Tomasz Trejderowski
Wysokie ptaki
Pochodzi z portalu trejderowski.qs.pl :)

        Młoda kobieta porządkowała swój mały pokoik. Jej królestwo jakie otrzymała na czas nauki w Kolegium Magicum nie szokowało rozmiarami, ale za to zawsze panował w nim bałagan. Bez względu na to jak się starała, matka przełożona podczas każdej wizytacji znajdowała coś co było niezgodne z regulaminem.
        Tym razem jednak były ważniejsze rzeczy do zrobienia i porządek musiał poczekać.
        Usiadła wygodnie w fotelu. Skierowała rękę w stronę małego regału zawierającego kilka książek. Zamknęła oczy i wyszeptała frazę wzmocnienia, a wskazana książka sama popłynęła do jej ręki.
        Otrzepała stare wydanie z kurzu i otwarła na pierwszej stronie.
        "Klechdy"
        Przewróciła stronę.
        Czy wiesz, że najwyższe wśród ptaków - orły królewskie potrafią latać tak wysoko, że mogą siadać na Jego tronie? Te wspaniałe ptaki znają większość jego zamysłów, a czasem nawet mu doradzają.
        Tak było w przypadku Bielika, później nazwanego Wielkim. On pierwszy odważył się polecieć wyżej niż najwyższe chmury...
       

       
        - Witam was wszystkie - rzekł nowo przybyły wykładowca, magistruum w Katedrze Historii Sztuki Magicznej, pani Cannis Severrade. - Cieszę się niezmiernie, że na dzisiejsze zajęcia przybyło aż tyle osób. Zacznijmy więc standardowo od prostego sprawdzenia postępów nauki. Biorąc pod uwagę temat naszych ostatnich zajęć sądzę, że pytanie nie powinno sprawić żadnego problemu.
        Pani Cannis Severrade założyła okulary na swój sękaty nos i spojrzała na rozłożony przed nią dziennik.
        - Adeptko Lauro. Proszę opowiedzieć nam historię Bielika Wielkiego.
       Młoda dziewczyna wstała głośno szurając krzesłem. Sposób w jaki wstała oraz czas jaki to wstanie jej zajęło nie pozostawał wiele wątpliwości. Laura była absolutnie nieprzygotowana i teraz robiła wszystko, by jakoś zyskać na czasie.
       - Czekamy adeptko Lauro. - tym razem w głosie wykładowcy wyraźnie dało się wyczuć nutkę zniecierpliwienia lub nawet skrzętnie ukrywanej złości.
       - Orzeł Bielik Wielki był, jak nam wszystkim wiadomo, orłem... Urodził się w... w..., ojcem jego był król wśród orłów, także orzeł, nazywający się...
       Teraz zapadło długie milczenie.
       - Adeptko Lauro. Czy ma adeptka jeszcze coś do dodania poza tym, że dziadek orła Bielika Wielkiego, co zadziwiające był także orłem, a jego pradziadek - do już zakrawa na paranoję, również był orłem? - tym razem irytacja w głosie wykładowcy była wyraźna.
       - To znaczy ja...
       - Czy zrozumiała adeptka pytanie ???
       - Tak...
       - Czy może adeptka jeszcze coś powiedzieć na ten temat?
       - Nie...
       - Przykro mi adeptko Lauro, ale za nie przygotowanie się do lekcji stawiam adeptce ocenę niedostateczną, trzecią w tym roku. Jeżeli tak dalej pójdzie adeptko Lauro to mam poważne wątpliwości co do przyszłości adeptki.
       Dwanaście lat później Laura vel Elemes an'McSue stała się najsławniejszym filozofem w spódnicy, słynnym i cytowanym w całej Paraleii. Kolejne dwanaście lat później właśnie Laura vel Elemes an'McSue stanęła na czele samozwańczej religii środka, która opierała się w głównej mierze na jej własnych doktrynach filozoficznych. Po trzech latach budowy swego kościoła środka, sformowawszy całkiem potężną armię, przypuściła szturm na stolicę. Pucz został krwawo stłumiony, religia środka zniszczona zupełnie, a jej przywódczyni stracona w męczarniach za zdradę wobec królowej.
       Ale tego ani adeptka Laura ani pani Cannis Severrade, magistruum w Katedrze Historii Sztuki Magicznej, wiedzieć nie mogły...
       - Może więc adeptka Kalmira uratuje honor klasy...
       Młoda dziewczyna wstała zwinnie. Momentalnie przypomniała sobie to wszystko o czym czytała poprzedniego popołudnia.
       - Bielik, zanim jeszcze został Wielkim - wspaniałym królem orłów, był bardzo ciekawy świata. W gnieździe zawsze wiódł prym. Pierwszy nauczył się latać.
       Ojciec jego, Onelir Theaf Wicilif Trzeci, był bardzo dumny z tak odważnego i dzielnego syna, jednak przestrzegał go przed lekkomyślnością i głupotą. Zawsze powtarzał mu, że orły jako królewskie ptaki zawsze muszą kierować się rozumem, miłość i inne uczucia przesuwając na drugie miejsce.
       Owego dnia, kiedy nastąpił przełom w życiu Bielika, młody orzeł długo wpatrywał się w błękit nieba i leniwie sunące po nim chmury. Z zamyślenia wyrwał go dopiero głos ojca...


