Tomasz Trejderowski
Niebieski ptak*
Pochodzi z portalu trejderowski.qs.pl :)

       Stoję z boku i patrzę. Widzę go. Brudny, niedomyty, śmierdzący... plugawy! Budzi we mnie odrazę. Nie... To jednak człowiek. Nie ważne jak bardzo zatracony w swym człowieczeństwie, ale jednak to istota Boża. Nadal go obserwuję. Zgarbiony, pokraczny. Chodzi powoli, sprawia wrażenie jakby każdy jego następny ruch był z góry przewidziany i zaplanowany. Ale ja wiem, że tak nie jest. To efekt jego kalectwa umysłowego. Zagubienia. Mimo, że muszę traktować go jak człowieka, wiem że pewne funkcje człowiecze w nim zanikły. Cuchnie alkoholem, papierosami i innym świństwem, które stało się teraz dla niego codziennością. Jest myśliwym - poluje na niedopałki papierosów, bo dzięki nim może palić za darmo. Nie potrafiłem uwierzyć w to, że dla grama dymu potrafią upaść tak nisko, bo podnosić te brudy z ziemi. Później zrozumiałem. Dla niego się nic nie liczy. Ważne jest, że ma co palić i co pić. W dupie ma higienę, dobre wychowanie i jakąkolwiek ogładę w kontaktach międzyludzkich. Ogładę... Dobre sobie...
       Chodzi powoli. Jak sęp krąży wokół tego cholernego przystanku przy którym i mnie przyszło stać. Ludzie na jego widok odsuwają się z odrazą. Mają rację. Dla nich to łachudra, degenerat, samo dno. Oni nie próbują widzieć w nim człowieka.
       Papieros. Ktoś zapalił i pewnie w tym momencie nadjechał autobus. Rzucił więc fajkę pod koła i nie zastanawiając się wiele wsiadł do pojazdu i odjechał. Papieros. Musiało to być niedawno, bo jeszcze żar się tli. Musiał niewiele wypalić, bo ten jest prawie cały - ledwie napoczęty. Papieros. Dla mnie, dla Ciebie, ale nie dla niego. Dla niego to cud. Radość. Zbawienie. Kiedy jego wzrok pada na zdobycz, całe jego ciało na ułamek sekundy nieruchomieje - zupełnie jak u polującego, na widok zwierzyny. Rusza. Powoli, pokracznie, na pałąkowatych i dziwnie wygiętych nogach. Powoli, lecz nieubłaganie dąży w jego kierunku. Ludzie stojący na jego drodze, rozstępują się. Jest teraz jak sęp pikujący w kierunku padliny. Robi z tego cały ceremoniał. Wchodzi na ulicę i pochyla się do przodu, wypinając tyłek w kierunku obserwujących go z odrazą ludzi. Jakby chciał powiedzieć "Myślcie sobie co chcecie i tak mam was wszystkich w dupie!". Chwyta w zakrzywione jak szpony paluchy swą zdobycz i automatycznie wkłada tlącego się jeszcze peta pomiędzy wargi. Jakby chciał się upewnić, że nikt mu nie odbierze jego zdobyczy.
       Nagle! O nie! To tylko moment. Przeraźliwy pisk hamulców miesza się z płaczliwym wyciem klasonu. On nie ma szans. Nawet chyba do końca nie jest świadom. Jak przez mgłę obserwuję to, co się dzieje. Sekunda, błysk i bum. Nawet nie taki głośny huk. Bardziej dzwoni mi w uszach brzęk tłuczonego szkła niż głuchy łomot upadającego ciała. Uderzenie było tak silne i tak niespodziewane, że ciało wystrzeliło w powietrze i wygięte w charakterystyczny sposób upadło kilka metrów dalej. Ja myślę, że on nie czuł wiele. Nawet go to bardzo nie zabolało, chociaż z resztą, któż może to wiedzieć.
       Ciąg dalszy jakby wyreżyserowany. Z góry wiem, co będzie dalej i chyba dlatego nie dziwi mnie fakt, że wszystko dociera do mnie jak zza ściany. Kierowca wysiada. Echem odbija się jego szczekliwe "Kurwa mać!", jakaś kobieta krzyczy. Inna powtarza w kółko "O Jezu Chryste". Młoda kobieta stojąca koło mnie, nerwowo wystukuje trzy dziewiątki na telefonie komórkowym i łkając mówi coś do słuchawki. Zbiera się coraz więcej ludzi. Tłum gapiów. A ja? Ja nie reaguję. Spływa to po mnie, chociaż w głębi duszy przeżywam to na nowo. Analizuję. Plugawiec, strzęp społeczeństwa, wrzód na zdrowym tyłku narodu. A jednak szkoda. Jednak ból i strach. Mój Boże, dlaczego ??? Pytanie błądzi wewnątrz mej głowy. Po co?
       Nadjeżdża karetka na sygnale. Trupioblade złowieszcze światło zalewa okolicę. Stary, zmęczony lekarz, o twarzy nalanej tłuszczem, gramoli się z kabiny. Podchodzi. Pochyla się. Przyklęka. Po chwili wstaje, patrzy po zgromadzonych gapiach zmęczonym wzrokiem i potrząsa głową w jednoznacznym geście.
       Odszedłeś. Już Cię nie ma. Tak bardzo jak plugawe było Twoje życie, tak nie zasłużyłeś na taki koniec. Nie roztrząsam. To nie moja sprawa. Odwracam się i odchodzę. Zniknę w mroku nocy.
       Chyba przez całe życie nie interesowało się Tobą tyle ludzi, co teraz. Mój ty Niebieski ptaku...

Katowice, 24 października 2000 roku


* Takim mianem ludzie z MONARu i organizacji pro społecznych określają bezdomnych. Oni sami uważają to określenie za obraźliwe.