Tomasz Trejderowski
Przychodzi w życiu taki czas...
Pochodzi z portalu trejderowski.qs.pl :)

       Szli razem trzymając się za ręce. Namiętnie pieścili każdą chwilę przybywania ze sobą. To był ich czas - nikt i nic nie mogło zakłócić ich "bycia" ze sobą w tej chwili. Jedynie cisza była między nimi. Ktoś mądry powiedział kiedyś, że czasem, gdy trudno jest mówić, warto jest milczeć - by cisza mówiła za nas.
       Iwona pierwsza przerwała tę ciszę:
       - Wiesz, co mi się w tobie tak bardzo podoba?
       Nie odpowiedział, i chociaż spojrzał na nią, uczynił to machinalnie, a wzrok miał jakiś obcy, nieobecny. We wzroku jego wyczytała nieme, niewypowiedziane pytanie.
       - To, że jesteś taki spokojny. Inni cały czas za czymś gonią. Ty zawsze masz czas, by cieszyć się każdą chwilą życia. To wspaniałe. Myślę, że... za to właśnie cię kocham...
       Nawet nie zwrócił uwagi na jej wyznanie. Długo myślał intensywnie. Widziała i czuła to. Byli już ze sobą wystarczająco długi okres czasu i nauczyła się rozpoznawać, kiedy myśli naprawdę głęboko. Zamykał się wtedy w sobie na bardzo krótką chwilę i prawdopodobnie nawet wybuch bomby nie byłby w stanie w takiej chwili przerwać jego monologu myślowego.
       Wreszcie odezwał się:
       - Iwonko... Czasami przychodzi w życiu taki czas, że nawet najspokojniejszy człowiek nie może stać bezczynnie i patrzeć bezmyślnie - musi zebrać się w sobie i coś zrobić...
       - O czym ty mówisz ?!?
       - Nie, nic... Zobacz... Czyż nie jest piękny ???
       Wiedziała, że w tej sytuacji niczego więcej już od niego nie wyciągnie. Nie mniej obiekt, na który jej ukochany zwrócił uwagę, był co najmniej dziwny. Przed nimi stał stary budynek centrali telefonicznej, wybudowany jeszcze w okresie komunizmu, według tamtejszych zasad i układów. Obłożony był płachtami blachy, przeżartej miejscami rdzą, pokrytej paskudną żółtą farbą, teraz już wyblakłą i odłażącą w wielu miejscach. Blacha była powyginana w przeróżne kształty, a miejscami w ogóle poodrywana. To wszystko razem tworzyło obraz nędzy i rozpaczy, któremu daleko było do piękności, bez względu na punkt widzenia.
       Iwona aż parsknęła z wrażenia:
       - Co może być pięknego w starym budynku ledwie zipiącej centrali telefonicznej.
       - Przyjrzyj mu się - odrzekł z namysłem. - Czyż nie jest prawie nierealny. Przy dzisiejszych poglądach i urbanistycznemu dążeniu do maksymalnego zagęszczenia zabudowy, ten budynek stoi sobie zupełnie samotnie, a wokół niego nic poza kilkuset metrami kwadratowymi chaszczy i brudnej, śmierdzącej trawy. Jak baszta. Jak latarnia pośród morza. I to w centrum dużego osiedla mieszkaniowego. A czy ledwo zipie to kwestia sporna. Ten węzeł komunikacyjny obsługuje szesnaście tysięcy połączeń dziennie i jest najszybszą bramką internetową w tym plugawym mieście - na tyle szybką, że cała dyrekcja naszego monopolisty korzysta z niej do łączenia się ze światem i do realizowania swoich podejrzanych interesów.
       - Jaś! - tym razem niemalże krzyknęła, a irytacja w jej głosie była wyraźnie wyczuwalna. - Nie wiem, co ci chodzi po tej rudej głowie, ale zapewniam cię, że nie mam zamiaru tracić spotkania z tobą na nawet najbardziej konstruktywne rozmowy o bardzo szybkich centralach telefonicznych, tym bardziej, że wieczorem idziesz do Witka i nie będziemy mogli się zobaczyć.
       - Tak... masz rację - przedtem podniecony, teraz jego głos znów stał się cichy. - To jest ważne, by mieć przyjaciela. Wiesz, on kiedyś, gdy był strasznie pijany, powiedział mi, że bez względu na to co się stanie, zawsze będę mógł na niego liczyć, tak jak on wie, że zawsze będzie mógł na mnie liczyć. Był bardzo pijany, ale ja wiem, że mówił to szczerze i z całą powagą na jaką go stać. To jest ważne, by mieć w życiu kogoś, na kogo można liczyć...


