Miasteczko Windclifft


Autor : Sergiusz Frąckiewicz
Html : Sara



    Miasteczko Windclifft

    Miasteczko Windclifft stało tam od zawsze. Otaczały je ogromne puste pola, kolorowe łąki i ciemne, tajemnicze lasy. Klimat był raczej zimny , często wiał niepokojący , północny wiatr lub grzmiały burze. Miejscowość liczyła sobie półtora tysiąca mieszkańców. Wszyscy pracowali tutaj. Obcy przybywali tu niezmiernie rzadko. Mało kto stąd też wyjeżdżał, mimo , że okolica była naprawdę ładna. Po środku miasta był supermarket, stacja meteorologiczna , dwa bary , park i stacja benzynowa. Jeden z barów nazywał się : "Ostatni Most" . Wnętrze było spokojne i ładne.
    O tej godzinie nigdy nie było dużego ruchu.
    "Proszę Nepsa"- Powiedział Alan Thoran, kładąc płaszcz na niewielki taboret. Omiótł wzrokiem pomieszczanie. Oprócz niego i barmana ,był tu jeszcze jakiś jeden gość , ale musiał być pijany. Podniósł do ust ciężką szklankę wypełnioną prawie czarnym płynem. Nepsa, była o wiele lepsza od Coli , pomyślał Alan. Cola splajtowała w 99. Nepsa pojawiła się zaraz potem i odniosła na świecie nie mniejszy sukces. Alan usiał koło zaciekającego brudem okna i wyciągnął swoje notatki. Mimo , że był jeszcze młody to udało mu się zwiedzić trochę świata. Urodził się w Europie był raz w Afryce Północnej. Skończył studia archeologiczne w Providence , pisał książki naukowe jak i kilka opowiadań fantastycznych. W tej mieścinie znalazł się , jak dostał spadek od wujka. Był to niewielki domek na samej granicy miasta. Zajmował się teraz miejscowym antykwariatem , czasem dostawał zlecenia od szkoły , pisał opowiadanka i dwie godziny w tygodniu prowadził audycję w miejscowym radiu. W sumie nie było nudno , ale nie wyobrażał sobie dłuższego życia tutaj. Mimo , że mieszkał tu już od roku , dobrze poznał tylko paru ludzi. Tak więc był szarym , nie wyróżniającym się mieszkańcem małego , północnego miasteczka. Dokończył napój , zabrał notatki i wyszedł na zewnątrz. Po ulicy spacerowało parę osób. Na stacji benzynowej parkował jakiś stary , rozklekotany grat. Nie znał się na samochodach. Miał czas do 16 . Pomyślał , że dobrze by było zrobić zakupy. Wszedł do supermarketu. Panował tu całkiem duży ruch. Powiedział dzień dobry swojemu sąsiadowi i kupił parę rzeczy do jedzenia. Zapłacił i znowu wyszedł na ulicę. Spojrzał na zegarek , zawiódł się , zakupy zajęły mu może dziesięć minut nie dłużej. Na chwilę pozwolił żeby ogarnęło go uczucie nudy. Przeszło go niemiłe ciepło podirytowania. Jedne dni były ciekawe , inne ,takie jak ten ,były naprawdę beznadziejne. Znowu poczuł jakby traktował pobyt w tym mieście jak wycieczkę , która niedługo minie. Usiadł na obdartej, pękniętej ławce po środku zaniedbanego parku. To miasteczko miało dwa oblicza. Na ławce obok spał skulony pijak. Zaleciało wódką. Alan wstał i chciał poszukać innego siedzenia , ale w końcu mu się odechciało. Była 15 , czas wlókł się niemiłosiernie. Zdecydował się przyjść do szkoły trochę wcześniej . Szkoła wyglądała na jeden z najstarszych budynków w tym mieście. Mimo , że ją wielokrotnie odnawiano to wyglądała kiepsko. Szczególnie beznadziejnie wyglądał niewielki pas zieleni przed wejściem. W środku nie było lepiej, pomalowane ściany i niemiły słodki zaduch jak w szpitalu. Archeolog szedł przez nieoświetlony , wąski korytarz. Po prawej wyzierały czarne , malutki szatnie, po lewej były jakieś rury i kaloryfery. Wreszcie dotarł do schodów. Już niedługo oddał przygotowany materiał dyrektorce, obiecała , że przekaże go nauczycielowi historii. Poproszono go o pobieżne opisanie wojny z Europą na początku poprzedniego tysiąclecia. Był to oklepany temat , z którego nie dawało się wyciągnąć nic odkrywczego. Alan starał się przedstawić konflikt , jak najbardziej obiektywnie, chociaż racja była tu po stronie Ameryki. Przecież zamieszkiwali ten obszar od zarania dziejów, zawsze tutaj była najbardziej rozwinięta kultura. To śmieszne , że antagonizm pozostał do dzisiaj. A wojna skończyła się zaledwie dziesięć lat temu. Nareszcie wydostał się z tej przejmującej , obcej budy. Postanowił kupić jeszcze dzisiejszą gazetę i pójdzie do konserwatorium. Tymczasem wyszło słońce i swoim i zalało ulicę swoim bladym, jesiennym światłem. Przeszedł koło kościoła Feracyjskiego. Właśnie zaczynała się msza i przez fioletową bramę wchodzili rozbawieni , kolorowi ludzie. W tej swojej zabawie i podobnych ubraniach , niewiele się od siebie różnili. Podjechał wóz z telewizorami i komputerami , które miały być poświęcone. Archeolog studiował jeszcze w Providence kiedy zalegalizowano tą sektę. Zawsze był przeciwnikiem globalizacji ,komercji . Kiedyś uważał się nawet za anarchistę. Wiara ta uosabiała wszystko to czym była konsumpcja i wegetacja w bezpiecznym systemie. Szczerze nie znosił i nie rozumiał wiary Feracyjskiej. Poszedł dalej. Dotarł do kiosku, już na skraju centrum miasta i kupił poniedziałkową gazetę. Na pierwszej stronie , wytłuszczonym drukiem było napisane: "Wojna na Bliskim Wschodzie".
    Przeczytał , że w Izraelu wylądowali brytyjscy i francuscy żołnierze. Znakiem zapytania jest udział żołnierzy amerykańskich. Drugim tematem , tej lokalnej gazety były zamieszki między przeciwnikami i zwolennikami kościoła Feracyjskiego. Miasteczko Windclifft nie było znów tak spokojne jak to mogło się wydawać. Od początku wprowadzenia tu wiary Feracyjskiej , dochodziło do wymiany zdań lub wręcz kamieni. Do walki brali się młodzi konserwatyści połączeni wspólną nienawiścią z anarchistami . Zamieszki nie były na szczęście duże , gdyż miasto było małe. Mimo wszystko sytuacja bywała napięta w dodatku podsycały ją informacje o wojnie religijnej w Meksyku i zamieszkach w Nowym Yorku , stolicy feracynistów. Dalej można było przeczytać artykuł o nowej rewolucyjnej pralce, która będzie dostępna w sklepach w miasteczku. Stosuje jakąś nową skomplikowaną formułę i jest rewolucyjnym odkryciem w przemyśle pralek. Archeolog pokręcił z irytacją głową i przerzucił kolejną stronę. Przeczytał : "Nowy basen otwarty na ulicy Regela". Dalej były tylko reklamy , prognoza pogody i sport. Spojrzał na zegarek , była 17 . Ruszył w kierunku antykwariatu. Minął jakiś ludzi i dostał straszliwie rzeczywistego dejavu. Uczucie było naprawdę potężne. Od kiedy zamieszkał w Windclifft miewał podobne wizje ,ale teraz wrażenie było naprawdę silne. Nagle poczuł jakby wszyscy ludzie spoglądali na niego. Bał się obejrzeć. Skręcił w jakąś wąską uliczkę ,pomyślał , ze ta też doprowadzi go do antykwariatu. Nagle uświadomił sobie co robi. Przeszedł go gorący dreszcz. Usiadł na schodach do jakiejś obskurnej rudery. Ulica była cała w śmieciach. Tu i tam walały się pełne , srebrne pojemniki na odpady. Ponad jego głową ,między dwoma oknami , rozwieszone były jakieś brudne ,podarte szmaty. Starał się ogarnąć sytuację. Wyjaśnić dlaczego stracił nad sobą kontrolę . To zapewne to dziwne dejavu. Znowu wstał na równe nogi i ruszył w dalszą drogę. Po chwili znalazł się przed konserwatorium. Tutaj miasteczko znowu mogło uchodzić za całkiem schludne. Ładne , starsze budynki a po środku czysty ,zielony plac. Wspiął się po marmurowych schodach. Wszedł przez ciężkie , obracane drzwi i znalazł się w chłodnym, przestronnym holu. Powitało go łagodne oblicze młodej recepcjonistki. Drewnianymi , skrzypiącymi schodami zszedł do podziemia. Ściany obite były drewnem, podłogę wyścielał wytarty dywan. Pod sufitem wisiały żółte , żarówki dające niepewne , chybotliwe światło. Wszedł w drugie po lewej drzwi. Zostawił je otwarte ,gdyż często musiał wychodzić do biblioteki. Pokój był ciemny i niski. Jedynym światłem były dwie lampki przymocowane do biurka. Kąty pomieszczenia były zagracone przez pokryte kurzem pudła. Ekran był ciemny ale Alan słyszał szum wentylatorka.
