Część druga; Część trzecia


Magowie
ciąg dalszy


Autor : MattRix
HTML : Sara



    Część 4 - przyjaciele i wrogowie

    Wiosna zaskoczyła ją nagłym i gwałtownym wybuchem wszelkiego życia. Słońce ogrzewało swymi promieniami zmarzniętą ziemię, sprawiając, że wszystko co tylko mogło, wyłaniało się z zakamarków wystawiając się na ciepło lejące się z nieba.
    Rina była świadoma czasu spędzonego w Bibliotece, mimo to jednak, gdy wyszła z przejścia prowadzącego do świata ludzi, zdumiała się. Choć nigdy nie marzła, z lubością wystawiła twarz ku słońcu.
    Śnieżna i mroźna zima zniknęła niemal bezpowrotnie, jeśli nie liczyć małych połaci brudnego śniegu ukrytych w najbardziej zacienionych miejscach.
    Tak, nadeszła upragniona przez wszystkich wiosna.
    Rina powoli ruszyła w stronę swego domu, stojącego na niewielkim wzniesieniu, niedaleko małej osady. Zarówno siedziba Riny jak i pobliska osada ukryte były wśród niedostępnych gór porośniętych gęstymi lasami. Jedyny szlak prowadzący do osady był znany wyłącznie jej mieszkańcom i garstce tych, którzy opuściwszy rodzinne domy, wywędrowali w świat. Nawet kupcy nie docierali tu, bowiem wszystko, co było potrzebne mieszkającym tu ludziom, było przez nich wytwarzane lub kupowane podczas ich wypraw.
    Między innymi ten właśnie spokój był powodem, dla którego Atis Adea zdecydowała się na budowę domu właśnie tu. Poza tym było to idealne miejsce do zbudowania, a właściwie przeniesienia z poprzedniego miejsca, Bramy do Wielkiej Biblioteki. Wejście było oczywiście ukryte przed oczami miejscowych ludzi, jak zresztą przed oczami wszystkich pozostałych. Rina nie ukrywała przed nimi, że jest Magiem. Nie wyjaśniała im jednak nigdy swej prawdziwej potęgi. Oni zaś traktowali ją z szacunkiem, czasem tylko zapraszając na uroczystości lub prosząc o radę.
    Sam dom był niewielkim, według Nirvy bardzo gustownym zamkiem. Zbudowany został zupełnie tradycyjnymi metodami, z rzadka uzupełnianymi drobnymi zaklęciami. Budowniczowie, którzy go wznieśli byli bardzo zadowoleni ze swojego dzieła, jednak tylko do momentu, gdy opuścili dolinę. Rina chcąc uszanować tradycję osadników, wymazała z pamięci przybyszów fakt ich pobytu w tym ustronnym miejscu. A co za tym szło, fakt budowy domu Atis Adei.
    Oprócz tego domu, Rina zachowała swoją samotnię w górach, lecz odwiedzała ją rzadko. Miała wiele pracy. Mimo swoich umiejętności zapoznanie się ze wszystkimi zbiorami Biblioteki musiało trochę potrwać. Teraz jednak postanowiła odpocząć, tym bardziej, że poznała już niemal całą zawartość Biblioteki.
    Chciała w najbliższym czasie wybrać się na spacer nad rzekę lub nad niewielki, lecz bardzo malowniczy wodospad. Mieszkając dopiero tu, poznała prawdziwą przyjemność płynącą z tak, zdawałoby się, zwyczajnych rzeczy.
    Wiosna była też dobrą porą na odwiedziny. Była ciekawa, co przez zimę porabiała jej przyjaciółka Nirva i Levar.
    Zresztą czy Atis Adea potrzebowała powodu, aby odwiedzić przyjaciół?
    Nie widzieli się prawie rok i był już czas najwyższy na odwiedziny.
    Rina powoli zbliżała się do głównej bramy prowadzącej na dziedziniec. Zanim doszła do niej, ciężka drewniana brama z żelaznymi okuciami otworzyła się przed nią z charakterystycznym zgrzytem. Widok krzątających się na dziedzińcu ludzi nie zdziwił jej. Nieliczna służba utrzymywała zamek w porządku i zajmowała się zwierzętami. W zamian Rina płaciła im szczerym złotem i od czasu do czasu wspomagała drobnymi zaklęciami. Tych ostatnich używała nadzwyczaj rzadko, bowiem osadnicy zdawali się zupełnie nie potrzebować magii. Niemniej jednak, gdy wiosenne roztopy czy jesienne deszcze zalewały pola, prosili o pomoc właśnie ją. A ona nie odmawiała. Gdy zeszłej jesieni poproszono ją do umierającej kobiety, błagano ją nie o uzdrowienie, lecz o uśmierzenie bólu, by ostatnie dni życia chorej nie były dla niej męczarnią.
    Rina spełniała te i podobne prośby z chęcią. W zamian mogła liczyć na lojalność swojej służby.
    Mijani ludzie pozdrawiali ją, a ona odpowiadała na ich ukłony uśmiechem i ciepłymi słowami.
    W pewnej chwili podbiegł do niej stajenny. Mężczyzna pokłonił się jej nisko i powiedział:
    - Witam, Jaśnie Panią.
    - Witaj Korenie. Jak czuje się twoja rodzina?
    - Dziękuję, Jaśnie Pani, wszyscy są zdrowi.
    - A twoja żona? To już chyba szósty miesiąc, prawda?
    Mężczyzna nie zdziwił się nawet, gdy zapytała o jego ciężarną żonę, której przecież od prawie pięciu miesięcy nie widziała.
    Rina była przecież Magiem.
    - Niech się oszczędza, a da ci zdrowego potomka.
    - Tak, Wielmożna Pani. Oszczędza się.
    - To dobrze. A co słychać na zamku?
    - Pokoje wysprzątane, kominy przeczyszczone, okna błyszczą jak srebro. Zwierzęta są zdrowe, a za parę dni jedna z klaczy oźrebi się.
    - Wspaniale.
    - A na Jaśnie Panią czekają goście. - dodał.
    Rina zdziwiła się nieco tą wiadomością, ale krótka chwila wystarczyła, by wiedzieć, co to za goście.
    - Dziękuję, mój drogi.
    Karen ukłonił się i odszedł.
    Rina szybkim krokiem szła w stronę pokoi gościnnych.
    Z impetem wpadła do salonu i niemal od razu ujrzała swoją przyjaciółkę.
    - Nirva!
    Kobieta wyglądała na zaskoczoną, lecz uradowaną.
    - Rina! Jak zwykle skradasz się! - powiedziała księżniczka.
    Obie kobiety padły sobie w ramiona, witając się wylewnie.
    - Co ty tu robisz? - zapytała Atis Adea.
    - Czekam na ciebie. Wiem, że to nie zapowiedziana wizyta, ale...
    - Wiesz przecież, że zawsze jesteście tu mile widziani, nawet jeśli mnie akurat nie ma w domu. - powiedziała Rina i dodała - Bo nie jesteś tu sama, prawda?
    - Oczywiście, że nie. Levar pojechał na przejażdżkę. Bardzo mu się tu podoba.
    - Nie dziwię się. Ale powiedz lepiej, co was tu sprowadza? Sama chciałam odwiedzić was za parę dni.
    - Stęskniliśmy się. Poza tym trochę martwiłam się o ciebie.
    - O mnie? Dlaczego?
    - Zamknęłaś się w tej Bibliotece na tyle miesięcy. Nawet nosa stamtąd nie wystawiłaś.
    - Miałam dużo pracy.
    - A może chciałaś się po prostu schować?
    Rina spojrzała uważnie na przyjaciółkę.
    - Mówiłam ci to wiele razy, ale powtórzę jeszcze raz, to nie była twoja wina. Nawet ty nie możesz przewidzieć wszystkiego.
    - Ale czuję się winna. Może gdybym zabrała ją do siebie...
    - Zabrać matce dziecko? Nigdy nie posądzałam cię o takie okrucieństwo.
    - Dzięki temu mogłabym ją uchronić. Setki lat temu magowie postępowali tak i teraz widzę dlaczego.
    - Sama nie wierzysz w to co mówisz. Jesteś Magiem, ale nie masz wpływu na wojny, czy żądne krwi hordy rabusiów wałęsających się po świecie. Kto mógł przewidzieć, że zabiją dwuletnie dziecko?
    - Może ja powinnam?
    - Daj spokój! Zresztą spójrz na to inaczej, może los celowo nie pozwolił jej dorosnąć i pobierać nauk? Może sam skorygował swój błąd? Może to dziecko w ogóle nie powinno było się narodzić?
    - Tego nikt nie wie.
    - Właśnie! Powinnaś więc zapomnieć o tym. Jeśli nie dziś, to już wkrótce narodzi się kolejne dziecko.
    - I wtedy będę je chroniła.
    - A do tego czasu zajmij się czymś innym. - powiedziała Nirva.
    Rina uśmiechnęła się. Wiedziała, że przyjaciółka ma rację. Nie mogła zadręczać się tym, co się stało. Musiała czekać na kolejne dziecko, a jeśli zajdzie taka potrzeba mogła czekać bardzo długo.
    - No dobrze. Lepiej powiedz co u was słychać. Jak tam twój brat?
    - Wyobraź sobie, że nasze stosunki nigdy nie były tak dobre.
    - Naprawdę? A co to się stało Jaśnie Wielmożnemu Księciu?
    - Tak naprawdę to nie wiem. Jednak Ambly zmienił się. Myślę, że polubił Levara. Jeżdżą nawet czasem na polowania.
    - Levar nie boi się? - zaśmiała się Rina.
    - Nie. Chyba nawet mu się to podoba. Ambly zaczął traktować nas jak rodzinę. I muszę ci się przyznać, że mnie też się to podoba. W końcu czuję się... W każdym bądź razie nigdy nie czułam tego, co teraz.
    - Cieszę się. Zasłużyłaś na szczęście.
    Nirva uśmiechnęła się lekko.
    Rina od razu zauważyła, że jest coś jeszcze. Nie chciała ingerować w myśli przyjaciółki, więc zapytała:
    - Czy jest jakieś "ale"? Czy właśnie dlatego jesteś tu?
    Księżniczka nie bardzo wiedziała jak zacząć.
    - To musi być coś bardzo ważnego.
    - Tak, to bardzo ważne. Dla mnie. - powiedziała w końcu. - Dla nas. - poprawiła się. - Właściwie powinnam poczekać na Levara, ale...
    Atis Adea spojrzała na nią wyczekująco.
    - Rozmawialiśmy o tym z Levarem przez prawie rok. Właściwie nie było dnia, żeby któreś z nas... Wiem, że miałaś swój cel w tym, abyśmy w dalszym ciągu władali magią. Byliśmy częścią twojego planu. Pomogliśmy przenieść Bramę i Przejście. Ale teraz... Jesteś potężnym Magiem, sama potrafisz robić rzeczy, o których my możemy tylko marzyć. Nie jesteśmy ci już potrzebni.
    Nirva przerwała na chwilę, po czym zaśmiała się cicho.
    - Gdyby parę lat temu ktoś powiedział mi, że będę chciała... Nigdy nie myślałam o tym, ale kiedy poznałam Levara... Oboje to czujemy.
    - Powiedz w końcu wprost o co chodzi.
    - Chcemy rozpocząć nowe życie, zwykłe życie.
    - Więc co stoi na przeszkodzie?
    - Myśleliśmy o założeniu rodziny, a wiesz przecież jakie szanse mają na to magowie. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem wydaje się być... odebranie nam magii.
    Rina była zaskoczona. I nie ukrywała tego.
    - Czy ty wiesz o co prosisz?
    - Wiem. Mieliśmy na to ponad rok. Rozmawialiśmy o tym i wiemy jakie są konsekwencje.
    - Czy oby na pewno? Nie będzie można tego zmienić. Nigdy.
    Nirva skinęła głową.
    - Poza tym nawet wtedy nie będziecie mieli pewności, że...
    - Chcemy zaryzykować! - Nirva wpadła jej w słowo.
    - Znamy się od wieków, więc chyba nie obrażę cię, jeśli powiem to. Zastanów się! Jesteś starsza od Levara. Jeśli odbiorę wam magię, zaczniesz się starzeć.
    - On również.
    - Tak, ale za dziesięć lat on będzie dojrzałym mężczyzną, a ty... Nie zachowasz swojej urody na zawsze.
    Nirva skinęła głową.
    - O tym też rozmawialiśmy. I oboje zdajemy sobie sprawę z różnicy wieku. Dlatego jest coś jeszcze co mogłabyś dla nas zrobić.
    - Mianowicie?
    - Dodać lat jemu, albo odjąć mnie.
    Rina patrzyła na nią z niedowierzaniem
    - Wiem, że potrafisz.
    - Oczywiście, że potrafię, ale...
    - Nie chcę, żeby zabrzmiało to samolubnie, ale bardziej skłaniałabym się do odjęcia lat mnie. Levar jest młody, przed nim jeszcze całe życie. Nie chcę go pozbawiać tego, dodając mu lat.
    - A więc boisz się tej różnicy?
    - Czy ja wiem? Nie, raczej nie. Po prostu chcę uniknąć ludzkich języków i zawistnych spojrzeń. Tego nie dałoby się zmienić, a chciałabym żeby nasze życie było jak najlepsze.
    Zapadła cisza.
    Atis Adea wstała ze swojego miejsca i zaczęła przechadzać się po pokoju.
    Podeszła do dużego okna wychodzącego na dziedziniec.
    Nie wiedziała co o tym myśleć. Do tej pory to ona podejmowała decyzje kogo i jak pozbawić magii. Nigdy nie myślała, że ktoś z własnej woli poprosi ją o to. A już na pewno nie Nirva. Księżniczka od zawsze korzystała z magii i to w najmniejszych nawet sprawach. A teraz...
    Rina nie przypuszczała nawet, że tak wiele się zmieniło.
    Gdyby była bardziej porywcza, od razu powiedziałaby "nie". Ale w głębi duszy wiedziała, że musi uszanować decyzję przyjaciółki. To prawda, że ani Nirva, ani Levar nie byli jej już potrzebni. Nie jako Magowie. Ale nie była pewna czy oboje do końca zdają sobie sprawę z konsekwencji tej decyzji.
    Ich życie wcale nie musi ułożyć się tak, jakby tego chcieli. Nirva lubiła dzieci, ale nie na tyle żeby chcieć je mieć. Tak przynajmniej kiedyś twierdziła. A jeśli w dalszym ciągu nie będzie ich miała? Jeśli całe poświęcenie nie będzie warte tego co przyniesie jej los? Jeśli jej życie okaże się pasmem udręk zakończonym nieuchronną śmiercią?
    Nirva umrze.
    Teraz ma na to wpływ. Jeszcze. Ale potem...
    Rina nigdy nie myślała, że może stracić przyjaciółkę. Razem mogły żyć długo, bardzo długo i cieszyć się tym.
    Jak mogła cieszyć się samotnie z długiego życia?
    Coraz większe wątpliwości przerwał widok Levara. Mężczyzna wjechał na dziedziniec konno. Natychmiast podbiegł do niego stajenny, aby zaprowadzić konia do stajni. Levar najwyraźniej wyczuł, że ktoś na niego patrzy. Uniósł głowę i zobaczył Rinę stojącą przy oknie. Uśmiechnął się do niej i pomachał ręką. Rina odpowiedziała mu tym samym.
    Nie minęła zbyt długa chwila, gdy Levar wszedł do pokoju.
    Gdy tylko przekroczył jego próg, wyczuł napiętą atmosferę.
    Podszedł do Nirvy siedzącej cicho i spokojnie na niewielkiej sofie. Cmoknął ją w policzek i usiadł obok. Nirva szeptała mu coś do ucha. Po chwili Levar skinął głową i odczekawszy jeszcze chwilę, zapytał:
    - Pomożesz nam?
    Rina odwróciła się powoli.
    Spojrzała na nich. Wyglądali tak...
    Nirva nigdy nie emanowała szczęściem tak jak teraz. Levar nie był już tym młodym cichym uczniem, którego przedstawiła jej przyjaciółka. Wydoroślał i stał się mężczyzną.
    Wyglądali razem na wspaniałą parę.
    Czy mogła się dziwić Nirvie, że chce zasmakować życia, o którym zawsze marzy każda dziewczynka?
    No, może nie każda.
    Oboje byli pewni swojego postanowienia. O tym była przekonana.
    A jednak gdy usłyszała pytanie nie wiedziała co odpowiedzieć.
    Właściwie to chciała odmówić. Jej samolubna człowiecza natura protestowała, wrzeszcząc "NIE!".
    Ale zamiast tego, powiedziała:
    - Nikt nie zagwarantuje wam, że szczęście nie opuści was. Za kilka lub kilkanaście lat będziecie żałować tej decyzji, ale ja, ani nikt inny nie cofnie tego. Poza tym nie jest pewne, że uda wam się stworzyć rodzinę. Czy jeśli okaże się, że nie możecie mieć dzieci nie zaczniecie obwiniać się wzajemnie? Starość i choroby nie ominą was. Tego też nikt nie będzie mógł zmienić. Dlatego zastanówcie się dobrze, zanim spełnię waszą prośbę.
    Levar chciał coś powiedzieć, lecz Rina powstrzymała go.
    - Pół roku. - powiedziała. - Daję wam na to pół roku. Wykorzystajcie ten czas. A ja odwiedzę was jesienią i dacie mi swą odpowiedź.
    Nirva i Levar zgodzili się na te warunki. Oboje wiedzieli, że Rina robi to wyłącznie z myślą o nich.
    Mimo to zapadła ciężka cisza.
    Rina westchnęła głęboko. Podeszła do wolnego fotela, usiadła w nim i powiedziała:
    - Lepiej powiedzcie co u was słychać.