        "Bardzo mi jest ciężko" - pisał w swoim elektronicznym pamiętniku. - "Ciężko mi na myśl, że użyłem symbolu zranionej Ameryki, związanego z jej niedawną tragedią. Ale to był jedyny sposób, by program rozprzestrzenił się w tak krótkim czasie po całym świecie. Tym świecie, którego cywilizowana większość nienawidzi Osamy bin Ladena, za to co zrobił Ameryce. Któż więc nie skorzysta z okazji, by sobie do niego postrzelać, choćby to była zwykła gra komputerowa. Co robisz, gdy dostajesz pliki Osama.exe? Uruchamiasz go i zaczynasz strzelać do terrorysty. Nie wiesz, że program ten zawiera w sobie jednego z najpodlejszych wirusów jakie kiedykolwiek wymyślono. Mojego wirusa. Nie... nie formatuje ci on dysku twardego - to zabawa dla mięczaków. Mój twór, moja perła przeszuka cały twój dysk twardy i wyśle do mnie, niezauważalnie dla ciebie, wszystkie hasła dostępu jakie masz na nim zapisane. Następnie wyśle się sama do wszystkich twoich znajomych, a u nich proceder będzie się powtarzał w nieskończoność. Wkrótce stanę się posiadaczem haseł, kodów, numerów dostępu i wszelkiej maści innych zabezpieczeń do wszystkiego co jest podłączone do Internetu - od twojego sracza po arsenał broni nuklearnej. Władcą tego świata nie jest ten, co ma największą armię, ale ten, który posiada informacje. Jestem nim. Wergiliusz - Hak."


        - Iwonka pytała mnie dziś, dlaczego ja nazywam cię Wolf, zamiast Witek, a ty mówisz mi Gandalf, a nie Janek...
        - I co, powiedziałeś jej?
        - Pewnie! - odrzekł pogodnym głosem, niemalże śmiejąc się. - Przecież to nic złego - każdy ma jakiś pseudonim, a my po prostu używamy ich częściej niż inni ludzie.
        Zapanowała chwila niezręcznego milczenia. Kiedy odezwał się po raz drugi, jego głos uległ tak diametralnej zmianie, że gdyby Wolf nie znał swojego przyjaciela tak dobrze, myślałby, że słuchawkę przejęła zupełnie inna osoba. W tym głosie brzmiała rozpacz, nienawiść, pewność siebie, zdecydowanie, ufność i wiele innych uczuć:
        - Oglądałeś wiadomości?
        - Tak...
        - Już czas...
        - Wiem! Boję się, ale wiem, że masz rację...
       


       - Był dzisiaj jakiś taki dziwny. Był ze mną, a jednocześnie miałam wrażenie, że jest zupełnie gdzieś indziej. Daleko ode mnie...
       - Iwona! Dramatyzujesz... Kocha cię? Czujesz to? - w tym pytaniu było zawarte znudzenie - Agnieszka nie potrafiła zrozumieć, że ktoś może mieć wątpliwości co do czegoś zupełnie oczywistego oczywistego.
       - Tak... myślę, że tak... Na pewno tak! Czuję to!
       - No więc w czym problem? Kocha cię i to jest najważniejsze. Może po prostu miał dziś gorszy dzień. To nic złego - my w końcu mamy kilka takich dni każdego miesiąca i oni muszą to znosić, bo nas kochają. Jeżeli ty również go kochasz, powinnaś być bardziej dla niego wyrozumiała.
       - Tak, ale...
       - Poczekaj! - przerwała jej przyjaciółka, zwiększając jednocześnie głośność telewizora, by można było usłyszeć informacje
       "Głos dyrektora katowickiego oddziału Telekomunikacji Polskiej S.A. przeważył za odrzuceniem wniosku o podziale molocha. Zgodnie więc ze statutem nadanym tydzień temu przez rząd, wskutek odrzucenia wniosku, TP S.A. stanie się na kolejne trzy lata monopolistą w zakresie usług teleinformatycznych"
       - Cholera jasna, udało im się! - zaklęła głośno Agnieszka.
       - Ale co to właściwie dla nas oznacza?
       - Przez kolejne trzy lata będą mogli ustalać ceny wszystkiego związanego z telekomunikacją, bo nie znajdzie się konkurencyjna firma, która może im podskoczyć. A Jaś, o ile się nie mylę, całkiem ostro działa w Internecie. Dzisiejsza decyzja może bardzo zaboleć twojego faceta.


