Przedsionek Nieba
Autor : Rafał Orłowski
HTML : Argail
Czasami życie wygląda jak więzienie
Są oni i jesteśmy my. Mali ludzie Uwięzieni w swych małych życiach
Czasami brak nam wiary. Myślimy że, nic już nie można zrobić.
A czasami my sami jesteśmy przyczyną swoich nieszczęść.
Wszyscy możemy się uwolnić. Uwolnić od siebie samego,bo tylko my
siebie więzimy.
Czy też nie...
Dziękuję Agnieszko. Gdyby nie Ty, nigdy bym nie zobaczył.
Był to wręcz prześliczny dzień. Jasne nieskalane promienie słońca
przebijały się przez firanę wiszącą nad dużym oknem mieszkania
Avena Howarda.
Na drewnianym, bujanym fotelu siedział siwy starzec. Słońce oświetlało
lewy profil jego pomarszczonej twarzy. Staruszek wpatrywał się w białą
ścianę bez żadnego wyrazu.
Trzasnęły drzwi wejściowe. Do pokoju wbiegł syn Avena, Motis. Czarne
włosy delikatnie obejmowały jego spoconą głowę.
Dziadku! Dziadku! - wykrzyknął chłopiec i podbiegł do starca.
Chwycił go za rękę i lekko potrząsnął nią.
Motis !? - starzec uniósł delikatnie głos spoglądając na chłopca z
uśmiechem.
Wiesz co to są ptaki ? - zapytał chłopiec niecierpliwie oczekując
odpowiedzi.
Dlaczego pytasz aniołku ? - zdziwił się zadanym pytaniem.
Pani w szkole powiedziała - zaczął - że kiedyś po niebie fruwały
ptaki i , że ludzie nazywali nasze Niebo Ziemią.
Staruszek wyraźnie posmutniał lekko marszcząc brwi , a swój wzrok
powtórnie skierował w kierunku białej , nieskalanej ściany.
Powiedz Dziadku , powiedz. - niecierpliwił się chłopiec teraz już wręcz
szarpiąc staruszka za ramię.
Dobrze już dobrze. Wszystko ci opowiem, tylko mi nie przerywaj. -
oznajmił układając wnuka na swych starych, wysłużonych kolanach.
Twoja prababcia nieboszczka - zaczął - Często opowiadała o białych,
prześlicznych, skrzydlatych stworzeniach. Unosiły się nad brzegiem
morza, wolne niczym anioły. Często siadała na plaży wraz z moim
ojcem oglądając te piękne istoty na tle zachodzącego słońca. Wtedy
nie było jeszcze Przedsionka Nieba, ani DowellExpresu. Ludzie
przemieszczali się powietrznymi maszynami...- przerwał i kaszlnął
kilkakrotnie - Niebo wyglądało wtedy inaczej, ale wojna wszystko
przerwała.
Jaka wojna Dziadku ? - zapytał malec.
Widzisz Motis, całe Niebo było podzielone na odmienne kraje, nie było
jedną całością jak dziś. Ludzie zamieszkujący te kraje, stale
walczyli między sobą.
Dlaczego walczyli? - zdziwił się chłopiec.
Dziś nikt już nie pamięta. Wtedy było tylu złych ludzi, oni sami
znajdywali powody do walki. Na całe szczęście..., a może nieszczęście
wojna nie była tak groźna jak oczekiwano i wciąż tu jesteśmy. Lecz
nie ma już złych ludzi. Nie ma też używek, które zatruwały ich mózgi.
Wszystko jest nieskalane, ale czy tak miało wyglądać Niebo naszych
przodków ?
Chłopiec coraz mniej rozumiał z wypowiedzi starca, chciał tylko
dowiedzieć się czegoś o ptakach.
Starzec zamilkł. Ciągle wpatrywał się w gładką powierzchnię
bialutkiej ściany i siedział bez ruchu.
Motis podbiegł do telewizora, włączył go i obrócił głowę w stronę
dziadka. Staruszek miał zamknięte oczy. Jego prawa ręka zwisała bezwładnie
z fotela. W tle donośnie brzmiał męski głos wydobywający się z
odbiornika telewizyjnego. "DOWELLEXPRES PRZEWIEZIE CIE PRZEZ PRZEZ
PRZEDSIONEK NIEBA. JESTESMY JEDNA RODZINA. SZANUJMY SIE."
ROZDZIAŁ 1
PROJEKTANT
W kącie obszernego pomieszczenia paliła się lampka nocna. Ekran
monitora odbijał się w ciemno brązowych oczach Motisa. Projektował
on kolejny ślizgacz. Projekt pochłonął już sześć miesięcy jego
życia. Dzisiaj zamierzał go skończyć. Kredyty na koncie już mu się
kończyły , jak również czas na wykonanie projektu przewidywany w
kontrakcie z firmą DowellSolar.
Drzwi jego biura gwałtownie się otworzyły. Postać o krępej sylwetce
wtargnęła do środka. Był to Alex Kane , szef Motisa.
Motis - krzyknął - Dzwonili z DowellSolar. Stracili cierpliwość i
chcą zobaczyć twój ostatni projekt ślizgacza. Masz im go dostarczyć
osobiście - uśmiechnął się.
Dlaczego nie przesłać im danych przez komputer? - zapytał Motis
oczekując wyjaśnienia.
Alex Kane zmarszczył czoło i przeczesał ręką swoje długie, czarne
wąsy.
Pan Dowell chce z tobą rozmawiać. Chce żebyś najpóźniej pojutrze
stawił się w głównej siedzibie DowellSolar.
Właśnie kończę mój projekt , ale nie wiem czy zdążę przejechać
taki kawał drogi w tak krótkim czasie - oznajmił spokojnie.
Alex zbliżył się do niego.
Musisz tam pojechać skoro sam Dowell chce z tobą rozmawiać. To może
być twoja życiowa szansa.
Motis spojrzał prosto w niebieskie oczy podekscytowanego szefa i uśmiechnął
się.
Oczywiście , że pojadę. Wyruszę już z samego rana.
Kane zrewanżował się uśmiechem po czym opuścił biuro.
Motis przycisnął jeszcze kilka klawiszy klawiatury , otworzył kieszeń
stacji dysków i wyciągnął z niej dysk wielkości guzika.
*
Nad Ave Marino wschodziło słońce. Motis Howard zamykał drzwi
swojego mieszkania. W ręku trzymał białą torbę podróżną. Zszedł
po schodach i wyszedł frontowymi drzwiami czteropiętrowego budynku.
Przed wejściem stał jego biały ślizgacz. Slizgacz był typowym
pojazdem jego czasów. Opływowa kabina osadzona na pięciu obieżnikowanych
kulach miała mniejsze szanse poślizgu od jej poprzedników. Dzięki
pomysłowemu układowi kierowniczemu pojazd poruszał się równie
dobrze do przodu i do tyłu jak i na boki lub ukośnie. Niewygodne szyby
zastąpiono nowoczesnymi monitorami , światła były więc zbędne. A
wszystko napędzane energią słoneczną , którą można było składować
w zapasowych akumulatorach , lub zastąpić prądem , który i tak
pochodził z tego samego źródła. Nadano mu więc sarkastyczne imię.
Howard wsiadł i ruszył w drogę.
*
Podróż trwała już około dziesięciu godzin. Motis robił się
znużony. Myślał o tym , żeby coś zjeść i odświeżyć się.
Slizgacz poruszał się szybko, ale niebo zachmurzyło się już sześć
godzin temu i jazda nie była zbyt przyjemna z powodu bezustannego
deszczu.
Cholerni farmerzy , ciągle im za sucho - wyszeptał z oburzeniem.
Wokoło było pusto. Zadnych zabudowań , tylko droga bez końca , która
wydawała się tonąć w oceanie pól.
Nagle ślizgacz począł zwalniać , aż wreszcie zupełnie się
zatrzymał. Howard próbował powtórnie uruchomić maszynę ,
aczkolwiek bez skutku. Wiedział co było przyczyną postoju. Wczoraj był
tak wyczerpany , że całkowicie zapomniał o podładowaniu akumulatorów
przed podróżą. Skąd mógł wiedzieć o deszczu w tym rejonie skoro
nie sprawdził prognozy pogody.
Rozejrzał się dokładnie dookoła. Zauważył mały , samotny domek
stojący wśród pól. Od ślizgacza do domu nie było dalej niż
trzysta metrów. Bez zastanowienia opuścił pojazd i udał się w
kierunku samotnej budowli.
Gdy już był u progu , drzwi otworzyły się i ujrzał przepiękną
kobietę. Jej ciemne włosy delikatnie spływały po policzkach. Czarne
wręcz oczy przeszywały go na wskroś. Biała suknia przylegała
delikatnie do ciała podkreślając jej zgrabną kobiecą figurę.
Poproś go do środka , bo się jeszcze przeziębi - zabrzmiał suchy męski
głos zza drzwi.
Wejdź proszę - zaprosiła z uśmiechem na twarzy.
Motis natychmiast wykonał jej życzenie i wszedł do tajemniczego
pomieszczenia.