    <<<>>>

    Jesienny deszcz już dawno przestał cieszyć ludzi. Teraz gdy zamienił się w regularną ulewę, wywoływał raczej złość i obelgi kierowanie pod nie wiadomo czyim adresem.
    Drogi opustoszały, a wszyscy podróżni starali się schronić w karczmach, zajazdach, albo opuszczonych szopach.
    Przed taką właśnie zrujnowaną budowlą stanął zgarbiony człowiek. Wspierał się na kosturze z krzywej gałęzi. Był brudny, przemoczony i głodny.
    Nie miał pieniędzy, więc nie próbował nawet zaglądać do żadnej z mijanych karczm. Nie lubił żebrać. Wciąż nie przywykł do tego, choć minęły już prawie dwa lata. Zresztą nawet gdyby chciał, nie wpuszczono by go za próg. Śmierdział tak bardzo, że nawet zwierzęta w lesie omijały go z daleka.
    Jedynym miejscem gdzie mógł się schronić przed ulewą była ta rozwalająca się szopa.
    Tylko to pozostało mu po latach świetności, o których czasem jeszcze śnił.

    <<<>>>

    Liście na drzewach lśniły odcieniami żółci, czerwieni i brązu. Nawet te leżące na ziemi zabarwiły sobą trakt. Pływały po wielkich kałużach jak statki po morzu, zderzając się ze sobą co chwila.
    Koń stąpał niespiesznie, jakby ogarnięty jesienną melancholią.
    Jeździec szczelnie owinięty płaszczem, poruszał się lekko w takt ruchów wierzchowca. Wyglądał jakby spał, toteż czterej obserwujący go z ukrycia uzbrojeni ludzie uznali go za łatwy cel. Co prawda nie dostrzegli żadnych większych pakunków, które mogłyby zawierać coś cennego, ale nie widzieli też żadnej broni. A koń był piękny i wart zdobycia.
    Gdy jeździec był już w ich zasięgu, niemal bezgłośnie wybiegli na trakt, otaczając go ze wszystkich stron. Koń, lekko przestraszony, zatrzymał się nagle. Chciał się cofnąć, lecz jeden z obcych chwycił go za uzdę.
    Jeździec nie zareagował, co najpierw zdziwiło, a potem nieco rozdrażniło obcych. Spojrzeli po sobie, po czym jeden z nich przemówił:
    - Nic złego ci się nie stanie, jeśli po dobroci oddasz nam swoje kosztowności.
    - Nie mam nic co mogłoby was zainteresować. - odezwał się jeździec.
    - Sami to ocenimy! - powiedział drugi mężczyzna i uczynił ruch jakby chciał ściągnąć jeźdźca z wierzchowca.
    Wyciągnął rękę w stronę strzemienia i spoczywającej w nim stopy.
    Jeździec jednak nachylił się lekko w jego stronę i chwycił go za nadgarstek, wykręcając mu rękę i łamiąc ją bez wysiłku.
    - Po dobroci mówię, że nic nie mam dla was.
    Najwyraźniej jednak, zamiast przestraszyć bandę, jeździec rozsierdził ją.
    Jak na zawołanie rzucili się wszyscy na niego. Nie dosięgli go jednak. Upadli na ziemię, jakby odbici od niewidocznej bariery.
    Jeździec nagle stanął na zadzie konia i zeskoczył z niego z gracją wykonując imponujące i wysokie saldo w tył. Gdy miękko wylądował na ziemi, wolnym ruchem zsunął z głowy kaptur. Białe jak śnieg włosy do ramion natychmiast poddały się delikatnemu jesiennemu wietrzykowi.
    - Nie mam ochoty na potyczki, więc odejdźcie i weźcie się do uczciwej pracy. Napadanie na podróżnych skończy się kiedyś tragicznie.
    - Chyba tylko dla ciebie. - warknął ten ze złamanym nadgarstkiem.
    - Nie bądź taki pewny siebie. - powiedziała spokojnie Rina.
    Stała nieruchomo, czekając na to co zrobią tamci.
    A oni, będąc pewni swojej przewagi, zaśmiali się tylko.
    Atis Adea wiedziała już jakie rozwiązanie wybrali jej przeciwnicy.
    Rozłożyła lekko na boki ramiona i natychmiast w jej dłoniach pojawiły się dwa lśniące miecze.
    Bandyci zatrzymali się na chwilę, nie bardzo wiedząc jak zareagować. Mamrotali coś do siebie.
    - To Mag. - powiedział jeden z nich.
    - Zgada się. - odparła. - Wciąż możecie odejść, unosząc wasze głowy na karkach.
    - Maga też można zabić. - zauważył kolejny. - Nie ma zaklęcia chroniącego przez stalą.
    Miał rację. Po części... Ale oczywiście istniały inne zaklęcia, równie skuteczne.
    Uderzyli na nią bez uprzedzenia, ale Rina mimo to była przygotowana.
    W ułamku sekundy przyjęła odpowiednią pozycję, by zaraz potem odparować pierwszy atak. Po chwili miecz razem z ręką, która ciągle go dzierżyła, runął na ziemię przy akompaniamencie przeraźliwego wrzasku.