       - Gandalf! Ja cię do końca nie rozumiem. To jedno wielkie gówno, że przez kolejne trzy lata będą montować ceny i nikt im nie obrobi koło dupy. Ale czy jest to wystarczający powód, by zrobić to co ty chcesz zrobić ???
       - Wolf! Ty nie wiesz o wszystkim... Nic dziwnego, chyba poza mną nikt się niczego nie domyśla... Pamiętasz Stronga?
       - Taaak! Dealer. Sprzedawał ścierwo, ale teraz siedzi. Chyba od pół roku. Centralne Biuro Śledcze dobrało mu się do dupy i dostał za swoje.
       - Przymknęli go dokładnie cztery miesiące i dwanaście dni temu. To był lipiec. Wczoraj włamałem się do komputera przenośnego Maciora, bo pan dyrektor katowickiego oddziału Telekomunikacji Polskiej S.A. jest tak pewny swych zabezpieczeń, że nie chroni w odpowiedni sposób nawet swego osobistego notebooka.
       - I... - niepewność w głosie świadczyła wyraźnie o tym, że sprawa zaczyna śmierdzieć.
       - No więc włamałem się tam wczoraj i pogrzebałem sobie trochę w jego plikach. Na przykład w terminarzu z lipca i wcześniejszych miesięcy tego roku, znalazłem po kilka spotkań ze Strongiem. To absolutnie jeszcze o niczym nie świadczy, ale w kilka dni po każdym takim spotkaniu na konto Maciora wpływały przelewy z różnych banków. Nadawcą kilku z nich jest konto, które w Banku Śląskim jest zarejestrowane na nazwisko Radosława Silnego.
       - Strong...
       - Aha! Strong siedzi od prawie pół roku. Ale z terminarza Maciora nie znikają inne dziwnie brzmiące wyrazy, a na jego konto nadal co kilka dni wpływa forsa z różnych banków.
       - Stary! Jak cię lubię... nie sugerujesz chyba, że Macior handluje ścierwem!
       - Ja tego nie sugeruję Wolf! Ja to wiem. Tepsa służy mu za przykrywkę albo na magazyn ścierwa albo na pralnię brudnych pieniędzy.
       - Ale to jest niemożliwe !!! - przyjaciel wyraźnie niedowierzał, to przecież wyglądało jak nierealna bajka.
       - A co w tym niemożliwego ?!? Wszystko jest misternie uplecione. Tepsa pozostaje monopolistą, więc podlega wyłącznie inspekcjom rządowym oraz własnym - wewnątrzresortowym. Żaden bubek z Warszawy nie ruszy dupska, by coś kontrolować w Katowicach, a kontrole wewnętrzne spływają po Maciorze jak świeży, wiosenny deszcz - w końcu jest dyrektorem całego oddziału, więc nikt mu do dupy nie podskoczy. Jest panem i władcą całej sytuacji i kręci swój biznes od dobrych kilku lat. A teraz ma otwarte pole do działania na kolejne trzy lata. Myślisz, że po tym czasie go zdejmą? A niech sobie go i zdejmują. Przez te trzy lata zarobi na handlu ścierwem taką forsę, że w wieku czterdziestu lat będzie mógł odejść na emeryturę. Nie Wolf! To zaszło już za daleko - coś trzeba zrobić...
       - Ale czy nie proponujesz zbyt radykalnego rozwiązania ??? Po prostu idź na policję.
       - Nie mam dowodów! Nigdy mi w nic nie uwierzą. Wszystkie moje informacje, choć prawdziwe i potwierdzone, zdobyłem włamując się do jego i do wielu innych komputerów. To samo w sobie jest przestępstwem, a wartość przed sądem tak zdobytych dowodów jest żadna! Poza tym dobrze wiesz, że gdyby wyszło na jaw, co zrobiła Nimda - ja też byłbym ustawiony do końca życia, ale w pierdlu.
       - A więc... nie ma innego wyjścia ??? - niepewność w jego głosie zanikała cholernie szybko.
       - Mam nadzieję, że nie tylko mnie rozumiesz, ale także popierasz...
       - Czy nie zginął niewinni ludzie ???
       - Być może... Ale któż jest dzisiaj niewinny. Pamiętasz ??? "Aby przetrwać, trzeba nauczyć się ponosić ofiary" - to słowa Wergiliusza.
       - Ty nim jesteś...


       - Aga! - szepnęła płaczliwym tonem. - On coś kombinuje... Czuję to! Boję się o niego!
       - Znowu zaczynasz dramatyzować ?!? Wiesz co, mam pomysł. Masz... - podała jej słuchawkę od przenośnego telefonu. - Zadzwoń do rodziców i powiedz, że zostajesz u mnie na noc. W końcu jest piątek, możemy sobie posiedzieć i porozmawiać, zjemy dużo spaghetti, a jutro możemy pospać. I nie martw się o niego. Jest samcem - poradzi sobie!
       - Łatwo ci mówić...