    "Witaj Alan"- Krzyknął George Bergmund , odwracając się na obrotowym krześle.
    "Witaj , co słychać?"- Starał się podchwycić przyjazny ton , kładąc płaszcz na pustej szafce.
    "Nic szczególnego ,wiesz wyceniłem już ten obraz od Pani Derinau. Uporządkowałem te książki co mieliśmy z nimi w piątek kłopot."- Orzekł George ,szukając w mroku swojej kurtki.Wreszcie potknął się o nią i podniósł.
    "Nic nowego nam nie przynieśli"- Łudził się Alan w nadziei , że jednak będzie coś do roboty.
    "Niestety nie , musze już iść ,do jutra!"- Krzyknął tamten , znikając za drzwiami.
    Alan ruszył myszką aby obudzić komputer. Na ekranie pokazał się program Microsoft Word. Był tu jakiś spis katalogowy książek z początku tego wieku. Było ich niewiele. Postanowił zrobić sobie kawę , opisać kilka książek a potem pomyśli co jeszcze. Wtem ,poczuł pod rękawem jakiś papier . Spojrzał na kartkę : "Szef przyniósł nowy system operacyjny. Prosi o zainstalowanie go w wolnym czasie i zapoznanie się z instrukcją obsługi. Wszystkie dane proszę przekopiować. Dziękuje." Archeolog poznał pismo recepcjonistki , której imienia nie pamiętał. Zaraz obok leżała płytka DVD. Jednak miał co robić. Instalacja była intuicyjna i prosta. Przegranie plików także nie stanowiło problemu. System wyglądem sporo różnił się od starego , beznadziejnego Windowsa. Wszystko może byłoby w porządku ale jednak coś się psuło. Alan stwierdził jednak ,że system ten zaczyna być nużący i coraz bardziej zagmatwany. Cieszył się gdy skończył już cała robotę z komputerem ,przynajmniej na dzisiaj. Zajął się wreszcie antykwariatem. Wreszcie doszła 20 godzina. Archeolog zgasił światło i wyszedł na ponury korytarz. Nie miał ochoty siedzieć w tej piwnicy o tej porze. Wdrapał się po schodach na zewnątrz z ciągłym uczuciem ,jakby ktoś był za jego plecami. Znalazł się na zewnątrz i wdychał mroźne ,rześkie powietrze. Wieczorem było tu pusto i nudno. Wyszedł z centrum i zmierzał teraz przez dzielnicę małych domków. Prawie wszystkie wyglądały identycznie i otoczone były drewnianym ,niskim płotem. Przerwy między budynkami robiły się coraz większe a droga coraz bardziej wyboista. Dom archeologa był mały ale dość solidnej budowy. Stał na prawie samym krańcu miasta. Bliżej pustkowia były jeszcze chyba tylko dwa domki a jeden z nich stał pusty. Było już bardzo ciemno a nieliczne latarnie dawały wąskie , blade , upiorne światło. W domu sąsiadów , po przeciwnej stronie ulicy ,palił się tylko telewizor. Gdzieś z oddali dochodziło szczekanie psa. Alan wszedł do domu , który zdążył już polubić. Na progu leżała przysyłana co tydzień ankieta. Ankieta , był to zbiór pytań , który pisany był przez burmistrza i jego pomocników. Ankieta co tydzień zawierała zestaw innych pytań , w których należało wypełnić jedną z dwóch albo więcej pytań. Była to jawna ingerencja w wolność człowieka. System mógł w ten sposób poznać reakcje ludzi na niektóre czynniki. Tym razem pytań było sześć. Archeolog szczerze nienawidził tej ankiety ale czasem odpowiadanie na pytania było nawet niezłą zabawą. Dwa pierwsze pytania dotyczyło nowych reklam w telewizji. Trzecie dotyczyło nadchodzących wyborów prezydenckich. Czwarte pytanie dotyczył tego nowego systemu komputerowego. Piąte i szóste pytanie miało skłonić człowieka do zastanowienia się jak na jego życie wpływają niepokoje związane z religią Feracyjską. Następna ankieta zapewne dotyczyć będzie wojny na Bliskim Wschodzie. Alan chętnie miałby telewizor ale nie chciał wydawać pieniędzy , skoro i tak kiedyś stąd wyjedzie. W radiu można było usłyszeć tylko trzy stacje. W dwóch ogólno stanowych mówili o wojnie w Palestynie. Regionalna stacja , była dziś niewiadomo dlaczego niedostępna. Nagle usłyszał czyjeś nawoływania. Zamarł w fotelu. Krzyki powtórzyły się. Dochodziły od strony łąk. Podszedł do okna. W oddali majaczyły wzgórza. Tonące w mroku morze traw kołysało się pod podmuchami wiatru. Nagle ktoś zapukał w drzwi po przeciwnej stronie domu. Za wizjerem stał jakiś mężczyzna. Napady nie były w tym mieście niczym niezwykłym. Obcy był skulony i oglądał się za siebie nerwowo. Miał jakąś kolorową kurtkę i wygnieciony kapelusz. Znowu stuknął w drzwi. Alan wreszcie otworzył. Gość wpadł do środka i zamknął za sobą wszystkie zamki. Wyglądał na przerażonego. Był spocony i pachniał trawą. Był brudny na twarzy od brązowej ziemi. Obcy zaczął się rozglądać po pokoju. Archeolog był pewien , że wpuścił szaleńca i zaraz miał zamiar go wywalić. Lecz tamten zaczął :
    " Chyba nie jesteś jednym z nich?"
    Zdenerwowanie przerodziło się w ciekawość i miał nawet zamiar dowiedzieć się wszystkiego co tylko może. Przypuśćmy , że nawet tamten będzie zwykłym wariatem ,ale może mu dostarczyć pomysłu na kolejne opowiadanie. A opowiadania archeologa były niemniej szaleńcze co twórczość Lovecrafta.
    "Niby kim?"
    " Zgaś światła , pewnie już są w pobliżu." - Szeptał szaleniec.
    Alan pomyślał o karze jaka może go spotkać za ukrywanie więźnia ,ale najwyżej skłamie , że został napadnięty. Zgasił światła i zakrył zasłonki. Tamten usiadł na fotelu i ciężko oddychając patrzył się w pustkę korytarza.
    " Mogę prosić o jakieś wyjaśnienia? Wpuściłem pana , co było jak mi się wydaje bardzo nieostrożnym krokiem ,ale teraz musi pan zaspokoić moją ciekawość. Kto pana ściga , i kim pan w zasadzie jest?" Mówił młody archeolog ,siadając na kanapie.
    " Nie sądzę aby pan uwierzył mi choć w najmniejszym stopniu." -Wytarł czoło rękawem.
    "Nalegam , aby mi pan odpowiedział , jakkolwiek fantastyczna będzie to opowieść."- Rzekł spokojnie archeolog. Równocześnie wziął do ręki parasol udając ,że niby nim się bawi. Tamten w końcu mógł okazać się zwykłym oszustem i złodziejem. Było ciemno więc nie mógł się nawet przyjrzeć rozmówcy.
    " Nie wiem jak zacząć , jest tyle do opowiedzenia. Najlepiej jeśli zacznę od momentu kiedy poznałem prawdę a moje życie okazało się fatalną , dobrze ukrytą bzdurą , tak jak pana zresztą. Ale na razie proszę powstrzymać się od pytania , do tego dojdziemy później. Obcy mówił jakby z ledwością udawało mu się opanować strach. Mimo wszystko zdawać się mogła jakby ważył wypowiadanie słowa. Zaczął opowieść.