Zaraz po wejściu jego uwagę przyciągnął kominek , przy którym na
bujanym fotelu siedział starszy pan o miłym spojrzeniu.
Akumulatory ? - zapytał.
Tak - odpowiedział Motis z niepewnością.
Nazywam się Lukas - przedstawił się starzec - To moja wnuczka Niva-
wskazał piękną kobietę w białej sukni.
Ja mam na imię Motis - oznajmił wciąż nieśmiale i rozejrzał się
ukradkiem po pokoju.
Wystrój pomieszczenia był bardzo staroświecki , a nawet zabytkowy ,
gdyż młody mężczyzna widział coś takiego przedtem tylko w muzeum ,
które i tak było uboższe.
Niva - odezwał się Lukas - zrób Motisowi gorącej herbaty , a ty chłopcze
usiądź i ogrzej się przy kominku.
Nie macie ogrzewania słonecznego ? - zdziwił się Howard.
Siwy staruszek uśmiechnął się i bez słowa podniósł nóż , który
leżał na podłodze tuż przy bujanym fotelu. Sięgnął pod fotel i za
chwilę trzymał w ręku kawałek drewna na opał, w którym zaczął dłubać
nożem.
Oczywiście , że mamy - przemówił po chwili - ale czasami udajemy ,
że go nie mamy.
Młodzieniec nie za bardzo rozumiał , lecz już teraz darzył
szacunkiem staruszka , więc uszanował skromne wytłumaczenie.
Przeczekam tylko deszcz i ruszę w dalszą drogę - oznajmił.
Starzec sobie nie przerywał , wciąż rzeźbił.
Deszcz się zaraz skończy. Napij się herbaty.
Do pokoju weszła Niva podając mu filiżankę. Nigdy jeszcze nie pił
herbaty i nie był pewny czy chce ryzykować.
Daleko stąd do Przedsionka Nieba ? - zapytał .
Lukas podniósł głowę i spojrzał w jego ciemno-brązowe oczy.
Jedziesz na wschodnią półkulę ?
Nie - odparł młodzieniec - Muszę się dostać do głównej siedziby
DowellSolar.
Narzędzie upadło na podłogę , ale już teraz można było zobaczyć
co zamierzał wyrzeźbić starzec.
Motisowi przypomniał się dzień śmierci dziadka i stworzenie , o którym
opowiadał.
Czy to ptak ? - zapytał ze zdumieniem.
Tak , to ptak - staruszek nie schylał się po narzędzie.
Młodzieniec zadziwił go swą wiedzą o przeszłości. Przecież był
tylko kolejnym dzieckiem tego tak innego niż kiedyś świata i po jego
ubraniu można było wywnioskować , że pochodzi on z miasta , gdzie
nikt już nie pamięta nie tak odległej przeszłości. Wprawdzie on sam
jej nie pamiętał choć tak bardzo za nią tęsknił. Pochodził z
rodziny z przeszłością , tradycjami , gdzie pewna część historii
przekazywana jest z pokolenia na pokolenie.
Niva opuściła pokój. Lukas wstał ,by dorzucić drzewa do kominka ,
po czym usiadł na swoim miejscu.
Opowiedz mi o przeszłości - poprosił młodzieniec.
Staruszek westchnął i dokładnie obejrzał swego gościa zanim zaczął
opowiadać.
Kiedyś nasze Niebo nazywano Ziemią. Ziemia była biedną planetą ,
zaludnioną aż po same brzegi. Tutejsi mieszkańcy nie szanowali ani
siebie , ani samej ziemi. Zywność była skażona , rodziło się wiele
kalekich dzieci , panował ogromny głód ale wielcy przywódcy
ignorowali chorobę ich matki.
Dlaczego wciąż to robili ? - Motis zmarszczył brwi jakby w złości.
Pytanie brzmi , dlaczego w ogóle zaczęli - Starzec przerwał na kilka
sekund , aby wziąć głębszy oddech - Dwa potężne mocarstwa zakończyły
to piekło , rozpoczynając największą , lecz najkrótszą ze znanych
mi wojen. Na szczęście pewien zamożny naukowiec przygotował się na
taką ewentualność. Wybudował podziemne miasto , które mieściło w
swych murach sto tysięcy ludzi. Tylko sto tysięcy. On sam oczywiście
przez długie lata wybierał tych , którzy mieli stworzyć dzisiejsze
Niebo. Już długo przed wojną posiadał wiele rozwiązań, o których
ludzkość nie miała najmniejszego pojęcia.
Dlaczego więc nie naprawił tamtego świata ?
Jego nic już nie mogło uratować. Fundamenty barbarzyństwa stawały
się mocniejsze z każdym pokoleniem. Wreszcie nadeszła wojna ,
najbardziej śmietelna z wojen. Walki zajęły zaledwie kilka godzin.
Nasz stwórca postarał się, aby ich Ziemia została skalana
powierzchownymi bliznami pozwalając nam przetrwać. To cud , że wciąż
mamy grunt pod nogami. Niestety pewne zmiany w atmosferze były nie do
usunięcia. Nawet przy dzisiejszej kontroli pogody jesteśmy bezradni...
Ptaki wyginęły. - Lukas wciąż trzymał w ręku drewnianą figurkę ,
na którą spoglądał - Nie możemy już podróżować drogą powietrzną
czy morską. Został już tylko DowellExpres.
Motis wyjrzał przez okno.
Przestało padać.
Lepiej , żebyś już ruszył w drogę chłopcze - Staruszek posmutniał.
Gość poczuł się niezręcznie. Niepotrzebnie zapytał o przeszłość
, niepotrzebnie przypomniał wszystko staruszkowi.
Postanowił wyjść. Wstał, podziękował za gościnę i szybko udał
się w stronę wyjścia. Wychodząc natknął się wzrokiem na wchodzącą
do pokoju Nivę. Była piękną kobietą. Ich spojrzenia spotkały się
ze sobą. Poczuł zimny chłód na plecach i dziwne mrowienie w żołądku.
Serce zaczęło bić szybciej. Wiedział , że musi jak najszybciej wyjść
, chwycił więc za klamkę i otworzył drzwi. Miał cichą nadzieję ,
że ich spojrzenia kiedyś znowu się spotkają.
*
Słońce było bliskie zachodu , kiedy biały ślizgacz zatrzymał się
pod siedzibą DowellSolar. W uchylonych drzwiach pojazdu ukazał się
przystojny mężczyzna w jasnym garniturze. Trzymał w ręku teczkę i
podąrzał do wejścia dwudziesto-czteropiętrowego budynku.
Otworzyły się przed nim drzwi i wszedł do środka , gdzie go
oczekiwano. Ujrzał dwóch potężnie zbudowanych mężczyzn. Różnili
się jedynie kolorem włosów. Blondyn po jego lewej stronie , zmierzył
go wzrokiem.
Czy pan Motis Howard ?
Motis przytaknął tylko głową. Był zaskoczony powitaniem.
Jestem Kev - uśmiechnął się blondyn i wyciągnął rękę. Gość uścisnął
mu dłoń.
Kev wskazał swojego towarzysza i przedstawił go jako Buddiego , który
również się przywitał.
Wszyscy wsiedli do windy w milczeniu. Budd wcisnął klawisz nr.24
znajdujący się na jednej ze ścian. Kiedy dotarli na ostatnie piętro
, drzwi windy otworzyły się. Zobaczyli odwróconego tyłem mężczyznę.
Jego siwe włosy były związane w kucyk , a przez szklaną ścianę ,w
kierunku której był zwrócony , Howard widział wodę , którą
przecinał niekończący się szklany tunel.
Przedsionek Nieba - zabrzmiał głęboki głos gospodarza , który
odwracał się w ich kierunku.
Miał na sobie dziwaczny purpurowy garnitur. Podkreślały go jasne,
zielone buty z żółtymi sznurowadłami. Oczy zasłaniały okulary
przeciwsłoneczne, co czyniło twarz bezwyrazistą. Zmarszczki pomagały
w odgadnięciu przybliżonego wieku mężczyzny. Był mniej więcej w
wieku ojca Motisa , który w zeszłym miesiącu skończył pięćdziesiąt
trzy lata , co nie było ogromnym wyczynem przy dzisiejszej żywotności
rasy ludzkiej.
Nazywam się Anex Dowell - przedstawił się - Proszę usiąść panie
Howard - dodał i wskazał duży różowy fotel.
Odgłos zamykanych drzwi windy przyciągnął uwagę Motisa. Obrócił
się za siebie i spostrzegł , że oprócz niego i Anexa Dowella , w
pokoju , gdzie każda ściana sprzeczała się kolorem z inną , nikogo
więcej nie było.
Podszedł więc do owego fotela i usiadł. Otworzył pośpiesznie białą
teczkę i wyjął z niej małe pudełko zawierające sześć miesięcy
jego pracy.
Oto mój projekt - powiedział i nieśmiało położył je na niebieskim
biurku , które stało tuż przed nim.
Nie w tej sprawie cię wezwałem.
Jak to ? Alex Kane mówił...
To nieistotne - przerwał gospodarz - Obserwuję cię od dłuższego
czasu i sądzę, że mi się przydasz.
Przycisnął klawisz klawiatury i po chwili kontynuował.