       - Przecież to jest jak film! Jak gówniane amerykańskie kino akcji! Nie możesz tak po prostu porwać sobie satelity. Dobiorą ci się do dupy, a to amerykanie - nie będą się z tobą pieścić. Kulka w łeb i jesteś wspomnieniem.
       - Stary! Nie dramatyzuj. Po pierwsze Polska dla nich nic nie znaczy. Nie zwracają uwagi na biedny kraj na wschodzie Europy i absolutnie nie spodziewają się stamtąd jakiegokolwiek niebezpieczeństwa. A po drugie, gdyby chcieli dobrać mi się do tyłka, musieliby to zrobić oficjalnie, a to by oznaczało, że przyznają się, iż mają HEED.
       - A nie zrobią tego ???
       - HEED, jak go sobie nazwali, to High Energy Electron ray Distributor, po naszemu satelita wojskowy, który ma na swoim pokładzie zainstalowane działo mogące trafić w dowolny punkt na Ziemi, z dokładnością do dziesięciu metrów, wiązką elektronów, która przenika wszystko i niszczy wszystko - w zależności od natężenia mocy, jakie ustawisz. Możesz rozwalić dowolny budynek, a wszyscy będą szukali bomb, Ukraińców, nieszczelnych zbiorników z gazem lub coś w ten deseń, a nikomu nie przyjdzie do głowy, by spojrzeć w niebo...
       - Kurwa mać! - to był chyba najlepszy sposób na wyrażenie swoich myśli.
       - Nic dodać nic ująć mój drogi. Teraz wyobraź sobie, że jesteś Panem B., prezydentem najbogatszego i najbardziej zaawansowanego militarnie mocarstwa na świecie i na różnych konferencjach przekonujesz jajogłowych z Europy i Rosji o konieczności modyfikacji traktatu ABM o gospodarce bronią masowego rażenia, a tu nagle się okazuje, że już rok temu wsadziłeś nam na dach taką "zabaweczkę" jak HEED...
       Zapanowała długa chwila złowrogiego milczenia. Wolf ją przerwał:
       - Gandalf! Zdajesz się być tak kurewsko pewny. Czy ty się nie boisz ???
       - Wolf! Boję się jak cholera. Ale jednocześnie wiem, że jeżeli nie ja to nikt! Nie ma innego sposobu. Jeżeli tego nie zrobię, Macior przez kolejne trzy lata, a może i dłużej, będzie rozprowadzał olbrzymie ilości ścierwa po śląskich rynkach, a nastoletnie gnojki będą sprzedawać własne dusze, by choć trochę tego gówna dostać, a potem konać gdzieś w jakiś rynsztokach. Ja już po prostu nie mogę patrzeć na to przez palce!
       Wiedział, że przyjaciela to ukuje, że bardzo go zaboli. Obaj byli twardzielami, albo przynajmniej tak im się wydawało. Ale nawet największemu twardzielowi może i przydarza się rana, która nigdy się nie goi. Po jakimś czasie przestaje boleć, ale nie zapomina się o niej nigdy. On sam nigdy nie zapomni i tak samo pewnie będzie z tym drugim:
       - Zróbmy to Gandalf! Za Twoją siostrę, którą tak bardzo kochałem, a której już nie ma, bo wzięła o jedną działkę ścierwa za dużo...


        Dyrektor Krzysztof Muszalak bawił się doskonale. Był piątek wieczorem, następnego dnia w pracy miał być o połowę mniejszy skład personalny, a przecież to zupełnie logiczne, że dyrektor generalny oddziału Telekomunikacji Polskiej S.A. nie pracuje w soboty, więc dziś można było zabawić się trochę, a od rana leczyć kaca. A świętować było co. Nie dość, że udało mu się wstrzymać na kolejne trzy lata prywatyzację giganta telekomunikacyjnego, którego jedną z cząstek rządził silną ręką, to jeszcze na jego konto wpłynęły dziś całkiem pokaźne sumki od "przyjaciół" obsługujących szkoły średnie. Tak... naprawdę było co oblewać...
        Z zadumy wyrwał go głos jego osobistej asystentki:
        - Panie dyrektorze! Telefon do pana...
        - Już odbieram... - powiedział wcale nie myśląc co mówi, bo głowę jego zaprzątała tylko myśl, żeby zaraz po spławieniu tego telefonicznego natręta, wyruchać całkiem już wstawioną sekretarkę.
        "Ma nogi od stóp do biustu, a cycki wielkości kul armatnich" - pomyślał sięgając po telefon - "A do tego dziś ubrała się w mini uszyte chyba z krawata i bluzkę, która odsłania więcej niż zasłania. Poza tym wyraźnie na mnie leci, więc nie będzie kłopotów z namówieniem ją na małą rozmowę we dwoje..."


       Ekran monitora zalała czerń. Pojawił się napis oraz mrugający kursor pozwalający na wprowadzenie odpowiedzi:

       WHO ARE YOU?
       > WERGILISZ-HAK
       HELLO HAK!
       WHERE DO YOU WANT TO GO TODAY?
       > 131.28.77.215

        - Co to za numer? - zapytał Wolf.
        - To numeryczny adres serwera znajdującego się pod adresem www.milnet.gov, czyli MilNETu - wojskowego sektora Internetu. To jedno z kilku najbardziej strzeżonych miejsc w Sieci i na pewno tak łatwo nie otworzą nam drzwi, ale tym problemem zajęła się już moja Nimda, w czasie kilkutygodniowej szarży po Internecie.
        - Wiem, że najlepiej pomogę ci, jeżeli w ogóle nie będę się odzywał. Ale gdybyś czegoś potrzebował - wal śmiało.
        - Dziś wieczorem okażesz się jeszcze bardziej potrzebny niż ci się to wydaje. Teraz włącz mojego notebooka i uruchom Nimdę.
        Jego wzrok znów spoczął na komputerze.

       CONNECTED TO THE 131.28.77.215 SERVER...
       YOU ARE ENTERING RESTRICTED AREA !!! UNAUTHORIZED ACCESS IS NOT ALLOWED!
       ENTER YOUR PERSONAL LOGIN NAME AND AUTHORIZATION PASSWORD...

       - Wolf, widzisz! Obszar ściśle strzeżony. Chcą hasła to je dostaną.
       Przesunął się wraz z krzesłem na kółkach w tę stronę biurka, gdzie stał uruchomiony już notebook. Na jego równie czarnym ekranie migotał biały kursor.