    <<<>>>

    Zamek Nirvy i Levara skąpany był w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Widok przypominał ryciny z ksiąg. Rina spoglądała na ten sielski obrazek, dopóki słońce nie zaszło. Potem ruszyła gościńcem w dolinę, wprost do zamku.
    Mimo zapadających ciemności, na dziedzińcu krzątało się sporo ludzi. Wśród nich był też Levar.
    Widząc Rinę podszedł do niej szybko. Pomógł jej zsiąść z konia.
    - Czyżby minęło już pół roku? - zapytał, udając zdziwienie.
    Rina uśmiechnęła się.
    - Nie musisz udawać, mój drogi. - odparła, klepiąc go w ramię.
    Levar również uśmiechnął się. Wiedział, że Atis Adea mogła wyczytać z jego twarzy wszystko. A on nie zamierzał nawet ukrywać swej radości z jej przybycia.
    Przywołał stajennego i kazał mu zająć się koniem Riny.
    - Właśnie mieliśmy siadać do kolacji. - powiedział, prowadząc ją do zamku. - Przyłączysz się do nas, prawda?
    - Chętnie.
    Nirva czekała na nich w korytarzu.
    Przyjaciółki powitały się jak zwykle wylewnie. W tej jednej chwili obie bardziej przypominały narwane pannice niż poważne, dorosłe kobiety.
    - Tak się cieszę, że już jesteś. - powiedziała Nirva. - Mam nadzieję, że miałaś miłą podróż.
    - Niezupełnie, ale nie mówmy o tym przed kolacją.
    Nirva spojrzała na nią zaniepokojona.
    - Wierz mi, nie chcecie o tym słuchać przed kolacją. - upierała się Rina.
    - Skoro tak twierdzisz...
    Kolacja minęła w miłym nastroju.
    Czas mijał jednak nieubłaganie i powoli Nirvie i Levarowi zaczynało brakować nowinek i ploteczek.
    Gdy jednak zapadła niezręczna cisza nikt i nic nie przerwało jej przez dłuższą chwilę.
    Gospodarze spoglądali na siebie niepewnie, podczas gdy Rina siedziała spokojnie popijając doskonałe wino.
    Wiedziała o czym myśleli i o co chcieli zapytać. Chociaż w głębi duszy miała nadzieję, że nie zrobią tego.
    W końcu jednak Rina odezwała się:
    - Kolacja była wyśmienita. Jestem zmęczona, więc wybaczcie, że was opuszczę.
    Powiedziawszy to, wstała od stołu.
    - A resztą zajmiemy się jutro. - dodała widząc zdziwione miny Nirvy i Levara.
    - Więc zrobisz to? - zapytała Nirva.
    - Nie wiem dlaczego łudziłam się, że zmienicie zdanie. Kiedy tylko was zobaczyłam, wiedziałam, że nic z tego. Widzę, że trwacie przy swoim postanowieniu. Szanuję to. Ale pozwólcie mi zająć się tym jutro.

    <<<>>>

    Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, spała niespokojnie.
    Nie pamiętała swego snu, ale gdy nagle obudziła się w środku nocy, wciąż czuła się dziwnie.
    Czy to był jakiś znak?
    Nie miewała ich wcześniej.
    Ale też nigdy wcześniej nie miała spełnić tak nietypowej prośby.
    Opadła na poduszki.
    A jeśli coś pójdzie nie tak?

    <<<>>>

    Bycie Magiem, nawet jeśli jedynym, nie oznaczało wszechwiedzy, nieomylności ani całkowitej kontroli.
    Usilne starania zaśnięcia nie powiodły się. Rina nie spała już tej nocy, dręczona złymi myślami, wątpliwościami i dziwnym przeczuciem. Gdy tylko wzeszło słońce, wyszła na spacer. Długi spacer we mgle, która otoczyła ją zaraz za murami zamku.
    Była w lesie i zaczęła tracić orientację. Usiadła na ogromnym zwalonym pniu. Nie przerażał ją fakt, że zgubiła drogę. Dzięki magii mogła w mgnieniu oka wrócić na zamek.
    Martwiła się raczej dziwnym uczuciem, które nie opuszczało jej.
    Czuła się tak jak...
    Jak wtedy gdy straciła swą magię. Jak po spotkaniu sam na sam z Magiem Pierwszego Pokolenia.
    To musiał być znak.
    Nie wiedziała tylko czego dotyczył. Nie była pewna czy chodzi o Nirvę i Levara czy o nią samą.
    Ale im dłużej się nad tym zastanawiała, tym dalsze i mniej zrozumiałe wydawały się odpowiedzi.
    Mgła nie opadała. Stała się jedynie gęstsza i wilgotniejsza.
    Oblepiła jej włosy i ubranie, przemaczając ją niemal do suchej nitki.
    Musiała wrócić do zamku.
    Otworzyła ruchem ręki i niewypowiedzianym na głos zaklęciem Bramę i weszła w nią. Po chwili była w zamkowym ogrodzie. Mgła nie dotarła tu, choć jej zapach i wilgoć wciąż był odczuwalny.
    - Tu jesteś! - usłyszała głos Nirvy. - Byłam ciekawa gdzie się podziałaś. Czekaliśmy na ciebie ze śniadaniem.
    - Śniadanie? - zdziwiła się Rina. - Jest już tak późno?
    - Dochodzi południe. Dobrze się czujesz?
    Rina usiadła na pobliskiej ławie. Nirva dołączyła do niej.
    - Czy coś się stało? - zapytała.
    - Sama nie wiem. Albo do końca nie pogodziłam się z waszym wyborem, albo...
    Rina spojrzała na przyjaciółkę.
    - Albo znaki, które towarzyszą mi, mówią że nie powinnam tego robić.
    - Jak to? Jakie znaki?
    - Chciałam odbyć zwykłą podróż, tak jak zwykli ludzie. Na początku wszystko było w porządku, ale potem spotkałam czterech opryszków.
    - I co się stało?
    - Zabiłam ich. - odparła cicho po chwili. - Walczyli ze mną, a ja ich zabiłam. Zwyczajnie. Nie wiem dlaczego nie użyłam magii. Nawet nie pomyślałam o tym. Mogłam przecież...
    Rina potarła palcami czoło.
    - A potem te sny. Nic z nich nie pamiętam. Zostało mi tylko dziwne uczucie. I ta mgła...
    Nirva nie wiedziała co odpowiedzieć.
    - Najgorsze jest to, że nie wiem czy to wszystko dotyczy was, czy nie. - powiedziała.
    - Ja niczego nie czuję. Gdyby tak było, powiedziałabym ci. Może więc to coś innego?
    - Mam nadzieję, że nie chodzi o was. Gdyby coś miało wam się stać...
    - Nic się nie stanie! Przecież robiłaś już to wcześniej.
    - Tak, ale tym razem jest inaczej.
    - Dlaczego inaczej?
    - Może dlatego, że to wy podjęliście taką decyzję. Nie wiem.
    Na chwilę zapadła cisza.
    - Jedno jest pewne. - odezwała się Atis Adea. - Wszystko się zmieni. Wasze życie i moje. A może też i życie innych ludzi. Nie wiem tylko jakie to będą zmiany.

    <<<>>>

    Nigdy nie był tak blisko śmierci jak teraz. Chociaż może bliżej był wtedy, gdy...
    Na samo wspomnienie tej przeklętej kobiety gotowała mu się krew w żyłach. Pozbawiła go wszystkiego. Zabiła go prawie. Był jak martwy, gdy odchodziła. Lecz zatrzymał życie. Tylko tyle zdołał uczynić. Magia przepadła, pozostawiając w umyśle pustkę tak ogromną, że znalazł się na krawędzi szaleństwa. Przez całe miesiące włóczył się po bezdrożach nie rozumiejąc co się stało. Ludzie traktowali go jak włóczęgę, rzucali jakieś ochłapy, lecz zazwyczaj szczuli psami.
    Jego, Wielkiego Maga!
    Wściekłość, zawiść i zupełnie ludzki ból czy głód mieszały się w jego pustym sercu. Raz chciał zemsty i krwi niewiernej zdrajczyni, innym razem gdy deszcz, wiatr i mróz dawały mu się we znaki żałował, że nie odebrała mu życia.
    Tak jak teraz.
    Usłyszał ciche kroki. Z trudem otworzył oczy.
    Nie wiedział czego się spodziewać. Nie miałby nawet siły, by osłonić się przed razami.
    - Nic nie mów. Tu nic ci nie grozi. - usłyszał.
    Nad nim pochylała się kobieta w średnim wieku. Ubrana była skromnie, lecz elegancko.
    Nie wiedział kim była.
    - Odpoczywaj. Musisz nabrać sił. - powiedziała, uśmiechając się i dotykając ciepłą dłonią jego głowy.
    Albo umarł, albo...

    <<<>>>

    Kłopoty zdrowotne Nirvy minęły dopiero po paru tygodniach. Znacznie gorzej niż Levar znosiła odebranie magii. Rina nie opuszczała jej. Przez cały ten czas była przy niej.
    Na początku wściekała się na siebie, że była tak ustępliwa wobec przyjaciółki.
    Powinna była jej odmówić!
    Uznała nawet, że znaki, które spotykały ją były ostrzeżeniem.
    Ani jednak Levar, ani sama księżniczka nie mieli do niej żalu. Oboje wiedzieli czym może to grozić, a mimo to zaryzykowali.
    Oczywiście wcale nie poprawiło to nastroju Riny, ani tym bardziej stanu zdrowia Nirvy.
    Jednak wkrótce wszystko zaczęło wracać do normy. Przyjaciółka Atis Adei czuła się coraz lepiej, aż w końcu znowu była zdrowa i silna.
    I młoda.
    Rina opuściła zamek, gdy była całkowicie pewna, że oboje są zdrowi i że nic już im nie grozi.
    - Mam nadzieję, że wszystkie wasze oczekiwania spełnią się. - powiedziała.
    - Na pewno tak będzie. - uśmiechnęła się Nirva i mocno uściskała Rinę. - Dziękuję za wszystko. - szepnęła.
    Nawet Levar nie ukrywał swych uczuć. On także podziękował Rinie. Ucałował jej dłoń, po czym objął i przytulił do siebie.
    Nie spodziewała się tego, bowiem mężczyzna nigdy nie okazywał swych uczuć w ten sposób.
    Przyjęła to jednak z uśmiechem i pewnym rozrzewnieniem.
    - Opiekuj się nią. - powiedziała cicho.
    Levar skinął głową i powiedział:
    - Będę, możesz być spokojna.
    - Jestem. - odparła.
    Ale nie była.
    Życie tych dwojga zmieniło się i na pewno zmieni się jeszcze bardziej. Nie wiedziała kiedy ich znowu zobaczy. I czy w ogóle...
    Nie chciała jednak, aby poznali po niej, że się martwi.
    - Nie lubię pożegnań. - powiedziała w końcu, uśmiechając się lekko.
    Nirva zaśmiała się.
    - Czas już na mnie. - Rina nagle spoważniała. - Nie wiem kiedy się zobaczymy. Gdyby jednak coś się działo, gdybyście chcieli... W ogrodzie pod starym dębem znajdziecie niewielką fontannę. Tuż za nią jest brama prowadząca do mojej doliny. Wystarczy wrzucić do fontanny ten kamień, a wtedy brama uaktywni się.
    Rina podała Levarowi niewielki gładki kamień z wyrytymi znakami.
    - Żegnajcie. - powiedziała cicho.
    Wzięła za uzdę swojego konia i przeszła razem z nim przez otwartą bramę.