Przebudowałeś ślizgacz ojca w wieku sześciu lat. Własnoręcznie
skonstruowałeś swój , gdy miałeś lat dziesięć. Jako nastolatek
sprzedawałeś swoje prototypy po konkurencyjnych cenach. Mimo , że nieźle
radziłeś sobie sam , przyjąłeś się do tej nędznej firmy
LuckyFeet. Zatrudnili ciebie mimo , że nie ukończyłeś szkoły
projektantów , kłopoty discyplinarne.
Dużo pan o mnie wie.
Wiem , że zamykasz swoje biuro. Czyżbyś nie ufał kompanii, dla której
pracujesz ?
Motis poczuł sarkazm w zadanym pytaniu , lecz nie zamierzał tłumaczyć
się ze swych poczynań.
Alex zamilkł przez chwilę , zanim spojrzał w oczy młodego geniusza.
Wyrzucili cię z uczelni za protest , gdzie hasłem była
„PRYWATNOSC ". Nie chciałeś dzielić się z innymi , ale żeby
to osiągnąć zostałeś liderem protestu. Potrzebuję twego instynktu
i umiejętności dlatego też chcę żebyś dla mnie pracował.
Motis był mile zaskoczony , teraz chciał poznać szczegóły.
Mam projektować ślizgacze ?
Chcę żebyś zajął się czymś większym , dzieckiem mojego
pradziadka. Chcę żebyś nadzorował Przedsionek Nieba.
To omal nie ścięło Howarda z nóg. Nie stało się tak zapewne tylko
dlatego , że wciąż siedział w wielkim , różowym fotelu. Chciał
zapytać dlaczego on , ale to już chyba zostało wyjaśnione przez
Anexa.
Przedsionek Nieba był największym , znanym przedsięwzięciem
wszechczasów. Był to szklany tunel wiodący na wschodnią półkulę.
Jedynym pojazdem , który mógł się nim przemieszczać był
DowellExpres , ze względu na prędkość z jaką się poruszał.
Konstrukcja Przedsionka była pewnym sekretem. Nieliczni z żyjących
wiedzieli w jaki sposób został on osadzony nad wodą. Choć wydawało
by się to trudne do utrzymania , to tak naprawdę o jakichkolwiek
problemach z Przedsionkiem słyszano conajmniej pięćdziesiąt lat
temu. Podobno istniała wtedy specjalna ekipa naprawcza , ale o ile
wiadomo wszystko doprowadzono do stanu idealnego i rozwiązano ekipę.
Motis miał pewne obawy , ale taka okazja nie mogła przejść bokiem.
Wiem , że jesteś zaskoczony - kontynuował Anex - więc sądzę , że
powinienem dać ci trochę czasu na przemyślenie tej propozycji.
Odpowiesz mi jutro. Na dziesiątym piętrze czeka na ciebie apartament.
Zapewne jesteś zmęczony po podróży. Dziesiąte piętro , apartament
10B. Znajdziesz tam wszystko co jest ci potrzebne. Chcę cię widzieć
jutro , punkt dwunasta. Przemyśl spokojnie moją propozycję. Do jutra.
Howard wstał i bez słowa wszedł do windy. Drzwi zasuwały się
powoli. Dowell odwrócił się do szklanej ściany. Wpatrywał się w to
arcydzieło współczesnej architektury , które tak poszerzyło ludzkie
horyzonty.
*
Dowell siedział przy biurku swego obszernego biura , gdy na
monitorze jego komputera pojawił się napis zawiadamiający o spotkaniu
z Motisem Howardem , które miało się rozpocząć za osiem minut. Był
bardzo punktualną osobą i tego samego oczekiwał od swoich podwładnych.
Przycisnął klawisz klawiatury kasując wiadomość i uniósł się z
fotela. Zrobił kilka kroków w kierunku szklanej ściany i stanął w
tej samej pozycji w jakiej Motis zastał go dzień wcześniej. Jedynym
co różniło się od dnia wczorajszego było jego ubranie. Miał na
sobie pomarańczowy garnitur oraz jasno niebieskie buty z czerwonymi
sznurowadłami.
Usłyszał odgłos otwierających się drzwi windy , lecz nie zamierzał
okazać zainteresowania.
Ojcze - zabrzmiał damski , delikatny głosik.
Anex natychmiast zareagował. Jego córka była jedyną osobą we wszechświecie
, która miała dobry wpływ na jego poczynania.
Córeczko wróciłaś - głęboko się wzruszył.
Młoda kobieta podbiegła do niego i padli sobie w objęcia. Jej
policzek wtulił się w jego pierś , a on mocno ją objął swymi
muskularnymi ramionami. Po krótkiej chwili oderwała głowę.
Dziadek chciałby cię zobaczyć.
Przerwał nagle ojcowskie objęcia i ponownie odwrócił się w kierunku
szklanej ściany.
Dlaczego wciąż go obwiniasz ? - zapytała - Przecież teraz wszystko
jest twoje. Pozwól mu żyć w spokoju.
Nic nie rozumiesz - zbulwersował się ojciec - znienawidziłabyś mnie
, jego , wszystkich , którzy byli przed nami i będą po nas.
Wymawiając te słowa opanował nieco emocje i po chwili przemówił nad
wyraz spokojnie.
Byłem niedojrzałym młokosem. Miałem ten sam komfort , który ma większość
mieszkańców Nieba. Znałem wszystko z najlepszej strony. I nagle
dowiedziałem się , że tak naprawdę nie jesteśmy perfekcjonistami.
Byłem na to za młody , a twój dziadek w pełni sił , umył ręce i
wyjechał. Myślał , że jeżeli zdejmie sweter w którym jest mu za
gorąco to pozbędzie się problemu. Okazało się jednak , że w samej
koszulce jest mu zbyt zimno. Ludzie wierzą , że pomiędzy swetrem , a
koszulką jest jeszcze koszula. Ja jestem tą koszulą. Ja jestem ich
zbawieniem. Udaję zbawiciela ? Czy naprawdę nim jestem ? To nie
istotne , liczy się to w co wierzą ludzie.
Drzwi windy się otworzyły. Dziewczyna spotkała się wzrokiem z młodym
mężczyzną. Był zdecydowany , pewny siebie , wręcz naładowany
niebiańską mocą.
Kobieta, którą już spotkał , ponownie wywarła na nim ogromne wrażenie.
Jego serce znów zaczęło bić szybciej , lecz nie okazywał tego.
Niva , poznaj Motisa Howarda , mojego nowego szefa operacyjnego - kiwnął
Dowell.
Miło mi panią poznać - dość oficjalnie ukłonił się Howard.
Wrócimy jeszcze do tej rozmowy kochanie. Proszę , zostaw nas samych.
Córka spojrzała na ojca i posłusznie udała się w kierunku windy.
Ostatni raz spojrzenia dwojga młodych ludzi zderzyły się ze sobą za
nim mężczyzni zostali sami.
Więc przyjąłeś moją propozycję? - pewnie zapytał Anex.
Howard kiwnął przytakująco głową.
Nowy szef zbliżył się do niego i spojrzał mu głęboko w oczy.
Pokażę ci porządek Nieba.
ROZDZIAŁ 2
TAJEMNICE
Motis Howard wsiadał do prywatnego wagonu Dowella , który oczywiście
podążał przodem. Mężczyzni usiedli w dużych różowych fotelach.
Motis , który spotkał się już z podobnym wystrojem pomieszczenia nie
wyglądał na zaskoczonego. Wnętrze wagonu przypominało biuro Anexa.
Nigdy jeszcze nie podróżowałem DowellExpresem - wyjaśnił lekkie
zdenerwowanie - Dlaczego szyby przedsionka są matowe ? - zapytał.
Niektórzy mówią , że to szczególnie mocny materiał , inni , że
stary Dowell miał coś do ukrycia.
A jak jest naprawdę ?
Dowell spojrzał na Howarda i skierował wzrok na szybę przez , którą
widział jedynie przebijające światło. Założył ciemne okulary
przeciwsłoneczne. Nie zamierzał odpowiadać na pytanie.
Na poręczy fotela zabłysło światełko powiadamiające o starcie.
Wysunęły się pasy , które przytwierdziły pasażerów do foteli.
Motis poczuł lekkie szarpnięcie i nagle tajemnicza siła wcisnęła go
lekko w fotel. Poczuł strach , spojrzał na Anexa, ale ten wciąż nie
zmieniał swojej pozycji. Zamyślony , wpatrywał się w oślepiającą
nicość , która teraz była jeszcze jaśniejsza. Dla Motisa to było
niesamowite przeżycie. Oczywiście po pierwszych minutach uznał to za
lepszą rozrywkę od najszybszej jazdy ślizgaczem , lecz teraz był już
nieco znużony i nie mógł się doczekać końca.
W końcu się zatrzymali. Pasy się odpieły , co przerwało rozmyślania
tak opanowanego Dowella. Wstał i udał się do wyjścia , Howard podążył
za nim.