       SYSTEM OK. NO ERRORS. NO WARNINGS. WELCOME!
       > EXECUTE NIMDA_DBASE.EXE
       EXECUTING PROGRAM...
       NIMDA DATABASE ENVIRONMENT, VERSION 1.23 READY...
       > FIND
       ENTER IP ADDRESS
       > 131.28.77.215
       LOGINS AND PASSWORDS RECEIVED FROM THE INTERNET FOR THIS IP ADDRESS:

        - Popatrz Wolf! Mamy listę dziesięciu loginów i odpowiadających im dziesięciu haseł. Spróbujmy więc pierwsze z nich. Co my tu mamy. Login barney, a hasło jakieś kosmiczne: dfgityrewr.
        Wrócił do stacjonarnego komputera i wpisał pierwsze dwie wartości jakie pojawiły się na ekranie przenośnego komputera.

       LOGIN: BARNEY
       PASSWORD: DFGITYREWR
       LOGIN OR PASSWORD ARE INCORRECT !!! YOU HAVE 2 MORE TRIES...

        - Cholera jasna! Nie lubię, gdy głupi komputer próbuje działać po swojemu, niezgodnie z moimi zamierzeniami. Niech go szlag! Teraz twoja kolej Wolf. Wybierz jedną pozycję, pozostało ci dziewięć możliwości...
        - Nie wiem stary. Może dziesiąte, login symeonides, a hasło 2002WorldWarThree ???
        - No zobaczymy, czy masz więcej szczęścia ode mnie - mówiąc to uśmiechnął się naprawdę szczerze. Nawet nie sprawiał wrażenia - jego naprawdę to wszystko świetnie bawiło.

       LOGIN: SYMEONIDES
       PASSWORD: 2002WORLDWARTHREE
       LOGIN OR PASSWORD ARE INCORRECT !!! YOU HAVE 1 MORE TRY...

        - Co teraz? - przyjaciel przestraszył się nie na żarty. - Przecież jeżeli się pomylisz przy trzecim podejściu to wywali cię z systemu, namierzy twój adres i będziesz ugotowany na długie tygodnie.
        - Wolf! Nie bój się. Dobrze, że masz łącze stałe i czas spędzony teraz w Sieci nie kosztuje cię ekstra pieniędzy. A jeżeli chodzi o hasło... - w tym momencie znowu szczerze się uśmiechnął. - Trzeba myśleć logicznie. Jeżeli odpadły dwa zakręcone hasła, będące zlepkiem cyfr i liter, to znaczy, że trzeba szukać czegoś innego. Popatrz na piątą pozycję na liście haseł mojej Nimdy. Ktoś lubi ruchać murzyńskie tyłki...

       LOGIN: RALPH
       PASSWORD: ILOVETOMAKEBLACKASSRIDING

        Spojrzał na swojego przyjaciela z przekąsem:
        - Wyluzuj Wolf! Będzie jak w amerykańskim filmie. Są trzy próby i zawsze dopiero za trzecim razem się udaje. Nam też się uda. Wierzysz w to?
        - Tak, wierzę...
        - Pytam się, czy wierzysz w to mój bracie ??? - ironizował, prawie krzycząc.
        - No mówię ci, że wierzę!
        - Wierzysz ???
        - Tak !!! Wierzę w to kurwa jego mać! - tym razem już wrzeszczał. - Wierzę kurwa, tylko naciśnij ten pierdolony Enter !!! Aaaaaaaaa...
        - Aaaaaaaaaaa !!! - wrzeszczeli w trochę obłąkanym szale. Po sekundzie takiego nieludzkiego ryku Gandalf z całym impetem walnął w klawisz Enter. Wrzask ucięło jak nożem. Zapanowała złowroga cisza. Obaj patrzyli rozgorączkowanymi wzrokami na ekran monitora.

       LOGIN AND PASSWORD CORRECT !!!
       MILNET SERVER VERSION 19.23. NO ERRORS. WELCOME TO THE MILNET...
       YOU HAVE NO MAIL.

        Po prostu odetchnęli z ulgą. Nikt nie wypowiedział ani słowa. Gandalf zaczął nerwowo stukać po klawiaturze.

       > OPEN INTERNAL NETWORK CONNECTION
       ENTER DESTINATION POINT.
       > MILNET.SATELITES.HEED.CORE.CONTROLSYSTEM
       PLEASE WAIT. CONNECTING...
       CONNECTION ESTABLISHED AND READY FOR DATA SEND.
       THIS AREA IS NOT ACCESSIBLE FOR UNNAMED USERS. PLEASE AUTHORIZE YOURSELF.

        - To akurat znam i tym razem nie będzie pomyłek...

       NAME: UNCLEJIMRULEZ!
       CODE: 984638524386719453985634
       AUTHORIZATION SUCCESSFUL...
       SATELLITE CONTROL CIRCUIT IS ACCESSIBLE THROUGH FIREWALL.

        - I to by było na tyle, jeżeli chodzi o numerki. Teraz stoimy przed większym problem. Trzeba rozwalić tą ścianę, ale tak, żeby się za szybko nie połapali co jest grane.
        Wyłączył notebooka i połączył go kablem szeregowym z komputerem stacjonarnym. Ponownie włączył maszynę i poczekał na załadowanie systemu i sterowników komunikacyjnych. Uruchomił program komunikacyjny i nawiązał połączenie z komputerem stojącym obok.
        - Teraz oba działają jak jeden organizm, mimo, że faktycznie są to dwa zupełnie różne komputery? - zapytał Wolf.
        - No, no... szybko się uczysz. Kto wie? Może, gdy ja przejdę na emeryturę, ty zastąpisz mnie na tym zaszczytnym stanowisku. - obaj roześmiali się głośno. - Dość tej zabawy. Pora wziąć się za prawdziwą robotę!