    <<<>>>

    Księżna de Mar opiekowała się chorym przez wiele dni. Sprowadziła najlepszego w okolicy lekarza. Osobiście doglądała go, wiele razy czuwając przy nim w dzień i w nocy. Opatrywała jego rany, podawała mu leki. Mandor nie wiedział dlaczego to robi. Nie mógł zrozumieć, że ktoś może mieć po prostu dobre serce. On nie znał uczucia litości czy chęci pomocy innym.
    Przed samym sobą mógł się jedynie przyznać, że obawia się tej ciągle uśmiechniętej kobiety. Przecież coś musi być za tym uśmiechem. Lecz gdy po paru tygodniach rekonwalescencji, księżna ciągle uśmiechała się do niego i nie żądała niczego w zamian za swoją opiekę, Mandor zaczął ufać jej i odwzajemniać jej sympatię.
    Zamek księżnej, choć niewielki, przypominał mu czasy jego świetności. Czasy, gdy sam mieszkał w podobnej posiadłości. Czasy, gdy mógł ich mieć dziesiątki.
    Po dwóch latach upokorzeń, tułaczki, żebraniny i tego wszystkiego czego istnienia nawet nie podejrzewał, dom księżnej stał się jego przystanią. I prawdę mówiąc nie miał ochoty go opuszczać. Co prawda księżna nie wyrzucała go, nawet nie sugerowała, że nadejdzie czas jego odejścia, ale Mandor zaczął układać plan.
    Plan, który pozwoli mu zostać tu pod skrzydłami księżnej.
    Plan, dzięki któremu będzie mógł wykorzystać wpływy i znajomości swojej wybawczyni.
    Plan wynoszący go na wyżyny, które kazano mu opuścić.
    Postanowił, że jeśli nie może być Magiem, zostanie przynajmniej człowiekiem bogatym i wpływowym.
    Od początku jednak ukrywał swą przeszłość, przynajmniej ogromną jej część. Łącznie z imieniem. Wielki Mag Mandor przeistoczył się w biednego, pokrzywdzonego przez los i złych ludzi Kobiana. Księżna nie wypytywała go o szczegóły z życia, obawiając się, że sprawi Kobianowi ból zmuszając go do wyznań. Ponieważ była samotną, pełną dobroci kobietą, przyjęła go takim jakim był. Przyjęła go pod swój dach, a z czasem do swego serca i łoża.
    Po niemal roku postanowiła uczynić z niego Księcia Kobiana de Mar i ofiarować mu wraz z sobą całą swą potęgę i bogactwo.
    Mandor nie protestował. Nie przewidywał co prawda takiego końca, lecz nie była to przeszkoda, tylko mała zmiana planu, który rósł i zmieniał się z dnia na dzień. Drobnymi kroczkami były Wielki Mag zbliżał się do potęgi.
    Dopiero na parę dni przed ślubem, plan Mandora uległ diametralnej zmianie.
    Księżna otworzyła przed nim swój prywatny skarbiec, aby wybrał dla siebie ozdoby.
    Dla zwykłego człowieka, jakim się stał, widok ten zapierał dech w piersiach. Księżna nigdy nie obnosiła się ze swym bogactwem, ale jeśli tak wyglądał jej prywatny skarbiec, jak musiał wyglądać skarbiec księstwa?
    Przez dłuższy czas oglądał biżuterię, nie mogąc zdecydować się. Wahał się pomiędzy misternymi złotymi spinkami, pierścieniem do kompletu, a gustownym brylantowym wisiorem.
    W pewnej chwili jednak, jego ręka spoczęła na czymś ciepłym. Mandor chwycił przedmiot i powoli wydobył go na wierzch.
    Jego oczy zapłonęły. Nawet jako Wielki Mag nie mógł przypuszczać, że kiedykolwiek ujrzy to cudo. Coś o czym wszyscy zapomnieli, co wydawało się spoczywać na dnie któregoś z czynnych jeszcze wulkanów, coś co według Magów Pierwszego Pokolenia, przepadło na wielki.
    - Skąd to masz, księżno? - zapytał drżącym głosem.
    - Podoba ci się?
    Spojrzał na nią.
    - Nie wyobrażasz sobie jak bardzo.
    - Więc jest twoje.
    - Ale jak tak cudowne dzieło znalazło się w twoich zbiorach?
    - Mam to od niepamiętnych czasów. Moja babka opowiadała mi bajki na jego temat.
    - Bajki?
    - Ponoć to prezent od jakiegoś Maga dla mojego przodka. Miał go chronić przed zranieniem.
    - I chronił?
    - Tak dobrze, że zmarł dopiero w wieku ponad 100 lat w swoim łóżku. Podobno żałował, że tak przyszło mu umierać. Był żołnierzem, a oni jak wiadomo wolą śmierć na polu bitwy.
    To co dla księżnej było bajką opowiadaną przez babkę, dla Mandora było potwierdzeniem jego domysłów. Oto miał w swojej dłoni magiczny talizman - Amulet Ochronny.
    - Czy mogę go zachować?
    - Jest twój. - powtórzyła księżna z uśmiechem. - Niech przyniesie ci szczęście i bezpieczeństwo. - dodała, nie zdając sobie sprawy z prawdziwego znaczenia swoich słów.
    - Przyniesie. Jestem pewien, że przyniesie. - odparł cicho Mandor.

    <<<>>>

    Tego nie spodziewał się chyba nikt. Choć na pewno Levar i Nirva marzyli o tym. Los widać sprzyjał im, bo obdarował ich dzieckiem. Niestety Nirva przypłaciła to niemal wszystkimi możliwymi dolegliwościami ciążowymi, lecz nawet to nie mogło odebrać jej radości z powodu rychłych narodzin dziecka. Problemy zaczęły się na parę dni przed planowanym rozwiązaniem. Nirva zaczęła gorączkować i żaden lekarz nie potrafił jej pomóc. Levar, nie czekając na kolejnego medyka i jego diagnozy, postanowił sam sprowadzić pomoc.
    Przeszedł przez Bramę i w mgnieniu oka znalazł się w znajomej dolinie. Tym razem jednak nie podziwiał jej piękna. Bez zwłoki wyruszył do domu Riny. Miał nadzieję, że zastanie ją. I nie pomylił się.
    Rina, choć nieco zdziwiona odwiedzinami Levara, przywitała go z uśmiechem.
    Wystarczyło jednak przyjrzeć mu się dokładnie, żeby wiedzieć, że dzieje się coś niedobrego.
    - Co się stało? - zapytała bez ogródek.
    - Musisz pomóc Nirvie. - odparł Levar. - Natychmiast!
    Rina zaczęła składać szybko księgi i papiery nad którymi właśnie siedziała.
    - Możesz podać mi kilka szczegółów? - zapytała.
    - Nirva jest w ciąży. - powiedział, gdy już oboje kierowali się do wyjścia z komnaty.
    Rina przystanęła. Zaskoczona spojrzała na Levara.
    - W ciąży??
    - Nie powiadamialiśmy cię wcześniej, bo to miała być niespodzianka.
    - I jest! Ale co się stało dokładnie?
    - Przez całą ciążę Nirva znosiła dzielnie wszelkie dolegliwości. Miała najlepszą opiekę lekarską wprost z dworu swego brata. Ale parę dni temu zaczęła gorączkować. Nikt nie wie co jej jest, a ona słabnie coraz bardziej. Obawiam się o życie jej i dziecka.
    - Ta ciąża to głupota! - mówiła Rina, idąc szybkim krokiem. - Powinniście poczekać parę lat. Pamiętasz przecież jak ciężko odchorowała przemianę!
    - Nie planowaliśmy tego. Po prostu stało się. - tłumaczył Levar.
    - No tak, jak od lat kobieta nie martwi się o wpadkę, bo zwyczajnie nie może do niej dojść, to potem zapomina o drobnym szczególe jakim jest ostrożność! Mogłam się tego spodziewać. Trzeba było zostawić wam jakieś...
    - Teraz to nie jest ważne! - przerwał jej Levar. - Musimy ratować Nirvę.
    Nie patrzyła na niego. Biegła przed siebie popychana złością na przyjaciółkę i jej męża i obawą o jej życie. Ale wyczuwała w głosie Levara strach i troskę. Mówił szczerze. Postanowiła więc, że wyrzuty zostawi na później, kiedy będzie po wszystkim, kiedy pomoże Nirvie. Jeśli zdoła jej pomóc.
    Wyszli poza mury zamku. Rina wypowiedziała zaklęcie i w tej samej chwili otworzyła się przed nimi Brama.

    <<<>>>

    Nie miała siły, aby się poruszyć. Nieme modlitwy do wszystkich możliwych bóstw kołatały się w jej głowie. Miała nadzieję, że po miesiącach udręki związanej z ciążą, uda się jej urodzić zdrowe dziecko. Teraz jednak nie była pewna, czy uda jej się dożyć tej chwili. Bez wahania oddałaby swoje życie w zamian za życie nienarodzonego dziecka.
    Nie miała jednak wpływu na nic. Bezsilność, której do tej pory nie znała, osłabiała ją jeszcze bardziej. Będąc zwyczajną kobietą nie mogła nic zrobić. Zrezygnowała przecież z magii na rzecz miłości i rodziny. A teraz mogła to wszystko utracić.
    Nawet słowa otuchy z ust jej brata i bratowej, którzy przyjechali gdy tylko otrzymali wiadomość o jej złym stanie, nie pomagały. Lekarze nie byli pewni co było tego przyczyną. Kłócili się ze sobą, nie zważając na obecność chorej. Nirva zresztą przypuszczała, że po prostu nie wiedzieli co robić, a swoimi kłótniami tuszowali niewiedzę i swoją niekompetencję przed księciem i jego małżonką.
    I ocknęli się dopiero, gdy jakaś białowłosa kobieta wyrzuciła ich z pokoju Nirvy. Gdy chcieli protestować, zrobiła gwałtowny gest ręką i wszyscy zamilkli, gdyż nagle odebrało im mowę.
    - A jeśli któryś z was będzie mi przeszkadzał, pożałuje że się tu w ogóle zjawił. - warknęła.
    Gdy znaleźli się już za drzwiami, podeszła do łóżka Nirvy.
    Nie wiedziała co powiedzieć. Nigdy przedtem nie widziała jej w takim stanie. Nawet wtedy gdy chorowała po odebraniu magii.
    Wystarczyło jedno spojrzenie w oczy Nirvy, by poczuć niemal jej cierpienie.
    - Wyglądasz strasznie. - powiedziała cicho Rina, chcąc by zabrzmiało to choć trochę żartobliwie. - Nie martw się. Co prawda lepszy byłby tu Naur, ale dam sobie radę. Obie podołamy temu. A kiedy już będzie po wszystkim, dostanie ci się porządna reprymenda. - uśmiechnęła się.
    Nirva jednak nie bardzo reagowała na jej słowa. Wydawała się być pół przytomna, choć ciągle wpatrywała się w Atis Adeę.
    Rina zdjęła swój podróżny płaszcz, a z torby zaczęła wyjmować różne fiolki i słoiczki.
    - Najpierw zajmiemy się mamą, a potem dzieckiem. - mruknęła jakby do siebie.
    Stojąc przy łóżku chorej, wyprostowała się i rozkładając na boki ramiona zaczęła szeptać niezrozumiałe słowa. Po krótkiej chwili zewsząd zaczęły wypływać świetliste smugi. Krążyły wokół Riny, a gdy była już nimi cała zasnuta, Atis Adea ruchem dłoni przeniosła je na Nirvę.

    <<<>>>

    Levar nie mógł znaleźć sobie miejsca. Chodził w kółko po pokoju, jakby mogło to pomóc w czymkolwiek. Brat Nirvy odprawił lekarzy, choć był zaskoczony nieuprzejmością i arogancją Riny w stosunku do nich. Nie przepadał nigdy za magami, nawet wtedy gdy jego siostra była jednym z nich. Wiedział jednak, że Rina Pler jest jedynym i najpotężniejszym Magiem i jeśli jego lekarze nie mogli pomóc siostrze, tylko ona mogła to zrobić. Stał więc w ciszy przy jednym z okien i wpatrując się w dal, czekał. Żona księcia, nie mniej od reszty poruszona stanem swojej szwagierki, siedziała w fotelu, zerkając od czasu do czasu to na Levara, to na drzwi do pokoju Nirvy.
    Każde z nich w inny sposób przeżywało to co się działo. Każdemu z nich jednak czas dłużył się niesamowicie. Lecz najbardziej okazywał to Levar. Parę razy chciał zajrzeć do pokoju żony, lecz za każdym razem zatrzymywała go żona księcia.
    Z jednej strony sam doskonale wiedział, że nie powinien przeszkadzać Rinie, lecz z drugiej...
    Słońce zaczęło powoli niknąć za horyzontem, gdy drzwi pokoju Nirvy otworzyły się powoli.
    Oczy wszystkich skierowały się na stojącą w nich Rinę.
    Wyrażały tylko jedno bezgłośne pytanie.
    - Zrobiłam co mogłam, użyłam wszelkiej dostępnej mi wiedzy. Nirva jest bardzo słaba, choć udało mi się zwalczyć chorobę. Teraz jednak wszystko zależy od niej samej. Musimy dać jej trochę czasu. - mówiła cicho.
    Wyglądała na wyczerpaną.
    - Idź do niej. - zwróciła się do Levara. - Śpi teraz, ale możesz przy niej posiedzieć.
    Levar bez słowa wszedł do pokoju, a Rina zamknęła za nim drzwi.
    - Jakie ma szanse? - zapytał książę.
    Rina spojrzała na niego zmęczonymi oczami, jakby nie wiedziała o co mu chodzi.
    - Możemy teraz chyba mówić szczerze, prawda? - dodał.
    - Zawsze mówię szczerze, Wasza Wysokość. - odparła Rina. - Bez względu na to z kim rozmawiam.
    - Więc będzie żyła? - zapytał książę.
    - Tego nie jestem w stanie stwierdzić z całą pewnością.
    - Jesteś przecież Atis Adea, największy i jedyny Mag! I nie wiesz... - zaczął książę, lekko podniesiony głosem.
    - Jeśli Wasza Wysokość szuka już teraz usprawiedliwienia śmierci swojej siostry, to proszę zauważyć, że jest jeszcze za wcześnie! - warknęła Rina. - Jestem Magiem, największym i jedynym, ale nawet ja nie mam wpływu na wszystko, a na śmierć w szczególności. Mogę ją przyspieszyć, albo opóźnić, ale nie powstrzymać. Jeśli Nirva ma żyć, będzie żyła. Mam nadzieję, że Wasza Wysokość pragnie tego tak samo jak my wszyscy.
    Książę nic nie powiedział, zawstydzony słowami Riny.
    Ta spojrzała tylko na niego i ukłoniwszy się lekko jego małżonce, wyszła z pokoju.
    Musiała odpocząć, zaczerpnąć świeżego powietrza. Tylko gdy szybko odzyska siły będzie mogła pomóc Nirvie.
    Powiedziała prawdę, zrobiła wszystko co tylko mogła. Teraz musieli czekać.
    Ale zanim to powiedziała, głęboko w sobie ukryła strach.
    Strach, że jednak nie zdoła jej pomóc.
    Strach o życie przyjaciółki i jej dziecka.
    Strach o to, że straci część swojej przeszłości.