    ***

    Pusta Autostrada

    Zapadał późny zmrok. Było ciepły początek jesieni , wiał lekki , spokojny wiatr. Droga była jak zwykle pusta , okolica smętna i mimo bujności łąk wydawała się odludna. Niebo było jasne ,ale słońce dawno już temu zniknęło za wzgórzami. Wieczór wydłużał się. Pan Robert Forstmann jechał na swoim rozklekotanym rowerze. Droga była nierówna i wyboista , trawa wdzierała się na asfalt a pył sprawiał ,że był on brązowy. Robert jechał już jakąś godzinę , ale nie miał pojęcia czy może wierzyć swojemu zegarkowi. Miał sporo czasu aby jeszcze raz zebrać w głowie wszystkie fakty ,które popchnęły go do tej szaleńczej ucieczki. Gdyby tylko miał wystarczająco pieniędzy na kupno tego starego wozu , to może szanse powodzenia jego misji byłyby o wiele większe. Wszystko zaczęło się od jego snów i halucynacji. Poszedł do lekarza , i wtedy miał dużo szczęścia bo ten był "prawdziwy". Potem była burza a huragan z daleka przyniósł jakieś kolorowe pismo. Z początku myślał , że to jakiś żart bo w magazynie mowa była o jakimś zupełnie innym świecie. Znowu nachodziły go sny o jakiejś innej rzeczywistości , w której jest zupełnie kimś innym. Następnie ktoś zaczął go śledzić , jeden raz postanowił uciec a potem iść za swoimi prześladowcami. Szalony manewr udał się ale udało się mu podsłuchać tylko parę zdań. Mówili chyba o nim. Coś o wyrzuceniu ze społeczeństwa a chwile potem o błędnym programie. Ostatnie zdanie jakie usłyszał : "On chyba coś wie". Tego było , już za wiele , szczególnie , że znowu powróciły natarczywe halucynacje. To całe miasteczko wydawało się dziwne. Nikt tu nie przyjeżdżał ani nikt stąd nie wyjeżdżał. Nie było tu samochodów , telewizja nie nadawała programów z satelity, radio nadawało trzy programy , no i te dziwne ankiety. Pan Robert mieszkał w Windclifft dobrych parę lat ale dopiero teraz otworzyły mu się oczy. Popadał w stopniową paranoję , którą pogłębiały wszechobecne kamery. Były tu wszędzie. Nie sposób było przed nimi uciec. Nie pamiętał aby gdziekolwiek były kamery na ulicach. pewnego razu postanowił pojechać do jakiegoś innego miasta. Kupił mapę okolicy i postanowił ruszyć na rowerze , który kupił jeszcze w Montrealu. Teraz jechał po tej wyboistej drodze i nie wiedział co go może spotkać. Na całe szczęście był przekonany , że nikt go nie śledzi. Nagle zobaczył jakieś zabudowania , ale okazało się , że to tylko ruiny. Ruszył dalej. Mijała właśnie druga godzina jazdy , gdy zobaczył niesamowity widok. Ujrzał wysoko ,może na cztery metry siatkę , ustawioną prostopadle do drogi. Przed bramą , chodzili jacyś żołnierze w amerykańskich mundurach. Tylko zobaczyli rowerzystę , zaczęli krzyczeć i rzucili się w jego kierunku. Jeden krzyknął do niego: "Stop , ręce na głowę." Robert nie miał szans się przedrzeć , musiał zawracać. Miał przynajmniej przewagę prędkości. Odjechał z powrotem , zostawiając za sobą żołnierzy. Nie strzelali. Przez pół godziny pędził , potem zwolnił. Wtedy stało się nieszczęście. Opona pękła. Straszliwy pech zmusił Roberta do pieszej ucieczki. Tymczasem zrobiło się zimno i ciemno. Jakieś sto metrów przed granicą miasta , zobaczył latarki prześladowców. Teraz jest tutaj. Nic się nie wyjaśniło , pojawiły się kolejne pytania. Jedno przynajmniej wiedział , coś było nie tak i wojsko odgrodziło miasto od reszty świata.
    Alan nie wierzył w ani jedno słowo pana Roberta. Pomyślał ,że to jakiś wariat , który widzi wszędzie rządowy spisek. Nie było żadnych podstaw do uwierzenia w tą historyjkę jak z książki Philipa.K.Dicka. Nagle Pan Robert przerwał ciszę:
    "Myślę , że muszę już iść. Pan wie już tyle co ja i niedobrze by było gdyby nas złapali. Przynajmniej jeden z nas musi poznać resztę prawdy. Żegnam pana , widzę , że nie wierzy mi pan , proszę się nad tym zastanowić i sprawdzić to." Archeolog nic nie odrzekł , w milczeniu zamknął drzwi za szaleńcem. Nie wierzył w ani jedno jego słowo.