       > EXECUTE MPOD.EXE
       EXECUTING PROGRAM...
       DONE! MPOD HACKING SYSTEM, VERSION 2.89 READY...
       > SWITCH TO SILENT MODE
       MPOD WILL NOW USE INTERNAL PROCEDURES TO HIDE HIS PRESENCE.
       > ATTACK FIREWALL AT MILNET.SATELITES.HEED.CORE.CONTROLSYSTEM
       BEGINNING ATTACK.
       DETERMINING FIREWALL TYPE...OK
       SEARCHING DATABASE FOR KNOWN BLACK HOLES FOR THIS FIREWALL'S TYPE...OK
       APPLYING WORM...OK
       WORM JOB DONE!
       FIREWALL DESTROYED !!!

        - Mowa! Jesteśmy w domu Wolf! Teraz pora na część B mojego misternego planu. Czy mógłbyś podać mi słuchawkę od telefonu...


        - Słucham!
        - Wiem o tobie wszystko Macior!
        - Halo! Czy to jakiś żart. Kto mówi ???
        - To nie jest istotne. Będę nazywał pana Macior, panie dyrektorze Muszalak, bo tak brzmi pański pseudonim na pana komputerze osobistym. A żeby nie było wątpliwości, wymienię jeszcze hasło dostępu. Brzmi ono: "Karolina ma duże cycki!". Czy twoja osobista asystentka Karolina Andersen ma rzeczywiście, aż tak obfity biust Macior ???


        To był sprytnie pomyślany plan, nastawiony na atak psychologiczny. I podziałało, bo w telefonie zaległa cisza, tylko w tle dało się słyszeć nerwowe kroki po schodach i cichnące odgłosy zabawy - Macior przechodził do bardziej bezpiecznego pomieszczenia.
        - Czego chcesz ???
        - Już ci powiedziałem Macior. Wiem o tobie wszystko. Teraz musimy tylko popertraktować ile będzie cię kosztowało to, że pozostanę jedyną osobą, która to wie.
        - Blefujesz!
        - Czyżby... Powiedz, w jakim jesteś teraz pokoju ???
        - 135c. Co to ma za znaczenie.
        - 135c... Tam jest faks numer 2934611. Odbierz przesyłkę którą ci wysyłam - powiedział Gandalf i wskazał na Wolfa, który szybko wstukał na klawiaturze notebooka sekwencję poleceń "SENDFAX MACIOR_BANK.FAF". - Jak widzisz, ja NAPRAWDĘ wiem wszystko o tobie.
        - Ile ??? - dyrektorowi Muszalakowi z każdą chwilą coraz bardziej drżał głos.
        - No, Macior. Teraz zaczynasz mówić rozsądnie. Znasz stary budynek centrali telefonicznej przy rondzie Paderewskiego?
        - Oczywiście...
       - Pojedziesz tam z czekiem na sto tysięcy złotych. Wejdziesz do budynku, udasz się na pierwsze piętro i poczekasz na dalsze dyrektywy. Zadzwonię do ciebie na komórkę - znam przecież numer.

       > ACCESS HEED CONTROL SYSTEM
       CONTROL SYSTEM OPEN.
       > CALIBRATE SATELLITE'S ORBIT
       ENTER NEW DESTINATION POINT:
       > 19.01.33E, 50.13.98N
       NEW DESTINATION POINT ACCEPTED AND RECALCULATED.
       SATELLITE WILL BE OVER DESTINATION POINT IN 29 MINUTES AND 33 SECONDS...

        - Masz pół godziny Macior! Nie spóźnij się...


        - Zdąży ??? - zapytał Wolf.
        - Kto, Macior czy satelita?
        - Macior będzie szorował tyłkiem po asfalcie na zakrętach, ale zdąży - ma zbyt wiele to stracenia. Chodzi mi o satelitę...
        - Nie martw się! - powiedział to z takim spokojem jak gdyby rozmawiali o kupowaniu mleka. - Każdy satelita okrąża kulę ziemską w sto czternaście minut czyli trochę mniej niż dwie godziny. Nasza ptaszyna była akurat nad środkowym Atlantykiem, więc by znaleźć się nad dziewiętnastym południkiem długości geograficznej wschodniej czasu ma aż nadto...


        Całe pomieszczenie zalała czerwona łuna pochodząca od lamp alarmowych włączających się w niebezpiecznych sytuacjach, a obecna z pewnością nie należała do bezpiecznych. Przytłumiony dźwięk alarmu wyrwał z zadumy żołnierza Amerykańskich Sił Specjalnych oraz obudził jego śpiącego kolegę.

       WARNING: HEED ORBIT SHIFT !!!

        - Kurwa jego mać! - zaklął po angielsku major Nicolas Gibbs.
        - Co jest? - zapytał zaspanym głosem Dave Caan, również major.
        - Jakby ci to powiedzieć... ktoś nam podpierdolił HEEDa...
        - Colin! Co ty mówisz. Przecież nikt o nim nie wie.