Kiedy wysiedli z wagonu , młodzieniec ujrzał kolejny budynek
DowellSolar. Ten był nieco niższy , lecz jego położenie było niemal
identyczne do tego po drugiej stronie przedsionka. Panowie wsiedli do
czerwonej limuzyny , która na nich czekała. Pozostali pasażerowie
opuszczali DowellExpres. Pojawiało się coraz więcej taksówek , których
ilość już teraz była oszałamiająca.
Anex wciąż milczał. Howard czuł się urażony ignorancją jego
pytania , więc o nic więcej nie pytał.
Dotarli na miejsce bez słowa. Wysiedli u podnóża budynku DowellSolar
i weszli do środka. Tym razem nikt na nich nie czekał. Weszli do
windy. Jej pulpit różnił się nieco od tych , które przedtem widział
Howard. Posiadał identyfikator linii papilarnych , gdzie Dowell położył
kciuka. Wcisnął klawisze trzy , zero i winda ruszyła pędząc w dół.
Zatrzymała się po kilkunastu sekundach i drzwi się otworzyły.
Zobaczyli dobrze oświetlony , wysoki korytarz. Po przejściu kilkuset
metrów Motis poczuł czyjś dotyk z tyłu głowy i usłyszał dziwny
pisk. Chciał się odwrócić , lecz zabrakło mu sił. Czuł się tak słabo
, że nie był w stanie utrzymać się na nogach. Powoli tracił
przytomność.
*
Obudził się w jasnym pomieszczeniu , okropnie bolała go głowa. Leżał
na białym szerokim łóżku. Wszystko sobie przypominał , lecz nie
umiał tego wytłumaczyć. Do pokoju wszedł Anex.
Miałeś mały wypadek , ale już wszystko w porządku.
Co się stało ? - krzywił się próbując się podnieść.
Straciłeś przytomność. Nagła zmiana ciśnienia nieco cię osłabiła.
Jak to się mogło stać ?
Nie jesteś przyzwyczajony do tak nagłych zmian. To twój pierwszy raz
, ale napewno ostatni. Twoje ciało reaguje , ale tylko przez krótki
okres. Teraz proszę weź pigułkę ze stolika - wskazał pigułkę i
wyszedł z pokoju bez dalszych instrukcji.
Motis zrobił co kazano i lek błyskawiczne ukoił ból głowy , ale
dziwny guz po upadku potrzebował więcej czasu , aby się zagoić. Nie
czekał na Dowella, wstał i otworzył drzwi pokoju , które wiodły do
ogromnej hali. Jedną ze ścian tworzył olbrzymi ekran. Kilkunastu
ludzi przy biurkach siedziało u jego podnuża. Wpatrywali się w
monitory swoich komputerów stukając w klawisze. Przyjrzał się bliżej
olbrzymiemu ekranowi. Rozpoznał mapę swojego świata. Przedstawiała
ona dwie części znanego mu Nieba i pięć małych kawałków lądu, o
których nawet nigdy nie słyszał. Jeden z nich najdłuższy , szczególnie
przyciągnął jego uwagę. Nie mógł uwierzyć , że coś tak dużego
można ukryć przed resztą społeczeństwa i to przy samym przedsionku.
Teraz domyślał się dlaczego tak niewiele widział przez szyby tunelu.
Samotny mężczyzna stojący w kącie hali poczuł obecność Howarda.
Obrócił się i począł zbliżać do niego. Był średniego wzrostu ,
barczysty , a jego spocona łysina odbijała światło ekranu. Brązowy
ubiór wyróżniał go z poza reszty pracowników. Podszedł do Motisa ,
uśmiechnął się i wyciągnął rękę.
Jestem Oklem.
Motis uścisnął mu dłoń.
Mam panu pokazać czym się tu zajmujemy , jeżeli chodzi o przedsionek
oczywiście.
Motis zmarszczył czoło.
Przekażę panu wiele ciekawych informacji - kontynuował , krocząc
powoli w kierunku swojego biura - Pan Dowell poinformował nas o pana
przybyciu. Rozumiem , że będzie pan wszystkim kierował z wyspy Ytpem.
Skąd ?
Ta długa podłużna wyspa - wskazał ją na ekranie - niestety nie mamy
jej całej w zasięgu.
Howard nie chciał o nic pytać , to co widział do tej pory wywarło na
nim wystarczające wrażenie.
Widzę , że szczegółów pan jeszcze nie poznał.
Dotarli do biura Oklema.
Proszę usiąść - zaprosił z uśmiechem odsuwając fotel.
Motis zajął wygodne miejsce wpatrując się w monitor komputera. Po
wejściu do programu we wszystkim się zorientował. Służył on głównie
do kontrolowania przebiegu pracy innych pracowników. Wynikało z tego ,
że Oklem był tu kimś w rodzaju kierownika , który trzymał pieczę
nad startem , hamowaniem oraz prędkością DowellExpresu , co było
zależne od jego wagi.
Pan Dowell mówił , że jest pan szybki - wtrącił Oklem , który
siedział z boku obserwując każdy ruch Motisa .
On jednak nie zwracał uwagi na to co mówił barczysty towarzysz , gdyż
zdołał zagalopować się dalej niż powinien i odkrył , że to właśnie
tutaj przychodziły wyniki głosowania atmosferycznego. Wyniki te
zostawały podsumowywane i Dowell wyrażał zgodę by na północy
zachodniej półkuli panował upał czy też deszcz. Okazało się
jednak , że kontrola pogody nie sięga całej wyspy Ytpem , zagadką
jest także jej obszar.
Wyspa Ytpem była wąskim , podłużnym kawałkiem lądu , nie mieściła
się w zasięgu pogodowym, kontrolowanym przez Dowella. Nie mieściła
się więc na monitorach , a Oklem nie znał tego , czego nie widział
na monitorze.
Co do innych operacji dotyczących przedsionka , Motis miał poznać
szczegóły dopiero na Ytpem. Oklem nie był wystarczająco
poinformowany.
Howard widział , że nie uzyska odpowiedzi na dręczące go pytania.
Nie wiedział, dlaczego Anex przywiózł go tutaj. Co do Oklema , on sam
nie wiedział zbyt wiele. Znał tylko część działań Dowella i wyglądało
na to , że była to wręcz mikroskopijna część.
Pańskie biuro jest na przeciwko , gdyby chciał pan kiedyś z niego
skorzystać - wyskoczył nagle z propozycją Oklem.
Wyszli więc na korytarz i Motis szarpnął za klamkę rzekomego biura.
Drzwi otworzyły się szeroko.
Tak córeczko , ja też cię kocham. Pa - Dowell stał przy biurku odkładając
słuchawkę telefonu - Dziś wracamy do domu - spojrzał na Howarda -
Obiecałem mojej córce , że zjesz z nami kolację. Mam nadzieję , że
nie kładziesz się wcześnie spać.
Motis przełknął ślinę. Gdy tylko myślał o niej , serce zaczynało
mu bić szybciej. Ale jak zachowa się przy własnym szefie ? Czy nie
powie czegoś głupiego ? Czy się nie ośmieszy ? Co prawda miał już
do czynienia z pięknymi kobietami , ale ta była inna , wyjątkowa i
wiedział o tym od pierwszej chwili kiedy ją zobaczył.
Będę zaszczycony - nieśmiale oświadczył.
Więc jesteśmy umówieni - ponuro burknął Anex i opuścił biuro podążając
długim , dobrze oświetlonym korytarzem.
Howard wziął głębszy oddech i podążył za nim. Wciąż nie rozumiał
dlaczego się tutaj znalazł.
*
Winda wjeżdżała na ostatnie piętro głównej siedziby
DowellSolar. Motis Howard odziany był w białą koszulę. Jego czarne
spodnie opadały na lśniące buty. Po krótkim czasie winda się
zatrzymała i rozsunęły się jej drzwi. Gość wszedł do biura swego
szefa , które przepełniało " Bollero "Ravela . Dwuczęściowe
drzwi do sąsiedniego pomieszczenia były otwarte na oścież , gdzie
zajrzał dyskretnie.
Proszę wejść panie Howard , czekamy na pana - zabrzmiał głos Anexa.
Motis przekroczył próg pokoju jadalnego , gdzie stał ogromny , brązowy
stół, zastawiony przeróżnymi potrawami. Przy jednym końcu stołu
siedział Anex, a obok niego Niva.
Usiądź proszę.
Jej delikatny głos sprawił , że ciarki przeszły mu po plecach. Odsunął
więc ciemnobrązowe krzesło i zajął miejsce na przeciwko niej.
Dowell chwycił jedno z naczyń i począł nakładać na talerz potrawę
, której Motis nie umiał określić.
Chciałem ci pokazać na czym będzie polegała twoja praca , ale nie
zrobi nam większej różnicy , jeżeli zapoznasz się z tym jutro - odłożył
półmisek i nie przerywając nakładał sałatkę - Będziesz musiał
spędzić jakiś czas po drugiej stronie. Musisz zapoznać się z
naszymi problemami , poznać ludzi...
Czy to była twoja pierwsza przejażdżka Expresem ? - przerwała mu
Niva.
Tak
I jak ci się podobała ?
To było coś...
Nowego ? - dokończyła.
Tak - Howard uśmiechnął się lekko. Wówczas zauważył pełen talerz
jedzenia , który podawał mu Dowell.