    ***

    Sobowtór

    Poranek był ciepły i słoneczny. Miasto budziło się do życia . Zapełniały się ulicę , sklepy , szkoły ,biura. Archeolog od 6 studiował jakąś fachową książkę. Nie mógł zasną , niepokojem napawała go wczorajsza wizyta. Nie mógł skupić się na " Wykopaliska w północnej Arizonie."
    Autor przedstawiał życie pierwszych białych ludzi na terenie Ameryki w wiekach przed naszą erą. Postanowił wyjść na zewnątrz i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Lekki wietrzyk wzbijał kurz i liście. Nadepnął na coś pod wycieraczką. Podniósł jakiś wyblakły , kiedyś kolorowy magazyn. Tytuł brzmiał : "Tygodnik Trek". Pierwszy artykuł mówił o jakiejś super gwieździe muzyczno-aktorskiej, która ponoć od trzech lat robi niesłychaną karierę na całym świecie. Nie znał takiej osoby. Drugi artykuł mówił o jakimś skandalu na dworze Anglii. Co za bzdura! W Anglii nigdy nie było żadnego dworu , królowie byli tylko w Ameryce. Trzeci tytuł był kompletnie dobijający: "Indianie z Wielkiego Kanionu zostali aresztowani za manifestacje."
    Teraz nie miał nawet pojęcia o co chodzi. Jacy Indianie? Nie miał pojęcia kto to był ani też dlaczego niby miał się znaleźć w Ameryce. Gazeta była sprzed może roku. Znalazł kolejną niezgodność , gazeta podawała , że wybory prezydenckie odbędą się 20 czerwca 2012 roku. Archeolog dobrze wiedział , że wybory mają się odbyć za może tydzień. Mieliśmy 13 listopad 2005 roku. Poza tym ten ohydny brukowiec podawał , nazwiska zupełnie nieprawdziwych kandydatów. Nie było ani zdania na temat wojny w Palestynie ani zamieszek w kościele Ferycjańskim. Alan Thoran pomyślał , że to jakieś pismo fantastyczne , zrobione dla graczy RPG albo coś podobne. Inne możliwości nie wchodziły w grę. Można było jedno tylko stwierdzić. Wczoraj ten szaleniec mówił , że przez przypadek znalazł takie pismo , więc to on musiał je teraz podrzucić. Może on sam je stworzył. Było to co najmniej zastanawiające. Archeolog Thoran idąc do antykwariatu , po drodze kupił dzisiejszą gazetę. Oczywiście wyglądała zupełnie inaczej od tej , którą miał w kieszeni. Artykuły nie były pocieszające. Zarówno w mieście jak i na świecie , działo się źle. Desant wojsk NATO w Palestynie spotkał się z ostrym oporem. Zginęło 12 Palestyńczyków, w większości bezbronnych cywili oraz 2 żołnierzy. Oznaczało to ,że zachodnie mocarstwa, opowiadają się za Izraelem. Ciekawe czy przesądziły pieniądze , wpływy czy inne względy polityczne. Wygląda na to , że NATO wywołało wojnę całemu światu arabskiemu. Irak oraz Jordania zagroziły użyciem broni masowego rażenia. Dziś w nocy spalono samochód jednego z wyznawców nowej wiary. Na policję zgłaszają się czarni , meldując pobicia. Zamknięto zakłady bawełniarski na północy miasta , gdzie podobno zbiera się ugrupowanie Kataharisis , które uważa siebie za odrodzony Ku-Kluks-Klan. Zgłoszono zaginięcie policjanta. Terror szerzył się na ulicy. Burmistrz na forum gazety zastanawiał się nad ostrzejszymi środkami represji. Było więc czego się obawiać.
    W antykwariacie oprócz opisania paru książek i przedmiotów nie było nic szczególnego do roboty. Archeolog postanowił więc nieco uprzątnąć pokój. Wszędzie było pełno kurzu i papierków. Nie była to miła robota. Do 18 nic się nie działo. Dokładnie o tej godzinie wyszedł z pracy. Na ulicy był jeszcze jakiś ruch. Słońce właśnie chyliło się ku horyzontowi. Miasto rozświetliły jakieś kolorowe reklamy. Powietrze nie ruszało się. Było duszno. Czuć było zapach ozonu , być może nadchodziła burza. Ulice pokrywały długie , tajemnicze cienie. Czasem przemknęła po niej grupka ludzi. Przez cały dzień żył dzisiejszą audycją w radiu i szybko udał się w kierunku radiostacji. Nowoczesny budynek niezdrowo wyróżniał się w otoczeniu. Usłyszał za sobą jakieś kroki. Odwrócił się. Ulica była pusta i ponura. Wątłe , migające światło latarni padało na porozrzucane śmietniki. Cholera , dlaczego po tym mieście nie jeżdżą samochody? Znowu usłyszał kroki. Obejrzał się. Znowu pustka. Ujrzał tylko swój długi cień na obdrapanej ścianie sąsiedniego budynku. W tym momencie nagły cios , wizja ,zwaliły go z nóg. Ujrzał przed sobą jakiś obraz , innego miasta , innej ulicy , innych ludzi , których nie znał a jednak pamiętał. Osobliwe dejavu było takie realne i rzeczywista. Podobne do tego wczoraj. Z półsnu wyrwał go czyjś głos:
    "Dobrze pan się czuje? Panie...Thoran?"
    Poznał gruby ,monotonny głos jednego z współpracowników w radiu. Desmond ,o ile się nie mylił. Nie miał siły odpowiedzieć. Zamiast tego skinął głową. Odwrócił twarz , udając ,że kaszle.
    "Tak...wszystko w porządku." - Wyszeptał nieszczerze.
    "Muszę dziś pana zawieść, mamy kłopot."- Spuścił głowę Desmond.
    "Co się stało"- Udawał ,że nie wie o co chodzi.
    "Mamy dziś specjalną audycję , mamy gościa z Nowego Yorku. Będzie audycja o rasizmie w małych miastach. Spotkamy się za tydzień." - orzekł wyrok tamten.
    Thoran udając , że nie jest zmartwiony podziękował szefowi i odszedł. Czuł na sobie wzrok tamtego i był wściekły ,że tak głupio wypadł. Wyszedł znowu na plac. Patrzył się przed siebie i nie zauważył skrytego w cieniu mężczyzny. Zderzył się z nim. Chciał przeprosić ale nagle stanął jak wryty. To był ten sam człowiek ,który wpadł do niego wczoraj wieczorem. Nazywał się chyba Robert , o ile oczywiście dobrze pamiętał. To on opowiedział mu tą szaloną bajeczke.
    "Znamy się?"- Zapytał Alan , starając się sprowokować reakcję tamtego. Jednak tan szaleniec zdawał się nic nie pamiętać i ze zdziwieniem w oczach patrzył na Thorana.
    "Chyba nie."- Odpowiedział tamten ze szczerością. Wyglądało na to ,że nie kłamał.
    "Pan Robert?"- Spytał z irytacją w głosie archeolog. Koło niego przeszła jakaś kulejąca staruszka.
    "Kim pan do cholery jest? Skąd pan zna moje imię? Doprawdy dziwny dzień."
    "Spotkaliśmy się wczoraj"- Atakował Thoran.
    "To musi być jakaś pomyłka. Nie znam pana i nie mam ochoty poznać"- Wybuchnął.
    "Przepraszam ale mam dzisiaj sporo spraw na głowie i muszę już iść."
    Obcy odszedł pozostawiając osłupiałego archeologa. Po tym człowieku mógł się spodziewać wszystkiego ale nie takiej ignorancji. Czyżby się pomylił? Nie to niemożliwe. A może padł ofiarą żartu albo spisku? Ale to było niemożliwe , nie znał tu nikogo kto byłby do tego zdolny. Chyba , że jego znajomi z pracy w radiu albo antykwariacie chcieli mu zafundować horror. Może zwariował ,albo może to był jakiś sobowtór ? Załóżmy , że owego Roberta złapali i zrobili mu pranie mózgu w jedną noc. To było chore i bardzo fantastyczne ale z pewnego punktu widzenia , możliwe. Pisząc wieczorem pewien artykuł do gazety nie mógł powstrzymać się od snucia kolejnych ,urojonych przypuszczeń. Jednocześnie czuł jakby ktoś go śledził. Czuł czyjąś obecność.