       > STATUS
       SATELLITE IS BEING CONTROLLED BY AN UNKNOWN OUTER SOURCE.
       > SHUTDOWN ALL PROCEDURES AND OVERRIDE SOURCE SIGNAL
       SYSTEM IS NOT RESPONDING.
       > ENTER EMERGENCY MODE
       UNABLE TO EXECUTE. THIS OPERATION HAS BEEN BLOCKED

        - Straciliśmy go!
        - Kurwa mać! Przecież nam łby pourywają. Jak wytłumaczysz prezydentowi, że ktoś przejął kontrolę nad czymś co nie istnieje. Zrób coś !!!
        - Dave! Jesteśmy odcięci! Nic nie możemy zrobić.
        - I co teraz ???
        - Nic... czekamy. Zobaczymy jaki cel obierze i co stanie się dalej...


       
       - To mnie właśnie zastanawia. Był tak cholernie pewny siebie. Wskazał miejsce i czas, ale ani razu nie wspomniał o tym, że mam być tam sam. Przecież wie, musi wiedzieć, że nie jestem aż tak porąbany, by jechać do niego bez eskorty.
       - Spoko szefie! Koleś może być Panem Bogiem i latać po niebie. We trzynastu i tak go rozwalimy, jeżeli zacznie zbyt bardzo podskakiwać...


       ORBIT CALIBRATION DONE. SATELLITE IS OVER DESTINATION POINT.
       > SWITCH TO INFRARED VIEW MODE.
       DONE. TRANSMITTING VIEW.

        - Co to jest? - zapytał Wolf.
        - To obraz w podczerwieni. Nasz mały ptaszek jest już na miejscu. Chcesz to wyjrzyj przez balkon w niebo.
        Wolf podniecony wybiegł na balkon. To było niesamowite, wręcz niewyobrażalne. Na niebie, jakieś dziesięć stopni w lewo świeciła gwiazda. Jedna z tysięcy. Ale ta miała to do siebie, że mrugała ze stałą częstotliwością.
        - Myślisz, że nikt się nie zorientuje...

       > SHUTDOWN MARKER
       DONE.

        - Nie, nikt się nie zorientuje...
        Gwiazda przestała mrugać.
       - Zobacz. Możemy poobserwować sobie okolicę. To w podczerwieni, więc wszystko co żywe lub z innego powodu ma temperaturę wyższą niż otoczenie, jest zaznaczone na czerwono, pomarańczowo lub biało, w zależności właśnie od temperatury. W tym widmie temperatura ludzkiego ciała jest oznaczana przez barwę pomarańczową - w głosie młodego hackera, który ośmielił się porwać amerykańskiego satelitę, przebrzmiewało zmęczenie ale i nuta zadowolenia.
       Nagle w polu widzenia pojawił się szybko przemieszczający się punkt koloru pomarańczowego.
       - O! Coś mi się zdaje, że nasz gość już jest. O zobacz... ma obstawę. Mój Boże! Ten facet ma naprawdę forsę, skoro przybył tu z dwunastoosobową armią.
       - Cholera! Teraz to zaczynam się bać do tego stopnia, że aż mi nogi się trzęsą.
       - Luz Wolf! Zabicie pierwszego człowieka to zawsze jest przeżycie - to miało zabrzmieć śmiesznie, ale zabrzmiało złowrogo.


       Wbiegał po schodach sapiąc, jego ludzie wyprzedzili go tylko o kilka kroków Był wściekły. "Ja ci pokażę czek na sto tysięcy złotych skurwysynie", pomyślał wyszarpując jednocześnie swój pistolet. Inni również odbezpieczyli swoje gnaty.
       Z impetem wparowali do hali na pierwszym piętrze.
       Nie było nikogo.
       W tym momencie zadzwonił telefon komórkowy. O mało nie zwymiotował z wrażenia na dźwięk melodyjki. Spoconymi łapskami wyszarpnął telefon z kieszeni i nacisnął klawisz z namalowaną podniesioną słuchawką.
       - To ja! - usłyszał znajomy już sobie głos.
       - Czego ty kurwa chcesz człowieku!
       - Macior... wiesz który dziś jest?
       - Dwudziesty... dwudziesty pierwszy.
       - Brawo, pamiętałeś! To przecież wielkie święto...
       - Co ty kurwa bredzisz - był już wyraźnie u kresu wytrzymałości.
       - Dziewięć lat temu sprzedałeś swoje pierwsze prochy. Dokładnie dziewięć lat temu - masz to zapisane w swoim zasranym pamiętniku. Ale czy masz tam gnoju zapisaną inną datę? Trzy lata temu. Dwudziestego pierwszego października tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku. Dominika Biskupska. Moja siostra. Skonała, bo wzięła za dużo ścierwa, którym ty handlujesz. Widzisz gnoju. Obaj mamy dzisiaj święto. Pozwól, że zapalę świeczkę na naszym wspólnym torcie...