Dziękuję bardzo - uniósł brwi i odebrał skarby natury.
Niva parsknęła śmiechem. Anex uśmiechnął się spoglądając na nią.
Przepraszam bardzo - tłumaczyła się - ale za każdym razem , kiedy
pracownicy ojca wpadają w zakłopotanie , przez to , że on jest panem
sytuacji... To poprostu nie jest mój ojciec. Mój ojciec to dowcipny ,
miły , czarujący facet , który czasami zapomina , że w domu nie musi
być szefem.
Dowell z uśmiechem patrzył na córkę. Howard był zaskoczony , czego
nie ukrywał jego wyraz twarzy.
Pamiętam jak na moje ósme urodziny - kontynuowała - tatuś przebrał
się za klauna , a dziadek Lukas rzucał w niego ciastkami tortowymi.
Nawet sobie nie wyobrażasz jaką walkę tortową oboje wywołali.
Wszystkie moje koleżanki włączyły się w tą zabawę.
Anex lekko się zawstydził , jego twarz poczerwieniała i znowu pojawił
się uśmiech. Jego gość to zauważył i atmosfera diametralnie się
zmieniła. Więc Anex Dowell był zwykłym człowiekiem. Niva potrafiła
zdjąć z niego tak ponurą maskę. Kochał ją ponad życie i spędzenie
z nią choć chwili dawało mu chęć do dalszej egzystencji.
Wieczór upływał miło. Dowell wraz z córką wspominali jej wczesną
młodość. Nawet Motisowi udało się opowiedzieć kilka zabawnych
historii z życia wziętych, ale czas upływał szybko i nadeszła pora
aby zakończyć ten tak długi dla Howarda dzień.
Niva odprowadziła gościa do windy. Zatrzymali się przy drzwiach. On
spojrzał jej głęboko w oczy.
Jak już wiesz jutro wyjeżdżam. Czy zobaczymy się jeszcze ?
Myślę , że nasza znajomość nie musi się tutaj zakończyć.
Stanęła lekko na palcach i pocałowała go namiętnie w usta. Drzwi
windy otworzyły się , wszedł do środka. Wciąż patrzył jej prosto
w oczy , kiedy metalowe zasłony powoli się zasuwały.
ROZDZIAŁ 3
YTPEM
Howard smacznie spał , gdy dźwięk dzwoniącego telefonu gwałtownie
go obudził. Sięgnął więc po aparat , który leżał zaraz przy łóżku.
Tak ? Oczywiście. Za piętnaście minut.
Odłożył słuchawkę , zerwał się z łóżka. Po bardzo szybkiej ,
porannej toalecie pośpiesznie ubrał się w swój biały garnitur i
ruszył do wyjścia.
Po kolejnej przejażdżce windą na sam szczyt budynku , stanął przed
Anexem.
Tak miło spędziłem wczorajszy wieczór , że kompletnie zapomniałem
podzielić się z tobą moimi dzisiejszymi planami. Ty chyba też dobrze
się bawiłeś.
Oczywiście proszę pana , ma pan czarującą córkę.
Wiem o tym. Dzisiaj pojedziemy na Ytpem , ruszamy natychmiast.
Założył swoje ciemne okulary i ruszył w kierunku windy. Motis znał
drogę.
Wsiadając do wagonu Dowella protegowany zauważył , że są oni
jedynymi pasażerami Expresu. Miał nadzieję , że będzie to przejażdżka
dająca mu chociaż część odpowiedzi na pytania , które kłębiły
się w jego głowie.
Podróż trwała o wiele krócej niż ostatnim razem , a miejsce w którym
wysiedli wyglądało jak wnętrze przedsionka i w niczym nie przypominało
wschodniej czy zachodniej stacji. Anex przeszedł kilka kroków i
zatrzymał się przy szklanych , matowych drzwiach , które Howard
dopiero teraz zauważył. Na drzwiach znajdował się kolejny
identyfikator linii papilarnych. Dowell położył na nim prawego kciuka
i drzwi automatycznie się otworzyły. Wyszli na zewnątrz. Obaj stali
na suchym lądzie. Motis spojrzał w prawo. Około stu metrów od niego
znajdowała się przepiękna plaża , kóra wydawała ciągnąć się
bez końca. Błękitne, śmiertelnie żrące fale wylewały się na żółty
piasek. Podziwiał ten widok przez kilka sekund , lecz jego szef nie
czekał na niego i gdy się w końcu ocknął spostrzegł iż został
lekko w tyle. Nadrabiał to szybkim krokiem , kiedy w zasięgu jego
wzroku pojawił się gęsty las , gdzie wprowadziła ich szeroka , leśna
droga. Po kilku minutach Anex wreszcie się odezwał.
Tu znajduje się nasz punkt operacyjny.
Howard patrzył prosto przed siebie , lecz nic takiego nie widział.
Dopiero po przejściu kilku metrów zauważył małe schodki znajdujące
się tuż przy drodze. Wiodły one w głąb ziemi.
Schodzili w dół coraz głębiej i głębiej , zrobiło się całkiem
ciemno i wtedy zabłysły boczne lampy umieszczone w ścianach. Dzięki
nim dostrzegli metalowe drzwi. Tak jak przedtem Anex otworzył je za
pomocą kciuka i ich oczom ukazał się korytarz o długości pięćdziesięciu
metrów i kolejne drzwi. Te nie posiadały żadnego zabezpieczenia. Po
ich otwarciu Motis ujrzał ogromną halę , jego uwagę przykłuła
olbrzymia , metalowa śluza znajdująca się na jednej ze ścian. Po
prawej stronie zobaczył kolejne drzwi. Po ich przejściu stanęli w
korytarzu. Ten był nieco szerszy od ostatniego , zapewne także dłuższy
, gdyż nie widzieli jego końca.
Stąd możesz wejść do każdego potrzebnego ci departamentu - oznajmił
Anex.
Motis dopiero teraz zauważył liczną ilość drzwi , które były
umieszczone w ścianie w odległości kilkunastu metrów od siebie.
Dowell chwycił za klamkę jednych z nich i weszli do jasnego
pomieszczenia , gdzie kilku ludzi pracowało przy swoich komputerach.
Nikt z siedzących nie zwrócił uwagi na gości.
Tak wygląda większość znajdujących się tutaj pomieszczeń - zaczął
Anex - Prosty , łatwy w obsłudze sprzęt , kilku pracowników , którzy
zmieniają się rano i wieczorem. Każdy departament posiada trzy zespoły
, ludzie niestety też muszą czasami odpocząć. Ty będziesz
odpowiedzialny za nie wszystkie , ale przede wszystkim za ten. Zajmujemy
się tu głównie obserwacją oraz renowacją całego przedsionka. Czasu
między kursami mamy niewiele , a samymi naprawami zajmują się tutejsi
mieszkańcy.
Ludzie zamieszkują to miejsce ? - zdziwił się Howard.
Tylko ci , którzy nie akceptują naszego społeczeństwa. Są
niezdyscyplinowani i czasami trzeba obchodzić się z nimi ostro , żeby
wykonali pracę. Tym będę zajmował się sam. Ty będziesz mnie
powiadamiał.
Mam spełniać rolę nadzorcy ? - oburzył się.
Wyjdźmy stąd - powiedział Anex stanowczo , opuścili pomieszczenie.
Stając w korytarzu Anex wskazał drzwi obok.
To będzie twoje biuro.
Weszli do środka. Motis zamknął drzwi za sobą.
Bez Przedsionka Nieba nasz świat będzie o wiele mniejszy - zaczął
Dowell spokojnym tonem - Nie będziemy w stanie wymieniać zasobów
Nieba. Ludzie przestaną czuć się bezpiecznie i dojdzie do kompletnego
chaosu. Musisz zrozumieć jak ważna jest twoja rola dla Nieba. Tu już
nie chodzi tylko o ciebie , ale o nas wszystkich.
Dlaczego obarczasz mnie tak wielką odpowiedzialnością ? Skąd wiesz,
że podołam zadaniu ?
Masz to we krwi. Po za tym mam swoje powody. Wszystko co masz robić ,
to dbać jak najlepiej o drogę ku poszerzonym horyzontom. Masz wolną rękę.
Dowell wskazał czarny , wygodny fotel stojący przed komputerem.
Siadaj chłopcze. Dziś ty jesteś strażnikiem tunelu przeznaczenia.
Motis zamarł przez chwilę , ciarki przeszły mu po plecach , poczuł
się dumny. Był godny by zająć tak zaszczytne miejsce. Usiadł i obrócił
się do swojego nowego , czarnego biurka na którym stał komputer. Sprzętu
tak wysokiej klasy jeszcze nie widział , bez wachania wziął się do
pracy.
Wyjawię ci o wiele więcej informacji niż jest ci potrzebne. Poznasz
kilka tajemnic tego świata. Niektóre z nich zadziwią cię , niektóre
przestraszą , ale tylko dzięki nam ludzie są bezpieczni - zapewniał
Anex , ale strażnik tunelu był już w swym pierwszym , tajnym
programie , który miał całkowicie zmienić jego sposób patrzenia na
życie.