    <<<>>>

    Noc zawładnęła światem. Mrok otulił wszystko i wszystkich ciszą i wytchnieniem. Levar siedział na prostym krześle ustawionym przy łóżku Nirvy. Zmęczenie wzięło górę nad strachem i dzięki temu mężczyzna zapadł w sen.
    Rina nie spała. Zregenerowała nieco siły i teraz czuwała przy przyjaciółce. Stała przy oknie i wpatrywała się w jakiś niewidoczny punkt za nim. Wyglądała, jakby wypatrywała niebezpieczeństwa, jakby chciała być gotowa do walki.
    Tymczasem Nirva spała głęboko i spokojnie. Oddech, choć płytki, był regularny.
    Wszystko to dawało coraz większą szansę przeżycia Nirvy, jakby określił to jej brat.
    Rina wiedziała o niechęci księcia do Magów i pewnie dlatego potraktowała go tak oschle. Wiedziała też, że pytając o szanse Nirvy miał na myśli tylko jej dobro. Po prostu źle się wyraził.
    Ale pomimo całej tej sytuacji, mimo strachu i niepewności, nie opuszczała jej też złość. Nie mogła wyładować jej na Nirvie, bo była bardzo chora, ani na Levarze, bo nic do niego teraz nie dochodziło. Książę wydawał się być najbardziej przytomną osobą i pewnie dlatego padło na niego. Myślała nawet o tym, żeby go przeprosić, ale w końcu to on przyszedł do niej. Przeprosiny padły z obu stron.
    Teraz, gdy o tym myślała, uśmiechnęła się w myślach.
    Nagle Nirva poruszyła się. Rina podeszła do niej bliżej. Gdy spojrzała na jej twarz, zobaczyła że nie śpi. Chciała coś powiedzieć, lecz Atis Adea powstrzymała ją.
    - Nic nie mów. Odpoczywaj. - szepnęła.
    Nirva posłusznie zamknęła oczy i znowu zapadła w sen.
    Rina odetchnęła z ulgą.

    Część 5 - nowe pokolenie

    Życie zwykłego człowieka mogło mieć swoje dobre strony. Jeśli oczywiście nie było się biedakiem.
    Książę Kobian de Mar...
    Mandor przyzwyczaił się już do swego nowego wcielenia. Bogactwo, władza i nawet żona, sprawiły że odzyskał dawną pewność siebie. Choć musiał przyznać, że w największym stopniu przyczynił się do tego Amulet. Nie rozstawał się z nim nigdy, co na początku budziło zdziwienie księżnej. Małżonek jednak wyjaśnił jej, że poza tym iż Amulet zwyczajnie podoba mu się, nie chce lekceważyć jego magicznych mocy. Księżna nie zdawała sobie sprawy ile prawdy było w tym co mówił jej mąż.
    Medalion był jedyną magią jaka pozostała Mandorowi. Wiedział, że los zetknie go z Riną Pler raz jeszcze. Tym razem chciał być na to przygotowany. I był. Amulet ochroni go przed nią. Tego był pewien. Nie wiedział natomiast do czego mógł mu jeszcze posłużyć. Być może przyszłość sama podpowie mu jakieś rozwiązania.

    <<<>>>

    Syn Nirvy i Levara rósł szybko. Był zdrowy i silny. Poza tym, dzięki swojej ciekawskiej i ruchliwej naturze, utrzymywał swoich rodziców w dobrej formie. Choć od jego narodzin minęło prawie dziesięć lat, Nirva i Levar wciąż nie mogli nacieszyć się swoim dzieckiem, którego przecież o mało nie stracili. Na ich głowach pojawiły się już siwe włosy, a twarz przyozdobiły pierwsze zmarszczki. Rina jednak wciąż widziała w nich swoich młodych przyjaciół.
    I tylko czasami, sama patrząc w lustro, widziała coraz większą różnicę.
    Wiedziała, że TA chwila nadejdzie. Wiedziała, że za kilkanaście lat czas na zawsze odgrodzi ją od niej. Nie chciała o tym myśleć, ale to była naturalna kolej życia. Nirva zdawała się lepiej sobie z tym radzić.
    - Zawsze chciałam coś po sobie pozostawić. - mówiła. - I tak też będzie. Zostawię syna, a gdy on założy rodzinę...
    - Wiem, wiem! Ale chyba nie jestem jeszcze na to gotowa.
    - Żeby Daren się ożenił?! - zaśmiała się. - Ja myślę! Jest jeszcze na młody!
    - Wiesz o czym mówię!
    Nirva spoważniała. Wiedziała.
    - Dzięki Darenowi łatwiej mi się z tym pogodzić. Chciałabym oczywiście doczekać wnuków, a nawet prawnuków, ale jeśli mi się to nie uda... - Nirva zamilkła na chwilę. - Niczego nie żałuję. - powiedziała w końcu. - Niczego. I ty też nie powinnaś.
    - Chyba jednak zawsze coś się znajdzie. Nie da się przed tym uciec. Radzę sobie z tym jak mogę, ale...
    - Wiem, że to trudne. Pamiętam nieprzespane noce, sto razy zmieniane decyzje.
    Rina spojrzała na przyjaciółkę.
    - Myślisz, że się po prostu zakochałam i nie bacząc na wszystko... - zdziwiła się Nirva.
    - Może nie aż tak, ale... Myślałam nawet, że oboje zwariowaliście. Mogliście przecież żyć ze sobą przed długie lata, mogliście...
    - Mogliśmy. Ale my chcieliśmy czegoś innego. - przerwała jej Nirva. - Pamiętam, że kiedyś nie dopuszczałam do siebie takich myśli. Wszystko się jednak zmienia.
    Zapadła cisza.
    - Muszę przyznać, że podziwiam was. Moje najczarniejsze przewidywania nie sprawdziły się. Chociaż wtedy... te znaki...
    - Nie dotyczyły nas.
    - Mogły jednak dotyczyć waszej przyszłości.
    - Jeśli tak, to jak widzisz poradziliśmy sobie.
    Rina westchnęła.
    - I niczego naprawdę nie żałujesz? - zapytała. - Żadnego drobiazgu, żadnego zaklęcia?
    Nirva uśmiechnęła się.
    - Nie wierzę, że nigdy nie pomyślałaś choć raz... - nie dawała za wygraną Atis Adea.
    - Tylko raz. - odparła cicho Nirva.
    Rina patrzyła na nią wyczekująco.
    - Tylko raz, kiedy myślałam, że umieram. Nawet nie przypuszczałam, że kiedykolwiek będę odczuwała... bezsilność. Wtedy dałabym wiele za jedno zaklęcie.
    Nirva zamilkła.
    - Ale zdążyłaś. - powiedziała w końcu z lekkim uśmiechem. - Do końca moich dni będę ci za to wdzięczna.
    - Przecież nie mogłam cię zostawić. Choć byłam na was bardzo zła. Znałam cię tyle lat i nigdy nie przyszło mi do głowy, że możesz być tak lekkomyślna! - na wspomnienie tamtego dnia Rina nieświadomie podniosła głos.
    Gdy zdała sobie z tego sprawę, dodała:
    - Widzisz? Nawet teraz powraca do mnie tamta złość.
    - To prawda, byliśmy nierozważni. Nie sądziliśmy jednak, że tak szybko... Nie planowaliśmy Darena.
    - Wiem, ale to niczego nie usprawiedliwia. Wtedy udało mi się. Lecz równie dobrze mogło mi się nie powieść. Oboje mogliście...
    Rina nie musiała kończyć. Nirva wiedziała co miała na myśli.
    - Okazuje się, że takie właśnie jest życie. - odparła. - Ale teraz już wiem, że czasem warto ryzykować.

    <<<>>>

    Nirva i jej mąż starzeli się. Było to nieuchronne, choć podświadomie Rina nigdy nie pogodziła się z tym.
    Śmierć, choć nie bezpośrednio, dotknęła księżniczkę pewnej zimy, gdy na polowaniu zmarł jej brat, książę Ambly.
    Był może właśnie wtedy Nirva pomyślała o tym jak przyjdzie jej zapłacić za swoje człowieczeństwo. Martwiła się jednak bardziej o swojego syna. Po pogrzebie brata, na którym obecne była także Rina, Nirva odbyła z nią bardzo poważną rozmowę.
    Wieczorem, gdy stypa w końcu się skończyła, a Nirva i Rina stały na zamkowym tarasie opatulone w futra, ta pierwsza odezwała się:
    - Jesteś jedyną osobą, do której mogę się zwrócić.
    Rina spojrzała na przyjaciółkę i zapytała:
    - O co chodzi?
    - Zawsze wiedziałam, że odkąd jestem zwykłym człowiekiem, śmierć upomni się o mnie. - powiedziała, patrząc gdzieś daleko przed siebie. - Wcześniej czy później nadejdzie nasz czas.
    - Nirva... - zaczęła Atis Adea, lecz przyjaciółka nie dała jej skończyć.
    - Tak musi być. Żadna z nas nie ma na to wpływu. Dobrze o tym wiem. Oboje o tym wiedzieliśmy.
    Na chwilę zapadła cisza.
    Rina wolałaby o tym nie rozmawiać. To oczywiście było głupie, ale podświadomie miała nadzieję, że nie-mówienie o nieuchronnym, odwlecze to. Rozsądek jednak natychmiast dochodził do głosu.
    - Mam nadzieję, że upłynie jeszcze dużo czasu, zanim... - księżniczka zawahała się. - Wiem, że proszę o wiele, ale tylko ciebie mogę o to prosić. Moja bratowa ma swoje dzieci i swoje problemy, a z czasem tych ostatnich na pewno nie ubędzie.
    Rina zaczęła rozumieć o co chciała prosić ją Nirva. Nie mówiła jednak nic, czując że przyjaciółka musi jej o tym sama powiedzieć.
    - Daren to jeszcze dziecko. Jestem jednak pewna, że za parę lat... gdy nas zabraknie... Poradzi sobie. - powiedziała w końcu. - Ale proszę cię, nie opuszczaj go. Bądź mu podporą i przyjaciółką. Ufa ci i wie, że gdyby potrzebował pomocy...
    - Nirva! - Rina położyła dłoń na jej ramieniu. - Macie przed sobą jeszcze wiele lat. Śmierć twojego brata nastroiła cię tak... - nie znalazła właściwego słowa. - Ale jeśli ma ci to pomóc, to bądź pewna, że nawet gdybyś mnie o to nie prosiła, nie zostawiłabym twojego syna samego. Bez względu na to, jak bardzo nie chciałby abym wtrącała się w jego życie.
    Nirva uśmiechnęła się lekko.
    - Dziękuję. - powiedziała.
    - Nie musisz. - odparła Rina. - Nie musisz.