    ***

    Kartka

    Na wieszaku wisiała zakurzona, zielona kurtka. Miała podarty kaptur i zacinający się , urwany do połowy suwak. Jeden rękaw był ubrudzony w zaschłym błocie. Z kaptura zwisały dwa utytłane frędzle. Miała aż sześć kieszeni z czego dwie przetarły się ze starości i przedziurawiły.
    W jednej z kieszeni była jakaś zmięta kartka popisana gęsto złamanym chyba ołówkiem. Kartka była zawilgocona i przybrała kolor papieru toaletowego. Thoran widział ostatni raz tą kurtkę chyba rok temu. Zabrał ją z Providence nie pamiętał już po co. Tej karteczki w ogóle nie pamiętał. Podszedł do stołu i rozwinął zgnieciony papierek. Chyba była wyrwana z jakiegoś zeszytu w kratkę. Odczytał tajemniczy zapisek:
    "....są blisko. Wczoraj byli w rejonie Sethog. Zginęło dwóch ludzi a kilku jest rannych. Rozwaliliśmy parę żółtych ale to tylko partyzanci. Jakaś spora grupa pojawiła się na wyspie , nie chce jej zobaczyć. Przeklęty rząd chce przerwania wojny. Mamy dwóch wrogów. Komando 4 i 5 zdradziły , tylko nasze się trzyma."
    Na drugiej stronie ledwo widocznie ołówkiem było napisane:
    "Zabierają nas , staniemy przed sądem wojennym."
    Archeolog osłupiał. Wnet zrozumiał ,to musiały być jakieś notatki z jego fantastycznych opowiadań z czasów studiów. Nie przypominał sobie jednak żeby takie pisał. Jednak mogła zawodzić go tylko pamięć. Schował kartkę do szuflady. Nagle doznał jakiegoś dziwnego uczucia. Jakby z tą kartką był związany jakiś zapach albo...albo szum morza. Pamiętał jakiś krótki moment , jakby stał przy burcie jakiegoś statku. Usłyszał za sobą skrobanie. Nagle wykonał dziwny odruch. Sięgnął po broń , tak jakby miał ją przy pasie. Gdy dłoń natrafiła na pustkę poczuł niemiły dreszcz. Przez chwilę niemalże czul ciężar kabury. Nigdy nie nosił żadnej broni. Podszedł do drzwi aby upewnić się co chrobotało. Przez wizjer ujrzał jakiegoś człowieka. Dalej stał drugi. Byli ubrani w garnitury, krawaty i ciemne okulary. Pomyślał , że przypominają mu jakiś agentów wywiadu. Otworzył.
    "W czym mogę pomóc?" - Zapytał z niecierpliwością.
    " Czy zna Pan tego mężczyznę?"- Odezwał się tamten poważnym , silnym głosem. Jednocześnie pokazał mu zdjęcie mężczyzny , który opowiedział mu szaloną historie i którego sobowtór widział wczoraj wieczorem. Thoran zastanawiał się co odpowiedzieć , ale pomyślał, że najlepiej będzie się jakoś wykręcić.
    "To małe miasto więc na pewno go widziałem , ale nigdy z nim nie rozmawiałem."
    "Mam nadzieję ,że mówił pan prawdę. To groźny przestępca. Chciałbym aby pan z nami współpracował. Na razie chodzimy po okolicy ale jeśli nasze przypuszczenia się sprawdzą to zapewne jeszcze porozmawiamy. Do widzenia , panie....Thoran"- Spojrzał w notatki.
    Archeolog nawet nie miał czasu zadać pytania , goście podeszli do sąsiadów. Przez okno w ubikacji widział , że sąsiadka odpowiada również przecząco. Sprawa zaczęła robić się poważna.
    Minął kolejny dzień. Mijał następny. Archeolog właśnie wracał z czytelni gdzie zbierał pewne informacje potrzebne dla szkoły. Szedł pustą ulicą. Było dość ciepło ale prawie ciemno. W dwóch sąsiednich domach paliło się światło. Pokłonił się przechodzącemu sąsiadowi. Ludzie w okolicy zdawali się dość uprzejmi ale raczej małomówni i zamknięci w sobie. Jakieś dziecko przemknęło w poprzek ulicy na rowerze. W beżowych kartonach spał najeżony kot. Drzewa szumiały niepokojąco. Słychać było smutny śpiew jakiegoś ptaka. Latarnia rzucała jaskrawe , żółte światło. Podszedł do swoich drzwi. Miał zamiar wyjąć już brzęczący pakiet kluczy gdy zobaczył ,że drzwi zwisają z zawiasów i są do połowy otwarte. W środku paliła się lampka. Widział jak leży na środku korytarza. Walały się tam i inne przedmioty. Wszedł. Wszystkie drzwi , szafki , szuflady były pootwierane. Pełno przedmiotów walało się po podłodze. Ktoś przeglądał jego notatki. Nic nie było zniszczone , wiec napastnik chciał coś odnaleźć. Nagle przypomniał sobie o karteczce, którą znalazł w swojej kurtce. Nigdzie jej nie był. Czyżby został wplątany w jakąś aferę? Czy zrobili to ci agenci , którzy dwa dni temu chodzili po domach? Całą noc sprzątał ten chłam. Oprócz kartki zniknął jeszcze ten dziwny magazyn , który dzień po wizycie tego szaleńca , znalazł pod wycieraczką. Wczoraj ci agenci szukali właśnie tamtego obłąkańca. Czyżby ta cała "bluźniercza" sprawa była ze sobą powiązana? Wyglądało na to ,że w ostatnich wydarzeniach można znaleźć jakąś logikę. Niewytłumaczalne było tylko to niedawne spotkanie z tym Robertem , który zachowywał się jak ktoś zupełnie inny.
    Od tej chwili czuł , że w jego samotne życie wdarł się ktoś inny. Był prawie pewien , że ktoś ciągle go śledzi. Kilka razy zdarzył się ,że jakiś człowiek bacznie mu się przyglądał albo szedł za nim do pracy. Archeolog powoli popadał w niebezpieczny stan prowadzący do paranoi. Wydawało mu się ,że cały świat mówi tylko o nim i ,że wszyscy go śledzą. Nie czuł się nawet bezpiecznie w piwnicy antykwariatu. Wszędzie mogli być szpiedzy czyhający na każdy jego krok. Jego audycja w radiu już nie leciała na żywo. Ktoś kazał wcześniej sprawdzać jej treść. Po tygodniu podziękowano mu za współpracę. Widział jak z szefem rozmawia jakiś podejrzany typ. To oni za tym stali. Dwa tygodnie później ktoś znowu przetrząsnął jego mieszkanie. Zaraz potem sąsiedzi po raz pierwszy zaprosili go do siebie. Zawsze miał ich za ludzi uczciwych i uprzejmych więc nie miał siły odmówić. Przestrzegł się jednak aby nic nie mówić na temat, który go prześladował i pozbawił pracy i spokoju. Dom państwa Kretseków stał na uboczu tak jak jego. Otaczały go niewysokie , iglaste drzewa , pachnące żywicą. Trawnik był ładnie przystrzyżony. Domek wyglądał na schludny i przytulny. W środku ściany obite były ciepłym w kolorze drewnem. Na podłodze leżał zielony , mechaty dywan. Umeblowanie było skromne ale za to nie czuć było bałaganu. Na sianie wisiało kilka dziwnych , surrealistycznych i wręcz przerażających obrazów. Przedstawiały jakieś otchłanie , dziwne istoty , nierzeczywiste miejsca. Kretsekowi mieli telewizor ale tłumaczyli , że jest zepsuty. Pani Kretsek podała kawę i kruche herbatniki. Gościa starali się zająć jakimiś banalnymi rozmówkami. Dopiero w pewnym momencie pan Kretsek zniżył ton głosu i zapytał:
    "Co pan sądzi na temat tego zbiega , którego szukają ci rządowi?"
    Archeolog nie wiedział co odpowiedzieć. Przeczuwał że to może być pułapka , więc postanowił być ostrożny.
    "Nie wiem zbytnio o czym pan mówi?"
    Na twarzy rozmówcy odmalowało się zdziwienie. Rzucił ukryte spojrzenie swojej żonie.
    "Jak to pan nie słyszał, w okolicy ukrywa się jakiś przestępca , myśleliśmy , że pan go.....słyszał o nim."- Zakrztusił się herbatom tamten.
    Niezręczną ciszę przerwała Kretsekowa:
    "Nachodzili pana ci z wydziału bezpieczeństwa?"
    "Owszem byli u mnie parę razy, do tego stopnia się rozgościli , że zdemolowali mi mieszkanie."
    Pani Kretsekowa spuściło głowę , jakby to ona była temu winna.
    "Jak pan się czuje w naszym miasteczku?"- Zmienił ton Kretsek na podejrzanie uprzejmy i wylewny.
    "To ładne miasteczko ale trudno mi się przyzwyczaić do jego odosobnienia wobec reszty świata , zawsze mieszkałem w dużych miastach."
    Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. To była już otwarta gra , nie miał wątpliwości , że ci ludzie chcą go wybadać. Zadali jeszcze parę pytań , które miały go sprowadzić do przyznania, że coś tu jest nie tak. Robiło się już naprawdę późno więc zdecydował , że lepiej już pójdzie. Nagle zadzwonił telefon. Ponieważ pan Kretsek wyszedł już gdzieś ,parę minut temu , Thoran został samemu. Już od początku miał ochotę sprawdzić , czy płasko ekranowy , dający trój wymiar telewizor naprawdę nadaje się tylko do serwisu. Zbliżył się do mikrofonu ,leżącego przy srebrnym ekranie.
    "Włączyć"
    Ekran rozświetlił się . W ostatnim momencie kazał wyłączyć dźwięk. Telewizor działał i przyjmował całą może stu kanałową sieć satelitarną. Do ekranu podłączony był laptop ze znaczkiem dostępu do internetu. Okazało się jednak , że można było łączyć się ze światem. Dopiero teraz sobie uświadomił ,że zakaz burmistrza o używaniu sieci i satelity to jakaś bujda. Tylko po co ten cały teatr. Ktoś miał coś do ukrycia. Przerzucał kolejne kanały. Czuł potężne uderzenia serca , pocił się z nerwów. W każdej chwili mógł wejść ten przeklęty Kretsek. Właśnie zaczynały się jakieś wiadomości. Nie znał tego kanału. To co zobaczył nie było do pojęcia. Tytuł brzmiał: " Bojówki anarchistów , protestują przeciwko emisji programu ,,Miasteczko Windclifft"
    Na ekranie pojawiła się scena starcia tłumu z policją w dziwnych , czarnych strojach.

