S Z A Ł A S
Autor : Arkadiusz Szynaka
HTML : ARGAIL
Najpierw szło się ulicą bliźniaczych domków z czerwoną
dachówką, pod wysokimi drzewami wąskiego parku, prosto w kierunku morza. Potem, już na
betonowej opasce nabrzeża opanowanej przez wodorosty, skręcało się w bok i droga
prowadziła wzdłuż secesyjnie wygiętych, kulistych latarń na zadbanych trawnikach, aż
do zejścia na białą, kamienistą plażę. Stamtąd trzeba było się wspiąć na
zakrzewioną polanę kamiennymi schodami, wiecznie podmywanymi przez jesienne i wiosenne
sztormy. W zasadzie w tym miejscu kończyła się trasa rodzinnych spacerów mieszkańców
metropolii. Tylko nieliczne osoby decydowały się na jeszcze dalszą wędrówkę
piaszczystą, wojskową drogą przez las, aż do dzielnicy wybudowanej na szczycie
morenowego wzgórza. Do starego lasu na długiej nadmorskiej skarpie, nie licząc
zakochanych i ślepych na świat par, wchodziły wyłącznie dzieci. Nawet właściciele
psów kręcili się tylko po polanie tak, jak ten mały chłopczyk obchodzący wkoło
zarośla w poszukiwaniu rudej wiewiórki, którą karmił codziennie resztką prażonej
kukurydzy, po zabawie z dziećmi z ulicy. Wiewiórkę zauważył na starej drodze drugiego
dnia po przyjeździe na wakacje do babci, kiedy z resztą chłopców wracał z lasu do
domu. Nazajutrz, kiedy znowu wędrował po zabawie na obiad do babci rzucił jej
pokruszoną garstkę prażonej kukurydzy wydobytą z kieszonki spodni, a zwierzątko ufnie
zaczęło ją jeść. Teraz było to stałym punktem jego biegania po polanie i w lesie.
Niestety kiedy dzieci próbowały karmić ją wspólnie, zwierzątko płoszyło się i
uciekało. Tak więc szybko się do tego zniechęcono i tylko ten chłopiec nadal w drodze
do domu wysypywał jej garstkę jedzenia na piaszczystą drogę, a wiewiórka odważała
się podchodzić do niego bliżej na czas jedzenia. Zaraz potem uciekała w zarośla i w
las.
Dawid, który od tygodnia przychodził na polanę ze sztalugami, zawsze
uśmiechnięty przypatrywał się z odległości karmieniu wiewiórki przez chłopca i
późniejszemu szukaniu jej w krzakach. Przypominało mu to jego dzieciństwo, kiedy do
ogrodu rodziców przychodził rankami z pobliskiego zagajnika gruby jeż. Dawid próbował
karmić go sałatą i zawsze uparcie, lecz bezskutecznie starał się wyśledzić jego
norę. Chłopcu też najwyraźniej nie udawało się ciągle odkryć, w których krzakach
ukrywa się wiewiórka po jedzeniu i którędy ucieka do lasu.
Dawid pracował w sklepie z antykami swojej przyjaciółki z czasów
szkoły podstawowej. Po latach braku kontaktu spotkali się przypadkiem na serii odczytów
uniwersyteckich o malarstwie impresjonistów. Wspólne zainteresowanie sztuką pomogło im
w ożywieniu dawnej znajomości. Kiedy Maria za pieniądze ze spadku po dziadku kupiła
stary sklep z antykami, sama zaproponowała Dawidowi pracę u siebie. Po czterech dniach
namysłu Dawid odszedł z lokalnej gazety, dla której pisał publicystyczne teksty o
środowiskach młodzieżowych i został pomocnikiem Marii w jej sklepie. Był jej
zastępcą, magazynierem i obsługą techniczną na czas remontów i awarii. Maria miała
za sobą studia konserwatora sztuki. Dawid studiował na kilku różnych kierunkach, lecz
do sztuki podchodził wyłącznie z zapałem hobbysty. W sumie świetnie się razem
dogadywali, więc interesy i przyjaźń dobrze się rozwijały.
Ponieważ pracę w sklepie prowadzili na dwie zmiany Dawid miał w tym
miesiącu wolne przedpołudnia, które od pewnego czasu trawił na próbach namalowania
pejzażu polany ze ścianą lasu z tyłu i morzem w tle. Po raz pierwszy malował farbami
olejnymi, zawsze dotąd wolał rysunek różnobarwnymi kredkami. To Maria namówiła go do
wypróbowania tej nowej dla niego techniki, lecz szczerze mówiąc, jak na razie efekty
były bardzo miernawe. Dawid zdawał sobie z tego sprawę i dlatego swoje malarskie
wysiłki ograniczał do półgodzinnego nakładania olejnych plam na obraz. Wolał nie
zniechęcać się tym co wychodziło mu z pod pędzla, próbował też powoli
przyzwyczaić własne poczucie estetyki do swojego nowego dzieła. Resztę czasu spędzał
tu na lekturze gazety i drugim śniadaniu w małej, ocienionej drzewami restauracyjce z
tarasem, dopiero co wybudowanej przy wejściu na polanę. To było
jego ulubione miejsce na przetrwanie południowego żaru słonecznego. Biało malowane
kamienne ściany i marmurowa posadzka długo trzymały chłód powietrza w lokalu. No i
kuchnia też była dobra.
W pewną parną środę, już po rytualnym pacykowaniu płótna,
siedział na tarasie przy stoliku pod zadziwiająco białym parasolem nad porcją omletu z
zimną brzoskwiniową konfiturą i mrożoną kawą. Zupełnie obojętnie przeglądając
wczorajszą brukową popołudniówkę trafił na artykuł o nieokreślonej rasy kundlu,
który przedwczoraj, na pobliskiej ulicy rzucił się raptem na spacerujące
małżeństwo. Oboje zostali groźnie poranieni. Dzięki reakcji przechodniów psa
odgoniono, a potem ogłusznego kamieniami schwytano i zamknięto w schronisku dla
zwierząt, gdzie sprawdza się czy nie jest wściekły. Obok tekstu zamieszczono zdjęcie
psa w klatce. Nie był on duży, głową sięgałby mniej więcej do kolan niewysokiej
osoby. Miał przy tym jamnikowato długi, płaski grzbiet i jakby lisią mordę. Krótka
sierść koloru szarego, albo brudnego. Słowem nic wielkiego, co powinno budzić strach
swym wyglądem. "Na pewno wściekły" - pomyślał Dawid i na sąsiedniej
stronie wczytał się w horoskop Marii.