       - Jest piękne, nieprawdaż mój synu?
       - Co... Ojcze! Witaj...
       - Niebo. Niebo na które spoglądasz z taką tęsknotą.
       - Tak ojcze, masz rację - odrzekł młody orzeł. - Ojcze! Czy mogę zadać ci pytanie? Od pewnego czasu trapi mnie pewna myśl, która nie daje mi spokoju.
       - Oczywiście synu, pytaj... - rzekł stary Onelir, powoli wypowiadając każde słowo, gdyż czuł, że nadszedł ten dzień.
       - Co jest tam wysoko ojcze? Wyżej niż najwyższe drzewa, wyżej niż wszystkie chmury... Wyżej niż słońce?
       Stary orzeł zamyślił się. Przysiadł, podkulił skrzydła, a jego oblicze zachmurzyło się. Długo nic nie odpowiadał. Kiedy odezwał się, z jego dzioba poleciał głos, który przejął Bielika dziwnym chłodem.
       - Wiedziałem mój synu, że kiedyś zadasz to pytanie. Bałem się o to byś nie zadał go zbyt wcześnie. Wielu przed tobą interesował ten problem. Wielu próbowało dowiedzieć się co jest ponad chmurami. Żaden z nich nie powrócił. Ja tego nie wiem. Nie wiem co jest wyżej niż słońce i wątpię by ktokolwiek to wiedział. Ale proszę cię, posłuchaj rady starego ojca. Zapomnij o tym Bieliku...
       - Dobrze! - odpowiedział orzeł i okłamał swego ojca po raz pierwszy w życiu, bowiem od tego dnia nie przestawał marzyć o podróży ponad chmury. Nie mógł przestać myśleć o tym mimo próśb i przestróg ojca, które jeszcze wielokrotnie były wypowiadane.
       Pewnego dnia Onelir Theaf Wicilif Trzeci jako przewodniczący Rady Starszych, udał się wraz z innymi dorosłymi orłami w długą podróż do granic królestwa, by rozwiązać dość poważny konflikt między dwoma ptasimi rodzinami.
       Bielik wykorzystał okazję. Pożegnawszy matkę i braci, poleciał.