       > SHOW TARGET AXIS
       TARGET AXIS IS: 50.13.98N, 19.01.33E. CORRECT AXIS?
       > NO
       > ARM ELECTRON DISTRIBUTOR
       THIS OPERATION REQUIRES CONFIRMATION. ARE YOU SURE?
       > YES



        - Będzie strzelał! - zawołał Nicolas Gibbs. - To cel naziemny!
        - 50 stopni, 13 minut, 98 sekund długości geograficznej północnej, 19 stopni, 1 minuta, 33 sekundy szerokości geograficznej wschodniej. To wschodnia Europa. Polska...
        - Jezu Chryste! Dopiero co przyjęliśmy ich do NATO !!!


       WARNING!
       SATELLITE POSITION IS ON THE DARK SIDE OF THE EARTH!
       BATTERIES ARE CHARGED ONLY UP TO 70%!
       ELECTRON DISTRIBUTOR ARMED...

        "Wystarczy" - pomyślał.
        - Wolf! To jest nasz czas. Władca świata nie potrzebuje armii. Ma informacje, a dzięki nim ma moc...
        Przyjaciel milczał patrząc trwożnie na ekran komputera.
        - Dominika! Kochanie... trzy lata musiałaś czekać - powiedział głosem tak słodkim jakim mówił tylko do swojej Iwonki. I nacisnął klawisz Enter.

       > FIRE
       EXECUTING FIRE SEQUENCE...

        W oczach mu pociemniało. Odjechał. Nie słyszał nic. Widział tylko przed sobą ten napis, zwielokrotniony setki razy. "Executing fire sequence...".
        - Wykonało się... - wyszeptał.
        W oknach balkonowych odbiła się łuna eksplozji.


        - Tak, panie prezydencie. Odzyskaliśmy pełną kontrolę nad HEED. Nie, panie prezydencie. Po prostu wysłał go nad Polskę, rozwalił jakiś budynek i najzwyczajniej w świecie nam go oddał. Przywrócił oryginalną orbitę, poprzednie kody zabezpieczające i nawet wysłał informację z przeprosinami. Tak, panie prezydencie. Osobiście powołałem komisję ekspertów, którzy od dwóch godzin pracują nad nowymi systemami zabezpieczeń. Kontrola HEED zostanie odcięta od Internetu. Ja również. Dobranoc panie prezydencie...


        "Czasem przychodzi w życiu taki czas." - pisał w swoim elektronicznym pamiętniku. - "Trzeba wstać i działać. Nie zastanawiając się nad tym, czy to jest dobre czy nie. Jestem jednocześnie Hitlerem i Chrystusem. Przynoszę śmierć i zbawienie. Czy znajdę kiedykolwiek rozgrzeszenie? Nie wiem...Wergiliusz - Hak."


        "Moje kochanie śpi sobie smacznie o tej porze. Ustawię wysyłanie SMSa na dziewiątą rano" - myślał, wprowadzając odpowiednie dane do internetowej bramki SMS.


        Stał na obrzeżu placu i patrzył na zgliszcza budynku. Duży, piętrowy budynek, a naprawdę niewiele z niego pozostało. Siła rażenia była olbrzymia.
        Wszedł daleko poza taśmy policyjne, więc odliczał w myślach sekundy do momentu, w którym ktoś się nim zainteresuje. Nie musiał długo czekać. W pobliżu niego bardzo szybko pojawiło się trzech policjantów.
       - Hej, młody! A co ty tutaj robisz. - odezwał się pierwszy z nich z irytacją i zmęczeniem w głosie. - Nie umiesz czytać? Tu ci nie wolno przebywać!
       - Doskonale wykonałem swoje zadanie...
       - Co ???
       - Czasem przychodzi w życiu człowieka taki czas, że trzeba zebrać się w sobie i coś zrobić. - powiedział i wyciągnął przed siebie obie ręce, po czym spojrzał błagalnym wzrokiem na kajdanki przytroczone do pasa najbliższego z policjantów.


        Obudziła się po prawie nieprzespanej nocy w pokoju swojej przyjaciółki. W nocy śniło jej się, że słyszy głośną eksplozję. Wstała i włączyła telewizor, by wysłuchać porannych wiadomości. Właśnie wtedy usłyszała sygnał z telefonu komórkowego, informujący o nadejściu krótkiej wiadomości tekstowej SMS.
        - Karolina Biedziak dla lokalnej telewizji Plus Jeden. Rozmawiamy ze świadkiem wczorajszego zdarzenia. Przypomnijmy. Wczoraj w późnych godzinach wieczornych eksplodował budynek starej, choć jeszcze czynnej, centrali telefonicznej. Czy może nam Pan powiedzieć jak to było?
        - Pani! Dziwnie jakoś tak. Stali my se z kumplami przy hasioku, pijąc winko, a tu nagle jebut. Cały budynek poszedł się pierd... palić.
        Nie słyszała nic więcej. Osunęła się na fotel. Ciężko jej było czytać treść wiadomości, bo z oczu ciurkiem płynęły jej łzy.
        "Moja kochana Iwonko. Wiesz, że kocham Cię nad życie, ale nie mogłem zrobić inaczej. Po prostu czasem przychodzi w życiu człowieka taki czas, że musi on działać - nie może stać i patrzeć bezczynnie..."

Katowice, 16 listopada 2001 r.