Pięć dni potem, kiedy wieczorem już po zamknięciu antykwariatu
siedział w małym jazzowym barze pobliskiego hotelu i ze szklaneczką "Białego
Rosjanina" w dłoni rozmyślał wesoło nad numerem telefonu agencji towarzyskiej,
reklamującej się na pudełkach zapałek, ktoś nastawił lokalne wiadomości w barowym
telewizorze. Spiker jako ciekawostkę podawał informację o zauważeniu na jednej z plaż
miasta stadka pelikanów. Miejskie zoo nie zgłaszało żadnej straty, zresztą ptaki
uciekły najpewniej z jakiegoś nielegalnego transportu dla prywatnych hodowców. W końcu
przez portowe miasto próbuje się przemycić różne rzeczy.
Zwierzęta musiały być przy tym źle karmione, albo chore, co
najwyraźniej potwierdza ich nienaturalne ubarwienie. Zaciekawiony Dawid podniósł wzrok
na telewizor i zobaczył wychudzone ptaki z morsko-błękitnym upierzeniem. W domu miał
nawet tubkę farby o takim kolorze. Kiedy w telewizorze przewidywano kolejną upalną
pogodę na jutrzejszy dzień, Dawid wykręcił już numer agencji w automacie
telefonicznym na ścianie baru.
Mimo czasowo oszczędnego podejścia do malowanego obrazu, praca nad
pejzażem zbliżała się do końca. Tak samo zbliżał się koniec miesiąca, w którym
Dawid pracował popołudniami. Któregoś dnia po złożeniu sztalug postanowił, że raz
zjawi się na polanie wczesnym świtem. Chciał zobaczyć to miejsce w porannym chłodzie
i mgiełce. Liczył, że oddanie tego widoku farbami może dodać ciekawego klimatu
obrazowi. Nazajutrz samemu klnąc własne pomysły wstał z łóżka tuż po piątej rano,
wypił kawę z miodem i po truchcie pustawymi ulicami, parę minut po pół do szóstej
zjawił się na polanie. Słońce dawno było na niebie, ale bliskość lasu ciągle
chłodziła powietrze. Na trawie błyszczała jeszcze rosa, a przy brzegu nadmorskiej
skarpy rozwiewały się ostatnie mgielne pasemka. Nie było tu nikogo prócz niego.
Wokół panowała absolutna cisza. Lekki wiatr nie był wstanie wykrzesać z morza
poniżej polany szumu fal. Te ptaki, które już się obudziły milcząco, jakby w
zaspaniu, przelatywały obok. Dawid stał tam bez ruchu chłonąc niesamowity widok. Wtedy
na skraju lasu pojawił się jelonek. Powoli wyszedł z pomiędzy drzew, przystanął i
wręcz majestatycznie zaczął oskubywać z liści najbliższy krzew. Dawid najpierw
wytrzeszczył oczu w zdumieniu, potem poczuł zniechęcenie. Widok polany z tym
zwierzakiem stał się po prostu kiczowaty. Jelonek nieświadom obserwatora spokajnie
zjadał liście.
Przez swój niewielki wzrost sprawiał wrażenie jeszcze
młodego. Był drobny, lekkiej budowy z jednolicie jasnobrązową sierścią na grzbiecie,
czarnymi obwódkami nad kopytami i z białym brzuszkiem. Wysmukłą głowę zdobiło mu
poroże z dwóch rozgałęzionych na końcu rogów. Raptem wiatr wiejący od morza
zmienił kierunek, jelonek podniósł głowę, spojrzał na Dawida, a potem prawie
bezgłośnie skoczył między drzewa. Przez chwilę widać go było w cieniu gałęzi,
potem zniknął w lesie. "Zdumiewające, że te zwierzęta żyją ciągle tak blisko
miasta" - pomyślał Dawid. "Zresztą może to normalne, może dzięki temu
łatwiej mogą przetrwać zimę zjadając jakieś odpadki ze śmietników? Poza tym blisko
miast zimy są chyba łagodniejsze." Parę godzin później, jeszcze przed pracą w
sklepie, tak z ciekawości próbował w bibliotece naukowej odnaleźć w atlasie zwierząt
jakieś informacje o jelonku. Niestety nie mógł trafić na jego zdjęcie z opisem. W
desperacji przejrzał nawet podobne gatunki z innych kontynentów, tam tym bardziej nie
było o nim żadnych informacji.
W weekend Dawid nie pojawił się na polanie. Sobotnie przedpołudnie
spędził na wyprzedaży małego zaniedbanego dworku stojącego wśród jezior
kilkadziesiąt kilometrów od miasta. Nie narzekał, w końcu ten wyjazd był odmianą
ostatnich dni. Na miejscu wynajął mały domek na prywatnym campingu i wyposażony w
służbową gotówkę nabył dla sklepu kilka porcelanowych i drewnianych bibelotów z
przełomu wieku, obraz wymagający kontaktu z konserwatorem i jeszcze parę starych
książek oprawionych w skórę. Resztę dnia spędził na wypożyczonym kajaku, a
wieczorem zafundował sobie kolację w miejscowej knajpie, gdzie zatrzymywali się
szoferacy zjeżdżający z pobliskiej autostrady i gdzie do świtu grano muzykę country.
W niedzielę rano uregulował rachunki, przygotował dla Marii rozliczenie pieniężne,
zapakował kupione rzeczy do wozu, zaliczył spacer wzdłuż jeziora i po obiedzie
wyruszył z powrotem. W sklepie razem z Marią sporządził opis i nową wycenę rzeczy,
część odłożyli do czyszczenia, obraz zabierała Maria do renowacji. Dawid dopiero
przed snem, kiedy słuchał radiowego serwisu, usłyszał o zaginięciu dziecka, ale był
już tak zmęczony, że nie zwrócił na to uwagi. Śniła mu się rzeka.