    ***

    Prawda

    Już następnego ranka nawet nie pojawił się w pracy. Poszedł do sklepu Goldiego. Był to biedak sprzedający przeróżne stare przedmioty ,które znalazł na ziemi lub na wysypisku. Sklep mieścił się w brudnej, obdartej i bardzo wąskiej uliczce między dwoma obskurnymi , pustymi blokami. Był tu kiedyś, lecz jakieś ciemne typy w jednej z ziejących pustką klatek zniechęciły go do wejścia dalej. U Goldiego, znalazł to czego szukał , szukał roweru. Był to pognieciony, zardzewiały i mały rupieć, ale nie miał wyboru i musiał zapłacić te parę dolarów. Od rana czuł, że go śledzą , raz nawet zobaczył jednego z prześladowców ale tamten wykryty, szybko zniknął. Teraz , gdyby zobaczyli go z rowerem , mieliby dodatkowe powody aby mu nie ufać. Przeczuwali , że coś wie. Znacznie wydłużył sobie drogę idąc przez szare, zapuszczone dzielnice, które mogłyby pomieścić tysiące mieszkańców , ale dzięki temu gubił jak mu się zdawało swój trop. Wreszcie dotarł na skraj miasta. Z obrośniętego chwastami podwórka, po którym biegały szare koty , od razu wydostał się na pachnące ziołami pole. Miasto jakby urywało się nagle, tak jak nagle zaczynała się niezmącona blokami, czysta przyroda. Mniej więcej wiedział gdzie się znajduje. Postanowił jechać wzdłuż drogi w odległości stu metrów. W razie czego schowa się za skalistymi, porośniętymi żółtą trawą pagórkami. Spojrzał na zegarek, była 12, nie miał wiele czasu. Ruszył przez łąkę. Niewielkie koła buksowały lub po prostu stawały a rower ciągle był na skraju wywrócenia się. Thoran był wściekły i chciał już zrezygnować, ale pomyślał, że taka szansa może się już nie zdarzyć. Tymczasem nawet z daleka widać było, że droga jest zaniedbana i pełna dziur. Jechał już dwie godziny. Czuł jednak ,że nie posuwa się zbyt daleko. Wiał lekki, nużący i zniechęcający wiatr. Nagle zobaczył przy drodze jakąś ruinę. Miał za słaby wzrok aby dojrzeć szczegóły ale był pewien, że to o tych ruinach wspominał pan Robert, gość , który opowiedział mu tą fantastyczną historię. Jechał dalej. Co godzinę robił sobie dziesięć minut odpoczynku. Chciał mieć rezerwy sił na ewentualną ucieczkę, ale raczej mu się to nie udawało. Trawa stawała się coraz wyższa a nawet nie zauważył, jak bardzo zbliżył się ku brunatnym pagórkom. Chciał znowu odbić w lewo, ale zobaczywszy, że nadal jedzie równolegle do szosy, postanowił zachować ostrożność i trzymać się skał. Przestał już nawet patrzeć przed siebie i zajął się jedzeniem ,które zabrał ze sobą. Właśnie dochodził 17.35, gdy nagle dostrzegł przed sobą siatkę. Adrenalina uderzyła go z potężną siłą. Przykucnął i rozejrzał się dookoła. Nic, pustka i tylko świszczący wiatr. Położył rower pod niewielkim , uschłym krzakiem aby dobrze zapamiętać jego położenie. Urwał kawałek kruchego drewna i dotknął nim liczącego zapewne około pięć metrów ogrodzenia. Wydawało się, że nie jest pod prądem. Czuł okropny, ściskający strach ,jak przed jakimś życiowym, egzaminem. Był przygotowany na starcie z ogrodzeniem. Robert mówił mu o nim, więc zaopatrzył się w duże, ogrodnicze obcęgi. Drut był giętki ale bardzo wytrzymały i wycięcie i podkopanie dziury, zajęło mu dobrą godzinę. Po chwili był po drugiej stronie. Był wściekły na dwie rzeczy, po pierwsze poranił się podczas prześlizgiwanie się a poza tym nie pomyślał o rowerze, który nie dałby się przecisnąć, ale można było go przynajmniej gdzieś ukryć. W dalszą drogę, po drugiej stronie, sam nie wiedział czego, ruszył na piechotę. Przy drodze dostrzegł jakby jakieś rusztowanie, ale zapewne była to wieżyczka strażnicza. Było zbyt daleko aby dojrzeć potencjalnych strażników. Kryjąc się za krzakami i małymi drzewami, szedł do 20. Zapadł już zmierzch i zachmurzone niebo zrobiło się całkiem czarne. Krajobraz stał się ponury i odstraszający. Archeolog stracił zapał i to pustkowie było ostatnim miejscem, w którym chciałby się teraz znaleźć. Na całe szczęście co jakieś sto metrów przy drodze, stał świecący się słupek , więc przynajmniej wiedział, że się nie zgubi. Powoli obliczał ile zajmie mu droga powrotna, gdy nagle zobaczył światła miasta. Musiało być dość duże, gdyż niektóre światła paliły się dość wysoko. Poczuł zapach spalenizny albo raczej smogu czy spalin. Nawet w ciemności widać było fabryki i grube, wysokie kominy. Niebo ponad nimi nabrało niezdrowego, szarego koloru. Zobaczył, że ziemia zaczyna robić się jałowa. Im bardziej światła się przybliżały, tym bardziej uderzał brak trawy i roślin. Już wcześniej była pożółkła i słaba ale teraz gleba zrobiła się pylista i całkowicie nieurodzajna. Miasto było dalej niż mu się wydawało. Od czasu gdy zobaczył światła, minęło dobre pół godziny. Wreszcie zbliżył się na tyle aby dostrzec zarysy pierwszych zabudowań. Wszystkie budynki wyglądały na fabryki albo jakieś hangary. Czuć było niezdrowy, metaliczny posmak powietrza. Alan Thoran nie mógł zbytnio zakwalifikować tego odczucia. Nagle zobaczył strumień. Wąskim, wartkim korytem płynęła bulgocząca breja koloru zielonkawego. Przeszedł przez chwiejną, metalową kładkę. Podszedł do pierwszego z budynków. Miał nadzieję, że nie trafił tylko na fabrykę, nie miałby wtedy z kim porozmawiać, bałby się, że wpadnie. Spojrzał w betonową uliczkę między fabrykami. Dwie mocne latarnie oświetlały brudne, metalowe, zardzewiałe ściany. Przeszedł się parę minut między zakładami. Kompleks musiał byś ogromny. Pełno było w nim robotów, wożących beczki i różne inne kontenery. Wszystko wyglądało co najmniej przytłaczająco i groźnie. Wszędzie słychać było jakieś zgrzyty, łańcuchy, uderzenie, sapanie. Czasem serce mu zamierało, gdy zobaczył jakąś dziwną ,szumiącą postać, sunącą wprost na niego. Dopiero po chwili uświadamiał sobie, że to kolejny robot. Ich wygląd też nie był miły. Nigdy nie widział robotów przemysłowych ,miał okazję zobaczyć kilka domowych, które może nie przypominały człowieka ale nie były odrażające. Nagle usłyszał głos, jakby przez mikrofon:
    "Tam jest, ucieka" Rozbrzmiał wibrujący , powracający z echem głos. Od razu w korytarzu usłyszał uderzenia ,jakby ktoś biegł. Prawie instynktownie rzucił się do ucieczki. Starał się kluczyć i wybierać jak najmniej widoczną drogę. Co chwila wydawało mu się ,że widzi za sobą prześladowców. Chęć zgubienia ich, jeszcze bardziej go pogrążyła. Zamiast znaleźć wyjście, zgubił się w kolejnych, ponurych, industrialnych uliczkach. Pełno tu było zbiorników, wypełnionych jakąś radioaktywną, pulsującą cieczą. W powietrzu unosił się ciężki, gęsty , szary pył. Osiadł na ubraniu Alana. Nagle zobaczył jakieś inne, kolorowe światła. Takich jeszcze tu nie widział. Pobiegł w tamtym kierunku. Prześlizgnął się wyrwą w starym , betonowym murze, i znalazł się poza zakładami przemysłowymi. Znajdował się przed trzy piętrowym dworcem poduszkowców. Przed nim było miasto. Ogromne, tętniące życiem , nowoczesne miasto. Podobne nawet do Nowego Yorku, czy Los Angeles. W powietrzu latały helikoptery, setki samochodów stało w korkach. Był oszołomiony. Nie miał pojęcia co to za miasto. Chodził po mieście dobre pół godziny. Ludzie wyglądali na normalnych. Samochody wydawało się jakby weszły w jakąś nową generację, od czasu ,kiedy zamieszkał w Windcliff. Ponad głowami, mknęły tunelami miejskie kolejki. Było ciepło i wilgotno. W zasadzie jednak, miasto to byłoby dość normalne, gdyby nie fakt, że archeolog nigdy o nim nie słyszał. Najbliższym i największym miastem w jego mniemaniu było Providence, a jak dobrze się orientował, wyglądało zupełnie inaczej. Było brudno jak we wszystkich metropoliach. W ciemnych uliczkach zbierali się bezdomni i tutejszy margines. Wreszcie wszedł w jakąś chyba handlową dzielnice. Dużo było japońskich , czy chińskich napisów. Jeden z angielskich szyldów głosił: " Wakacje w Windcifft- Beztroskie miasto sprzed wojny."