    <<<>>>

    Brama zamknęła się za nią z cichym szelestem.
    Stała w pełnym słońcu, podziwiając dobrze znany widok. Dolina kwitła. I to dosłownie. Wiosna nie poskąpiła temu miejscu swojej uwagi. Świeża zieleń, kolorowe kwiaty, coraz donośniejszy świergot ptaków, ciche bzyczenie niedawno obudzonych do życia pszczół. Wszystko to sprawiało, że aż chciało się żyć.
    Odetchnęła głęboko czystym rześkim powietrzem. Pomyślała, że cała magia świata nie zastąpiłaby tego co teraz czuła.
    Ale nagle poczuła coś jeszcze. Smutek i zdenerwowanie jednocześnie.
    Znała to, więc bez trudu odgadła jaki gość czeka na nią w jej domu.
    Daren był zajęty jakimiś pracami na dziedzińcu, lecz gdy tylko zobaczył Rinę, przerwał je i podbiegł do niej.
    - Długo czekasz na mnie? - zapytała, zamiast powitania.
    - Nie wiem. Nie nudziłem się. - odparł Daren.
    - Oh, na pewno. - uśmiechnęła się Rina. - Dobrze cię widzieć. - dodała.
    - Miałem nadzieję, że to usłyszę.
    - Doprowadź się do porządku i przyjdź do mnie. - powiedziała, klepiąc go po ramieniu.
    Chłopak skinął głową i szybko oddalił się.
    Patrzyła za nim dopóki nie zniknął jej z oczu.
    Bardzo lubiła jego odwiedziny, choć coraz częściej były to raczej ucieczki.
    Gdy zobaczyła go znowu, był już czysty i uczesany, jeśli w ogóle można było kiedykolwiek powiedzieć tak o jego włosach.
    - Nareszcie wyglądasz porządnie. - powiedziała. - Musiałeś się jednak bardzo nudzić, skoro zabrałeś się do tej pracy. Gdybyś uprzedził mnie...
    - Wtedy ktoś musiałby uprzedzić mnie. - przerwał jej. - Nie planowałem tego. - dodał.
    - Ostatnio w ogóle niczego nie planujesz. - powiedziała, podając mu ciasto owocowe, za którym zawsze przepadał.
    - Twoi rodzice zapewne nie wiedzą , że tu jesteś? - zapytała, wskazując mu fotel.
    - Zorientują się, gdy zobaczą kamień w fontannie.
    - Martwią ich twoje ucieczki.
    - Ucieczki?
    - A jak inaczej to nazwać? Co tym razem się stało? - zapytała.
    Daren przez chwilę nic nie mówił. Wiedział jednak, że w końcu będzie musiał jej powiedzieć.
    Jak zawsze zresztą.
    - No więc?
    - Moja matka zaprosiła do nas swoją rodzinę.
    - I co w tym takiego strasznego?
    - Nie znasz moich kuzynów. To tacy... Tacy wstrętni, nadęci...
    - Mówisz o swojej rodzinie! - przerwała mu.
    - Nie wybierałem jej, ale to nie znaczy, że muszę...
    Nie dokończył. Nie chciał powiedzieć czegoś, czego mógłby potem żałować.
    - Zazwyczaj nigdy nie uciekam przed ludźmi, ale rodzina mojej matki jest chyba wyjątkiem.
    - Czemu? Przecież znasz swoich kuzynów od urodzenia. Do tej pory nie miałeś nic przeciwko ich wizytom.
    - Chyba dorosłem do buntu. - stwierdził. - Mam wrażenie, że brat mojej matki nigdy do końca nie zaakceptował mojego ojca. Pewnie bardzo nie chciał, żebym był do niego podobny. Usiłował mnie wychowywać ilekroć odwiedzałem go, lub gdy on zaszczycał nas swoją osobą. Zresztą nawet gdy go nie widziałem, podsyłał moim rodzicom nauczycieli i wychowawców. - mówił. - Znosiłem to, aż do jego śmierci.
    Rina pamiętała to doskonale. Ambly rzeczywiście chciał zrobić z Darena "prawdziwego" księcia. Metody Nirvy nie przypadły mu do gustu i niemal na każdym kroku wyrażał swoją opinię. Wychowanie Darena było powodem wielu spięć w tej rodzinie.
    Rina chciała nawet któregoś razu interweniować, ale Levar prosił ją by tego nie robiła. Sam załatwił całą sprawę, choć jak się potem okazało, tylko czasowo.
    Chłopak nie dał się więc wychować na podobieństwo swych kuzynów, którzy ze strony ojca zaznali tylko dyscypliny.
    Trudno więc było się dziwić, że Daren nie znajdował z nimi wspólnego języka. Teraz dorósł i zaczął podejmować decyzje. Jedną z nich była ucieczka przed swoją rodziną.
    Rina rozumiała go. Prawdopodobnie postąpiłaby podobnie, jeśli nie tak samo.
    Nie mogła jednak przyznać mu racji. Przynajmniej oficjalnie.
    Ale Daren wiedział, że jej milczenie tak naprawdę wyraża zrozumienie.
    - Wiesz, kiedy umarł Ambly, poczułem ulgę. - powiedział nagle.
    - Ulgę? - zdziwiła się.
    - Że w końcu nie będzie się mnie czepiał.
    - Mówiłeś o tym ojcu, albo...
    - Chyba żartujesz!
    Rina uśmiechnęła się.
    - I co? Masz zamiar ukrywać się tu wiecznie?
    - Przynajmniej dopóki nie wyjadą. - odparł. - Chyba nie wyrzucisz mnie stąd? - zapytał.
    Atis Adea spojrzała na niego i od razu poznał odpowiedź.

    <<<>>>

    Daren niezbyt długo zabawił u Riny. Jeszcze tego samego dnia wrócił do swojego domu. Atis Adea osobiście odprowadziła niesfornego młodzieńca. On sam oczywiście nie był z tego zadowolony, lecz wiedział, że z Riną nie wygra.
    - Nie przesadzaj. - mówiła. - Wytrzymasz te parę dni.
    - Mam nadzieję, że wiesz co mówisz i że to będzie naprawdę parę dni.
    - A poza tym - ciągnęła. - kiedyś jakiś mędrzec powiedział, że cierpienie uszlachetnia.
    Daren spojrzał na Rinę badawczo. Miała poważną minę, ale wiedział że żartuje.
    - Nie chcę być aż tak szlachetny. - odparł.
    - Nie bądź taki mądry! - Rina pchnęła go lekko w stronę otwartej Bramy.
    Oboje uśmiechając się, przeszli przez nią, by po chwili znaleźć się w ogrodzie Nirvy.
    - Lepiej już idź. - powiedziała.
    - A może pójdziesz ze mną? - zapytał. - Na pewno będzie ciekawiej.
    - Raczej nie. To ciebie oczekują, nie mnie.
    - To tylko wymówka. - odparł poważnym tonem Daren. - To ma być kara za moją ucieczkę, prawda?
    Miał rację, to była wymówka. Znała rodzinę Nirvy. Wiedziała co czuł jej syn nawet nie używając magii. Nie miała ochoty spotkać dzieci Amblyego. Były dokładnie takie jak opisywał je Daren.
    - Pozdrów swoich rodziców. - powiedziała.
    Pożegnali się i Rina wróciła do swojej doliny.
    - Gdybym to ja mógł się wymigać tak jak ona. - westchnął chłopak.
    Wyjął z fontanny kamień i wolnym krokiem ruszył do domu.

    <<<>>>

    Pobyt bratowej Nirvy przedłużał się. Ani Nirva, ani Levar nie wypowiedzieli jednego słowa skargi, choć ta wizyta zaczęła ich już męczyć.
    Daren starał się jak mógł. Zabierał swoich kuzynów na przejażdżki, zabawy, wycieczki, lecz wszystkie te rozrywki nie odpowiadały zmanierowanym młodzieńcom. Jedynie najmłodszy z braci, Mikosh, potrafił docenić wysiłki Darena. Jemu jednemu podobało się życie z dala od zamku ojca i całej tej sztywnej etykiety.
    Wyjaśnienie tego faktu było proste. Był dzieckiem, gdy umarł jego ojciec. Nie było więc komu edukować go. Niestety starsi bracia przejęli od ojca wszystkie nawyki i usiłowali wpoić je najmłodszemu z nich.
    To z Mikoshem Daren najczęściej znikał z oczu kuzynom. Musieli oczywiście wysłuchać potem długiego kazania, ale zazwyczaj opłacało się.
    Tamtego dnia również wymknęli się z zamku, by spędzić trochę czasu w miasteczku.
    Dzień targowy przyciągał nie tylko kupców. Aktorzy, muzycy i sztukmistrze popisywali się przed tłumem na pospiesznie zbudowanych scenach.
    Książę Ambly potępiłby ich i na pewno surowo ukarałby Mikosha za to, że mimo zakazów znalazł się w nieodpowiednim dla niego miejscu.
    Pomimo to jednak syn księcia był zauroczony miasteczkiem i tym co się w nim działo za każdym razem, gdy Daren zabierał go ze sobą.
    W drodze na targ mijali wozy obładowane towarami i trupy wędrownych artystów. Kolorowo ubrani ludzie zapraszali na swoje przedstawienia. Wszystko to sprawiało, że zanim jeszcze dotarli na miejsce, wiedzieli, że całodzienna eskapada będzie kosztowała ich bardzo długie kazanie. Ale przeczuwali, że ten dzień zapamiętają z zupełnie innych powodów.
    Bramy miasta oblegane były tłumnie. Daren jednak przeprowadził swojego kuzyna "tajnym przejściem", które było zwyczajną, zamaskowaną przez roślinność, dziurą w murze.
    - No, to jesteśmy na miejscu. - powiedział Daren, rozglądając się dookoła. - Lepiej pilnuj się mnie, drogi kuzynie.
    - Nie jestem dzieckiem! - obruszył się młody książę.
    - Ale jeśli się zgubisz, obaj będziemy mieli ciężkie życie. - zauważył Daren.
    Ruszyli przed siebie.
    Szli powoli nie tylko ze względu na tłum. Rozglądali się, przyciągani przez coraz to nowe okrzyki handlarzy, zachwalających swój towar i starających się przekrzyczeć innych.
    Chłopcy szli zygzakiem między kupcami i klientami. Im bliżej byli rynku, tym głośniejszą muzykę słyszeli.
    Byli już blisko celu, gdy nagle niedaleko rozległy się jakieś krzyki. Żaden z nich nie widział co się stało, ale musiało być to coś poważnego, bo w ich stronę sunęła grupka ludzi. Już wkrótce zorientowali się, że to miejscy strażnicy przepychają się przez tłum goniąc kogoś.
    Daren był tak wpatrzony w nieporadnych strażników, że nie zauważył, gdy ktoś wpadł na niego, niemal go przewracając.
    Chłopak chwycił intruza za ramiona.
    - Dokąd to?!
    - Puść mnie! - usłyszał gniewny głos.
    Dopiero teraz przyjrzał się kogo złapał. Blond loki wystające spod chłopięcej czapki, utwierdziły go w przekonaniu, że to dziewczyna.
    - Puszczaj, słyszysz?!
    Jej twarz, tak jak i reszta jej samej były lekko przybrudzone. Ale oczy ... Oczy lśniły jak dwa głębokie jeziora.
    - Puszczaj! - usłyszał znowu.
    Zaraz potem poczuł ból w nodze.
    Dziewczyna wyrwała się i niemal od razu zniknęła w tłumie.
    - Kopnęła mnie. - powiedział Daren, rozcierając bolącą łydkę.
    - Trzeba było mocniej ją trzymać! - powiedział Mikosh. - To zwykła złodziejka.
    - Ale jaka ładna. - mruknął.
    - Co?
    - Nie, nic. Wyrwała mi się i tyle. Ciekawe co ty byś zrobił, gdyby to ciebie kopnęła.
    Nagle tuż obok nich przecisnęli się strażnicy. Stracili młodą złodziejkę z oczu, ale wciąż jej szukali.
    Mikosh zrobił krok w ich stronę. Daren od razu domyślił się co tamten chce zrobić. Chwycił go za rękę i mocno pociągnął do tyłu.
    - Ani słowa! - powiedział twardo.
    - Oszalałeś?! Ona złamała prawo!
    - Przestań! Widziałeś ją? Była brudna i na pewno głodna.
    - No wiesz! To jeszcze nie znaczy...
    - Ty nigdy tego nie zaznałeś. I ciesz się. Ale nie zapominaj, że nie wszyscy są dziećmi księcia.
    Chłopak nic nie powiedział.
    - Chodź lepiej na rynek. Przedstawienia już się zaczęły.