       Dzień był prześliczny - słoneczny, ale nie parny. Na niebie pojawiło się kilka mniejszych chmurek, które dawały ziemi wytchnienie przykrywszy ją swym pożądanym cieniem lub zrosiwszy lekko upragnionym deszczem.
       Bielik leciał początkowo przy ziemi. Zaspokoił swój głód trzema myszkami polnymi. Upolowanego zająca uchwycił mocno w szpony, by nieść go ze sobą jako zapas pokarmu. Tak przygotowany mógł zacząć swą długo oczekiwaną podróż w górę.
       Wzbił się pewnie i starając się utrzymywać jak największy kąt w stosunku do ziemi, machając swymi silnymi skrzydłami pokonywał kolejne metry wzwyż.
       Wbił się z impetem w chmurę. Na swoim dziobie i lotkach poczuł odświeżające krople deszczu.
       Leciał już dość długo. Wystartował w chwilę po tym jak słońce górowało w zenicie, a teraz jego naturalny zegar zbliżał się ku zachodowi. Lot stawał się coraz bardziej monotonny, ale nie to go martwiło.
       Tracił siły. Czuł się coraz bardziej zmęczony. Dawno skończyły się najwyższe drzewa, a ziemię przykryła nieprzenikniona warstwa chmur. Wypuścił upolowanego zająca. Nie chciał obciążać się dodatkowym ciężarem, a poza tym zrozumiał, że jeżeli nie znajdzie w najbliższym czasie jakiegoś miejsca, gdzie mógłby odpocząć, to nie śmierć głodowa będzie końcem jego podróży.
       Słońce przygrzewało mocno. Każde machnięcie skrzydeł przychodziło coraz trudniej i powodowało coraz większy ból, który promieniował na całe ciało.
       Wtedy je ujrzał.
       Chmury ??? Tutaj ???
       A jednak nie mylił się. Zbliżał się do kolejnej warstwy chmur, która jednak tym razem była tak zwarta, że nie można było dojrzeć nic ponad nią.
       Ból obejmujący swymi żelaznymi kleszczami całe ciał był już niemalże nie do wytrzymania. Bielik leciał tylko dzięki samozaparciu. Machał skrzydłami starając się nie myśleć o bólu.
       Przebił się przez tą nową warstwę chmur zazdrośnie strzegącą swej tajemnicy. Udało mu się.
       I właśnie wtedy opuściły go wszystkie siły.
       Machnął jeszcze kilka razy, całkiem chaotycznie. Z przeraźliwym piskiem zwalił się w dół.
       Poczuł jak miękko opadł na jedną z chmur, która otuliła go ciepłym i wilgotnym puchem.
       Stracił przytomność...


       - Jak mogłaś mu na to pozwolić ?!? - stary orzeł był przerażony i nie krył tego; jego głos drżał.
       - Nie mogłam nic poradzić mój mężu. On jest już dorosłym orłem i sam decyduje o swoim życiu. Ja wiem, że to bardzo niebezpieczna wyprawa, ale gdzieś w głębi serca czuję, że nic mu się nie stanie i powróci.
       - Poinformuję o wszystkim Radę Starszych - odparł Onelir Theaf Wicilif Trzeci nieco spokojniejszym głosem. - Jeżeli wróci, będzie królem...
       - Królem ??? - przerwała mu.
       - Tak... Stara, niemalże już zapomniana legenda głosi, że kto wzniesie się ponad najwyższe chmury i wróci stamtąd, ma zostać ogłoszony królem wśród orłów. Wtedy Rada Starszych zajęła by funkcję doradczą, a nie ustawodawczo-wykonawczą jak obecnie. Ale... szczerze mówiąc boję się, że nasz syn podzieli los swoich poprzedników. Wiesz... Kiedyś go okłamałem - nie powiedziałem mu, że odnaleźliśmy ciała tych wszystkich, którzy próbowali przed nim dowiedzieć się co jest ponad chmurami. On nie wie, że oni wszyscy zginęli...