    Zdezorientowany Thoran wszedł do jakiegoś baru. Był pełen gości i dymu papierosowego. W kątach leżeli narkomani albo pijacy. Cuchnęło stęchlizną. Wszyscy gapili się na płask monitor. Ekran dzięki jakiejś nowej technologii, dawał złudzenie trój wymiaru. Akurat leciały wiadomości Glob-netu. Prezenter stał na tle palących się szybów naftowych.
    "...szybkość działania. Jaser Elzech, grozi użyciem broni biologicznej. Federacja Zjednoczenia Państw Arabskich, FZPA, tymczasem zniszczyła już ponad 90% wszystkich szybów. Klęska wojsk NATO stała się wczoraj faktem. Setki wziętych do niewoli ,rannych ,poległych. Amerykańskie lotnictwo, bombarduje każdy punkt, gdzie mogą znajdować się arabowie, jednak, nie powstrzyma to Elzecha od użycia broni masowego rażenia. Cały świat boi się ,że może się powtórzyć sytuacja sprzed 5 lat. Jeśli doliczyć do tego wojnę Chińską, oraz setki starć na tle wiary Ferycyjskiej, to jest czego się bać."
    Archeolog był bardzo zaskoczony. A więc przez ten czas , bardzo krótki ,może od wczoraj ,musiało się stać wiele rzeczy. We wczorajszej gazecie i radiu nikt nic nie wspominał o jakiejś globalnej katastrofie. Owszem mówiono o jakiś niepokojach na bliskim wschodzie oraz o religijnych zamieszkach ale nic więcej. W tamtej gazecie, którą podrzucił mu pan Robert , też coś o tym mówili, tylko, że to był jakiś żart, bo rok się nie zgadzał. "Chyba , że mamy inny czas, inny rok"- Uśmiechnął się na tą niedorzeczną myśl. Pomyślał, jednak, że warto kogoś zapytać o parę rzeczy. Zagadnął jakiegoś grubawego, dość elegancko wyglądającego człowieka.
    "Jaki dziś mamy dzień?"
    " 23 czerwiec, oczywiście."
    "Acha dziękuje, a...." Nie zdążył dokończyć, tamten już zniknął w tłumie. Postanowił zapytać kogoś innego. Patrzył po ludziach ,jednak nikt nie zachęcał swoim wyglądem do rozmowy. Wreszcie zobaczył jakąś kobietę, dość dobrze ubraną.
    "Kiedy były wybory, prezydenckie?"
    "..jak to, oczywiście trzy dni temu. Przecież odwołali, je...nie słyszałeś"
    "A co to jest to Miasteczko Windcifft?"- Zaczepił jakiegoś zwykłego przechodniego na ulicy.
    Tamten spojrzał na niego dziwnie, uśmiechnął się i pokręcił głową., jednak nie odszedł. Po chwili powiedział:
    "Przedawkował pan, albo ma syndrom Krausena."
    Udając, że rozumie o co chodzi obcemu ponowił pytanie.
    "Wcale nie przedawkowałem, po prostu jestem z południa."
    "Ależ to jest południe. Pan chyba naprawdę się źle czuje."
    Zmieszany Thoran uparcie ponowił pytanie.
    "No dobrze, a więc, wszystkim znane miasteczko Windcifft, to niedaleko stąd położona miejscowość, stworzona przez państwową telewizję, w celu nadawania programu rozrywkowego o tym samym tytule." Wycedził spocony, niecierpliwiony przechodzień.
    "Programu rozrywkowego?"- Nie mógł uwierzyć Alan.
    "Tak, rozrywkowego."- Syknął tamten- "Cały biały świat go ogląda, w Europie i Meksyku powstały podobne. Ludzie w tym miasteczku nie wiedzą, że są w programie. Tak naprawdę to nie wiedzą nic o wojnie, znają świat taki jaki my przed siedmioma laty."
    Alan złapał się za głowę, ciągle nie wierzył, miał zamiar wypytać całe miasto. Czyżby jego życie było tylko snem ,nierealną rzeczywistością?
    "A ich przeszłość?"
    " Wszczepiono im implanty pamięci, takie jak można kupić. Była jakaś afera z tym ,bo niektóre nie działały, ale chyba je już naprawili. Nikt naprawdę nie wie, kim byli naprawdę ci ludzie. Są pogłoski, że przestępcami albo żołnierzami w wojnie. Czyż pozbawianie kogoś pamięci, świadomości, nie jest równe zabójstwu, przecież to już zupełnie inni ludzie."
    "I po co to ludzie oglądają?"
    "Aby zobaczyć czyjeś beztroskie życie, nie zmącone wojną, aby dzwonić do studia i głosować na różne decyzje."
    "Jakie na przykład?"
    Tamten przewrócił oczami, nie mogąc znieść kolejnego ,oczywistego pytania. Z drugiej strony cieszył się, że może się komuś wygadać.
    "Czy ktoś ma wpaść pod samochód, kto ma wygrać dom, kto ma jaką pamięć, co ci ludzie czytają w gazetach, co według nich dzieje się na świecie. Poza tym są jeszcze te ankiety. Wszędzie jest pełno kamer, agentów, pełna kontrola."
    Alan Thoran nie miał sił na dalszą rozmowę. Poczuł się fatalnie. Odszedł parę metrów i usiadł u wyjścia stacji metra. Podniósł z chodnika reklamę, która proponowała urlop na koloni pozaziemskiej. Siedział tak dobre pół godziny, aż zebrał się na odwagę spytać o to samo innych ludzi. Prawie wszyscy uznawali go za wariata. Tylko dwóch żółtych opowiedziało mu tą samą historię co tamten. Dowiedział się jeszcze, że kilka lat temu miała miejsce wielka wojna, która spustoszyła część świata. Na USA spadła bomba jądrowa, Chińczycy prowadzili naloty.
    Nawet nie miał ochoty spytać jak nazywa się to miasto. Bał się, że usłyszy jakąś nieznaną mu nazwę. Zaczął padać deszcz, światła metropolii rozmyły się. Rozbawiona dzika ulica , pełna żywych kolorów, falowała. Paliły się beczki. Przed sklepami stały kolejki. Archeolog snuł się po nie mającej końca ulicy. Zastanawiał, które z jego wspomnień są prawdą. Wszędzie, w gazetach, na telebimach, po prostu wszędzie ukazany był świat , którego nie znał. Nagle dotarła do niego pewna myśl. Może to nie Windclifft, ale to miasto właśnie jest inne. Może to miasto uczestniczy w jakimś teleturnieju? Nie, to raczej byłoby niemożliwe. Wszystko przemawiało za tym, że to Windclifft jest poza światem. Ciekawe, czy jeszcze go ścigali? Był wściekły. Nienawidził tych ludzi, czuł się obco. Zabawiali się kosztem tysiąca ludzi. Nagle wpadł na pomysł. Gdyby tak, mógł zepsuć im całe przedsięwzięcie? Gdyby udało mu się nadąć program przez radio, w którym przekazał by ludziom prawdę? Nagle uświadomił sobie, że to jest niemożliwe. Przecież został zwolniony. Ci agenci wiedzieli co robią, wiedzieli, że może im pomieszać szyki. Wszystko w tej układance pasowało. Tylko dlaczego od razu nie zniszczyli mu pamięci ostatnich dni, tak jak Robertowi, temu od ,którego wszystko się zaczęło? Może tamto to był sobowtór, podstawiony, aby Alan zdradził mu, ile wie. Ale dlaczego go tak zignorował? Może mu już wystarczał sam fakt, spotkania z rzeczywistym Robertem? Nagle poczuł, że słabnie. Jakby potężna siła grawitacji zaczęła przyciskać go do nierównego, szarego chodnika. Nagle poczuł, że zasypia a raczej znowu budzi się do realnego świata.

