała niczego.
    - A więc jesteś. - odezwał się pierwszy. - Piękne widowisko. - dodał.
    Kobieta nie odpowiedziała.
    - Co teraz? - zapytał, lecz w jego głosie nie było obawy. - Ich pokonałaś. To zresztą nic trudnego, gdy jest się Magiem. Prawda? Pamiętam, że to całkiem przyjemne uczucie. Nawet bardzo przyjemne. Też to czujesz? Małomówna się zrobiłaś. - znowu zaczął. - Ale oboje dobrze wiemy, że tego nie pokonasz.
    Widziała jak ściskał w dłoni medalion.
    - Więc co chcesz zrobić? Stać tu do końca świata?
    - A przynajmniej twego życia. - odezwała się.
    Jej głos był gładki, może nawet przyjemny, lecz jednocześnie lodowaty.
    - Zdążę zabrać go ze sobą. - wskazał chłopca. - Przecież wiesz.
    Kobieta zaczęła bardzo powoli, jakby od niechcenia, przechadzać się po okręgu wokół Mandora.
    - Naprawdę sądzisz, że potrafisz nad nim zapanować? - zapytała. - Bez magii nie masz szans podporządkować go sobie.
    - Zaryzykuję. Nie mam przecież niczego do stracenia. - odparł. - W odróżnieniu od ciebie.
    - Będzie jeszcze wielu Atis Adea.
    - Ale ten jest ważniejszy od wszystkich przyszłych Magów. Tylko on jest kluczem do przebaczenia. - uśmiechnął się ironicznie.
    Wiedziała o czym mówił. I choć zabolała ją ta prawda, nie dała mu tego po sobie poznać.
    - Straciłaś wszystko. Prawie wszystko. Wkrótce będę świadkiem twojego upadku.
    - Masz nadzieję, że pokona mnie? Bez szkolenia?
    - Zdziwiłabyś się ile pamiętam.
    - To wciąż zbyt mało. A jeśli zwróci się przeciw tobie? O tym nie pomyślałeś?
    - Jak już powiedziałem, zaryzykuję. Odkąd odebrałaś mi magię, nie robię nic innego tylko ryzykuję. I jak widzisz, wychodzę na tym całkiem nieźle.
    Czuła oddziaływanie medalionu, lecz gdy próbowała zbliżyć się do Mandora, natrafiała na niewidzialną barierę. Ilekroć jej dotknęła, czuła jakby tysiące szpikulców wbijało się w jej ciało. Medalion odbijał też ze zwielokrotnioną mocą zaklęcia, które wysyłała w jego stronę.
    Mandor zauważył jej próby i zaśmiał się.
    Pamiętała ten śmiech. Triumfu i pogardy.
    - Niewiele dało ci to wszystko, prawda?
    Nagle kobieta wysłała w stronę starca jaskrawe błyskawice. Lecz zanim zbliżyły się do niego, wykonała skok w górę, salto, a gdy tylko dotknęła ziemi, powtarzała wszystko.
    Mandor skulił się w sobie, spodziewając się uderzenia. Czuła jego strach, tak jak strach leżącej na ziemi młodej kobiety.
    Po dłuższej chwili przerwała atak.
    Mandor wyprostował się i spojrzał na swą przeciwniczkę.
    - I to by było na tyle. - odezwał się. - Nigdy mnie nie pokonasz. Nigdy! - dodał niemal sycząc.
    Nie zareagowała. Stała niewzruszenie, patrząc na niego tak jakby nie obchodziła ją porażka.
    - Będziesz musiała poczekać, aż twój niedoszły uczeń pokona cię.
    - Nie dopuszczę do tego. Zginiesz, zanim to się stanie.
    - To raczej on zginie pierwszy. Nie pozwolę, być go odzyskała. Pociągnę go do mojego piekła, zostawiając cię w twoim. Bo całe twoje wieczne życie będzie nim. - mówił z satysfakcją.
    Jakkolwiek nie chciała się do tego przyznać, wiedziała że mówił prawdę.
    - Nie zapanujesz nad tym, Rino. - powiedział nagle, wyrywając ją z zamyślenia. - Świat jest już tak urządzony. Żeby istniał ktoś taki jak ty, musi istnieć ktoś taki jak ja. Jaką masz pewność, że nie pojawi się potężniejszy Atis Adea i że nie będzie podobny do mnie? Sądzisz, że te wszystkie wojny wywoływali ludzie? Im tylko się wydawało, że Magowie byli na ich usługach. Masz dostęp do Wielkiej Biblioteki. Musiałaś znaleźć wiele ciekawych informacji, nieprawdaż? Nawet najpotężniejsi i najlepsi Magowie w pewnej chwili dochodzili to tych samych wniosków. Stagnacja zagraża równowadze. Aby ją odzyskać, potrzebny jest przeciwnik. Jeśli nie ja, znajdzie się ktoś, kto w końcu pokona cię. Oczywiście nie przyznasz mi racji, ale w głębi swojej dobrotliwej duszy wiesz, że ją mam.
    - Nawet jeśli tak, jestem tu po to, by temu zapobiec. - powiedziała.
    - Jak długo zdołasz to robić? Każdy twój uczeń będzie w stanie pomóc ci, ale też i przeszkodzić. Nigdy nie będziesz miała pewności kogo szkolisz. A ten chłopiec? - wskazał na Torina. - Czy masz pewność, że to nie on byłby równowagą dla ciebie?
    Nie odpowiedziała, lecz jej milczenie wziął za przyznanie mu racji.
    Wyprostował się, a na jego twarzy zagościł uśmiech triumfu.
    Gdyby nie był tak bardzo pewien siebie, być może zauważyłby, że odkąd Rina uspokoiła się po nieudanych atakach, niańka chłopca, będąc ciągle blisko ziemi, zbliżyła się do niego znacznie. Rina zrozumiała zamiar Ranee i choć zdawała sobie sprawę z zagrożenia, wiedziała też, że to jedyne wyjście.
    Mandor ciągle coś mówił. Jakby miał nadzieję, że przekona ją do swoich racji, a ona zostawi go w spokoju. Udawała, że go słucha, odwracała jego uwagę drobnymi zaklęciami. I czekała.
    Choć żadne z nich nie było przygotowane na to co się stało.
    Ranee wstała na równe nogi i stanęła nagle przed Mandorem. Był bezgranicznie zdziwiony jej pojawieniem się, tym bardziej, że w oczach zobaczył nienawiść. Chciał odsunąć ją, lecz była o wiele młodsza od niego, silniejsza i zwinniejsza.
    Chwyciła jego medalion. Lecz zanim zrobiła cokolwiek, krzyknęła przeraźliwie. Spomiędzy palców przeciskały się świetliste smugi.
    Mandor uśmiechnął się lekko, będąc pewnym, że kobieta puści go natychmiast.
    Swoją drogą był ciekaw jak medalion chroni swego właściciela.
    Pytanie nie przebrzmiało mu w głowie, gdy zdał sobie sprawę, że kobieta nie puszcza medalionu, lecz stara się go zerwać.
    Rina nie potrafiła jej pomóc. Stała bezradnie i przyglądała się szamotaninie.
    Mandor, trzymając przestraszonego chłopca, usiłującego wyrwać się z uścisku, drugą walczył z Ranee.
    Nagle łańcuch medalionu pękł z metalicznym zgrzytem, a Ranee upadła na plecy, wciąż trzymając w dłoni coraz bardziej jarzący się medalion.
    Rina przygotowała się do ataku, gdy nagle starzec zasłonił się chłopcem. Jej zaklęcie uderzyłoby również w niego. Ale wypowiedziała inne i chłopiec nagle zniknął, by pojawić się parę metrów dalej.
    Teraz Mandor był bezbronny i Rina nie zamierzała dłużej czekać.
    Wypowiedziała zaklęcie.
    Mandor nie mógł ruszyć się z miejsca. Gestem przywołała wichury, które zaczęły krążyć wokół niego. Zewsząd nadciągały ciemne chmury. Podeszła do szamoczącego się w powietrznym wirze Mandora. Spojrzała na niego uśmiechając się jak on niegdyś, triumfalnie i z pogardą. Pochyliła się nad Ranee i odciągnęła ją na bok. Medalion w jej dłoni już nie jarzył się. Wypuściła go i wtedy Atis Adea zobaczyła ślad wypalony na dłoni. Nagle tuż przy nich stanął Torin. Lecz tylko Rina mogła go zauważyć. Oczy Ranee pokryte były bielmem. Skóra twarzy w miejscach gdzie dosięgły ją promienie medalionu, była poparzona niemal do krwi.
    Nie mogła jej pomóc.
    Spojrzała na chłopca i powiedziała:
    - Zostań tu i nigdzie nie odchodź!
    Chłopiec ukląkł przy Ranee i chwycił ją za zdrową dłoń. Kobieta poznała ten dotyk. Szepnęła coś, lecz Rina nie usłyszała tego.
    W górze na niebie zaczynała się burza.
    Atis Adea wolnym krokiem zbliżyła się do Mandora, który wciąż usiłował wydostać się z wirującej pułapki. Zupełnie jakby nie zdawał sobie sprawy, że nie ma szans.
    Pierwsza błyskawica uderzyła w wieżę zamku, rozpłatując ją niemal na pół. Starzec zdawał się tego nie zauważyć, zajęty daremnymi próbami ucieczki. Lecz kolejny piorun przykuł jego uwagę, bowiem uderzył parę metrów od Riny. Oświetlił jej postać przeraźliwym błyskiem. Ona sama nie zareagowała nawet. Patrzyła na przerażonego starca.
    W pewnej chwili rozłożyła lekko ramiona. Po krótkim czasie z chmur wyłoniła się błyskawica. Pomknęła w jej stronę, lecz nie uderzyła w nią. Zamiast tego rozdzieliła się przed nią i dwiema ognistymi strugami spłynęła na jej dłonie.
    Od razu poznał, że nie była to zwyczajna błyskawica, tym bardziej, że trwała nienaturalnie długo.
    Gdy w końcu zniknęła, w dłoniach Riny paliły się żywym ogniem dwie kule. Zbliżyła się do Mandora. Coraz dokładniej widział jej kamienną twarz, oświetloną przez trzymane w dłoniach ognie.
    - Nie! - krzyknął. - Nie!
    Zatrzymała się tuż przed nim na wyciągnięcie ręki.
    Ale nie mógł jej dosięgnąć.
    Za to ona mogła.
    Dotknęła ognistymi kulami wiru, który wciąż krążył wokół Mandora. Przez parę sekund ogień błyskawic krążył wraz z nim. Lecz po chwili wewnątrz wiru rozpętała się burza. Prawdziwa. Z piorunami. Uderzały w mężczyznę raz za razem, paląc go, łamiąc każdą najmniejszą nawet kość i wypalając oczy.
    Spłonął szybciej niż by tego chciała.
    Zbyt szybko, żeby ukoić ból, który zadał.
    Wszystko skończyło się.
    Rina stała jeszcze przez chwilę w miejscu, patrząc jak wir powietrzny zanika. Na zgniecionej trawie zostały tylko prochy Mandora. Wyciągnęła dłoń w ich stronę i wtedy ostatni ślad po największej udręce jej życia spłonął w ogniu.
    Dopiero gdy płomienie zniknęły, spojrzała na Torina.
    Chłopiec był przestraszony. Nie wiedział co się dzieje, ale była pewna, że zdawał sobie sprawę, że to coś złego. Podeszła do niego i leżącej ciągle na ziemi kobiety.
    - Ranee... - powiedziała Atis Adea, klękając przy niej.
    - Rina ... Już po wszystkim? - zapytała słabym głosem.
    - Tak, już po wszystkim. Twój syn jest bezpieczny.
    Widziała jak Ranee ścisnęła lekko drobną rączkę Torina.
    - To dobrze.
    - Nie bój się. - powiedziała Rina do chłopca. - Ten zły człowiek nie skrzywdzi cię już.
    Miała nadzieję, że chłopiec zrozumiał.
    - Zaopiekuj się nim. - szepnęła Ranee. - Tak jak obiecałaś.
    - Ranee... - zaczęła Rina.
    - Dopilnuj, by jego życie było szczęśliwsze niż nasze. Nawet gdyby miało być zwyczajne. - dodała. - Ja tego nie zrobię. Nie zdołam.
    Obie wiedziały, że Ranee musi zapłacić najwyższą cenę za swój czyn. Żadne zaklęcie nie było w stanie uchronić jej przed tym.
    - Obiecaj! - szepnęła.
    - Obiecuję. - odparła Rina.
    Chciała coś jeszcze powiedzieć lecz nie było już sensu.
    Ranee odeszła.
    Atis Adea, wiedząc co stanie się za chwilę, wzięła chłopca na ręce i odeszła od ciała, które zaczęło czernieć, by w bardzo szybkim tempie rozwiać się w pył.
    Nie pozwoliła by dziecko oglądało wynik działania amuletu, który wciąż leżał w trawie.
    Rina wyciągnęła dłoń w jego stronę i medalion spoczął w niej łagodnie.