*
Minęło około dwóch godzin , gdy Motis postanowił odejść od
komputera. Był spocony , jego zimny wyraz twarzy wskazywał głębokie
zamyślenie. Spojrzał wysoko , w lewy róg pokoju , gdzie znajdowała
się mała , czarna skrzynka. Jedna z informacji , którą właśnie wchłonął
, zawierała treść systemu zabezpieczającego. Mówiła ona o
implancie osadzonym na lewej półkuli mózgu. Czarna skrzynka, na którą
Howard właśnie teraz patrzył wysyłała fale , które implant
przechwytywał i uskuteczniał odbiór oraz zapamiętywanie nowych
danych co wykreślało całkowicie takie słowa jak „zapomniałem
" z ludzkiej świadomości. Implant w pewnym stopniu kontrolował ,
także system nerwowy i tu dawał znać o sobie system zabezpieczający.
W wypadku opuszczenia wyspy , przekazywanie jakichkolwiek informacji
innej osobie było niemożliwe. Implant blokował ten proces już w
momencie narodzenia się tej myśli w ludzkim mózgu.
Spiący - powiedział i gwałtownie wstał z fotela.
G7, G7 - wciąż powtarzał. Wyszedł na korytarz , przeszedł ze sto
metrów , aż zauważył drzwi na których widniała tabliczka z napisem
„G7 ". Otworzył drzwi.
Panie Dowell , mamy szybsze tętno - Mężczyzna w białym kitlu trzymał
dłoń przy szyi nagiego bruneta w średnim wieku , leżącego na stole
operacyjnym.
Nie chcemy go stracić - oznajmił Anex.
Szczupły blondyn w kitlu zdjął dłoń z szyi chorego. Zza jego pleców
wyłonił się kolejny lekarz o blond włosach. Ten trzymał jakieś
przyrządy , które przyłożył do klatki piersiowej nagiego mężczyzny.
Wypowiedział przedziwną komendę , po czym przepuścił przez leżącego
wiązkę o tak ogromnej mocy , że jego ciało podskoczyło do góry na
wysokość kilku centymetrów. Powtórzono ten proces kilkakrotnie.
Motis stał w drzwiach „pokoju dla uśpionych " i przyglądał
się tej niezwykłej trójce , która próbowała uratować życie tego
nieszczęśnika.
Anex wreszcie go dostrzegł.
Wejdź i zamknij drzwi - krzyknął i spojrzał na aparaturę , która
zajmowała jedną ze ścian.
Howard rozejrzał się i gdy odwrócił głowę w lewą stronę zobaczył
„śpiących”. Trzynaście pojemników z tą ekscytującą
zawartością stało przy ścianie , a raczej tworzyło jedną ze ścian.
Pojemniki te zawierały ludzkie ciała , ułożone w pozycji pionowej.
Jeden z nich był pusty. Ten widok zamurował go przez chwilę. Mieli to
być twórcy dzisiejszego Nieba , wybrani. Aby przetrwać wojnę przyjęli
szczepionkę antywirusową , niestety u niektórych zaszły pewne
komplikacje. Niezgodne DNA źle zareagowało i zapadli w śpiączkę.
Lekarze próbowali tej samej metody po raz kolejny. Nagi mężczyzna
pokryty dziwnym śluzem kaszlnął gwałtownie i przechylił głowę na
lewą stronę. Z jego ust wypłynęły resztki śluzu. Ciało przechyliło
się za głową i brunet przewrócił się na bok , kaszląc coraz głośniej.
Jeden z lekarzy poklepywał go po plecach.
Motis przyglądał się temu wydarzeniu zadając sobie przy tym przeróżne
pytania.
Jeżeli ten śpiący się obudził to może inni też mogą. A może
kilku już się obudziło? Czy byli po drugiej stronie ? Czy ten przeżyje
aby opowiedzieć ?
Howard chciał już teraz go przesłuchać , lecz zdawał sobie sprawę
z sytuacji w jakiej się znajdował i uznał to za niestosowne.
Pacjent powoli otwierał oczy.
Dlaczego wszystko mnie boli ? - zapytał ochrypłym głosem.
Anex zbliżył się do niego.
Bardzo długo pan spał. Po terapii fizycznej dojdzie pan do siebie.
Więc nie umarłem ?
Dowell lekko się uśmiechnął.
Nie - spojrzał na jednego z lekarzy - Proszę przewieść pana do sali
obok , umyć, ubrać i przewieść do pokoju wypoczynkowego.
Lekarze natychmiast odblokowali hamulec , który zapobiegał
przemieszczaniu się stołu operacyjnego i wywieźli pacjenta do
pomieszczenia obok , gdzie zajęto się oczyszczaniem jego ciała ze śluzów
konserwujących.
Dowell i Howard nie ruszali się z miejsca. Oboje zwrócili całą swoją
uwagę na "śpiących " , ułożonych przy ścianie jak zestaw
mebli.
Czy ktoś przed nim się obudził ? - zapytał Motis.
Tak - krótko odpowiedział Dowell.
Chciałbym z nim porozmawiać.
Chyba obaj na to czekamy. On też potrzebuje wyjaśnień , dajmy mu
trochę czasu.
Zbliżył się powoli do drzwi i wyszli na korytarz. Głęboko zamyśleni
zrobili kilka kroków i weszli do pomieszczenia sąsiadującego z "
G7 ". Był to jeden z pokojów wypoczynkowych.
Usiedli na przeciw siebie w wygodnych brązowych fotelach.
Gdzie zostanie przewieziony po umyciu ? - zapytał Howard.
Tam - Anex wskazał ręką białe drzwi po jego prawej - Damy mu godzinę
i pójdziemy z nim porozmawiać.
*
Rozbudzony brunet leżał w szerokim łóżku , ubrany w obszerny
niebieski kostium. Wpatrywał się w sufit rozmyślając o tym co jest
fikcją , a co rzeczywistością. Starał się zrozumieć kim jest , kim
był. Czy powinien być tym kim był ? Czy może kimś innym ?
Białe drzwi otworzyły się powoli , dwóch mężczyzn weszło do
pokoju.
Starszy odezwał się z troską.
Lepiej się pan czuje ?
Brunet uśmiechnął się ironicznie.
Lekarze już o to pytali. Kim pan jest ?
Nazywam się Anex Dowell.
Dowell ? Czy jesteś krewnym...
Tak jestem - przerwał mu gwałtownie.
Właśnie próbuję się odnaleźć - tłumaczył się chory - Widziałem
swoje odbicie w lustrze. Pamięć powraca.
Dużo pan pamięta ? - wychylił się Motis.
Chyba aż za dużo. Cholernie trudno mi to uporządkować.
Nie za bardzo rozumiem - młodszy mężczyzna śmiesznie zmarszczył
brwi.
Jesteś młody. Ile masz lat ?
Dwadzieścia sześć.
To powiedz mi jak byś się czuł , gdybyś jutro spojrzał w lustro i
zobaczył kogoś całkowicie innego. Nagle zmieniają się twoje
pragnienia , cele , obawy , nawet gust , a jeszcze wczoraj byłeś innym
człowiekiem.
To znaczy , że przez ten czas , który pan przespał , coś się
wydarzyło ? - Howard dawał upust swojej ciekawości.
Miał pan sen - wtrącił Anex.
Sen ? - roześmiał się pacjent - Jeżeli to był sen , to trwał
cholernie długo. Przez trzydzieści sześć lat zamieszkiwałem inne
ciało. Miałem rodziców , rodzeństwo , przyjaciół , dom , pracę ,
ale nie pamiętałem o szczepionce , wojnie , całych przygotowaniach do
nowego porządku świata - wziął głębszy oddech - Moje życie było
inne ... musiałem umrzeć by się obudzić - spojrzał na Anexa - Czy
jest ktoś taki jak ja ?
Jeszcze dwunastu - odpowiedział Anex
Czy ktoś się obudził ?
Pierwszy po pięciu latach.
Więc ile ja spałem ? - zbladł oczekując odpowiedzi.
Anex patrzył na niego z ogromnym współczuciem.
Sto czterdzieści trzy lata - odpowiedział.
O boże - wyszeptał brunet powoli zasłaniając twarz dłońmi.
Patrząc na nieszczęśnika Dowell postanowił zakończyć rozmowę.
Proszę odpocząć - powiedział - Musi się pan oswoić z nowym położeniem.
Jutro opowie pan o szczegółach - odwrócił się do drzwi i wyszedł.
Motis stał patrząc na tego niezwykłego człowieka może jeszcze przez
pięć sekund, zanim zauważył , że Anex już wyszedł. Ukłonił się
lekko i szybko opuścił pomieszczenie. Doganiając Anexa szybkim
krokiem zapytał.
Jak on w ogóle się nazywa ?
Brown - odpowiedział Dowell krocząc zdecydowanie przed siebie - Jack
Brown - powtórzył.
Wierzysz w to co powiedział ?
Wierzysz w to , że kłamał ?
Howard spuścił głowę dotrzymując kroku swemu towarzyszowi , gdy po
chwili znowu się odezwał.
Przeżył drugie życie podczas śpiączki. Brzmi trochę niedorzecznie.