Następnego dnia, kiedy ze sztalugami zjawił się się na polanie
zaskoczył go jej wygląd. Była strasznie zdeptana, widać było nawet ślady kół
między krzewami. Wokoło jednego z drzew okręcono przerwaną już, szeroką,
biało-czerwoną plastikową taśmę z napisem "Nie wchodzić ! Obszar działań
policji". Dawid zaskoczony całym tym widokiem wszedł to otwartej restauracyjki i
spytał kelnera co tu się działo. Ten zdziwił się, że Dawid nic nie wie i wyjaśnił,
że to policja poszukiwała śladów zaginionego w piątek chłopca, potem dał Dawidowi
do przeczytania poranną gazetę, gdzie opisywano całą sprawę. Obok zdjęcia znajomo
wyglądającego dziecka przeczytał, że chłopiec - Adaś - przyjechał na parotygodniowy
odpoczynek do babci, szybko znalazł sobie nowych kolegów z podwórka, wszyscy wspólnie
bawili się na polanie i leśnej nadmorskiej skarpie. W piątek, kiedy nie wrócił do
domu w porze obiadowej zaniepokojona babcia zaczęła wypytywać o niego dzieci na ulicy.
Te zgodnie stwierdziły, że Adaś wrócił się jeszcze do ich leśnego szałasu po
zapomnianą torebkę prażonej kukurydzy, którą zawsze po zabawie karmił biegającą po
polanie wiewiórkę i więcej go nie widzieli. Policja w poszukiwaniu jakichś śladów
chłopca bezskutecznie przeszukała polanę i las z szałasem, do którego doprowadziły
psy. Rodzice, którzy przyjechali na miejsce, wystosowali apel do porywaczy z prośbą o
kontakt i obietnicą pieniędzy. Dawid przypomniał sobie chłopca, którego obserwował,
gdy ten karmił wiewiórkę. Podziękował kelnerowi za gazetę, w swoim stałym miejscu
rozłożył sztalugi i delikatnymi pociągnięciami pędzla próbował wykończyć
malowany pejzaż. Ale nie mógł się skupić na tym co robi, myślał o zaginionym
dziecku.
Pamiętał jak samemu, będąc w pierwszej klasie zgubił się w lesie
nad jeziorem, gdzie przyjechał pod namiot z rodzicami. Pewnego ranka wymyślił, że
zrobi im niespodziankę zbierając na śniadanie jagody. Wymknął się z namiotu pod
pretekstem zrobienia siusiu, wszedł głebiej w las i w swym zbieraczym zapamiętaniu
kompletnie zabłądził. Znaleziono go przypadkiem po koniec drugiego dnia błąkania się
po lesie. Był bardziej zmęczony niż przestraszony swoją sytuacją. Szczęściem akurat
dopisała pogoda, a dwudniowe odżywianie się jagodami wcale mu nie przeszkadzało.
Brakowało mu tylko czegoś do picia. Noc spędził pod nisko rosnącymi, gęstymi
gałęziami jakiegoś drzewa. W sumie odszedł prawie dwadzieścia kilometrów od namiotu.
Kiedy w końcu odprowadzono go na camping ogromnie wstydził się łez rodziców, głupio
mu było, że tak się o niego martwili. Po rozpoczęciu nowego roku szkolnego poprosił,
żeby zapisali go do harcerstwa. Chciał nauczyć się, jak nigdy więcej się nie gubić.
Coż, dla niego była to przygoda, no i wszystko dobrze się skończyło, ale nie wiadomo
jak czuł się zaginiony chłopiec.
Dawid zauważył, że po polanie kręci się o wiele mniej dzieci niż
zawsze. "Pewnie rodzice zabronili im tu przychodzić" - pomyślał. Potem
spojrzał na miejsce skąd dzieci zawsze wracały z lasu i zauważył nerwowo
przebiegającą między krzakami wiewiórkę. "No tak, ona ciągle na niego czeka.
Już się przyzwyczaiła." Tknięty nagłym odruchem kupił torebkę prażonej
kukurydzy i powoli ruszył w kierunku zwierzątka. Po drodze otworzył paczuszkę i
wysypał sobie trochę kukurydzy na rękę. Nie miał pojęcia czy wiewiórka sprawnie
posługuje się węchem i wzrokiem, a chciał żeby skupiła się na jedzeniu i pozwoliła
mu blisko podejść.
Kiedy był ze trzy metry od zwierzątka zaczął przykucnięty
ostrożnie sypać przed sobą po ziemi ziarna kukurydzy. Wiewiórka wciąż podskakując
nerwowo to w przód, to w tył, zbliżyła się do najbliższych ziarenek. Nieufnie
chwyciła jedną z prażynek, ale natychmiast zaczęła ją chrupać. Dawid uśmiechnął
się. Wiewiórka złapała drugie ziarenko i wsunęła je w kieszonkę na brzuchu. Dawid
zamarł z głupim uśmiechem na twarzy. Przez pierwszy moment myślał, że jednak mu się
zdawało. Ale zwierzątko w tym samym momencie najspokojniej na świecie powtórzyło tą
czynność. Podniosło kawałek kukurydzy i wsunęło go do skórzastej kieszonki. Dawid w
zdziwieniu wyprostował się gwałtownie, a spłoszona wiewiórka w popłochu pobiegła do
lasu. Nie namyślając się wiele ruszył szybko za nią, ale zniknęła mu z oczu zaraz
gdy wbiegł między drzewa. Stanął, rozejrzał się wokól, potem niepewnie ruszył
prosto przed siebie w kierunku, w którym wbiegł do lasu. Zaczął wspinać się pod
górę patrząc na pnie i gałęzie mijanych drzew, lecz nigdzie jej nie widział. Za
jedną z kęp krzaków znalazł małą trawiastą nieckę niewidoczną od strony polany, a
na niej spory szałas złożony z liściastych gałęzi. W odległości przeszło
półtora metra od siebie wbito w ziemię dwie rozwidlone u góry żerdzie, położono no
nich poprzeczkę, a na niej oparto gałęzie tworzące tył szłasu i przednią ścianę,
gdzie pośrodku zostawiono puste miejsce na wejście. Boczne ściany zrobiono z
mniejszych, powbijanych pionowo w ziemię gałązek. Większość wysuszonych liści
pospadała już z gałęzi i w szałasie prześwitywało sporo szpar. Z tyłu gałęzie
były rozsunięte. "To pewnie ten szałas dzieciaków, o którym pisali w
gazecie." - pomyślał przyglądając się z zewnątrz konsrukcji. "Ciekawe czy
same go zbudowały? E, chyba nie. Jest za dobrze zrobiony." Dawid rozejrzał się po
niecce równie pełnej ludzkich śladów, jak polana przed lasem. Potem już bez większej
nadziei na sukces spojrzał za wiewiórką po najbliższych drzewach. Postanowił
przyjść w to miejsce nazajutrz rano. Pomyślał, że być może stąd zauważy którędy
zwierzątko wychodzi z lasu. Wtedy też spróbuje przyjrzeć się jej dokładnie. Wolno
wyszedł z lasu, zabrał sztalugi z restauracji i wrócił do miasta. Jeszcze przed pracą
sprawdził w bibliotece, że workowate wiewiórki żyją wyłącznie w Australii.