    <<<>>>

    Już dawno nie widziała przyjaciółki tak szczęśliwej. Nie sądziła nawet, że to jeszcze możliwe.
    Nie zamierzała jej tego odbierać. Choć tyle mogła zrobić, zwrócić jej wnuka, jej jedyną rodzinę.
    Nirva była tak pochłonięta Torinem, że nie zauważyła nawet kiedy Rina odeszła. Co prawda Atis Adea nie opuściła jej domu, a tylko starała się nie przeszkadzać, lecz mimo to pozostawała niezauważona przez wiele godzin.
    Dopiero późnym wieczorem Nirva znalazła ją w ogrodzie koło fontanny.
    - Nie masz chyba zamiaru odejść? - zapytała, zbliżając się powoli.
    Odkąd odzyskała wnuka, zdawała się odzyskać też siły. Wciąż podpierała się laską, lecz w jej chodzie widać było dziwną sprężystość. Oczy nabrały blasku, a na ustach zagościł dawno niewidziany uśmiech.
    - Prawdę mówiąc ... - zaczęła Rina. - Chciałam się tylko upewnić, że ...
    Nie dokończyła. Zamilkła jakby nie mogła znaleźć dobrego wytłumaczenia.
    Nirva usiadła przy niej na kamiennej ławie.
    - Nawet nie podziękowałam ci. - odezwała się. - Wybacz. I dziękuję.
    - Nie musisz. Sprawiłam ci już i tak wystarczająco dużo bólu, którego nie można niczym ukoić. Torin należy do ciebie, a ja usunę się.
    - Dlaczego?
    Myślała, że tego właśnie chciała przyjaciółka.
    Spojrzała na nią.
    Ból po stracie Darena mieszał się z radością odzyskania Torina.
    - Czuję się winna tych niepotrzebnych śmierci. Nie chcę ci o nich przypominać swoją obecnością.
    - I myślisz, że gdy odejdziesz, ból minie? Że zapomnę? Nie cofniesz tego co się stało. Nikt nie potrafi przewidzieć konsekwencji swych czynów. I to dotyczy również Magów. Idziemy drogą, którą obraliśmy, ale nie możemy zawrócić. Jedyne co nam pozostaje to pogodzić się z tym faktem i mieć nadzieję, że kolejne wybory okażą się trafne. Dopiero na końcu widać czy takie były. - Nirva mówiła cicho i powoli. - Jestem już na końcu mojej drogi i widzę, że wszystko co mnie spotkało, nawet jeśli było bolesne, miało swój sens. Wybory, których dokonałam i te których byłam świadkiem sprawiły, że zaznałam radości, miłości i bólu.
    Rina nic nie powiedziała.
    - Opowiedz mi lepiej jak udało ci się pokonać Mandora? - zmieniła nagle temat. - Znalazłaś zaklęcie?
    Atis Adea wiedziała, że kłamstwo musi kiedyś wyjść na jaw.
    - Nie. - odparła po chwili cicho, nie patrząc na Nirvę. - Nie znalazłam zaklęcia.
    - Jak to? Mówiłaś, że medalion ...
    - Tak naprawdę to nie ja pokonałam go.
    - ???
    - Był jeszcze ktoś, kto gotów był oddać życie za Torina.
    Nie wiedziała jak to powiedzieć.
    - Ranee? - zapytała po chwili ciężkiej ciszy Nirva.
    Rina spojrzała na nią zdziwiona.
    - Czułam, że ona ...
    - Od dawna wiedziałaś?
    - Chyba od początku.
    - I nic nie powiedziałaś? Nawet Darenowi?
    - Byłam gotowa pomóc jej. Ale dobrze wiedziałam co czuła. Przeszłam przez to. Byłam jednak silniejsza od niej. Wiem, że to samolubne, ale cieszyłam się, że oddała nam Torina, skoro sama nie mogła ...
    Zamilkła.
    - Gdyby dokonała innego wyboru i podjęła walkę, gdyby okazała się silna ... - kontynuowała po chwili. - Zginęłaby razem z Darenem, a ty nie odzyskałabyś Torina. - spojrzała na Rinę. - Prawda?
    Bezgłośnie przyznała jej rację.