    <<<>>>

    Mikosh przez jakiś czas nie odzywał się. Był obrażony i zmieszany zarazem.
    Rzeczywiście, nigdy nie zaznał głodu. Nawet nie znał nikogo kto głodował. Ale prawo jest prawem. Zawsze mu to wpajano. Gdyby ta dziewczyna chciała uczciwie zarobić, na pewno znalazłaby jakąś pracę.
    Chłopak jednak niezbyt długo roztrząsał moralne aspekty tego co zaszło. Szczególnie, że na prowizorycznej scenie zobaczył... bardzo piękną tancerkę.
    Daren od razu zauważył na kogo gapi się jego kuzyn. Musiał przyznać, że to co widział w zupełności usprawiedliwiało głupią minę Mikosha. Tancerka, choć ubrana w wiele kolorowych fatałaszków, zadziwiająco wiele odkrywała, a jej taniec był bardzo... ciekawy.
    - Nie gap się tak! - szepnął Daren. - Głupio wyglądasz.
    - Nieważne. - odparł Mikosh. - Czy ty widzisz to co ja? Bo nie jestem pewien czy to nie sen. A jeśli to sen to siedź cicho i nie budź mnie.
    Daren uśmiechnął się.
    Był zaskoczony reakcją, zdawałoby się tak dobrze ułożonego kuzyna. Ale pomyślał, że pozwoli mu jeszcze trochę tu postać, a potem...
    W tłumie zobaczył znajomą umorusaną twarz z blond lokami.
    Udawała, że ogląda przedstawienie, ale szukała czegoś innego. Jej zainteresowanie budziły raczej torby i kieszenie widzów.
    - Zostań tu i nigdzie się nie ruszaj. - powiedział Daren do Mikosha.
    Ten, nie odrywając wzroku od tancerki, skinął tylko głową i machnął ręką.
    Daren zaczął powoli przeciskać się przez tłum. Nie chciał jej wystraszyć, ale musiał się do niej jak najszybciej dostać. W tłumie byli na pewno strażnicy, a nie chciał, żeby trafiła w ich ręce.
    Tłum był gęstszy niż początkowo mu się wydawało. Poza tym nieznajoma dziewczyna również była w ciągłym ruchu. W pewnej chwili Daren stracił ją z oczu. Zaczął rozglądać się gwałtownie. Mogła być wszędzie. Strażnicy również. Ruszył do przodu, tam gdzie widział ją po raz ostatni. Zobaczył ją w samą porę. Dziewczyna znalazła potencjalną ofiarę. Podpity jegomość głośno i gwałtownie okazywał swój podziw dla tancerki, nie zwracając uwagi na coraz luźniej przymocowane do paska sakiewki. Daren przecisnął się do niego i w ostatniej chwili chwycił dziewczynę za nadgarstek.
    - Hej! - wysyczała, usiłując się wyrwać.
    Daren przyłożył palec do ust.
    - Csiii.
    Dziewczyna rzuciła na niego gniewne spojrzenie.
    - Tylko tym razem nie kop mnie, dobrze?
    - Czego chcesz ode mnie? - zapytała cicho, lecz w jej głosie wciąż słychać było wściekłość.
    - Nic nie rób i nie mów, tylko chodź ze mną. - powiedział.
    Nie czekając na jej odpowiedź, ciągle trzymając ją za nadgarstek, odwrócił się i pociągnął ją za sobą.
    Ale dziewczyna opierała się, chcąc wyrwać się z uścisku.
    Daren odwrócił się do niej i powiedział:
    - Będzie lepiej jeśli pójdziesz ze mną.
    - Bo co?
    - Bo tu wszędzie roi się od strażników i wydaje mi się, że szukają ciebie.
    - Nie wiem o czym... - zaczęła dziewczyna
    Wtem, całkiem blisko rozległy się jakieś krzyki.
    - I chyba cię znaleźli. - dodał Daren. - Więc jak? Ja czy oni?
    Nie musiała nic mówić.
    Zaczęli się oboje przeciskać przez tłum.
    - Dokąd mnie prowadzisz? - zapytała.
    - Musimy jeszcze kogoś zabrać.
    Po chwili dotarli do miejsca, gdzie Daren zostawił Mikosha. Jak można się było spodziewać, chłopak ciągle tam był.
    Nawet minę miał tą samą.
    - Przykro mi, ale musimy już iść. - powiedział Daren i popchnął kuzyna przed siebie.
    - Ale... - zaczął dziwnie piskliwie, jakby od dawna nie używał głosu.
    - Żadnych "ale"! Szybko!
    - Hej! Czy to nie ta...
    - Ani słowa, kuzynie! Przed siebie!
    Mikosh, choć zauważył znajomą "nieznajomą" i nie bardzo wiedział co się dzieje, posłuchał Darena i ruszył przed siebie. Postanowił, że później mu wygarnie.
    Najszybciej jak mogli oddalili się od źródła kłopotów. Właściwie zrobili to dopiero, będąc pomiędzy budynkami. Zwolnili nieco, aby nie rzucać się w oczy. Dopiero wtedy dziewczynie udało się uwolnić z uchwytu.
    - Co ty sobie właściwie myślisz?! - zaczęła gniewnie.
    - Właśnie! - dołączył się Mikosh.
    Spojrzał jednak na dziewczynę i dodał:
    - To jednak jest ta złodziejka!
    - Uważaj co mówisz, gówniarzu! - odgryzła się dziewczyna.
    - Macie zamiar kłócić się tu, czy może pójdziemy dalej? - zapytał Daren.
    - Z jakiej racji mam cię słuchać? - zapytała, podpierając się pod boki.
    Miało to pewnie przypominać jakąś groźną pozę, ale raczej nią nie było.
    - A z jakiej racji ona ma iść z nami? - odezwał się Mikosh.
    - Zdaje się, że właśnie uratowałem cię przed więzieniem.
    - Czy ktoś ci kazał?
    - Właśnie! - zawtórował Mikosh i dodał - Tam jest jej miejsce!
    - Zamknijcie się oboje, bo oszaleję! - nie wytrzymał Daren.
    Wszyscy nagle zamilkli. Cisza była tak cicha, że aż nienaturalna. Ale trwała tylko przez chwilę.
    - Wydawało mi się, że więzienie nie byłoby dobrym miejscem dla kogoś takiego jak ty. - powiedział w końcu Daren.
    - Co to znaczy "dla kogoś takiego jak ja"? - zapytała z nutą gniewu i zniecierpliwienia.
    - No... po prostu... - Daren próbował jej to wyjaśnić.
    - Nie znam się na tym za bardzo, ale mimo iż kopnęłaś go w nogę, chyba mu się podobasz. - wyjaśnił Mikosh.
    Założył ręce na piersi, przytupywał nerwowo nogą i zrobił taką minę, że Darena przeszył dreszcz.
    Mikosh zapewne nie zdawał sobie z tego sprawy, ale w tej chwili wyglądał niemal dokładnie jak swój ojciec.
    - Wypraszam sobie! - żachnęła się dziewczyna.
    - Naprawdę wolałabyś być teraz w więzieniu? - zapytał w końcu Daren.
    Dziewczyna spojrzała na niego.
    - Oczywiście, że nie! Ale nie sądzisz chyba, że dałabym się złapać?
    - Byłaś zbyt pochłonięta... tym co zamierzałaś zrobić, żeby zauważyć któregokolwiek ze strażników. - powiedział Daren.
    - A ty miałeś ochotę zostać moim rycerzem i chronić mnie? - zapytała z ironią.
    - Mniej więcej. Jeśli chodzi o rycerza, to raczej mniej. Reszta się zgadza.
    Dziewczynę na chwilę zatkało. Starała się tego nie okazywać, ale zdradziła ją zbyt długa cisza.
    - To nie było zabawne. - powiedziała zupełnie poważnie.
    - Nie miało być! - zaprotestował Daren.
    - Teraz i tak będę musiała tam wrócić!
    - Nie musisz!
    - Ciekawe! Ciekawe jak sobie wyobrażasz wyżywienie dwójki dzieci, skoro nie mam pieniędzy na jedzenie dla nich?!
    - Dwójki dzieci?? - nie mógł uwierzyć Darem.
    - Twoich dzieci? - zapytał Mikosh.
    - Nie bądź idiotą! - zwróciła się do niego. - Jestem za młoda na dzieci!
    - Wiec skąd...
    - Znalazłam je.
    - Jak to znalazłaś? Tak po prostu?
    - Najzupełniej. W drodze. Parę tygodni temu.
    Znowu zapadła cisza.
    - Wędrowałam od wsi do wsi. Byłam sama, więc nie było tak źle. Aż tu któregoś wieczora... - zaczęła mówić powoli i spokojnie. - To sieroty. Ruszyły w świat, szukać, sama nie wiem czego. One chyba też nie bardzo wiedziały. Co miałam zrobić? Zostawić je?
    - Gdzie są teraz - zapytał nagle Daren.
    - A co ci do tego? - zapytała znowu gniewnie.
    - Może są głodne?
    Daren wyciągnął z kieszeni monety.
    Spojrzała na niego podejrzliwie.
    - Niewiele tego, ale może na razie wystarczy?
    Potem spojrzała na Mikosha.
    - Nie patrz na mnie. To jego pomysł.
    Dziewczyna przełknęła ślinę.
    - Jestem Ranee. - powiedziała, wyciągając do Darena rękę.

    <<<>>>

    Kryjówka, w której Ranee zostawiła dzieci, była w rzeczywistości rozpadającą się szopą otoczoną gęstwiną lasu. Znajdowała się dość daleko od miasta i Daren dziwił się, że dziewczyna w ogóle zdecydowała się zostawić tam dzieci.
    - Nie mogłam przecież zabrać ich ze sobą! - obruszyła się.
    - Co, nie potrafią jeszcze kraść? - ironizował Mikosh, ale zamknął się natychmiast po tym, jak Daren dał mu kuksańca w żebro.
    Ranee nie odpowiedziała, bo przez szparę w drzwiach szopy spoglądały na nich dwie pary niebieskich przestraszonych oczu.
    - Wszystko w porządku. - powiedziała dziewczyna. - Nie bójcie się, możecie wyjść.
    Oczy zniknęły, ale przez dłuższą chwilę nic się nie działo. W końcu jednak drzwi zaczęły powoli otwierać się i w szparze ukazała się najpierw rozczochrana głowa chłopca. Patrzył przez chwilę niepewnie to na Mikosha to na Darena. Ranee uklękła na jedno kolano i wyciągnęła do chłopca rękę.
    - Nie bój się. To przyjaciele. Nie skrzywdzą was.
    Chłopiec powoli i niepewnie wyszedł przed szopę. Wydawało się, że zaczyna ufać przybyszom. Nagle jednak wrócił do szopy, by po chwili wyjść z niej ponownie. Z pewnymi oporami, ciągnięta za rękę, szła dziewczynka. Była mniej odważna niż jej, zapewne, brat. Ale gdy tylko zobaczyła Ranee podbiegła do niej i objęła ją mocno za szyję. Chłopiec zrobił to również.
    - One nie mogą mieć więcej niż pięć lat. - powiedział cicho Daren do Mikosha.
    Ten jednak był tak zdumiony tym co widział, że skinął tylko głową.
    Dzieci, ciągle obejmując Ranee za szyję, patrzyły na nieznajomych ukradkiem. Daren zauważył to i uśmiechnął się. Klęknął obok dziewczyny, pozostając jednak nieznacznie za nią.
    - Witajcie. - powiedział.
    Dzieci cofnęły się lekko, lecz dziewczyna przytrzymała je.
    - Nie bójcie się. - powiedział Daren. - Nie zrobimy wam krzywdy.
    Ranee odwróciła się i spojrzała na Darena. W jej oczach dostrzegł nadzieję. I strach.
    Była za młoda, żeby opiekować się dwójką małych dzieci. Ledwo sama radziła sobie ze sobą, a tu przyszło jej matkować takim maluchom.
    - Wszystko będzie dobrze. - powiedział, lecz patrzył na Ranee.
    Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Prawie niezauważalnie.