Telefonicznie dowiedział się, że w miejskim zoo też nie mieli takich zwierząt.
Wiewiórka workowata na zdjęciu w książce ze zwierzętami,
którą wertował w bibliotece różniła się od zwierzątka, które jadło jego
prażoną kukurydzę.
Był na miejscu koło ósmej. Przed restauracją zaczęli się
właśnie pojwiać pierwsi spacerowicze, kiedy wszedł w las i wspinał się pod górkę w
kierunku niecki. Miejsce z szałasem było ciche, pokryte plamami słońca i cieni liści
drzew. Obszedł szałas dookoła rozglądając się po drzewach. Nie było to nic
specjalnego. Zwykły las, zwykłe drzewa, tyle że wiewiórka, która wczoraj gdzieś
tędy przebiegała nie figurowała w żadnym atlasie zwierząt. Dawid zajrzał do wnętrza
szałasu. Ktoś nazrywaną, pożółkłą trawą wyłożył go w środku. Było tam
całkiem przytulnie. Dawid najpierw usiadł po turecku w progu, ale po chwili wyprostował
nogi na zewnątrz i położył się w środku z rękami pod głową. Rozluźnił się i
leniwie, wręcz w błogości obserwował przez gałęzie z resztkami liśćmi wolno
przesuwające się nad lasem słońce. Las nagrzewjąc się zaczął sennie pachnieć
żywicą i ziołami. Dawid poczuł się zupełnie jak gdyby znów miał czternaście lat i
spał upalną nocą w otwartej stodole pełnej siana. Leżąc wykręcił się i patrzył
teraz przez rozsunięte gałęzie tylnej ściany szałasu. Rosły za nią młode pokrzywy
z dzwoneczkowatymi, białymi kwiatami. Kiedy był dzieckiem delikatnie odrywał kwiaty od
rośliny, brał w usta ich zerwaną końcówkę i zsysał słodki nektar. Wysunął rękę
z pod głowy w kierunku pokrzyw, ale było mu niewygodnie sięgnąć do kwiatów w tej
pozycji. Wstał z pleców, podniósł się i obszedł szałas dookoła. Przy tylnej
ścianie gałęzi zobaczył tylko podeptaną trawę. "Tak. Czyżbym się
zdrzemnął?" - mruknął do siebie.
Przeciągnął się, wrócił do szałasu i spojrzał przez
gałęzie. Białokwietne pokrzywy spokojnie wygrzewały się w słońcu. Dawid
przyglądał im się wręcz bezmyślnie. Wyszedł na zewnątrz, znowu obszedł
konstrukcję z gałązi, lecz z tyłu była wyłącznie trawa. Kucnął i porozgarniał
złamane źdźbła, ciągle nie znajdując tam niczego innego prócz trawy. Burza myśli
przelatywała mu przez głowę, kiedy wracał do środka szałasu. Pokrzywy uparcie rosły
za szczeliną w tylnej ścianie. Dawid usiadł i bardziej rozsunął na bok gałęzie
szałasu, a potem patrzył oszołomiony przez powstałą dziurę. Nie widział tam drzew
na wzniesieniu skarpy, o których wiedział, że rosną za szałasem, tylko zarośla
paproci na pagórkowatej łące.
Zaskoczony odkryciem długo siedział, jakby zaglądając do nowego
lasu przez otwór w ścianie szałasu. Absolutnie nie rozumiał jak możliwe jest, że
widzi to co widzi. Ostrożnie wysunął rękę między gałęziami na drugą stronę. Nic
się nie wydaarzyło. Dotknął pokrzyw i zerwał ich kwiat. Kiedy cofnął rękę, kwiat
był nadal w palcach. Podniósł go do ust i w zdziwieniu wyssał słodki nektar. To
wszystko sprawiało bardzo realne wrażenie. Powoli przełożył przez otwór głowę. Po
drugiej stronie było chłodniej i bardziej wilgotno. Wysunął się trochę bardziej,
odwrócił i jeszcze bardziej zdziwiony zobaczył, że jego ciało nie wystaje na
zewnątrz szałasu, ale właśnie wsuwa się do jego środka przez tylną ścianę.
Przestraszony cofnął się gwałtownie. Znowu siedział normalnie przed gałęziami,
plecami do wyjścia. Powtórzył eksperyment wysuwając się aż do kolan, co pozwoliło
mu wyjrzeć przez wyjście drugiego szałasu. Dookoła widział wysokie paprocie, a dalej
coś jakby białe brzozy. Na pewno nie do tego lasu wszedł rano. Znowu się cofnął i
ponownie siedział przed dziurawą, tylną ścianą pierwszego szałasu. Gorączkowo
zaczął myśleć, kogo zawiadomić o swoim odkryciu. Radio? A może policję? No dobrze,
a co to da? A jeśli wezmą go za czubka? Wystarczy, że przez czas wyjaśnień jacyś
chuligani rozwalą szałas i już nic nie będzie mógł udowodnić. A jeśli ten fenomen
trwa tylko przez tą chwilę i za moment całkiem , na zawsze zniknie, to jak kogokolwiek
o nim przekona? Boże ! A gdyby to przestało działać, kiedy do połowy wystawał po
drugiej stronie? Co by sie z nim stało? Tą ostatnią myślą tak się przestraszył, że
aż wyskoczył z szałasu i stanął z boku patrząc na niego nieufnie. Trwał tak prawie
bez ruchu przez kilkanaście minut bijąc się z myślami i roztrząsając różne
pomysły. Raptem z pod gałęzi wybiegła wiewiórka. Stanęła zaskoczona jego widokiem,
a kiedy patrzyli na siebie zdziwieni Dawid zobaczył skórzastą torbę na jej brzuchu.