    <<<>>>

    Myślała, że potrzebuje czasu. Ale nawet radosny śmiech Torina nie wymazał wrażenia jakie pozostawił Mandor. Nie mogła pozbyć się pytań dręczących ją od tamtego dnia.
    Patrząc na chłopca bawiącego się z innymi dziećmi, zastanawiała się czy Mandor nie miał przypadkiem racji. Historia magii mówiła zawsze o przeciwnikach. Nigdy nie było zbyt długiego okresu spokoju. Wcześniej czy później pojawiał się ktoś, kto chciał zmienić istniejący porządek.
    Nawet gdyby mogła zajrzeć w przyszłość małego czarodzieja, będą inni. Tego nie mogła powstrzymać. Może przez jakiś czas, ale to w końcu musiałoby się stać.
    Wszystko wskazywało na to, że starania starca z Pierwszego Pokolenia mogą okazać się daremne.
    Czy nie widział tego, że powtarzanie się historii jest prawidłowością?
    Po co więc to wszystko?
    Po co wiedza, którą jej przekazał i ta zamknięta w Wielkiej Bibliotece, skoro nie miała wpływu na przyszłość?
    Być może za jej życia nie dojdzie do niczego, ale czuła że kiedyś to się stanie.
    Nie tego chciała!
    Nie o to walczyła!
    Starała się nie okazywać Nirvie swoich wątpliwości. Tym bardziej, że przyjaciółka zaczęła niedomagać. Rina nie opuszczała jej domu, czując że niewiele czasu im zostało.
    Nirva musiała również to czuć.
    - Nie mam ochoty umierać. - mówiła. - Ale kto miałby?
    - Musisz po prostu oszczędzać się. - odparła Rina, pomagając Nirvie usiąść z wyłożonym poduszkami fotelu.
    - Zaoszczędzę tym sposobem może parę dni, ale czy warto? Chcę nacieszyć się Torinem jak długo będzie to możliwe. - uśmiechnęła się blado.
    Na chwilę zmarszczki wokół jej oczu pogłębiły się.
    Rina również próbowała się uśmiechnąć, ale najwyraźniej nie wyszło jej to zbyt przekonująco, bo Nirva zapytała:
    - Co cię trapi?
    - Mnie? Nic. Dlaczego pytasz?
    - Sądzisz, że nie widzę? Odkąd wróciłaś razem z moim wnukiem...
    Atis Adea nie odpowiedziała. Odwróciła się w stronę ostatnich promieni słońca.
    - Co się stało? - zapytała ponownie, przyglądając się Rinie. - Przecież cię znam.
    Rina westchnęła cicho.
    - To trudne. - zaczęła w końcu.
    - Boisz się, że nie zrozumiem? Jestem stara, ale nie...
    Nagle zamilkła. Jakby coś do niej dotarło. Rina stała przy oknie i wpatrywała się w coś. Mały Torin bawił się na dziedzińcu z innymi dziećmi, a Atis Adea... Patrzyła na niego, jakby starała się znaleźć w nim odpowiedzi.
    - Chodzi o niego? - usłyszała.
    Rina poruszyła się nieznacznie nic nie mówiąc.
    - A więc o niego. Co się tam stało? Wtedy, gdy... - nie wiedziała jak zadać pytanie. - Rina...
    - Myślałam, że wiem wszystko co powinnam, że starzec nie mylił się. Ale wtedy zobaczyłam wszystko w innym świetle.
    Nirva nie rozumiała, lecz nie przerywała.
    - Myślałam, że gdy pokonam zło... Byłam pewna, że... - westchnęła. - Powiedziałaś, że każdy ma swoją drogę, że każdy dokonuje swoich wyborów. A jeśli los bawi się nami, dając nam ułudną wiarę w to, że sami kierujemy swoim życiem? Na końcu dociera do nas, że tak naprawdę wcale tak nie jest. Że historia powtarza się ciągle i ciągle, a my tego nie dostrzegamy. Nie potrafimy nawet patrzeć w odpowiednią stronę.
    Opowiedziała jej o swoich wątpliwościach, o tym co mówił Mandor.
    Gdy skończyła, zapadła cisza. Ciężka, duszna, lepka od pytań.
    Słychać było jedynie przytłumione odgłosy zabawy dzieci.
    - Sądzisz, że Torin...
    - Jeśli nie on, pojawi się ktoś inny. Jeśli nie ze mną, będzie walczył z innym Magiem. I wszystko powtórzy się. Wszystko...
    - Co chcesz zrobić?
    - Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Myślę o tym od tamtego dnia i niczego nie wymyśliłam. A magia wcale mi w tym nie pomaga.
    - Czyżby to ona była problemem?
    Rina spojrzała na przyjaciółkę.
    A jeśli miała rację?
    - Nie wiem. - odparła jednak.

    <<<>>>

    Parę dni potem Nirva nie wstała już z łóżka. Spędziła w nim parę kolejnych dni, słabnąc z dnia na dzień.
    Wspominały stare czasy. Co chwila przypominało im się coś nowego. Rina udawała, że wielu rzeczy nie pamięta, choć dla niej były to zdarzenia niemal sprzed kilku tygodni.
    Im więcej wspomnień przywoływały, tym większe widziała zmiany jakie czas poczynił w Nirvie.
    Tak trudno było jej się z tym pogodzić. Przez tyle lat były dla siebie jedyną rodziną.
    Starała się śmiać razem z nią. Brać z niej przykład i korzystać z ostatnich wspólnych chwil.
    Ale ta świadomość bolała ją bardziej, niż mogłaby przypuszczać.
    Nirva w pewnym momencie przestała się śmiać.
    - Odbierzesz mu magię? - zapytała nagle.
    Atis Adea nie udawała, że zdziwiło ją to pytanie.
    - Nie wiem. - odparła po prostu.
    - Nie doczekam chwili, aż podejmiesz decyzję, prawda? - zapytała, choć znała odpowiedź.
    Rina dotknęła jej dłoni.
    - Przyrzekam, że nie skrzywdzę go.
    - Chciałabym, żeby był szczęśliwym człowiekiem. Jeśli ma nim być tylko jako zwykły śmiertelnik...
    Ich wzrok spotkał się nieoczekiwanie.
    - Zrób to. - dodała ciszej.
    Rina nie odpowiedziała.
    Już druga osoba zasugerowała jej to. Ale to ona musiała podjąć decyzję, choć tyle pytań jeszcze miała.

    <<<>>>

    Cisza, która zapadła po tym, jak ostatni żałobnicy opuścili zamek, odbijała się od zimnych ścian bezgłośnym echem.
    Była gotowa do odejścia.
    Prawie.
    Stała nieruchomo przy grobach, jakby nie wiedząc co robić.
    Nie potrafiła wtedy pożegnać się z przyjaciółką.
    Jak ma to zrobić teraz?
    Czuła się samotna i opuszczona. Oszukana przez los, który udawał, że jest ślepy.
    Jak ma żyć?
    Była sama, nie musiała powstrzymywać łez.
    Zatoczyła dłonią nad trzema nagrobnymi głazami. Litery w nich wyryte nabrały złotego połysku. Za kamieniami wyrosły dorodne różane krzewy, każdy o innym kolorze kwiatów.
    Przez chwilę stała jeszcze, patrząc jak pojedyncze pąki rozchylają swe płatki.
    Potem wolnym krokiem wróciła do zamku. Torin czekał na nią przy wejściu do ogrodu. Wzięła chłopca za rękę i zaczęli iść przez martwy ogród.
    Chłopiec szedł z wyciągniętą w bok rączką, trącając niektóre krzewy, tak jak dzieci trącają patykiem sztachety mijanego płotu. Doszli w końcu do fontanny.
    Rina odwróciła się, by ostatni raz spojrzeć za siebie.
    I nagle dostrzegła coś dziwnego.
    Krzaki, których dotknął Torin zazieleniły się nieco, jakby wracały do życia.
    Spojrzała na niego, lecz on uśmiechał się niewinnie, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego co zrobił. Pogładziła jego włosy.
    Wyciągnęła z kieszeni kamień otwierający przejście i wrzuciła go do fontanny.
    Brama otworzyła się natychmiast.
    Weszli w nią powoli, a gdy zniknęła, fontanna rozsypała się w drobny mokry żwir.

    <<<>>>

    Pod starym potężnym dębem stał fotel wyłożony miękkimi materiami. Dookoła niego panował zapraszający chłodem cień. Zdawało się, że nic nie zmąci kojącej gorącej ciszy buszującej wśród liści drzewa. Lecz po chwili dało się słyszeć inne odgłosy. Od strony osady w sporym rozproszeniu szła grupa dzieci w różnym wieku. Najmłodsze szły blisko kobiety odzianej w zwiewną błękitną suknię. Delikatny wietrzyk bawił się kosmykami jej białych rozpuszczonych włosów, co najwyraźniej wcale jej nie przeszkadzało. Inne dzieci szły za nią, przed nią lub obok, często biegając i potrącając się wzajemnie. Mówiły jedno przez drugie, pytając kobietę o tak wiele rzeczy, prosząc o konkretne opowieści. Rina nie była w stanie ogarnąć tego wszystkiego. Próbowała uspokoić je, uśmiechając się do nich. Wiedziała jednak, że dopóki nie usiądą pod dębem, nie uda jej się to.
    W końcu jednak dotarli na miejsce. Kobieta usiadła w fotelu, a dzieci usadowiły się wokół niej na trawie, tworząc półkole. Najmłodsze siedziały najbliżej, a im były starsze tym zajmowały dalsze miejsca.
    Niemal na samym końcu siedział młody mężczyzna - Lance, który od paru tygodni przysłuchiwał się jej opowieściom. Nie zabraniała mu tego, choć przeznaczała je dla dzieci, a nie dla dorosłych.
    Dzieci uspokoiły się gdy tylko każde z nich znalazło sobie miejsce.
    Rozpoczęła opowieść.
    Mówiła powoli, opisując wszystko najdokładniej jak potrafiła. Dzieci z pierwszych miejsc już po chwili wpatrywały się w nią, zatopione w magicznych opowieściach.
    Polubiła te popołudniowe bajanie. Dzięki nim nawiązała bliższy kontakt z Torinem. Chłopiec, który tyle przeszedł w swoim krótkim życiu, przystosował się zadziwiająco szybko do nowego otoczenia. Miał tu wielu kolegów, z którymi bawił się całymi dniami.
    Rina postanowiła nie wprowadzać go w arkana magii, obserwując go na razie uważnie. Mimo to jednak zdarzało się, że Torin mimowolnie używał magii. Były to drobiazgi, wirujący piasek na ścieżce, turlające się po ziemi kamyki, ożywianie pozornie martwych roślinek. Traktował to jako coś normalnego. Dziwił się czasem, że inne dzieci tego nie potrafią. One z kolei po dłuższym czasie przyzwyczaiły się do jego dziwnych umiejętności, choć parokrotnie były one powodem niesnasek. Dzieci nie zawsze lubiły, gdy Torin używał magii, nawet gdy nie zamierzał tego robić w danej chwili. Sam doszedł do wniosku, że czary przeszkadzają mu w zabawie i starał się ich nie czynić. Coraz bardziej stawał się zwyczajnym dzieckiem jakich wiele było w osadzie.
    Jedyną magią, jakiej dzieci same domagały się, były opowieści Riny.
    Atis Adea dużo czasu spędzała w Bibliotece, czytając lub tylko wertując nieskończone zbiory w poszukiwaniu odpowiedzi na swoje pytania. Dzięki temu codziennie mogła opowiadać nowe historie. I tylko ona wiedziała ile było w nich prawdy.