Niektórzy sądzą , że całe życie jest niedorzeczne , ale patrząc
na nie z dystansu wszystko nabiera sensu. Czym dalej , tym bardziej wyraźne
się staje.
A gdzie są ci rozbudzeni ?
Anex uśmiechnął się , lecz nie zdążył odpowiedzieć na to pytanie
, gdyż oświetlenie korytarza nagle zmieniło się na niebieskie. Gwałtownie
skręcił i wszedł do pierwszego departamentu.
Niebieskie ! - krzyknął krępy , jeżykowaty szatyn siedzący przy
komputerze - Brygada jest już w drodze , za chwilę będziemy ich mieli
na głównym monitorze - dodał i pięciu ludzi zajmujących ten
departament spojrzało na ścianę, z której nagle wyłonił się
ekran.
Jeszcze dwadzieścia sekund - powiadamiał szatyn.
Wszyscy czekali z niecierpliwością wpatrując się w ekran.
Wreszcie uzyskali obraz. Przedstawiał pojazd pancerny , stojący przy
takiej samej śluzie jaką Howard widział kilka godzin temu wchodząc
do punktu operacyjnego.
Mamy cię Kenu - oznajmił szatyn.
Na ekranie pojawiła się osoba w kasku , jej twarz zasłaniała ciemna
szyba.
Gdzie mamy pęknięcie - wydobył się głos zza głównego ekranu.
To nie tylko pęknięcie. Awaria pochłonęła jedną z dmuchaw. Trzeba
ją będzie zamontować manualnie.
Gdzie ? - to zabrzmiało bardzo zdecydowanie.
A 23... ostrożnie Kenu - szatyn skończył i całą uwagę skupił na
klawiaturze komputera.
Sluza otworzyła się i pojazd wjechał do tunelu. Dalsze obserwacje
przejęła kamera umieszczona na dachu pancernego pojazdu , który
poruszał się coraz szybciej.
Po kilku minutach wreszcie się zatrzymał. Wysiadło z niego ośmiu mężczyzn
w białych skafandrach. Ich głowy okrywały dziwne kaski zaopatrzone w
małe kamery. Ciemne szyby zasłaniały twarze , a żółte buty umożliwiały
wejście nawet na pionową ścianę.
Szatyn przerzucił obserwację na kamerę jednego z nich. W ten sposób
Motis mógł obejrzeć całą akcję z bliska , lecz tylko z punktu
widzenia tego człowieka , który na co wszystko wskazywało był przywódcą
ludzi w skafandrach.
Kamera zbliżyła się do czegoś co już nie było pęknięciem w ścianie
przedsionka , lecz dziurą o średnicy metra.
Jeden z robotników podszedł do swego przywódcy. Trzymał w rękach
dmuchawę sporych rozmiarów. Musiała być ciężka , gdyż z trudem mógł
ją utrzymać. Pomógł mu położyć ją na podłogę. Dwóch kolejnych
pchało potężną stalową tarczę. Reszta skręcała stalowe części
, które jak się okazało tworzyły dwa długie uchwyty. Przykręcano
je do tarczy wysuwając ją powoli przed siebie. Podłączono tarczę do
zasilania i zasłonięto nią otwór , lecz ta powiększyła go
przedzierając się na zewnątrz. Kłęby białego dymu otoczyły to
miejsce. Gdy lekko się przerzadziły , widzowie tego przedstawienia
ujrzeli dmuchawę , która właśnie była wymieniana.
Obraz ponownie się zmienił. Teraz transmisję tej niebezpiecznej
wyprawy przekazywano z kasku kogoś stojącego nad dwoma dzielnymi
fachowcami , którzy stali na zewnętrznej ścianie tunelu przyklejeni
butami do szklanego podłoża. Trzeci trzymał dmuchawę wystającą na
zewnątrz. Fachowcy przykręcali ją do podstawy wiszącego nad żrącą
wodą tunelu. Zasłaniała ich tarcza wisząca przed nimi w ukośnej
pozycji. W miejscu gdzie stał jeden z nich powoli pękała szklana ściana
, robotnicy jednak tego nie zauważyli. Nagle usłyszeli głośny trzask
i zorientowali się , że kawałek szkła pod ich stopami za moment
runie do wody. Zagrożony mężczyzna próbował ucieczki , lecz było
już za późno. Kawał ściany o długości metra i szerokości dwóch
metrów urwał się i rozpoczął swą podróż w kierunku wodnej otchłani.
Ratujący się człowiek w ostatniej chwili odbił się od szklanego podłoża
, lecz jego skok był zbyt krótki , czym tylko pogorszył swoją
dramatyczną sytuację. Spadając w dół uderzył torsem o wiszącą
tarczę i odbił się od niej niczym worek z brudnym praniem. Kask spadł
z jego głowy. Spadał machając wszystkimi kończynami , lecz robił to
cicho. Nie wydobył z siebie nawet jednego dźwięku , pomijając zgrzyt
łamiących się kości podczas uderzenia o tarczę. Wpadł do wody.
Jego ciało się zanurzyło , aby za moment znów wypłynąć na
powierzchnię. Był wciąż przytomny. Jego twarz zaczęła puchnąć ,
ręce , które wyciągał nad wodę , stały się krwisto czerwone. Próbował
krzyczeć , ale nie mógł z siebie wydobyć słowa. Wreszcie skafander
zaczął pękać jakby ktoś rozbierał go na części. Mężczyzna nie
widząc już ratunku spojrzał po raz ostatni na swoich kolegów, opuścił
ręce i pozwolił zabrać się błękitnym falom żrącego płynu.
W punkcie operacyjnym wszyscy wpatrywali się w ekran bez ruchu. Nikt
nie powiedział ani słowa. Motis otworzył usta z wrażenia , po czym
podbiegł do kosza na śmieci i zwymiotował.
Robotnicy schowani w tunelu spoglądali wciąż w wodę z bezpiecznej
odległości. Kenu gwałtownie podszedł do urwiska i podłączył
dmuchawę do zasilania.
Zdjąć tarczę - rozkazał.
Sprawnie wykonali jego polecenie. Teraz mogli bezpiecznie zająć się
naprawą ściany. Dmuchawa miała taką moc i pole rażenia , że nie
musieli obawiać się , iż woda tu dotrze. Odpierały one ataki
morskich fal już od lat i były dobrze sprawdzone.
Dowell spojrzał na szatyna i zapytał.
Czy mamy z nimi tylko kontakt wizualny ?
Kilka minut temu oczyściłem również dźwięk.
Połącz mnie z nim - rozkazał Anex.
Może pan mówić - poinstruował go szatyn.
Dowell spojrzał na ekran.
Kenu ?
Ekran objął twarz przywódcy.
Ile ci to zajmie ? - dokończył pytanie.
Pół godziny.
Dziękuję. Rozłącz nas - kiwnął ręką na szatyna i opuścił pokój.
Szatyn wstał , podszedł do Howarda , wyciągnął rękę i przedstawił
się.
Jestem Lival Riss.
Motis Howard - uścisnął mu dłoń.
Będziemy razem pracować. Pokażę ci o co w tym wszystkim chodzi. A
dzięki tym cackom - wskazał ręką górny róg pokoju , gdzie wisiało
małe czarne pudełko - bardzo szybko się nauczysz. No , chyba , że
jesteś na to odporny , tak jak oni.
Spojrzał na ekran , gdzie robotnicy uzupełniali szybą odkrytą część
tunelu.
Co masz na myśli ? - zdziwił się Howard.
Riss spojrzał mu w oczy i zaczął wyjaśniać.
Mówią , że to ma związek z mózgiem. Doszło do jakiegoś rodzaju
mutacji , czy coś takiego. Wiem tylko , że niektórym ludziom w Niebie
nie można pomóc lepiej zapamiętywać...
Lub zapominać - wtrącił Motis.
Właśnie - przyznał mu rację - W każdym razie mogli by zagrozić
naszemu porządkowi Nieba. Nie można ich kontrolować , chyba , że
grozi się im śmiercią.
I my to tutaj robimy ? – to ostatnie zdenerwowało Motisa.
Jeżeli jest to konieczne. Dla mnie oni są nie szkodliwi - kontynuował
Riss - To jakiś głupi wymysł tych z góry.
Ciekawe jak są selekcjonowani z poza nas.
Podobno w wieku dojrzałym , szybko rzucają się w oczy. Za dużo myślą
- Riss uśmiechnął się jakby adresował to do swojego rozmówcy.
Ja nawet nie wiem czy mam implant w głowie - bronił się Motis.
Czy straciłeś przytomność w ciągu kilku ostatnich dni ? - zapytał
Lival.
Skąd wiedziałeś ?
Przeszedłem to samo i zrozumiałem co się stało dopiero tutaj. Ale
cieszę się , że go mam. Jestem cholernie gadatliwy i mógłbym
zagrozić naszemu bezpieczeństwu.
Zauważyłem - uśmiechnął się Howard.
A po drugie , dzięki tym cackom , mamy nad nimi przewagę ,
przynajmniej na wyspie ... Dobra , my tu gadu , gadu , a czas wziąć się
do roboty. Siadaj , zacznę ci powoli wyjaśniać o co w tym wszystkim
chodzi.