Po chwili zaskoczenia zwierzątko skoczyło naprzód
między drzewa, w kierunku polany nad morzem. "A, to stąd się wzięłaś." -
pomyślał. "Hm, chwileczkę żadne zwierze instynktownie nie przejdzie przez rzecz,
która zaraz miałaby przestać istnieć. Bez względu na to, czy chodzi o most nad
przepaścią, czy o takie przejście do drugiego lasu. Tak myślę. A to znaczy, że to
przejście nie zniknie tak zaraz. Policja przeszukiwała już to miejsce, dzieciaki boją
się teraz wchodzić do lasu, z reguły nikt inny tu się nie włóczy. Więc myślę, że
mógłbym spróbować. O.K. jestem idiotą, ale chcę to zobaczyć dokładnie." Dawid
odetchnął, rozejrzał się wokół siebie, potem znowu wszedł do szłasu i ostrożnie,
powoli przecisnął się przez dziurę całkiem na drugą stronę. Tam usiadł w środku
identycznego szałasu. Obejrzał się za siebie. Przez dziurę w tylnej ścianie widział
swój znajomy, normalny las.
Wyszedł z pod gałęzi i rozejrzał się po drugiej polanie. Na jej pagórkach rosły
wysokie na przeszło metr, wysmukłe, intensywnie zielone paprocie. Teren był jasny,
dookoła porośnięty drzewami, które od prawdziwych brzóz różniły się dużymi,
plackowatymi liściami z meszkiem. Delikatnie odgarniając rośliny, ruszył cały czas
prosto przed siebie tam, gdzie jak mu się zdawało rzednie liczba drzew. Rzeczywiście po
kilkunastu metrach lasku trafił nad brzeg rzeki. Woda była krystaliczna, a nurt
niespiesznie przemywał szare kamienie dna. Na drugim brzegu odległym o jakieś pięć,
sześć metrów rosły wysokie, ciemne, iglaste drzewa, tworząc mroczny las zupełnie
inny od tego, z którego przed chwilą wyszedł. Jak daleko mógł sięgnąć wrokiem
wzdłóż rzeki, nie widział żadnej budowli, ani człowieka. Przyglądając się wodzie
zauważył ryby. Wyglądały na węgorze, ale miały czerwony, ostry grzbiet i płetwy jak
okonie. Słyszał śpiew ptaków, lecz żadnego nie mógł wypatrzeć w gałęziach drzew.
Dawid bał się, że jeśli odejdzie gdzieś dalej to zgubi powrotną drogę do szałasu.
Podszedł do brzegu rzeki i nazbierał dużych, płaskich kamieni, które przy wejściu do
lasu ułożył w rurkowatej trawie na kształt trójkąta wskazującego kierunek prosto na
niewidoczny stąd szałas. W obawie żeby znak nie zainteresował jakiegoś przechodnia
przykrył go odrobinę zerwaną trawą. Potem jeszcze wszedł do lasu i złamał parę
białokorych gałęzi, które wbił w brzeg rzeki i umocnił kamieniami na przedłużeni
lini szałas - trójkąt. "No, wygląda to nawet na młode drzewka, nie powinno
wzbudzać podejrzeń. Szkoda tylko, że pokaleczyłem inne drzewo, ale lepszy wandalizm
niż zgubienie drogi powrotnej." - pomyślał. Złamał jeszcze jedną, grubszą
gałąź i używając jej po oberwaniu liści jako wędrownego kija, ruszył w dół
rzeki.
Szedł brzegiem lasu pilnie rozglądając się dookoła. Po jakiejś
godzinie wędrówki, za kolejnym, siódmym zakrętem rzeki zobaczył dym unoszący się
zza gęstych drzew przy niedalekiej, kamienistej plaży. Stanął za jakimś pniem i
ostrożnie zaczął wypatrywać ruchu w tamtym miejscu. Nie wiedział dlaczego
instynktownie zachowuje taką ostrożność. Stał długo, ale w końcu zobaczył, jak
ktoś wychodzi na plażę. Z odległości wyglądał jak grube dziecko w czarno-zielonym
ubraniu. Miało ono ze sobą jakby dwa metalowe wiadra, które najpierw umyło w rzece, a
potem z pełnymi wody wróciło między drzewa. "Czyżby harcerze?" -
zastanowił się Dawid. Myślał chwilę nad tym, później sam zaskoczony własną
decyzją wszedł głębiej w las i bardzo ostrożnie, cicho, zaczął iść w kierunku
dymu. Kiedy usłyszał dżwięki kucnął i poruszał się dalej na kolanach. "Rety,
jeśli mnie tak zobaczą, pomyślą pewnie, że jestem jakimś zboczonym
podglądaczem." Mimo, że był już bardzo blisko i rozróżniał rozmowy, ciągle
nie mógł zrozumieć języka. Wreszcie zaczął się czołgać. Wysuniętym kijem
powolutku odsunął gałąź włochato-liściastego krzaka, pod który wpełz i ujrzał
cały obóz rozbity na polanie.
Dawid wiedział, że las którym wędruje różni się od tego, gdzie
znalazł szałas dzieci. Wejście do niego było zupełnie fantastyczne, jakby ze starych
zabaw z dzieciństwa, były tu inne rośliny i inne zwierzęta. Ale mimo wszystko ta
odmienność świata, w którym przebywał ciągle jeszcze nie docierała w pełni do jego
świadomości. Dopiero teraz z przytłaczającą przestrachem świadomością zrozumiał,
że znajduje się w świecie raczej obcym człowiekowi. Przed nim nie było obozu
harcerzy. Po polanie kręciły się karły. Były masywne, z długimi czarnymi i rudymi
włosami, zebranymi w kity na plecach. Część z nich miała na sobie stalowe
półpancerze, wszyscy byli uzbrojeni co najmniej w ciężką, wygiętą szablę. Ale
widać też było topory z podwójną siekierą i kołczany z krótkimi, wygiętymi
łukami. W cieniu drzew stały konie potężnej budowy, lecz niewiele większe od kuców.