    <<<>>>

    Musiała szybko podjąć decyzję. Czas biegł nieubłaganie i im dłużej zwlekała, tym trudniej Torin mógł znieść przemianę. Jeśli oczywiście taką właśnie podejmie decyzję.
    Gdyby mogła z kimś o tym porozmawiać...
    Odłożyła na najbliższą półkę zwój trzymany w ręku. Przez chwilę stała oparta o ozdobną balustradę, spoglądając na salę poniżej. Ruchem dłoni zgasiła ogień w kominku. Unoszące się w powietrzu światła również przygasły i odpłynęły w ciemniejsze zakamarki Biblioteki, jakby szukając miejsca na odpoczynek. Tylko jedno z nich odprowadziło Rinę do wyjścia, ale gdy drzwi zamknęły się za nią, została sama w ciemnościach.
    Oczy szybko przystosowały się do nowych warunków i po chwili zobaczyła na ścianie znajome wizerunki.
    Odkąd weszła tu po raz pierwszy wiele lat temu, przybyło ich. To były historie z jej życia. Najważniejsze wydarzenia. Radości i smutki. Coś na wzór kamiennej księgi wspomnień.
    Teraz też wiedziała czym są pozostałe płaskorzeźby. I choć nie rozpoznała nigdy czyjego życia są świadectwem, były dla niej źródłem wielu informacji.
    Dotknęła wizerunku przedstawiającego kobietę i dziecko otoczonych martwymi roślinami. Natychmiast przed oczami zobaczyła obraz jej samej i Torina gdy opuszczali dom Nirvy. Ale widziała to cudzymi oczami, jakby oglądała siebie z pewnej odległości. Poczuła też to wszystko co czuła tamtego dnia, smutek, pustkę, niepewność.
    Oderwała dłoń od ściany.
    Nie chciała tego czuć.
    Obok zauważyła zarys kolejnego wizerunku. Na razie była to rama wypełniona jednorodnym zimnym kamieniem. Ale pamiętała, że kiedy ostatni raz korzystała z tego przejścia, nie było tam nawet tego.
    Dotknęła niewidocznej płaskorzeźby w nadziei, że poczuje coś. Jednak nic takiego się nie stało.
    Czego właściwie się spodziewała?
    Przecież płaskorzeźby przedstawiały wydarzenia, które stały się już historią. Nie zrobiła jeszcze nic co mogłoby zapełnić to miejsce.
    A może szukała tam odpowiedzi? Może tylko podpowiedzi.
    Westchnęła cicho i wolnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia.
    W pewniej chwili coś kazało jej przystanąć. Odwróciła głowę i ... Zdawało jej się, że jeden z wizerunków opalizuje delikatnie w mroku. Przyjrzała mu się dokładniej.
    Kamienny obelisk w środku kamiennego kręgu.
    Dotknęła go, lecz obrazy przesunęły jej się przed oczami niczym promień światła, powodując jedynie ból. Szybko oderwała rękę od ściany. Oczy wciąż bolały, a pod powiekami migały srebrne mroczki. Gdy ból minął, otworzyła oczy. Płaskorzeźba już nie opalizowała.
    Ciągle jednak nie rozumiała co się stało.
    Dlaczego właśnie ten wizerunek zwrócił jej uwagę?
    Co historia chciała jej przekazać?
    Czyżby coś pominęła?
    Ruszyła znowu do wyjścia, lecz po paru krokach odwróciła się.
    W korytarzu panował niczym nie zakłócony mrok. I tylko chłód kamiennych ścian owiał ją niespodziewanie.
    Wzdrygnęła się gdy przeszył ją dreszcz.

    <<<>>>

    Tej nocy nie mogła zasnąć. Gdy tylko przymykała oczy, wracał ból i niezrozumiałe obrazy. Przez dłuższą chwilę starała się rozpoznać je, lecz nie udało jej się to.
    W końcu wstała z łóżka i zaczęła bez celu przechadzać się po swoim domu.
    Niespodziewanie nawet dla niej samej, zawędrowała do pokoju Torina. Drzwi były lekko uchylone, choć chłopiec już od dawna nie obawiał się nowego miejsca i sam zamykał na noc drzwi.
    Weszła cicho, by go nie zbudzić.
    Stała parę kroków od jego łóżka, przyglądając mu się.
    Nie wiedziała nawet dlaczego tu jest i czego właściwie szuka.
    Aura chłopca była coraz silniejsza. Jeśli wkrótce nie rozpocznie szkolenia, efekty mogą być takie same jak gdyby Torin pozostał z Mandorem.
    Musi zdecydować.
    Ryzykować szkolenie i mieć nadzieję, że chłopak zostanie jej następcą, czy dać mu szansę normalnego życia?
    Tak jakby wiedziała jak wyglądało normalne życie...
    Zaczęła cicho szeptać coś w zrozumiałym tylko dla siebie języku. Uniosła lekko dłonie. Sylwetkę wciąż śpiącego chłopca oplótł srebrzysty obłok. Krążył wokół niego ciągle zmieniając płaszczyzny. Torin nie zbudził się nawet wtedy, gdy obłok jak delikatny wiaterek rozmierzwił mu włosy.
    Wszystko trwało minutę, może dwie.
    Gdy obłok zniknął, podeszła do łóżka i przygładziła delikatnie kosmyki jasnych włosów. A gdy gładziła go po głowie, jej dłoń zostawiła delikatne złotawe ślady, które znikały po chwili.
    Potem poprawiła pled, pod którym spał i wyszła z pokoju. Jeszcze na progu obejrzała się.
    Spał spokojnie.