       - A więc udało ci się! Doleciałeś... - to był pierwszy głos jaki dotarł do jego świadomości. Głos delikatny lecz stanowczy i władczy. Nie potrafił określić skąd on dochodzi - po prostu otaczał go zewsząd i przenikał go na wskroś. Głos ten należał zapewne do bardzo starego orła.
       Otworzył oczy.
       To było szokujące.
       Znajdował się w jakimś bardzo dobrze oświetlonym miejscu. Mimo, że wedle jego rachuby słońce powinno być dużo niżej, odnosił wrażenie jakby ciemność nie miała wstępu do tego miejsca.
       Leżał na chmurze. Wyraźnie odczuwał lekkość puchu i wilgotność zawartej w nim wody.
       Lecz nie to było najdziwniejsze.
       Najbardziej szokowały go otaczające postacie. Tańczyły wokół niego, ale były też takie, które znajdowały się dużo dalej i zdawały się wcale nie zwracać na niego uwagi.
       Wszystkich tych postaci było tyle, że nikt nie był w stanie ich policzyć.
       Miały skrzydła, choć nie były orłami. Piękne, smukłe skrzydła zbudowane z lśniąco białych piór. Ich odnóża były dużo większe i silniejsze niż u orłów. Miały ich o jedną parę więcej lecz ich szpony były zbyt delikatne by mogły służyć do walki. Delikatność była nadrabiana przez ilość - miały ich dużo więcej niż orły, po pięć u każdego z czterech odnóży. Pióra, choć takie piękne, zdobiły tylko skrzydła, na całej reszcie ciała nieznajome postacie miały gładką skórę. Najdziwniejsze zaś były ich głowy. Pozbawione ostrego dzioba, oczy i nos dużo większe i znowu dużo delikatniejsze niż u przedstawicieli braci latającej. I to coś porastające całą górę głowy, długie, mieniące się światłem i opadające aż na plecy. Co to mogło być? Wyglądało jak nici pajęcze lecz było tego dużo więcej...
       Jego rozmyślania przerwał nagły ruch wokół niego. Część postaci otoczyła chmurę na której leżał i zaczęła wraz z nią powoli się przemieszczać, zbliżając się do drugiej chmury, również otoczonej przez zastępy tych postaci. Tylko tym razem przy tej drugiej chmurze było ich dużo więcej.
       Na chmurze znajdowało się coś, z kształtu Bielikowi nie znane. Coś jakby kamień ciosany w ten sposób, by można było na nim przysiąść. Ale ponieważ orły nie mają żadnego pojęcia o kamieniach, przestał się nim interesować i zwrócił swoją uwagę na postać, która na tym dziwnym czymś przysiadła.
       Postać ta była bardzo podoba do tych wszystkich pozostałych, które się tam znajdowały. Różnice można było dostrzec dopiero po wnikliwszym przyjrzeniu się. Nie miała ona skrzydeł, a to coś porastające głowę od góry nie błyszczało jak słońce tylko było białe jak poranna mgła. Takie samo coś porastało głowę od dołu i Bielik mógłby przysiąc, że było równie długie jak to coś od góry. Całe ciało tej postaci było okryte czymś szarym jak mgła na bagnach. Orzeł nie znał ani materiału z którego to coś wykonano, ani celu w jakim go używano. Zdążył jeszcze zauważyć, że skóra na górnej parze odnóży, również pozbawiona jakichkolwiek piór, nosiła wyraźne ślady zmęczenia i starości.
       Po raz kolejny musiał przerwać swe rozmyślania, gdyż postać przemówiła do niego.
       - Witaj orle Bieliku...
       To był ten sam głos, który usłyszał jako pierwszy.
       - Witaj kimkolwiek jesteś. Bo nie wiem kim jesteś. Bo nie jesteś orłem, mimo że znasz mnie i mówisz do mnie w sposób, który rozumiem.
       - Ja, Jestem, który Jestem. Jestem Stwórcą, Wielkim Kreatorem. Jestem Alfą i Omegą, Początkiem Wszechrzeczy i Końcem Wszystkiego. I wiele mych imion jeszcze poznasz, a na dźwięk każdego z nich drży każde stworzenie ziemskie.
       - Gdzie ja jestem ??? - zapytał lekko drżącym głosem.
       - To jest to miejsce, które rozciąga się ponad najwyższymi chmurami. To mój dom i moje królestwo. To miejsce w którym kończy się ziemska egzystencja każdego stworzenia i zaczyna się nowe, lepsze życie, w chwale mego Majestatu. Lecz... Nie każdy ma tu przygotowane miejsce, nie każdy może przestąpić próg Chwały. Gdy zerwie się czyjaś nić życia, cała jego ziemska egzystencja jest poddawana wnikliwej ocenie, a jego dobre i złe czyny są ważone. Gdy szala Zła przeważy szalę Dobra, stworzenie takie jest zsyłane na wieczną banicję od Chwały. Na wieczne potępienie...
       Bielik od razu zauważył, że głos złagodniał. Z iście królewskiego, noszącego władcze brzmienie, przemienił się w ciepły ojcowski ton. Nie zmieniało to jednak faktu, że trudno mu było pojąć to wszystko o czym w jednej chwili się dowiedział. Jednak w tej chwili tylko jedna myśl nie dawała mu spokoju:
       - Wielki Kreatorze! Dotarłem tutaj, nie spadłem. Choć nie do końca pojmuję co to dla mnie znaczy, inna rzecz mnie zastanawia. Co stało się z tymi, którym brakło się i nie zdołali dotrzeć do bram Twego królestwa.
       - No cóż. Spadli na ziemię. Nicie ich życia przerwały się i jak zwykle zostali poddani ocenie...
       - Czy ja... Czy ja także zostanę poddany ocenie? - to pytanie przeszło mu przez gardło z wyjątkowym oporem, nie mniej nawet nie wyobrażał sobie by mógł go nie zadać.
       - Jesteś dobrym orłem Bieliku... Sprzeciwiłeś się odwiecznemu prawu nakazującemu młodym szacunek wobec decyzji starszych, ale dokonałeś tego w imię dobrej idei. Twoja wina została zmazana. Nie mniej i tak twój czas jeszcze nie nadszedł. Któregoś dnia, gdy nić tego życia zostanie przerwana, powrócisz tu do mnie, a wtedy twe czyny zostaną zważone.
       Teraz za to, czego dokonałeś, czeka cię nagroda. Bo wiedz, że ja jestem Ojcem Miłosiernym i nagradzam za Dobro, a każę tylko za Zło.
       Wrócisz na dół, do swoich. I będziesz królem wśród orłów i wszystkich innych ptaków. Od tego dnia potomstwo twe, które dam ci tyle, ile gwiazd świeci na niebie nocą, będzie rządzić na Ziemi. Wracaj i bądź mym sługą oddanym... Bieliku Wielki...