Był też tam drewniany wóz załadowany skrzyniami. Obok stał prymitywnie wyglądający,
mimo ozdobnych frędzli, namiot ze spłowiałego płótna, przypominający proste
indiańskie tipi. Na środku polany, otoczone rzecznymi kamieniami płonęło ogniska, a
nad nim pieczono jakieś zwierze. Drugie, nieżywe leżało obok. Dawid rozpoznał
kształt jelonka z nadmorskiej skarpy. Zawieszona na grubej gałęzi drzewa na skraju
obozowiska wisiała drewniana klatka. Dawid myślał przez chwilę, że to rodzaj
spiżarni. Potem zobaczył w niej chłopca. Więzień na pewno nie pochodził z lasu
karłów. Miał na sobie zabrudzone sportowe buty, podrapane kolana schowne były w
krótkich, poszarpanych spodenkach. Na koszulce z krótkim rękawem, z pod śladów błota
wyglądałażółta twarz Burta Simpsona. Nie było wątpliwości.
To musiał być zaginiony dzieciak.
Dawid na prawdę się bał. Widok małych, umięśnionych facetów,
chodzących z archaiczaną bronią w ręku, gadających nigdy nie słyszanym przez niego
językiem i trzymających w klatce człowieka jednoznacznie mówił, że trafił w
miejsce, gdzie rządzi siła, a jego pojęcie prawa może być abstrakcją. To znaczy, że
jeśli ktoś go znajdzie, to przy dużym szczęściu wyląduje w klatce. Jeśli będzie
miał pecha, kto wie czy nie skończy na rożnie. To również oznacza, że absolutnie
nikt nie pomoże chłopcu. Przecież nie uda mu się tu sprowadzić żadnej policji, czy
wojska. Zanim opowie komukolwiek o wszystkim, wpakują go w kaftan bezpieczeństwa. Jeśli
udałoby mu się przekonać rodziców chłopca i z pomocą ich pieniędzy, prywatnie
zwerbować jakichś ochroniarzy, to i tak nie wiadomo jak długo to potrwa, i jak długo
będą tu obozować karły. Desperacko szukając rozwiązania pomyślał nawet o sobie,
ale zaraz odrzucił ten pomysł jako idiotycznie śmieszny. Zresztą nie miał nawet
scyzoryka, żeby użyć go jak broni. Powolutku, ostrożnie wycofał się z pod krzaka i
cicho wszedł głębiej w las, a potem dotarł aż za zakręt rzeki. Im dłużej myślał
o tej sytuacji, tym bardziej miotały nim sprzeczne uczucia. Z jednej strony mógł być
ostatnią sznsą dla chłopca, z drugiej nie miał pojęcia o uwalnianiu zakładników. W
końcu, z pewnym fatalizmem zdecydował. Przecież był człowiekiem.
Nocą karły wystawiły pod klatką strażnika. Część zasnęła w
namiocie, część pod wozem. Dwóch drzemało po obu stronach ogniska. Noc była
chłodna, bezwietrzna i rozświetlana gwiazdami. Dawid długo czekał aż do pierwszej
zmiany warty. Wtedy zszedł z drzewa na które wspiął się wczesnym zmierzchem. Ukryty w
jego gałęziach obserwował z góry obóz. Raz tylko przeżył chwilę grozy, gdy jeden z
karłów wybrał sobie to miejsce na załatwienie wieczornych potrzeb. Dawid modlił się,
żeby kurdupel nie spojrzał w górę. I udało się, nikt go nie zauważył. Teraz kucał
w zaroślach na skraju polany i obserwował strażnika pod klatką. Ten przez jakiś czas
spacerował pod drzewem, wreszcie zmęczony oparł się plecami o pień. Dawid odczekał
moment i zaczął rzucać kamykami z brzegu rzeki w krzaki zacienione przez pełgające
ognisko pniem drzewa. Strażnik najpierw spojrzał w tamtą stronę, potem leniwie ruszył
w kierunku dźwięków. Kiedy był już w cieniu i minął ukrytego Dawida, ten długim,
płynnym krokiem wyszedł z zarośli biorąc zamach kijem. Strażnik usłyszał go,
zdołał odwrócić się do połowy, kiedy rozpędzony kawałek drewna z cichym odgłosem
wszedł mu pod szczękę miażdżąc krtań. Uderzenie było tak silne, że karzeł nie
zdążył chwycić się za szyję, a już leżał na trawie. Dawid błyskawicznie usiadł
mu na piersi i zrozpaczony próbował zasłonić mu usta rękami, żeby biedak nie wydał
żadnego dźwięku. Planował ogłuszyć go uderzeniem w głowę, ale nie trafił i teraz
wszystko wydawało się stracone. Karzeł szarpał się pod nim w milczeniu z
wytrzeszczonymi oczami, raptem znieruchomiał. Dawid, który prawie przykrywał go sobą,
zdezorientowany patrzył mu z bliska w twarz. Kiedy zobaczył jego zeszklone oczy z
dreszczem zsunął się w trawę. Karzeł nie żył. "Jezu !
Zabiłem go ! Wsadzą mnie za to na dożywocie !" - pomyślał spanikowany.
"Zaraz, co ja bredzę? Zabiją mnie na miejscu, kiedy zobaczą co zrobiłem z ich
kumplem. I po co się mały durniu odwracałeś? Czy nikt nie słyszał?" Spojrzał w
kierunku reszty obozu, ale nic się tam nie działo. "Trzeba się spieszyć, trzeba
dalej robić tak, jak wymyśliłem."
Podczołgał się pod pień drzewa i wstał obok klatki. Jej podłogę
miał na wysokości ramion. W środku spał skulony chłopiec. Dawid wsunął przez
drewniane pręty rękę i położył ją na ustach dziecka. Chłopiec obudził się,
szarpnął, ale przytrzymany nie wydał żadnego dźwięku. Spojrzał przerażony na
Dawida, a on uśmiechnął się łagodnie i położył na swoich ustach palec drugiej
dłoni mrugając porozumiewawczo okiem. Po chwili chłopiec zrozumiał i próbował
kiwnąć głową. Dawid powoli zdjął dłoń z jego ust. Chłopiec patrzył na niego
wytrzeszczonymi oczami, ale milczał. Dawidowi, który wciąż uśmiechał się i gestem
nakazywał ciszę, ulżyło. Ogromnie bał się reakcji chłopca, czy nie zacznie
krzyczeć niszcząc szansę ucieczki. Teraz Dawid przyjrzał się klatce.