    <<<>>>

    Od lektury oderwały ją odgłosy biegnących dzieci. Wiedziała, że to Torin wraz ze swoimi kolegami. Już po chwili hałas ucichł.
    Uśmiechnęła się, bo wiedziała, że grupka dzieci stoi przed drzwiami jej pracowni, wiedząc że mają zakaz wchodzenia do tej komnaty. Ciekawość na pewno zżerała ich, ale respektowali ten zakaz. Ilekroć chcieli o coś zapytać Rinę, a ona akurat była tu, zawsze delegowali Torina. Był przecież niemal jej rodziną i wiedzieli, że kogo jak kogo, ale jego nie spotka żadna kara. Mimo to nawet Torin nie wpadał do komnaty niezapowiedziany. Oczywiście nikt nawet nie podejrzewał, że to nie tylko słowny zakaz Riny powstrzymuje intruzów przed wejściem tu, ale też zaklęcie rzucone przez Atis Adeę.
    Usłyszała ciche pukanie w masywne drewniane drzwi.
    Uchyliła je na tyle, aby mały człowiek przecisnął się przez nie, nie odrywając się nawet od lektury.
    Wiedziała, że Torin wszedł już do komnaty, więc zamknęła za nim drzwi.
    Chłopak stał cierpliwie w progu, korzystając z okazji by rozejrzeć się jak najdokładniej.
    Pomieszczenie było podobne do wielu innych w zamku, ale sam fakt zakazu wchodzenia tu sprawiał, że było najbardziej tajemniczym miejscem, jakie mogło mu przyjść na myśl.
    Wielki drewniany stół ustawiony był niemal na środku pomieszczenia. Stało przy nim tylko jedno krzesło, na którym w tej chwili siedziała Rina. Cały blat zasłany był księgami, zwiniętymi lub rozwiniętymi zwojami i luźnymi kartami papieru. Na mniejszym stole tuż przy szerokim i bardzo wysokim oknie rozłożone były wielkie płachty papieru przypominające mapy. Dookoła przy ścianach ustawione były wysokie aż do sufitu regały z twardego ciemnego drewna, niemal w całości wypełnione księgami. Gdzieniegdzie również na podłodze rozłożone były mapy, których końce przyciśnięte były grubymi tomami.
    Na pierwszy rzut oka wszędzie panował bałagan. Ale ponieważ Torin, jak każdy inny chłopiec, nie przykładał zbytniej wagi do porządków, "wystrój" tego pomieszczenia bardzo mu odpowiadał. Sprawiał, że wszystko dookoła było jeszcze bardziej tajemnicze.
    Ileż to razy próbował na własną rękę sprawdzić co zawierają te wszystkie zwoje?
    Komnata była wielką pokusą, ale niestety wszystkie jego próby samodzielnego odkrywania skarbów spełzły na niczym. Podejrzewał, że Rina użyła czarów, by nikt niepowołany nie wchodził do środka. Jedynie gdy była wewnątrz, a on akurat chciał ją o coś poprosić lub zapytać, mógł wejść. Wtedy i tylko wtedy dane mu było rozejrzeć się w miarę dokładnie, aby potem opowiedzieć kolegom co widział.
    - W czym mogę ci pomóc, chłopcze? - usłyszał w końcu pytanie.
    Rina wyrwała go z zamyślenia.
    Spojrzał na nią i zobaczył jak uśmiecha się rozbawiona jego miną.
    Zrobiło mu się głupio, bo nagle zdał sobie sprawę, że za każdym razem reaguje tak samo.
    Szybko jednak odzyskał pewność siebie i podszedł do Riny.
    - Czy mogłabyś dziś opowiedzieć nam coś przy ognisku? Wieczory są ciepłe a poza tym...
    - Nie widzę przeszkód. - przerwała mu. - Jeśli oczywiście wszyscy rodzice zgodzą się na to.
    - Fajnie! - zakrzyknął radośnie. - Już się zgodzili. - dodał kierując się do drzwi. - Przygotujemy wszystko.
    - Tylko z zapaleniem ogniska poczekajcie na mnie. - powiedziała i otworzyła Torinowi drzwi.
    Chłopak wybiegł czym prędzej, a po chwili słyszała stukot wielu nóg na schodach.
    Uśmiechnęła się i wróciła do swoich zajęć.
    Wertowała karty wielkiej księgi, notowała coś na papierze od czasu do czasu zaglądając do innych ksiąg i zwojów.
    W końcu wstała od stołu i podeszła do stołu z mapami. Szukała przez chwilę konkretnej mapy, a gdy ją znalazła gdzieś na spodzie, przeniosła ją na większy stół i rozłożyła. Wpatrywała się w nią, szukając czegoś. Gdy dojrzała to, wzięła do ręki zapisane przez siebie kartki. Spojrzała raz jeszcze na mapę, a potem na kartki.
    - Tak, to będzie najlepsze miejsce. - powiedziała sama do siebie.

    Część 9 - woda zapomnienia

    Spieniona woda co chwila uderzała niespokojnie o brzeg jeziora. Cała tafla pokryta była zmarszczkami tworzących się fal i delikatną mgiełką. Wiatr szarpał jej włosy i ubranie, ale nic sobie z tego nie robiła.
    Dokładnie obejrzała miejsce, które wybrała. Położone wysoko w górach, otoczone nimi ze wszystkich stron. Niedostępne i niegościnne. Jezioro było równie głębokie co ogromne. Jego mętne wody nie zachęcały do pływania nawet podczas niewielu ciepłych i spokojnych dni. Jedynie zwierzęta korzystały z niego i to tylko wtedy, gdy były bardzo spragnione.
    Rozejrzała się raz jeszcze. Skały w kilku zaledwie miejscach porośnięte skąpą roślinnością zdawały się być dobrym strażnikiem. Na niebie zbierały się ciemne chmury. W powietrzu czuć było deszcz, a może nawet burzę.
    Tak, lepszego miejsca nie znajdzie.
    Przymknęła oczy i uniosła lekko ramiona. Wypowiedziała zaklęcie w starożytnym języku.
    Woda jeziora zaczęła pienić się, jakby walczyła.
    Wypowiedziała kolejne zaklęcie i woda ustąpiła wyższej sile.
    Zaczęła rozstępować się. Powoli, lecz systematycznie.
    Gdy korytarz sięgał już środka jeziora, postąpiła parę kroków naprzód, pośpiesznie idąc nim aż do granicy wody.
    Spojrzała w górę. Była w najgłębszej części jeziora, a nad nią piętrzyły się ściany falującej wody.
    Wypowiedziała zaklęcie, przyklękając przy dnie.
    Położyła dłoń na mokrym skalistym dnie. Kamień pod nią stał się miałki. Po chwili zaczął wirować. Im bardziej oddalała dłoń od dna, tym wyższy i szerszy robił się wir. W końcu był tak potężny, że odstąpiła od niego parę kroków. Podmuch wilgotnego powietrza moczył jej włosy i ubranie.
    Minęło parę minut i w wirze dał się zauważyć jakiś kształt. Rósł razem z wirem i razem z nim pęczniał. W końcu na jego miejscu pojawił się wysoki kamienny obelisk. Jego ściany, pokryte na całej powierzchni znakami, łączyły się ze sobą na szczycie kulą. I choć monument był wielokrotnie wyższy od niej, nie sięgał powierzchni jeziora.
    Dotknęła go. Idealnie gładka powierzchnia, zimna i twarda. Zaklęcia wyryte w obelisku miały być już na zawsze ukryte przed ludzkimi oczami.
    Miała nadzieję, że nie myli się.
    Ale nawet jeśli miałaby jeszcze teraz jakieś wątpliwości, było już za późno.
    Dzieło dokonało się.
    Pospiesznie wróciła na brzeg.
    Gdy tylko na nim stanęła, usłyszała jak ściany wody zamykają się. Pojedyncza fala wściekle rzuciła się za nią, ale zdołała ją tylko obryzgać spienioną wodą.
    Obelisk zupełnie pogrążył się w odmęcie. Teraz już nikt nie będzie miał do niego dostępu.
    Wolała jednak mieć pewność, że tak będzie po wsze czasy.
    Podeszła do linii wody. Fale zachowywały się jakby chciały ją pochłonąć, ale gdy zbliżały się do niej, rezygnowały. Całkiem jak drapieżnik, który chciałby zaatakować, lecz boi się.
    Przykucnęła i włożyła dłoń do wody, mocząc trochę przy okazji brzeg sukni, płaszcza i rękawa.
    Po chwili w oddali rozległ się plusk.
    I jeszcze jeden i jeszcze...
    Były coraz głośniejsze i bliższe.
    W końcu wśród mgły unoszącej się nad wodą mogła zobaczyć kształty żywego stworzenia.
    Wstała i patrzyła w tamtą stronę.
    Zatrzymało się w głębokiej wodzie kilkanaście metrów przed nią. Wychyliło z wody ogromny łeb i wydało z siebie przeciągły dźwięk o niskiej częstotliwości. Skórzasty kołnierz wokół głowy rozwinął się, gdy otwierało wielką uzbrojoną w ostre zęby paszczę.
    - Strzeż tajemnicy. - powiedziała cicho.
    Zwierzę jakby w odpowiedzi znowu ryknęło i zniknęło w odmętach jeziora.

    <<<>>>

    Wiedziała, że dzieci czekają na nią nad rzeką. Przynajmniej większość z nich. Kilkoro, w tym Torin, zmierzało w tamtą stronę w towarzystwie Lanca.
    Rina szła powoli za nimi. Lecz nie starała się dotrzymać im kroku. Wręcz przeciwnie. Chciała celowo zostać daleko w tyle. Gdy udało jej się to, skręciła w bok z głównej drogi, by po chwili dojść do domu Karena.
    Gospodarz i jego żona powitali ją w progu ukłonami. Odpowiedziała im tym samym.
    - Nasze dzieci poszły już nad rzekę, Jaśnie Pani. - powiedziała żona Karena.
    - Tak, wiem. - odpowiedziała Rina. - Ale chciałabym porozmawiać z wami.
    Spojrzeli po sobie nieco zaskoczeni, lecz zaprosili ją do swego domu.
    Jak wszystkie domostwa w osadzie, był niewielki lecz zadbany i czysty.
    - Mam do was prośbę. Ogromną prośbę. - zaczęła, gdy usiedli przy stole.

    <<<>>>

    Torin obejrzał się za siebie, ale nie zobaczył Riny.
    Skończył już 10 lat, ale śpieszno mu było do opowieść, jakimi raczyła ich niemal co wieczór.
    Wrócił więc do miejsca, w którym widział ją po raz ostatni. Rozejrzał się dookoła i nie zobaczył nic. Chociaż właściwie... Zdawało mu się, że mignęły mu białe włosy.
    Czyżby weszła do tego domu?
    Podbiegł tam, lecz zamiast wejść i zapytać o Rinę, stanął przy otwartym oknie.
    Poznał jej głos od razu.
    Już chciał wdrapać się na parapet, gdy usłyszał rozmowę. Coś kazało mu stać w miejscu i słuchać.

