Tomasz Trejderowski
Miłość się rodzi, gdy pada deszcz...
Pochodzi z portalu trejderowski.qs.pl :)

       Ich związek ani przez chwilę nie był szczęśliwy. Albo może i był - o ile w ogóle można nazwać go związkiem. Ona - dziewczyna z problemami, zdradzona, rzucona. Po pierwszej miłości. Za wszelką cenę szukająca ukojenia dla swego obolałego serca. On - facet starszy o trzy lata, nigdy nie zaznał prawdziwej miłości, przestał w nią wierzyć. Został polecony przez jej przyjaciółkę jako "doskonałe lekarstwo na krwawiące serce, a przy tym facet niekonwencjonalny" - w ogóle nie mieli być razem, po prostu... jakoś tak wyszło.
       Jego strasznie cieszył ten związek. Trąbił o nim wszystkim i każdego dnia dziękował za niego Bogu. Na siłę pokazywał jaki jest szczęśliwy. Ją przerażał jego pęd. Bała się, że związek ten za szybko się rozwija, a on za bardzo się angażuje. Poza tym nie potrafiła żyć z nim, wiedząc że nadal kocha tego, który ją tak bardzo zranił.
       Cóż... ciąg dalszy był łatwy do przewidzenia - skończyło się. Ona powiedziała "nie!". I choć wiedziała (musiała o tym wiedzieć!), że łamie mu tym serce, wmawiała sobie, że tak będzie lepiej dla nich obojga. On błagał i prosił, lecz na nic się to nie zdawało. Jak to zwykle bywa, na koniec strasznie się pokłócili i choć w ostatecznym akcie dobrej woli obiecali sobie, że kiedyś do siebie zadzwonią, każde z nich chciało jak najszybciej zapomnieć, że to drugie w ogóle istnieje.


       Ona kiedyś stała na przystanku. Zabrali wiatę do naprawy, a że była niedziela, jeszcze nie zamontowali jej z powrotem. Na dodatek, pomimo, że gdy wychodziła z domu świeciło słońce, teraz potwornie lało, a ona ubrała się lekko i nie pomyślała o parasolce. Autobus, jak to zwykle w niedziele bywa, wypadł i musiała czekać na następny ponad pół godziny. Marzła tak bardzo, że aż dygotała, a ponadto była przemoczona do ostatniej nitki.
       On szedł właśnie z parasolem. Nie widziała go, bo zaszedł ją od tyłu. Otulił ją ciepłą kurtką, którą sam właśnie zdjął, a nad głową otworzył wielki parasol. Uśmiechnął się do niej szczerze i rzekł "Dzień dobry". Wtedy właśnie przypomniała sobie, że bardzo lubił spacerować podczas deszczu.
       Nie miała o co się oprzeć, więc otoczył ją ramieniem nic przy tym nie mówiąc, a ona czując wszechogarniające ją ciepło, poddała się jego woli i również nic nie mówiąc przytuliła się do jego piersi. Pachniał tymi samymi tanimi lecz miłymi w zapachu kosmetykami, co wtedy, gdy się po raz pierwszy spotkali. Na klatce piersiowej dalej można było wyczuć warstewkę tłuszczu - nadal był tą "słodką kuleczką", którą znała kiedyś. Tylko ramiona i ręce miał ładnie zbudowane, bo jak pamiętała - lubił pływać.
       Zamknęła oczy i zaczęła wspominać jak im było razem. Starała się nie oceniać tego okresu, lecz zadziwiał ją fakt, że myślami wróciła do rozdziału swojego życia, który od pewnego czasu uważała za zamknięty. W pewnym momencie przypomniała sobie jak On często źle interpretował pewne fakty, że często jej proste gesty starał się rozumieć i traktować zbyt poważnie. Zrozumiała, że takie zwykłe dla innego przytulenie się, on może zrozumieć jako zaproszenie, szansę na odnowienie ich związku. I mimo, że cieszyła się z ich spotkania (tego nie mogła i nie chciała ukryć), bała się nowej fali odwiedzin i telefonów z prośbą o danie szansy. Przestraszona tą wyimaginowaną wizją oderwała głowę od jego piersi i otworzyła oczy. Właśnie w tej chwili nadjechał jej autobus...
       Podprowadził ją do drzwi, pożegnał się, złożył parasol i odwróciwszy się na pięcie, ruszył przed siebie. Chwilę później zniknął jej z oczu - rozpłynął się w strugach deszczu i szarości dnia.
       Kiedy wróciła do domu, z przerażeniem zrywała się na dźwięk dzwonka telefonu lub do drzwi. Mimo, krótkiego okresu ich znajomości, z tej strony poznała go bardzo dobrze i wiedziała czego może się po nim spodziewać. Ale tym razem pomyliła się. On nie zadzwonił ani nie odwiedził jej tego dnia, nie zrobił tego też ani następnego dnia, ani w następnym tygodniu...
       Kiedyś stała na przystanku, czekając na autobus i marznąc w strugach zimnego deszczu. Lecz tym razem On się nie pojawił. Nie wiedziała czy poprzednim razem faktycznie był z nią, czy tylko jej się tak wydawało. I wtedy zrozumiała jak bardzo go kochała.
       Nie spotkali się już nigdy więcej...

Katowice, 25 czerwca 2000 roku