    ***

    Znowu Windclifft

    Obudził się leżąc w swoim domu. Poczuł, że jest piekielnie zimno. Dziwne, nigdy nie otwierał okien w tym pokoju. Miał bardzo dziwny sen. Zdawało mu się, że pod wpływem tych niedorzecznych spraw, które ostatnio się działy, znalazł się w jakimś mieście, które było w innej rzeczywistości. Pamiętał, że dowiedział się, że Windclifft to tylko jakiś wymysł tak jak całe życie jego mieszkańców. Czuł, że pamięta wiele szczegółów, ale tak jakby ktoś mu je wymazał. Czuł jakby czyjąś obecność, która ingerowała w jego umysł. Czuł się jak po silnej dawce jakiegoś narkotyku. Nagle usłyszał pukanie do drzwi. Spojrzał na zegarek. Dziś chyba już nie ma co iść do pracy. Co gorsza w ogóle nie pamiętał w jakich okolicznościach się tu znalazł. Obawiał się, że nie może sobie przypomnieć nawet poprzedniego dnia. Wszystkie obrazy, które sobie przypominał, wydawało mu się, że pochodzą z tego nierzeczywistego snu. Otworzył drzwi z jasne drewna. Na szarym, pokrytym żółtymi liśćmi schodku, stało trzech mężczyzn. Jeden z nich, wysoki, w średnim wieku miał na sobie czarny garnitur i wyglądał na jednego z tych agentów, którzy go nawiedzali w ostatnim okresie. Drugi był ubrany normalnie o dość uprzejmym spojrzeniu. Trzeci był niski i miał wyjątkowo niesympatyczną twarz szczura. W ręku, kurczowo ściskał pękatą, obdartą ze skóry teczkę koloru brązowego. Ten agent, jak go od razu nazwał w myślach Thoran, powiedział grubym, donośnym głosem:
    "Możemy wejść. Jesteśmy w sprawie zbiega z więzienia stanowego o Roberta. G. Wiemy, że ma pan także inne problemy, które nakładem sił, udała nam się na pewno rozwiązać."
    To była jakaś fałszywa, amerykańska gadka. Dopiero tera mogły się zacząć jego prawdziwe kłopoty.
    "Wpuści nas pan?"- Odezwał się łagodnym ale wymuszonym głosem tamten po środku. Wyglądał na lekarza. Krótkim spojrzeniem na mankiet marynarki, gdzie był ledwo widoczny identyfikator, upewnił się, że to lekarz w dodatku psycholog. Tamten trzeci wyglądał na jakiegoś urzędnika. Był też chyba najstarszy. Alan Thoran wpuścił ich do środka. Weszli do skromnego salonu. Mimo, że panowała tu lekki chaos to wszystko miało swoje miejsce. Thoran chciał już przeprosić za bałagan ale gdy spostrzegł pewien ład w tym bałaganie, powiedział głośniej niż pierwotnie chciał:
    "Anarchia, matką porządku."
    "Wolę raczej demokrację."- Powiedział psycholog. Po chwili zastanowienia dodał:
    "Choć obydwa te idee może łączyć na przykład wolność słowa, poglądów jednostki."
    Goście rozsiedli się naprzeciw Alana. Wiedział, że teraz będzie musiał odpowiedzieć na setki pytań, na które tak naprawdę nie umiał opowiedzieć. Nie mylił się. Psycholog i czasami też tych dwóch wypytali go o wszystko od czasu gdy do jego domu wszedł ten zbieg i opowiedział mu tą nieprawdopodobną historię. Thoran nie miał siły się bronić ani zmyślać. Pomyślał ,ze jeśli on powie im prawdę to może oni wyjaśnią mu o co w tym wszystkim chodzi. Opowiedział im więc o rozmowie z Robertem, o gazecie z przyszłości, o spotkaniu z sobowtórem Roberta, o agentach(choć wiedział, że tu akurat nie musi się wysilać, tamci wiedzieli lepiej, po co ich agenci tu przyszli), o kartce z kieszeni kurtki, o programie telewizyjnym, w którym mówiono o programie rozrywkowym pod tytułem "Miasteczko Windclifft", także o śnie, który powoli zapominał. Tamci słuchali go przez dobre dwie godziny nie przerywając mu żadnej, nawet najgłupszej wypowiedzi czy sugestii. Alanowi spodobał się nawet ten układ, postanowił wywiązać się jak najlepiej z zadania. Tamci czasami patrzyli na siebie i ciągle coś notowali. Psycholog dodatkowo kiwał głową potwierdzając każde zdanie Alana Thorana. gdy upewnił się, że Archeolog skończył, nabrał oddechu i powiedział:
    " Wierzę Panu w każde słowo i wcale nie uważam, że pan zwariował. Myślę, że jest już czas abyśmy sobie poszli, ale jak tylko wrócę do swojego gabinetu to przejrzę notatki i postaram się wyjaśnić to wszystko."
    Psycholog wyglądał jakby dostał jakąś motywującą, dobrą pracę i nie mógł się doczekać kiedy ją rozpocznie. Po chwili zostawili Alana samego z niepewnością, która go ogarniała od kiedy obudził się po tym dziwnym śnie. Wyjrzał przez okno. Blade słońce ledwo prześwitywało przez szare chmury.
    Przyszli do niego po dwóch, długich dniach wyczekiwania. Tym razem było ich tylko dwóch. Nigdzie nie mógł ujrzeć tego agenta. Psycholog znowu był uśmiechnięty. Thoran zauważył, ze tym razem tamci nabrali pewności siebie. Zgodnie z amerykańskim zwyczajem, kazali siebie nazywać po imionach. Przystali także na propozycję wypicia herbaty. Archeolog przestał czuć niechęć do tych ludzi. Wiedział, że to oni przeszukiwali mu mieszkanie i to oni go śledzili, jednak, może nie robili tego w złych zamiarach. Inaczej może nie przyszli by tutaj, aby wszystko wyjaśnić. Miał nadzieję, że tym razem tamci będą stroną mówiącą. Nie zawiódł się. Kolejne dwie godziny na zmianę mówili do niego starając się wyjaśnić wszystko o czym opowiedział. Najpierw zapewnili go, że ten człowiek, który go naszedł pewnej nocy był szaleńcem, pokazali mu nawet orzeczenia lekarskie ze szpitala psychiatrycznego. Następnie pokazali mu gazetę, którą wziął za czasopismo z przyszłości. Pokazali mu ostatnią stronę, na której było wyraźnie napisane, że jest to gazeta dla fanów cyberpunka. Tak samo starali się zapewnić go, że podobną rolę spełniał program w telewizji, który zobaczył u sąsiadów. Pokazali mu nawet program telewizyjny, w którym był rzeczywiści taki program. Było tam napisane: "Serial S-F, w którym inscenizuje się wydarzenia z wirtualnego świata, który tworzą widzowie."
    Wydawało mu się, że gdzieś już coś takiego widział. Następnie pokazali mu kartkę, którą kiedyś znalazł w swojej kurtce. Tak jak wtedy , teraz znowu przeczytał ją kilka razy. Tym razem jednak wydawało mu się, że kiedyś coś takiego czytał. Był bardzo blisko przypomnienia sobie kiedy i co to było za opowiadanie. Nagle sobie przypomniał. Tak, owszem pisał coś takiego , ale chyba nie skończył. Tylko dlaczego te wspomnienia wydawały mu się takie odległe, jakby ktoś mu je dał? Poza tym dlaczego za pierwszym razem nie pamiętał skąd pochodzi ta kartka? Następnie powiedzieli mu, że postarali się o przywrócenia mu straconej niedawno pracy w radiu. Potem jeszcze tysiące razy wyjaśniali mu każdy kolejny szczegół i zasypywali skomplikowanym , naukowymi terminami określającymi jego rzekome halucynacje i podejrzenia. Alan już od dawna zaczął wierzyć we wszystko co mówili. Ciągle jednak czuł się jakiś nieobecny i nie miał sił aby zaprzeczać tamtym. Chciał mieć dość tej całej przygody i machnął ręką gdy do głowy przyszło mu pytanie o sobowtóra tego szaleńca. Miał ochotę aby tamci już się od niego odczepili i zostawili go w spokoju. W końcu wyszli ,kiedy setkę razy zapewnił ich, że wszystko już mu wyjaśnili . Zapewnili go też, że niedługo zostanie odnowiona droga i jeśli chce to zawsze może gdzieś wyjechać ale niech zamelduje o tym w urzędzie, gdyż taką ustawę wprowadza się w życie w wielu miasteczkach. Alan usiadł w swoim pokoju. Zaczął się bawić suwaniem od kurtki. Nagle coś z niej wypadło. Jakaś niewielka, kolorowa kartka. Zaczął ją czytać. Jednocześnie poczuł pod ręką jakiś pył. W kapturze płaszcza była kupka szarego, nienaturalnie ciężkiego pyłu. Gdzieś go już widział. Znowu podniósł kartkę, którą przez nieuwagę upuścił na zmechacony dywan. Przeczytał ją powoli na głos:
    "Korporacja Adella zaprasza na wakacje w stacji na orbicie księżyca. Wygodne kwatery, dobre warunki, uformowane środowisko w specjalnej kopule wakacyjnej. Taniej niż u zdzierających z nas pieniądze korporacji Daimo i Exodos."
    Nie miał pojęcia skąd zna tą kartkę. Skąd ona pochodziła. Czyżby jednak coś było nie tak z tym światem? Podszedł do szerokiego okna. Promienie słońca padały na brudną szybę. Bujna, ciężka trawa kołysała się pod podmuchami wiatru. Samotne drzewo na czubku wzgórza chyliło swoje długie gałęzie ku samej ziemi. Czarne, burzowe chmury mknęły po wieczornym niebie.