    <<<>>>

    Tego wieczora opowieść, choć ciekawa i porywająca, nie przykuła jego uwagi tak jak podsłuchana rozmowa. Niewiele z niej rozumiał. Właściwie nic z niej nie rozumiał. Tyle tylko, że miał zamieszkać u tych ludzi. Znał ich od zawsze, był przyjacielem ich dwóch synów. Ale dlaczego miał tam mieszkać? Czyżby Rina wybierała się w jakąś podróż i chciała go zostawić tu samego?
    Pytania kłębiły mu się w głowie i postanowił, że nawet jeśli oberwie mu się za podsłuchiwanie, zapyta ją o to.
    Atis Adea musiała jednak sama zauważyć, że Torin był czymś rozkojarzony, bo w drodze powrotnej do domu, gdy byli już sami, zapytała:
    - Podobała ci się dzisiejsza historia?
    - Tak, bardzo. - odparł natychmiast.
    Wiedziała jednak, że to nie prawda.
    - No dobrze, powiedz mi co cię trapi.
    - Mnie? Nic. Dlaczego pytasz?
    - Bo wcale nie słuchałeś tego co mówiłam. Zazwyczaj jest inaczej, ale dzisiaj twoje myśli krążyły gdzieś daleko. Powiesz mi o co chodzi?
    Mówiła łagodnie, bez cienia zdenerwowania, a jednak nie od razu zaczął.
    - No...?
    Chłopiec szedł przez chwilę w ciszy, jakby zastanawiając się co powiedzieć.
    W końcu jednak zapytał:
    - Czy ty gdzieś wyjeżdżasz?
    Rina spojrzała na niego zdziwiona.
    - Dlaczego o to pytasz?
    - Bo... Nie planowałem tego, ale tak jakoś... samo wyszło.
    - Ale co? - zapytała lekko rozbawiona.
    - Czemu mam zamieszkać w domu Karima? - zapytał jednym tchem, patrząc na Rinę.
    Kobieta zatrzymała się. Patrzyła na Torina w taki sposób, że nie wiedział czy zaraz wybuchnie krzykiem czy nie.
    - Podsłuchiwałeś?
    - Właściwie to nie. Tak jakoś...
    - ... wyszło. - dokończyła za niego.
    W jej głosie nie było złości, lecz nie wiedział czy to dobrze czy nie.
    Cisza przedłużała się i Torin zaczął podejrzewać, że jednak miał rację.
    Rina wyciągnęła rękę w jego stronę. Podszedł, a wtedy ona objęła go i lekko przytuliła do siebie. Ruszając dalej, powiedziała:
    - Jesteś już dużym chłopcem, ale w dalszym ciągu opiekuję się tobą. Gdyby jednak coś mi się stało, chciałabym mieć pewność, że...
    - A co może ci się stać? - zdziwił się. - Przecież jesteś Magiem.
    - Już niedługo. - odparła.
    - Jak to?!
    - To długa historia i może kiedyś ci ją opowiem, lecz teraz...
    Nie wiedziała jak mu powiedzieć o tym, że chce zniszczyć magię, że może przypłacić to życiem, że chłopiec może zostać sierotą.
    - Co chcesz zrobić? - zapytał badawczo przyglądając się jej. - Chyba nie to samo co ze mną?
    Pamiętał, że posiadał zdolności magiczne i że Rina odebrała mu je. Wcale tego nie żałował, bo pamiętał też ile kłopotów mu sprawiały. Ale ona od zawsze była Magiem i sądził, że tak już zostanie.
    - Duży i sprytny. - uśmiechnęła się pod nosem.
    Już wiedział, że ma racje.
    - Ale dlaczego?!
    - Bo tak należy.
    - Dlaczego?! - upierał się.
    - Jesteś za młody, by to zrozumieć. Ja po prostu wiem, czuję, że powinnam to zrobić. - powiedziała. - Problem polega jednak na tym, że nie jestem pewna jak moje ciało zareaguje na to. Może się zdarzyć, że... - szukała właściwego słowa. - odejdę. - powiedziała w końcu.
    Torin nie odezwał się.
    - Nie chcę, żebyś został sam. Lubisz Karima i jego rodzinę, przyjaźnisz się z ich dziećmi. Pomyślałam, że jeśli się zgodzą, a ja nie mogłabym... no wiesz, opiekować się tobą, oni zajmą się tobą.
    - Tak, ale...
    - To dobrzy ludzie, a ja muszę to zrobić. Od tego może zależeć los kolejnych pokoleń. To jedyny sposób. Uwierz mi, że gdyby był inny...
    Spojrzał na nią smutno.
    Chciała mu to przekazać spokojnie, bez niepotrzebnego wywoływania obaw, lecz teraz widziała, że jakichkolwiek nie użyłaby słów, strach i tak zagościłby w jego sercu.
    Rina była dla niego jedyną rodziną jaką znał. Wiele opowiadała mu o ojcu, matce, babce, dziadku i o tych czasach gdy wielu na świecie było Magów. Miał być przecież jednym z nich, ale choć magiczne sztuczki mogły być fajne, czuł że podjęła właściwą decyzję. Do szczęścia nie potrzebował niczego więcej. Ale gdyby zabrakło jej zostałby sam jak palec, bez względu na to jak wielu przyjaciół otaczałoby go.
    - Nie martw się na zapas.
    - A kiedy mam zacząć?
    Westchnęła. Objęła go mocniej.
    Resztę drogi pokonali w milczeniu.

    <<<>>>

    Była już zmęczona. Wymazywanie zaklęć z ksiąg nie było łatwym zajęciem. W dodatku musiała się spieszyć. Zostało jej zaledwie parę dni. Poza tym nie mogła ciągle siedzieć w Bibliotece. Odkąd Torin dowiedział się o wszystkim, ciągle chciał być przy niej. Nie interesowały go zabawy w gronie przyjaciół, chyba że był blisko niej.
    Tak jakby przeczuwał coś złego.
    Dawno temu zauważyła, że chłopiec posiada dar przeczucia. Odebrała mu magię, ale najwyraźniej jakaś jej cząstka została w nim.
    A jeśli przeczucie nie zawiedzie go?
    Nawet gdyby chciała nie mogła zatrzymać tego. Już nie.
    Wychodząc z Biblioteki zauważyła na kamiennej ścianie nową płaskorzeźbę. Kobieta obejmowała małego chłopca. Szli blisko siebie, jakby pocieszając się nawzajem.
    Nie musiała dotykać kamiennego rysunku, by wiedzieć co wtedy czuła ona albo Torin.
    Wiedziała aż zanadto.
    Gdy wyszła z bramy, prawie natychmiast usłyszała głos chłopca:
    - Już myślałem, że nigdy stamtąd nie wyjdziesz! - powiedział z odrobiną żalu.
    - Przepraszam, miałam dużo pracy.
    - Akurat! - zaśmiał się, lecz mimo wysiłków jego śmiech nie brzmiał już tak radośnie jak kiedyś.
    Wziął ją za rękę i chciał pociągnąć w stronę rzeki.
    - Poczekaj. - powiedziała, zatrzymując go.
    Torin spojrzał na nią.
    - Chcę ci coś dać.
    Z szyi zdjęła medalion. Spojrzała na niego po czym założyła go na szyję chłopca.
    - To talizman. - powiedziała. - Amulet Ochrony. Nie wiem czy zachowa swoją właściwość gdy magia przestanie istnieć, ale nawet jeśli nie chciałabym żebyś go miał. Na pamiątkę.
    - Mówisz jakbyś miała pewność, że... - urwał.
    Patrzył na medalion tylko po to, by nie patrzeć w jej oczy. Bał się tego co mógłby tam zobaczyć, albo tego co mógłby wyczuć.
    - To nic nie znaczy. Nie mam żadnej pewności. - powiedziała. - Po prostu chciałam, żebyś to miał. Nawet jeśli przestanie być magiczne.
    - Dziękuję. - powiedział cicho, pod nosem.
    Pocałowała go w czoło.
    - No, a teraz biegnij bawić się z przyjaciółmi. Zaraz do was dojdę.
    - Na pewno? - upewniał się.
    - Na pewno. - uśmiechnęła się.
    Torin schował medalion pod bluzę i pobiegł w stronę rzeki. Parę razy obejrzał się za siebie, ale mając pewność że Rina idzie za nim, biegł dalej.
    Nie miała zamiaru zbaczać z drogi, ale w pewnej chwili poczuła coś.
    Rozejrzała się i zobaczyła na skraju lasu jakąś postać. To był Lance, młody mężczyzna, który od dawna przysłuchiwał się niemal każdej jej opowieści.
    Podeszła do niego wolnym krokiem. Zauważył ją i gdy była blisko, wstał z ziemi.
    - Dzień dobry, Lance.
    - Witam, wielmożna pani. - powiedział cicho z nutą niepokoju.
    - Mówiłam ci już, żebyś mnie tak nie tytułował, lecz zwracał się do mnie po imieniu.
    - Jakże bym śmiał? To nie wypada by do Atis Adei...
    - Lance! - przerwała mu śmiejąc się.
    Na ustach mężczyzny zagościł lekki uśmiech zakłopotania.
    - Chciałabym cię o coś zapytać, jeśli można. - powiedziała.
    Skinął energicznie głową.
    - Dlaczego spisujesz moje opowieści?
    Jego serce zaczęło bić szybciej, a w gardle zaschło mu.
    - Wiem, że robisz to niemal od początku. Nie obawiaj się, nie mam nic przeciwko temu. Gdyby tak było wiedziałbyś o tym. Pytam z ciekawości. Więc?
    - Bo są piękne. - powiedział zwyczajnie. - Sam piszę opowieści, ale żadna z nich nie jest tak piękna. Spisuję je, bo pomyślałem, że...
    - Chcesz by inni też je poznali. - dokończyła za niego.
    - Ale nie podpiszę ich swoim nazwiskiem. O! Co to to nie! - zapewnił ją.
    - O to akurat się nie martw. Jeśli miałbyś je kiedykolwiek wydać, wolałabym nawet żebyś zrobił to pod swoim nazwiskiem.
    - ???
    - Nie pytaj dlaczego, po prostu zrób tak. - uśmiechnęła się. - A jeśli masz ochotę posłuchać kolejnej, zapraszam.
    Zebrał swoje rzeczy i wraz z Riną ruszył w kierunku rzeki. Szli powoli rozmawiając i śmiejąc się. W pewnej chwili Atis Adea niedostrzegalnie dotknęła jego ramienia. Nikt nie mógłby tego zauważyć, nawet gdyby stał blisko nich.
    Nikt też nie mógłby usłyszeć bezgłośnego zaklęcia, ani zobaczyć maleńkiej iskierki między palcami dłoni kobiety. Uznała, że przyda mu się odrobina pewności siebie.