Wszystkie drewniane pręty łączone były grubym sznurem i ze
sznura były zawiasy, ale zamknięciem była toporna żelazna kłódka. Dłońmi dał
chłopcu znać, żeby cicho na niego czekał, a sam podczołgał się z powrotem do
martwego karła. Powoli wyjął z pochwy jego szablę i wrócił do klatki. Zaczął
delikatnie przecinać sznury zawiasów. Szabla była ostra jak brzytwa, ale cięcie szło
powoli, bo Dawid bał się, że przy silniejszym nacisku ostrza powróz zacznie
skrzypieć, albo klatka się rozkołysze. Wreszcie udało się, ostrożnie otworzył
drzwczki i zawiesił je na kłódce. Wbił niepotrzebną szablę w ziemię, wsunął do
klatki ręce i wyciągnął z niej chłopca. Nie puszczając milczącego dziecka wycofał
się na skraj polany i powoli, żeby nie nahałasować zanurzył się w wysokich krzakach.
Kiedy był po drugiej stronie przyspieszył kroku. W ciągłym milczeniu, z chłopcem na
rękach zatoczył w lesie łuk aż do miejsca, z którego w dzień zobaczył dym ogniska.
Tutaj postawił chłopca na trawie i przyklęknął przed nim.
- Cześć. Jestem Dawid. A ty?
- Adaś. - chłopiec miał wystraszony głos.
- Nie bój się. Uciekniemy do twoich rodziców, do domu.
- Nie znam drogi, zabłądziłem. - chłopiec był bliski płaczu
Dawid pogłaskał go po głowie, a po chwili mocno przytulił.
- Nie martw się. Wiem jak trafić do szałasu. Właśnie tak tu
wszedłeś, prawda?
- Goniłem wiewiórkę, ona przebiegła dziurą między
gałęziami, a ja chciałem za nią i wtedy oni mnie złapali nad rzeką, i włożyli do
klatki, i ... - chłopiez zaczął płakać.
Dawid przestraszył się, że ich usłyszą. Wziął chłopca na ręce
i ruszył szybko w górę rzeki.
- Ja też wszedłem tu przez szałas, wiesz? - starał się
zdyszanym szeptem uspokoić dziecko - I też widziałem twoją wiewiórkę. A potem
podkradłem się do ich obozu i zobaczyłem ciebie, i pomyślałem, że muszę ci pomóc.
A ty byłeś ogromnie dzielny, że nie krzyczałeś, kiedy byłem przy klatce. Ile masz
lat?
- Osiem. Naprawdę byłem dzielny?
- Tak mały, a teraz przytul się, musimy jak najszybciej wrócić
do naszego lasu.
Po minięciu drugiego zakrętu rzeki od obozu, Dawid postawił chłopca
na ziemi i dalej ciągnął go za rękę. Obaj dyszeli ze zmęczenia, ale starali się nie
zwalniać kroku. Kiedy mijali trzeci zakręt usłyszeli w ciszy nocy jakiś szelest.
Spanikowany Dawid odwrócił się za siebie, ale nikogo nie zobaczył. Za chwilę
słychać już było wyraźnie, ciężki tupot. Ale nie za nimi, a po drugiej stronie
rzeki. Obaj przestraszeni, lecz wciąż nie przerywając szybkiego marszu, zaczęli w
świetle gwiazd spoglądać na drugi brzeg. Adaś zobaczył go pierwszy. Równolegle do
nich, pod mrocznymi drzewami po drugiej stronie wody biegł pies. Robił to w milczeniu i
nie spuszczał z nich wzroku. Nie był duży, sięgał najwyżej do kolan. Wydawał się
ruchomą, szarą plamą. Dawid rozpoznał go. Widział zdjęcia takiego psa, jeśli to w
ogóle był pies, w gazecie. Przypomniał sobie artykuł o prawie zagryzionych ludziach.
Zaczął kalkulować, czy to zwierze da radę przeskoczyć rzekę. Co będzie, jeżeli to
zrobi? Nie mają nawet kija, którym zabił karła, zostawił go przy klatce żeby nie
przeszkadzał w ucieczce. Tak się tym zdenerwował, że pomyliła mu się liczba
zakrętów. Nie wiedział, czy minęli już piąty, czy szósty. Nie wiedział, czy
patrzeć na biegnącego psa, czy wypatrywać gałęzi wbitych na brzegu rzeki. Adaś był
co raz bardziej zmęczony, co raz bardziej ciągnął w tył rękę Dawida.
- Już nie mogę - wykrztusił chłopiec
- Jeszcze troszeczkę. Odpoczniemy zaraz za tym zakrętem.
Dotruchtali tam i stanęli głośno oddychając. Chłopiec usiadł na
trawie. Leśny pies też stanął, a potem zaczął kręcić się po brzegu wchodząc
łapami do wody. Nie wydawał z siebie żadnych warknięć.
- Boję się go. - Adaś zalękniony patrzył na psa. - Czy skoczy
do nas?
- Nie wiem, to chyba za daleko. Dlaczego nie chce przepłynąć?
- Może nie umie?
- Raczej boi się czegoś w wodzie. Może jakichś drapieżnych
ryb?
- Widziałem, że karły też nie wchodziły do wody. Czy daleko
jeszcze?
- Nie wiem, pomyliłem liczbę zakrętów rzeki. Musimy szukać
gałęzi wbitych na brzegu.
- Takich, jak tamte? - chłopiec wskazał ręką na ledwo widoczne
z odległości, jakby kije rąsnące nad wodą.
- Chyba tak. Chodź, to już blisko.
Kiedy ruszyli, pies znów zaczął iść
równo z nimi. Przy gałęziach, które bez większego trudu dało się wyciągać z
ziemi, bo rzeczywiście były zostawionym znakiem, Dawid odwrócił się plecami do rzeki
i ruszył do lasu macając nogą ziemie. Znalazł w ten sposób trójkąt z kamieni.
