Tomasz Trejderowski
Góra końca świata
Pochodzi z portalu trejderowski.qs.pl :)

       Jestem już starym człowiekiem - wiele przeżyłem. I choć pamięć już szwankuje, jednego nie zapomnę do końca mych dni...
       Mieszkam na polanie znajdującej się na szczycie wysokiej góry, w małej, starej, ale przytulnej chatce. Dotrzeć do mego domku można dwoma drogami - jak w życiu - jedną długą, krętą, ale o łagodnym podejściu oraz drugą, stromą, męczącą, ale za to krótką.
       Niczego mi nie brakuje do szczęścia. Jestem w miarę zdrowy, oczywiście jak na swój wiek. Syn mój przyjeżdża raz na tydzień tą łagodną drogą, w swoim lśniącym samochodzie i przywozi wszystko niezbędne do dalszej egzystencji. Pan Bóg dał dość sił by na starość zadbać o siebie i o moje kochane zwierzęta.
       Codziennie rano, gdy się oporządzę i nakarmię mą trzódkę, siadam na ławce przed domem i napawam się porannym słońcem, pykając fajkę wypełnioną od lat tym samym rodzajem tytoniu.
       Wydawać by Ci się mogło, że życie moje choć proste, piękne i niemalże sielankowe, napiętnowane musi być samotnością. Otóż nie. Miałem towarzysza...
       Codziennie rano, a raczej późnym rankiem, górę "moją" odwiedzał wędrowiec. Wchodził zawsze stromym podejściem. Gdy zobaczyłem go po raz pierwszy, pomyślałem że czegoś potrzebuje - przyszedł po poradę, spytać się o drogę lub może po prostu porozmawiać. Jednak nie. On, miast podejść do mnie, zatrzymał się na skraju polany, spojrzał w kierunku oślepiającego słońca, wyciągnął ręce w kierunku nieba i zastygł w takiej pozycji, nie wiesz czy to dziękczynnej czy błagalnej. Pozostał tak dłuższą chwilę, ledwie zauważalnie ruszając ustami - być może szepcząc modlitwę, a może kontemplując w ten sposób piękno otaczającej przyrody. Wyraźnie było widać jak uspokaja mu się oddech, a pewnie i zmęczone wysiłkiem serce, zwalniało przy tej okazji tempo bicia.
       Gdy już ta chwila - ten nieokreślony, aczkolwiek krótki fragment czasu minął, wędrowiec odwracał się na pięcie i schodził z góry, szybko znikając mi z oczu.
       Rytuał powtarzał się codziennie. Bez względu na pogodę, choć tu w przedsionku nieba zawsze świeci słońce, bez względu na dzień tygodnia czy porę roku, codziennie odwiedzał mnie mój tajemniczy gość. Po pewnym czasie przestałem mu się dziwić, nawet polubiłem go na swój sposób i zawsze czekałem na niego, siedząc na mojej ławce, przed moją chatką. Stałem się wiernym świadkiem jego codziennych ceremonii, a on stał się nieświadomym towarzyszem mego życia.
       Dziś nie przyszedł. Mimo iż bardzo długo czekałem siedząc na mojej ławce, on się nie pojawił. Długo wpatrywałem się w skraj lasu, gdzie zawsze pojawiała się jego sylwetka, lecz tym razem go nie ujrzałem.
       I wtedy zrozumiałem, że świat się kończy...

Katowice, 26 października 2000 roku