    <<<>>>

    Od paru dni była niespokojna. Zbliżało się nieuchronnie to, czego oczekiwała.
    Chociaż do końca nie wiedziała czego się spodziewać.
    Doskonale pamiętała, że każdy Mag, któremu odbierała magię reagował na to inaczej. Im bardziej się bronił, tym gorzej to znosił. Wielu z nich przegrało.
    Postanowiła, że nie będzie się bronić, ale nie mogła przewidzieć czy jej umysł w chwili bądź co bądź zagrożenia, nie podejmie walki traktując ją jako zwykły instynkt samozachowawczy.
    Nie chciała by w chwili gdy będzie się rozstrzygał jej los, ktokolwiek, a w szczególności Torin, był przy niej. Nie znała konsekwencji jakie mogłoby pociągnąć to za sobą. Nakazała chłopcu by, gdy nadejdzie czas, schronił się w osadzie. Zrozumiał, że to konieczne, i że chodzi jej o jego bezpieczeństwo. Wcale go to jednak nie uspokoiło.
    Niepokój Riny udzielił mu się, lecz starał się nie dać tego po sobie poznać.
    Nadszedł jednak ten dzień.
    Już od rana Atis Adea nie czuła się dobrze.
    Kazała wszystkim opuścić swój dom.
    - Musisz odejść. - powiedziała do Torina.
    Ten skinął lekko głową, ale nie ruszył się z miejsca.
    - Proszę, zrób to o co cię prosiłam.
    - Wolałbym zostać. Możesz potrzebować mnie, a wtedy...
    - Torin! - podniosła głos, lecz w porę opanowała się. - Odejdź z resztą. Tak trzeba.
    - Ale...
    Nagle na korytarzu pojawił się Karim.
    Przywołała go gestem.
    Mężczyzna podbiegł do niej.
    - Zabierz go stąd. - powiedziała tylko.
    - Tak, pani. - odpowiedział Karim i chwycił Torina za rękę. - Chodź chłopcze.
    - Nie! Chcę zostać tu! Potrzebujesz mnie! - wyrywał się.
    Dotknęła dłonią jego policzka.
    Była coraz słabsza, lecz włożyła w nieme zaklęcie niemal całą energię.
    Chłopiec osunął się i Karim wziął go na ręce.
    - Dziękuję. - powiedziała cicho.
    Mężczyzna skinął głową i oddalił się pospiesznie.
    Nie patrzyła za nimi.
    Nie chciała żeby to był ostatni obraz jaki zapamięta gdyby...
    Rozejrzała się po swojej pracowni.
    Wszędzie na podłodze leżały porozrzucane księgi i rulony papieru. Większość z nich była nieskazitelnie biała.
    Z trudem doszła do okna.
    Wydawać by się mogło, że nic się nie zmieniło.
    Ale ona czuła, niemal widziała i słyszała jak potężna fala przewala się przez świat. Wkrótce dotrze do niej i wtedy... wtedy wszystko się skończy. A jeśli będzie miała dużo szczęścia, wszystko się zacznie.
    Czuła się coraz gorzej. Tępy ból rozsadzał jej głowę i oczy, towarzyszył prawie każdemu ruchowi.
    A więc to czuli ci najpotężniejsi Magowie.
    Nie chciała walczyć, lecz tak jak się obawiała jej umysł nie zamierzał rezygnować z potęgi.
    Fala była coraz bliżej. Czuła niemal jej gorący oddech.
    Otworzyła bolące oczy i spojrzała przez okno.
    Niebo zasnuły ciężkie burzowe chmury. Wiatr wiał wściekle, smagając wszystko na swojej drodze. Powietrze było lepkie i coraz trudniej było nim oddychać.
    Nagle zdała sobie sprawę, że jeśli zostanie tu, zamek może zostać zdmuchnięty z powierzchni ziemi. Musiała go opuścić! Natychmiast!
    Ostatkiem sił ruszyła do wyjścia.
    Dotarła do wewnętrznego dziedzińca, gdy uderzyły w nią dwie fale, pierwsza gorąca jakby z pieca, druga zimna niczym lód. Upadłaby, gdyby nie pochwycił jej wir utworzony z fal. Nie mogła ruszyć się. Niewidzialna siła unieruchomiła ją całkowicie. Ból był tak ogromny, że nagle zapragnęła by to wszystko skończyło się. Obojętnie jak! Byle się skończyło!
    Jej ciało zostało uniesione ponad kamienny dziedziniec. Wir był coraz gęstszy od srebrnego pyłu, który krążył wokół niej smagając odsłoniętą skórę ostrym lodowym oddechem. Nie usłyszała zbliżających się grzmotów. Nie widziała jak błyskawica mknie w jej stronę. Lecz poczuła ją, gdy całym impetem uderzyła w nią. Rozległ się taki huk, że wszystkie szyby w oknach wychodzących na dziedziniec rozbiły się w drobny mak i z trzaskiem spadły na kamienie. Wydała z siebie krzyk cierpienia. Tak przeraźliwy, że mógł poderwać z grobu umarłego przed wiekami człowieka.
    A potem nie wydała z siebie już żadnego głosu. Jej głowa opadła bezwładnie, choć jej ciało ciągle zawieszone było w powietrzu.
    Dookoła rozpętała się burza jakiej jeszcze nikt nie widział. Pioruny raz za razem uderzały w nią, sprawiając że jej ciało rzucało się konwulsyjnie wewnątrz wiru.
    Mężczyzna ukryty za załomem nie był w stanie pomóc jej. Sam ledwo chronił się przez wściekłością natury. Lecz nawet gdyby mógł dostać się do niej, nie miał pojęcia co zrobić.
    Wszystko to trwało zaledwie parę minut, ale miał wrażenie, że potworna burza nie miała końca.
    Lecz tak jak nagle zaczął szaleć żywioł, tak samo nagle umilkł i odpłynął, rozszarpując burzowe chmury.
    Ciało kobiety upadło z łomotem na kamienną posadzkę.
    Podbiegł do niej i klęknął przy niej. Leżała twarzą do ziemi. Odwrócił ją delikatnie i oparł jej głowę na swojej piersi. Z nosa, kącików oczu, czoła i rozciętej wargi sączyła się krew. Wyglądała jak nieżywa. Przysunął się do jej twarzy. Wyczuł oddech. Słaby i nieregularny.
    Delikatnie wziął ją na ręce.
    Ostatnie zagubione podmuchy wiatru szarpały białe kosmyki sklejonych włosów.