Kazał stanąć w tym miejscu chłopcu, a sam wrócił do gałęzi. Wyrwał je wszystkie i
zadeptał miejsce wbicia, potem poprzerzucał je na drugi brzeg rzeki. Nie chciał
zostawiać tu rzadnych, aż tak wyraźnych śladów dla karłów. Pies za wodą nie
uciekł przed gałęziami, stojąc na sztywnych nogach ciągle im się przyglądał. Dawid
wziął Adasia za rękę i starając się iść ciągle prosto wszedł między drzewa i
paprocie. Kiedy przeszli tak parę metrów usłyszeli raptem głośny plusk wody.
Najwyraźniej pies próbował jednak dostać się na drugi brzeg. Obaj spojrzeli na siebie
z napięciem i już chcieli uciekać, gdy dobiegł ich niesamowity skowyt zwierzęcia.
Coś zadawało mu okropny ból. Słyszeli plusk wody, jakby z gwałtownej szamotaniny i za
chwilę wszystko ucichło. Dawid z chłopcem ciągle stali nieruchomo patrząc w kierunku
rzeki, ale żadne zarośla z tamtej strony nie poruszały się, nie słyszeli żdanych
dźwięków.
- Chyba mu się nie udało, więc jednak było coś w wodzie. -
wyszeptał Dawid.
Odwrócił się i dalej pociągnął chłopca za sobą. Wkrótce drzewa
się przeżedziły i weszli na pagórkowatą polankę. Dawid posadził sobie Adasia na
barkach, a chłopiec z wysokości zobaczył kawałek szałasu. Podbiegli tam i kucnęli
przed wejściem. Dawid pierwszy wszedł do środka. Podobnie ostrożnie jak za pierwszym
razem, włożył najpierw w rozsunięte gałęzie rękę i cofnął ją z powrotem. Nic
się nie stało. Wtedy powoli zaczął przechodzić na drugą stronę. Kiedy był w
połowie poczuł ciepłą noc i zapach morza. Na pewno wracali w dobre miejsce. Jak już
był na drugiej stronie, wyciągnął ręce i pomógł przez dziurę przejść chłopcu.
Wyszli z szałasu na znajomą, małą, trawiastą nieckę. Dawid zaczął rozwalać
szałas. Wyciągał z ziemi gałęzie bocznych ścian i rozrzucał jak najdalej. Chłopiec
patrzył na to w milczeniu. Wreszcie kiedy zostały już tylko dwa widełkowato
zakończone kije, wbite głęboko w ziemie zapytał:
- Dlaczego pan go zniszczył? Żeby nie gonili nas aż tutaj?
- Też. Ale również, żeby żadne zwierze więcej tu nie
weszło, jak poprzednio zrobił to taki sam szary pies. I żeby nikt nie wszedł na tamtą
stronę.
- Dlaczego?
- To inny świat. Nie nasz. Nie wiadomo co by się mogło stać.
Nie wiadomo jakie byłyby ofiary. Lepiej nie znać drogi na drugą stronę.
- A co teraz ze mną? Czy pójdziemy już do mojej babci? Jestem
głodny. I chcę pić.
- Poczekaj, chyba najpierw musimy pogadać o paru rzeczach.
Idziemy do mnie, tam coś zjemy i wymyślimy co dalej. O.K?
Chłopca znaleziono następnego dnia, śpiącego w lesie na skarpie
przy piaszczystej drodze, koło nowej dzielnicy na wzgórzu. Adaś twierdził, że kiedy
pobiegł do lasu, to chciał potem zobaczyć co jest dalej na skarpie, potknął się,
sturlał gdzieś w dół, a potem już nic nie pamięta. Śniło mu się tylko, że
chodził po jakimś lesie. Na tą historię umówił się z Dawidem. Chłopca zbadano i
ogłoszono, że jest zdrowy, tyle że posiniaczony, brudny i wygłodzony, co mogłoby
potwierdzać jego opowieść. Od uderzeń i ze strachu mógł dostać szoku i błąkał
się pewnie półprzytomny po lesie. Ze względów bezpieczeństwa zabroniono dzieciom bez
opieki dorosłych wchodzić do lasu. Zresztą dzieci nie chciały już się tam bawić, bo
ktoś zniszczył ich szałas. Dawid dowiedział się, że to nie one go zbudowały, że
był już w lesie. Dzieci dołożyły tylko kilka gałęzi na zewnątrz i wrzuciły do
środka zerwaną trawę. Kiedy to robiły, cieszyły się. że będą mogły bawić się w
Indian, albo w rycerzy w zamku, albo w Robin Hooda. Wchodziły do środka ile tylko się
ich zmieściło i wymyślały, czym dzisiaj będzie szałas i gdzie z niego wyjdą. Na
przykład umawiały się poważnie i uroczyście, że to statek kosmiczny, a one właśnie
wylądowały na obcej planecie. Potem wybiegały z szałasu i między drzewami
przeżywały fantastyczne przygody. Dawid przypomniał sobie jak sam bawił się tak w
dzieciństwie. W znalezionym na wysypisku starym, wielkim kufrze zrobił sobie z innymi
dziećmi z podwórka tajną bazę, która zawsze była dla nich czymś innym. Raz
czołgiem na wojnie, a raz skarbcem piratów. Kiedy bawił się tak ostatni raz,
wyobrażano sobie, że to dom czarownika, który włada różnymi potworami. Nocą kufer
spłonął, nie wiadomo dlaczego.
O całej sprawie rozpisywano się przez cztery dni. Potem
zainteresowanie mediów skupiło się na problemie fali włamań do mieszkań, których
właściciele wyjechali na wakacje. Zresztą Adasia już nie było w mieście. Na drugi
dzień po znalezieniu, rodzice wrócili z nim do domu. Tymczasem Dawid skończył swój
obraz. Pejzaż wyszedł paskudnie. Nawet Maria zgodziła się, że lepiej radzi sobie z
rysunkiem kolorową kredką. Dawid odwiedził schronisko dla zwierząt. Tam dowiedział
się, że szary pies, o którego pyta, został uśpiony ze względu na przejawianą ostrą
agresję. Na plaży nikt już więcej nie widział niebieskawych pelikanów. Dawid
przychodził teraz na polanę popołudniami, ze szkicownikiem i garścią kredek. Rysował
wiewiórkę upychającą prażoną kukurydzę w kieszonce na brzuchu.
Gdynia 1994-07-29