    <<<>>>

    - Twoja matka się wścieknie. - powiedział Mikosh.
    - Ciszej, bo ktoś cię usłyszy! - upomniał go Daren.
    - Może on ma rację? - wtrąciła się Ranee. - To miło, że chcesz nam pomóc, ale to chyba nie najlepszy pomysł...
    - Nic nie mów! Zostaniecie tu do czasu, aż coś wymyślę. Poza tym moja matka nie wyrzuci was przecież.
    - Mam nadzieję, że wiesz co mówisz. Nie chcę sprawiać kłopotu ani tobie, ani sobie.
    - Nie sprawiasz, możesz mi wierzyć.
    Ranee nie odpowiedziała. Na początku nie wiedziała czy może mu ufać. Temu drugiemu nie zaufałaby nigdy! Ale Daren... Był inny. Wierzyła mu, choć całe życie wiedziała, że tylko sobie może ufać. Teraz jednak chodziło o dzieci. Gdyby nie one, być może nigdy nie pozwoliłaby się tu przyprowadzić. Dawno już nie była w tak komfortowym miejscu. Izba przylegała do dużej komórki z ogrodniczymi przyborami. Nikt nigdy w niej nie mieszkał, ale nadawała się do tego wyśmienicie. Daren i Mikosh przynieśli koce i materace, trochę starych ubrań i pożywienia. Rozpalili w niewielkim piecu i przynieśli opał na zapas.
    - Dym może kogoś tu zwabić. - zauważyła.
    - O to się nie martw. Nikt tu nie przychodzi. Nawet ogrodnik zagląda tu rzadko. Poza tym to tylko tymczasowe.
    - "Tymczasowe"? - zapytała dziewczyna, nie bardzo rozumiejąc.
    - Nie możecie przecież mieszkać tu wiecznie. Trzeba wymyślić coś innego.
    - Co mianowicie? Zabierzesz ich do apartamentów swoich rodziców i... - zaczął Mikosh.
    - Czy choć raz mógłbyś najpierw pomyśleć, zanim coś chlapniesz? A potem pomyśl jeszcze raz! - warknął Daren.
    - On ma rację. Nie możemy tu zostać.
    - Niedługo będzie zima. Nie powinniście teraz ruszać w drogę.
    - Musimy, nie mamy wyboru.
    - Nie wolałabyś osiąść gdzieś na stałe, zająć się czymś i...
    - Nie kraść?
    Daren patrzył na nią nieco zmieszany.
    - Właśnie. Może to nudniejsze, ale...
    - Nawet nie wiesz ile razy chciałam z tym skończyć. - powiedziała. - Tyle razy, że przestałam już liczyć. Ale zawsze w końcu... - przerwała na chwilę. - Nie chcę o tym mówić. Wolałabym nawet zapomnieć.
    - Uda ci się. A ja znajdę ci zajęcie. Zaufaj mi.
    - Często to powtarzasz?
    - Co?
    - Żeby ci zaufać. Może za często?
    - Nie zastanawiałem się czy to często czy nie. Po prostu chciałbym, żebyś uwierzyła mi. Zależy mi.
    - Dlaczego?
    Nagle usłyszeli jakiś hałas.
    - Zostańcie tu. Zaraz wracam. - powiedział Daren i wyszedł.
    Mikosh pokręcił głową i poszedł za kuzynem.
    Obaj pobiegli w stronę skąd dobiegał hałas, chcąc wyprzedzić ewentualne kłopoty.
    Po kilkunastu metrach natknęli się na nie.
    Wpadli niemal na Ritha, najstarszego brata Mikosha. Musiał usłyszeć ich znaczenie wcześniej, bo stał wyprostowany z założonymi na piersiach rękami. Stał i czekał na nich.
    - Można się było tego spodziewać. - powiedział na ich widok.
    Chłopcy zatrzymali się raptownie.
    Daren chciał coś powiedzieć, ale Rith był szybszy:
    - Czekają na was. - powiedział. - A kiedy skończą z wami, ja będę na was czekał. Tym razem przesadziliście.
    Mikosh i Daren spojrzeli na siebie, po czym omijając Ritha jak najszerszym łukiem, pobiegli do zamku.
    Daren jednak po chwili zatrzymał się i ukryty za stertą drewna, obserwował starszego kuzyna. Ten postał jeszcze przez chwilę, rozglądając się dookoła. Potem odwrócił się i wolnym krokiem ruszył w drogę powrotną do zamku. Daren, mając pewność, że Rith nie odkryje kryjówki Ranee, zniknął.
    Dogonił Mikosha na schodach.
    - Co się tak wleczesz? - zapytał.
    - Nie słyszałeś? Rith nam nie daruje. Mnie na pewno. Tym razem nic nam nie pomoże. - mówił Mikosh, zwieszając głowę.
    Daren musiał przyznać mu rację. Jego rodzice nie byli tak beznadziejnie surowi jak matka i kiedyś ojciec Mikosha. Był pewien, że dostanie jakąś karę, ale współczuł kuzynowi, bowiem wiedział, że jego kara będzie gorsza.
    Klepnął go po ramieniu i powiedział:
    - Wezmę wszystko na siebie. Może nie będzie tak źle. To przecież ja cię namówiłem...
    - Jak zwykle zresztą, ale tym razem to nie przejdzie.
    - Cokolwiek się stanie, nie unikniemy tego. Teraz tylko Rina mogłaby nas uratować.
    Mikosh spojrzał na Darena, jakby nowa nadzieja napełniła jego serce.
    - Ale na to nie licz. Ona nie wtrąca się w nasze sprawy rodzinne. W dodatku mogłaby pomóc matce w wymyślaniu kary dla mnie.
    - No to wpadliśmy na dobre. - westchnął Mikosh.
    - Jakbyście zgadli. - usłyszeli podniesiony głos Nirvy.
    Chłopcy stanęli jak wryci. Przed nimi, z nie wróżącą niczego dobrego miną, stała Nirva.

    <<<>>>

    Ostatni wybryk Mikosha i Darena spowodował przyspieszenie decyzji o wyjeździe bratowej Nirvy. Sytuacja była napięta i Nirva doskonale rozumiała zdenerwowanie księżnej, ale w głębi duszy, nie okazując tego nikomu, odetchnęła z ulgą, gdy dowiedziała się o wszystkim.
    Była nawet gotowa darować synowi karę, ale dopiero gdy znowu zostaną sami.
    - Pamiętaj, żebyś nie chlapał językiem na lewo i prawo o tym co się stało! - upominał Mikosha Daren. - Nikt nie może się o tym dowiedzieć.
    - Sądzisz, że utrzymasz to w tajemnicy?
    - Ale ty masz trzymać dziób na kłódkę!
    - Jak chcesz, to twoja sprawa. - Mikosh wzruszył ramionami. - Ja muszę się martwić o siebie. Rith jeszcze nic mi nie mówił, ale na pewno nie ominie mnie ta przyjemność.
    - No cóż, trzymaj się w takim razie.
    Gdy w zamku zapanowała w końcu cisza, Nirva i Levar mogli nareszcie odetchnąć głęboko.
    - Rozumiem, że to twoja rodzina kochanie, ale mam nadzieję, że nieprędko ich znowu będziemy gościć.
    - Nieprędko to dobre słowo. - uśmiechnęła się Nirva.
    - A co zrobimy z naszym synem?
    - Chyba skrócę mu tę karę. A może w ogóle daruję? Przecież on nie wytrzyma tu tyle czasu.
    - Racja. Zawsze był w ciągłym ruchu i nie mógł nigdy usiedzieć spokojnie na miejscu. Ciekawe po kim to ma? - uśmiechnął się Levar.
    Daren odprowadził Mikosha i jego rodzinę aż do głównych bram zamku, jakby chcąc się upewnić, że rzeczywiście wyjechali.
    Gdy wrócił, powiedział tylko:
    - Pojechali.
    Chciał odejść, lecz matka zatrzymała go:
    - A ty dokąd? - zapytała.
    - Mam dużo pracy, więc zacznę jak najwcześniej. - odparł chłopak.
    - Właśnie rozmawialiśmy o tym z twoim ojcem i zgodziliśmy się, że kara jest niewspółmierna do winy. Dlatego postanowiliśmy, że...
    - Ależ mamo! Kara jest karą, a ja się z nią zgadzam. Zasłużyłem na nią i trudno. Poza tym miałaś rację, dookoła jest sporo pracy i...
    - Daren! - przerwał Levar. - Oni już wyjechali. Nie musisz...
    - Ale chcę! Naprawdę chcę. - powiedział, uśmiechając się.
    A potem, nie czekając na reakcję rodziców, pobiegł przed siebie.
    Nirva spojrzała na męża zdziwiona, ale ten wzruszył tylko ramionami.

    <<<>>>

    Zajrzał do izby. Dzieci spały przytulone do siebie, ale Ranee nie było nigdzie w pobliżu. Zaniepokoił się trochę. Czyżby zostawiła dzieci i zniknęła? Czy mogłaby zrobić coś takiego? Nie znał jej zbyt dobrze, ale miał wrażenie, że jest bardzo przywiązana do tych maluchów i że nie mogłaby...
    Nagle zobaczył ją. Klęczała przy jakimś krzaku róży i oglądała go dokładnie, dotykając jego liści i kwiatów.
    Podszedł do niej cicho.
    - Dzieci jeszcze śpią? - zapytała, niepatrząc na niego.
    Skąd wiedziała, że to on?
    - Tak, śpią. - odparł. - Co robisz?
    - Cały ten ogród jest trochę zaniedbany.
    - Ogrodnik jest już stary, a nikt inny nie zna się na tym fachu tak jak on.
    - Naprawdę? Może ja mogłabym... - spojrzała na Darena, lecz przerwała po chwili. - Czy mówiłeś swoim rodzicom o nas? - zapytała.
    Chłopak nie odpowiedział.
    - Obiecałeś, że to zrobisz! - powiedział gniewnie, wstając.
    Daren wciąż kucał i nie patrzył na Ranee.
    - Obietnic się dotrzymuje. - usłyszeli nagle jakiś głos.
    Chłopak zerwał się na równe nogi.
    Nirva stała parę metrów za nimi. Nie widzieli jak się zbliża, bo kręta ścieżka była zarośnięta po bokach wysokimi chwastami i przerośniętymi krzakami.
    Ranee stała nieruchomo, wpatrując się w nieznajomą kobietę, która najprawdopodobniej była matką Darena.
    Ten, jakby czytając myśli dziewczyny, powiedział do kobiety:
    - Mamo, co tu robisz?
    - Mieszkam tu, jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś. A czy ty możesz powiedzieć mi kim jest ta młoda dama?
    - Mamo, wszystko ci wyjaśnię, tylko nie denerwuj się. - mówił Daren.
    - Nie denerwuję się, czekam tylko na to co masz do powiedzenia.

    <<<>>>


Część druga; Część trzecia