    <<<>>>   <<<>>>   <<<>>>

    - A nie mówiłem?! - krzyknął w zachwycie, gdy w końcu udało im się przecisnąć przez niski tunel.
    Pierwszy wyprostował się i zanim stanęła przy nim Monika, zdążył rozejrzeć się dookoła.
    - I czym ty się tak zachwycasz? - zapytała, strzepując z kurtki skalny pył.
    - Nie rozumiesz? - zdziwił się. - Jest dokładnie tak jak opisał to Lance Valon.
    - Wiesz co? Powinieneś dostać dożywotni zakaz czytania bajek. - żachnęła się. - Ty we wszystkim widzisz prawdę.
    - Daj spokój! Rozejrzyj się tylko!
    - Tak samo było z Loch Ness. Czy przypadkiem nie wyczytałeś tego też u Lancea Valona?
    Spojrzał na nią zniecierpliwiony.
    - Po co więc przyjechałaś?
    - Bo moja firma finansuje te twoje idiotyczne badania, a ja mam patrzeć ci na ręce! - warknęła. - Chociaż nie wiem czego tak naprawdę powinnam szukać. - dodała ciszej, lecz mężczyzna nie słyszał już tego.
    Wziął swój plecak i ruszył przed siebie.
    Tak, to musiała być dolina opisywana w "Pokoleniach magii". Wszystko się zgadzało. Nie obchodziło go co mówi Monika. Postanowił, że nie będzie zwracał na nią uwagi. Ważne, że ma fundusze na badania i nikt mu się do nich nie wtrąca. No, prawie nikt.
    Obejrzał się.
    - Idziesz, czy zostajesz? - zapytał.
    Kobieta nie odpowiedziała. Westchnęła tylko ciężko i wziąwszy swój plecak, ruszyła za nim.
    Dogoniła go i dalej szli już razem.
    - Po domostwach nie pozostał żaden ślad. - powiedział.
    - Serio? - zapytała ironicznie. - Jeśli tu w ogóle coś było.
    - Możesz wrócić do obozu. - przypomniał jej, poprawiając okulary.
    - Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciała, ale niestety nie mogę.
    - To może ograniczysz swoje uwagi?
    Spojrzał na nią.
    Gdyby nie był takim beznadziejnym marzycielem, poszukiwaczem nieistniejących rzeczy... Kiedy go poznała nie miała pojęcia, że pod tymi cudownymi niebieskimi oczami ukrytymi za szkłami okularów w delikatnej srebrnej oprawce, kryje się taki koszmarnie skomplikowany typ.
    I pomyśleć, że sama prosiła wuja o przydzielenie jej do niego.
    - Rzeka. - usłyszała w pewnej chwili.
    - Tak jak opisywał? - uprzedziła go.
    - Dokładnie.
    Tym razem nawet nie zwrócił uwagi na ton jakim się odezwała. W ogóle im dalej szli tym mniej uwagi zwracał na cokolwiek innego nie związanego z tą doliną.
    Weszli w las. Gęsty i pełen życia. Chłodny i pachnący.
    Szli może z pięć minut, gdy nagle tak jak się zaczął, skończył się.
    Pierwsza wyszła z niego Monika.
    Sprawdziła co robi jej towarzysz, ale gdy zobaczyła jak ogląda jakąś roślinę, ledwo powstrzymała się od wypowiedzenia jakiejś kąśliwości.
    Przeszła jeszcze parę kroków, upewniając się czy żadne żyjątko nie przyczepiło się do jej ubrania, a tym bardziej do włosów, gdy nagle zastygła.
    Nie mogła w to uwierzyć.
    Ona również czytała tego całego Valona. No w każdym bądź razie dokładnie przejrzała. Nie wierzyła w teorie Jerryego, że to relacja z prawdziwych wydarzeń. Ale, choć nie przyznawała się do tego, widziała coraz więcej prawidłowości. Drobiazgów, szczegółów.
    Tylko że to co widziała przed sobą nie było drobiazgiem.
    - Jerry... - zaczęła, wciąż przyglądając się widniejącemu w oddali kształtowi.
    - Czego chcesz? - usłyszała w odpowiedzi.
    - To chyba nie jest... - nie wiedziała czy powiedzieć "zamek".
    Mężczyzna spojrzał w kierunku, w którym patrzyła Monika.
    - Ty wiesz, że to chyba jednak...
    Spojrzeli na siebie.
    - Jeżeli teraz zaczniesz prawić te swoje złośliwości...
    - Nic nie powiem. - obiecała. - Przynajmniej na razie. - dodała ruszając za Jerrym.
    Zamek rzeczywiście okazał się zamkiem. Właściwie jego ruinami, ale całkiem dobrze zachowanymi.
    Szperali w nich przez prawie cały dzień, szukając niewiadomo czego. Oczywiście nie znaleźli niczego konkretnego, ale oczy Jerryego świeciły z podniecenia jak dwa halogeny.
    W końcu zapadł zmierzch i Jerry postanowił rozbić obóz w ruinach. Powiadomili swoich ludzi poza doliną i zabrali się za rozstawianie namiotów.
    - Jutro zacznę szukać wejścia do Biblioteki. - powiedział w pewnej chwili Jerry.
    Monika nic nie odpowiedziała.
    Zdziwiło to mężczyznę do tego stopnia, że zaczął się jej przyglądać.
    - Wszystko w porządku? - zapytał w końcu.
    - Tak, oczywiście. Dlaczego pytasz?
    - Bo nie rzuciłaś żadnej kąśliwości. To rzadkie zjawisko.
    Monika grzebała patykiem w ognisku.
    - Tak sobie myślę... - zaczęła. - To oczywiście bzdura i nikt normalny nam nie uwierzy, ale...
    Jerry patrzył na nią coraz bardziej zdziwiony.
    - Czy w tym momencie nie powinieneś powiedzieć czegoś mądrego, żebym nie męczyła się więcej? - zapytała z właściwym sobie zniecierpliwieniem.
    - Co chcesz, żebym powiedział?
    - Nie wiem. Coś. Cokolwiek.
    - Jeśli rzeczywiście wierzysz w to co podpowiada ci serce, sama musisz to przed sobą przyznać. Bo wydaje mi się, że zaczynasz wierzyć, prawda?
    Spojrzała na niego, po czym znowu powróciła do zajmującego zajęcia, jakim było grzebanie w palenisku.
    - Nie potrafię tak jak ty podporządkować życia czemuś czego nie można udowodnić. Ale te ostatnie miesiące... Wolałabym oczywiście mieć w ręku coś konkretnego, chociaż... to wszystko zaczyna być jakieś... Czy to można nazwać "logiczne"?
    Patrzyła na niego w oczekiwaniu na jakąś odpowiedź.
    Wzruszył ramionami.
    - Wcale nie podporządkowałem życia tym, jak to kiedyś określiłaś, bajkom. Są integralną jego częścią. Wierzę w nie, przynajmniej w większość. Mam po prostu przeczucie, że to prawda.
    - Szczątki magii?
    Uśmiechnął się. A więc czytała.
    - Tak opisywał to Valon. Magia stara się odrodzić. Lecz nie może pokonać sama siebie. Każdy kataklizm, nieustające burze, erupcje dawno uśpionych wulkanów, powodzie czy trzęsienia ziemi, tłumaczył niczym innym tylko narodzinami kolejnego Atis Adei. I choć cała ta walka jest beznadziejna, bo przecież skazana z góry na przegraną, dziecko zatrzymuje jakąś część magii, dar, który potem się uaktywnia, lub nie.
    - Nawet jeśli tak nie jest, - odezwała się po chwili. - to miła opowiastka. Już późno. Lepiej kładźmy się spać. Jutro czeka nas dużo pracy.
    Zgasili ognisko i każde z nich wczołgało się do własnego namiotu.
    Monika długo jeszcze nie mogła zasnąć. Leżała wsłuchana w odgłosy nocy, rozmyślając. Nagle przeszył ją lekki dreszcz. Zmarzła. Odwróciła się na bok i naciągnęła na ramiona śpiwór. Ułożyła się już prawie wygodnie, lecz przeszkadzał jej wisiorek, który zaplątał się w podkoszulkę. Rozpięła minimalnie bluzę i szybko, żeby nie zmarznąć bardziej, poprawiła go. Był zimny, prawie lodowaty, ale nie zwróciła na to zbytniej uwagi.
    Właściwie zawsze w takich okolicznościach przeszkadzał jej, ale mimo to nosiła go od lat, odkąd dostała go od swojej matki. Chyba była po prostu sentymentalna.
    Zasnęła, gdy tylko trochę się rozgrzała.
    Nie obudził jej nawet hałas, którego narobił Jerry gramoląc się ze swojego namiotu.
    Nie mógł spać, postanowił więc przejść się trochę, pooddychać czystym nocnym powietrzem. Z namiotu wyciągnął latarkę i włączył ją. Omiótł obozowisko. Na szczęście nie obudził Moniki. Był pewien, że zrobiłaby mu awanturę.
    Najciszej jak mógł oddalił się od namiotów.
    Niebo było piękne, czyste i pełne gwiazd. W mieście nie widywał tego. Miasto przytłaczało go swoim gwarem, smrodem, ciasnotą i ogromem jednocześnie. Tylko na takich jak ta wyprawach czuł się dobrze. To nic, że gonił za ułudą, fantazją. Wierzył w to co robił i najwyraźniej inni też w to wierzyli. Nie mieli jednak na tyle odwagi by samemu zapuścić się w nieznane.
    Taki był właśnie wuj Moniki.
    Swoją drogą nie miał pojęcia po kim ona odziedziczyła swój sceptycyzm, skoro podobno nawet jej matka, siostra wuja Moniki, była do niego podobna. Pewnie po ojcu, który odszedł zostawiając żonę z maleńkim dzieckiem.
    Nieważne.
    Był tu dzięki jej wujowi i mógł znieść wiele, byle tylko pozwolono mu kontynuować pracę.
    Nagle potknął się niemal upadając.
    Zaklął cicho. Oświetlił ziemię pod nogami.
    Już chciał iść dalej, gdy zaczął się przyglądać fragmentom kamieni.
    Kucnął. Wziął jeden z nich do ręki.
    Wyraźnie widział jakiś rysunek. Coś jakby fragment płaskorzeźby.
    Zaczął odnajdywać kolejne fragmenty.
    Długo to trwało, ale chyba udało mu się ułożyć rysunek, a w każdym bądź razie sporą jego część.
    Patrzył na niego uważnie, doszukując się kształtów.
    Tak, to była niemal cała płaskorzeźba.
    Mężczyzna pochylał się nad trzymaną w ramionach nieprzytomną kobietą.



    KONIEC