       I zleciał Bielik na ziemię. Zleciał w glorii i chwale. I został powitany przez najbliższych z ogromną radością, a przez wszystkich pozostałych z należytą czcią. I został królem wśród wszelkiej braci podniebnej. I rządził sprawiedliwie, aż do czasu, gdy został po raz kolejny wezwany przed oblicze Stwórcy. A wtedy udał się w tę podróż z wielką radością, bo był już starym orłem.
       A potomkowie jego po dzień dzisiejszy królują nad wszelkim ptactwem latającym na niebie i żyją w zgodzie ze swoim Stwórcą...


       Młoda adeptka sztuki magicznej otworzyła dotąd zamknięte oczy i spojrzała na klasę. Oczy wszystkich słuchających były utkwione w niej. W niejednym oku zakręciła się łza wzruszenia. W panującej w sali atmosferze dało się wyczuć nutkę rozczarowania, że tak ciekawe opowiadanie już się skończyło.
       - Bardzo dobrze adeptko Kal... - tylko tyle zdążyła usłyszeć, gdyż właśnie zadzwonił dzwonek na przerwę.
       Czar prysł i rozkrzyczana młodzież wybiegła z klasy, a za nią dostojnym krokiem wyszła pani Cannis Severrade, magistruum w Katedrze Historii Sztuki Magicznej.
       W sali zapanowała błoga cisza. Kalmira dopiero teraz ochłonęła. Przysiadła na rogu ławki i wiedziona jakimś wewnętrznym głosem odwróciła głowę w kierunku okna.
       Na najgrubszej gałęzi przyszkolnej jabłoni siedział przepiękny orzeł. Jego białe pióra lśniły w blasku popołudniowego słońca. W chwili gdy dziewczyna spojrzała na niego, rozpostarł szeroko swe skrzydła. Kalmira zdążyła jeszcze dostrzec błysk w jego oku, a może jej się tylko tak wydawało.
       Orzeł poderwał się z gałęzi i poszybował w górę, w kierunku słońca...

Katowice, grudzień 1999 - maj 2001