Howard przysunął bliżej fotel , kóry stał obok i zajął wygodnie
miejsce.
Ekran wciąż przedstawiał ciężko pracujących nad likwidacją
usterki przedsionka pracowników. Robili to szybko i sprawnie. Prawie
nie rozmawiali , jakby przeszkadzały im kamery, w które byli
zaopatrzeni. Motis wciąż o nich myślał. O tym co mówił Lival i było
mu ich żal. Traktowano ich jak rasę do wybicia , tylko dlatego , że
myśleli trochę w inny sposób. Kto wie , może nawet lepiej.
Zastanawiał się , czy kiedyś , w przeszłości coś takiego mogło
mieć miejsce. Jeżeli tak , to czy nienawidzono kogoś z tych samych
powodów ? Dlatego , że się ich obawiano ? Bo przecież to był jedyny
powód do ich izolacji. Najgorsze dla nich było to , że ci " inni
ludzie " , którzy może kręcą się jeszcze po Niebie , nawet nie
wiedzą, że ktoś na nich poluje. Możliwe , że nawet nie wiedzą , że
różnią się czymś od innych. Co by się z nim stało , gdyby i on był
jednym z nich? W tej chwili siedziałby w paszczy lwa. Chciał się
dowiedzieć więcej o sobie. Kim naprawdę jest ? Nie mógł się
doczekać opuszczenia Ytpem. Na lądzie bez tych cacek , jak je nazywał
Riss , będzie mógł się przekonać jaki wpływ ma na niego implant w
jego głowie. Po tak krótkiej próbie będzie wiedział napewno , czy mógłby
być jednym z nich.
Boisz się , że mógłbyś być jednym z nich - Lival przerwał jego
rozmyślania. Mówił przecież przez cały czas , ale to zdanie
rozbudziło Howarda.
Co ? - zapytał oszołomiony.
To prawidłowa reakcja , nie masz się czym przejmować. Sam też tak
reagowałem - zapewniał go uśmiechając się lekko.
I jak to sprawdziłeś ? - Motis oczekiwał jakiejś nowej propozycji.
Nie sprawdziłem. Z czasem obawy same odeszły.
Oboje zamilkli na kilkanaście sekund. Riss obrócił głowę wpatrując
się w swój monitor , aby za moment wrócić do objaśniania systemu
tak jak gdyby nigdy nic.
ROZDZIAŁ 4
KIM JESTEM
Do biura Motisa Howarda wszedł Lival Riss. Motis siedział przy
biurku wpatrując się w ścianę. Gwałtownie obrócił głowę by
obejrzeć gościa.
Gotowy do drogi ? - zapytał Riss.
Oczywiście. Odbije sobie wszystkie nieprzespane noce.
Po ciężkim tygodniu należy ci się odpoczynek.
Howard spojrzał na zegarek.
Już czas na mnie - oznajmił i wstał.
Oboje wyszli z biura , uścisnęli sobie dłonie i udali się w
przeciwne strony. Motis szedł w kierunku znajomej mu śluzy. Riss był
mieszkańcem wschodniej półkuli , więc musiał poczekać na powrót
expresu.
Howard wszedł do obszernego pomieszczenia. Czekało tam jeszcze kilku
znajomych mu z widzenia mężczyzn. Sluza otworzyła się. Jego oczom
ukazał się wagon DowellExpresu , wjeżdżał powoli do poczekalni.
Oczekujący wsiedli do niego. Howard zajął swoje miejsce. Pasy
przytwierdziły go do fotela i bardzo powoli ruszyli. Sluza
automatycznie zamknęła się za nimi.
Wagon gwałtownie przyśpieszył i opuszczając wylot wjechał do głównego
tunelu czyli Przedsionka Nieba. Motis czuł jak wciąż nabierali prędkości.
Przed nimi pojawił się DowellExpres. Doganiając go zaczęli zwalniać
, ale pole magnetyczne expresu chwyciło ich , lekko przyciągając
wagon do siebie, aż wreszcie stali się jednością. Zapewne było to
bardziej ekscytujące od zwykłej przejażdżki expresem , ale na
Howardzie nie robiło już wrażenia. Siedział wciąż w tej samej
pozycji , rozmyślał o rozbudzonym. Nazajutrz po ich spotkaniu chciał
ponownie spotkać się z Brownem , lecz został poinformowany o zakazie
wszelkich wizyt. Pacjent był pod obserwacją na polecenie Dowella ,
dotyczyło to nawet Howarda. Po dwóch dniach pacjent zmarł. Dlaczego ?
Dlaczego Howard nie mógł poznać szczegółów ? Jeżeli wszystko co mówił
, ten rozbudzony mężczyzna było prawdą , to znaczy , że każdy z
nas może żyć cudzym życiem przesypiając jednocześnie swoje. Ale,
które naprawdę należy do niego ? Czy posiada ich kilka nawet nie
wiedząc o tym ? Szukanie odpowiedzi na coraz to nowsze pytania stało
się dla niego męczącą czynnością. O wiele prościej można było
rozmyślać o jego spotkaniu z Nivą. Marzył o tym , choć głęboko to
ukrywał. Czuł coś głębokiego do tej wspaniałej kobiety , ale jej
ojciec zaczynał go przerażać. Nie chciał być pionkiem w jego grze
do końca swoich dni , a wydawało się , że Dowell podsuwa mu swoją córkę
jak kontrakt do podpisania. Rodziły się nowe pytania , Motis był tak
tym wyczerpany , iż poddał się swemu ciału i usnął. Obudził go dźwięk
oznaczający koniec trasy i chowające się pasy bezpieczeństwa. Lekko
zaspany wstał i udał się do wyjścia. Spieszył do siedziby
DowellSolar , aby spokojnie zaczerpnąć snu.
*
Zegar przy jego łóżku wybił szóstą rano , kiedy Motis się
obudził. Po długiej kąpieli ubrał biały garnitur i stanął przy
oknie popijając wodę źródlaną. W dole rozpoznał znajomą sylwetkę
, przyjrzał się dokładniej. Tak , to była ona. Wciąż myślał o
ich spotkaniu i o tym co powiedziała.
Kobieta wsiadła do swego pojazdu i opuściła parking. Howard widząc
to odłożył szklankę na ławę i wybiegł w pośpiechu. Nerwowo
wciskał przycisk windy czekając aż drzwi się otworzą. Zjechał na dół
i wybiegł z budynku. Wsiadł do białego ślizgacza i ruszył jak błyskawica.
Już tracił nadzieję na spotkanie , kiedy na horyzoncie pojawił się
znajomy czerwony pojazd. Motis przyśpieszył rozwijając maksymalną prędkość.
Musiał się spieszyć , już dość długo mu uciekała. Imponowała mu
swoją prędkością , ale był coraz bliżej , aż w końcu usiadł jej
na ogonie. Widząc to, także przyśpieszyła , ale Howard nie miał
zamiaru rezygnować.
Po kilku minutach wreszcie ją obezwładnił zajeżdżając jej drogę.
Oboje opuścili swe pojazdy. Podszedł do niej.
Więc mnie dopadłeś i co zamierzasz zrobić ? - zapytała uśmiechając
się do niego.
Patrzył jej prosto w oczy , na jego poważnej twarzy powoli pojawił się
uśmiech.
*
Oboje siedzieli przy stoliku jakiejś przydrożnej restauracji. On
podparty rękami , wpatrywał się w jej oczy. Ona opowiadała o ojcu ,
dziadku i ich wspólnych chwilach. Sam temat nie interesował Howarda ,
to było nie istotne. Ważne było to , że tak pięknie wyglądała. Dużo
mówiła , a kiedy zjadała kawałek mango , robiła to tak delikatnie ,
zmysłowo , wręcz nie do opisania. Motis obserwował jej rozchylające
się wargi , które powoli obejmowały owoc , po czym usuwała zgrabnie
widelec i kładła go na talerzu. Dla niego był to najbardziej
erotyczny widok od kilku miesięcy. Miał co prawda powodzenie u kobiet
, ale poświęcał im mało czasu , a one potrzebowały wielu starań. Będąc
mniejszością społeczną , miały ogromne wymagania.
Niva zauważyła , że tylko ona wciąż mówi.
Nie nudzę cię ? - zapytała.
Ależ skądże.
Może pojedziemy do mojego Dziadka ? Opowie ci jedną ze swych wspaniałych
historii.
Dlaczego nie. Teraz mam więcej pytań.
Jedźmy więc , to już niedaleko. Napewno się ucieszy na nasz widok.
Na twój napewno , przecież to twój dziadek.
Ale ty bardzo przypadłeś mu do gustu. Twierdzi , że jesteś bardzo
dobrze wychowany.
Tak powiedział ?
Niva wstała uśmiechając się.
Myślę , że cię lubi. Wiesz , że się ścigamy - dodała i szybkim
krokiem ruszyła do wyjścia.
Po krótkiej chwili Motis zerwał się gwałtownie i wybiegł przed
zajazd. Mijając go powoli pomachała mu ręką na pożegnanie i dodała
gazu. Z wielkim uśmiechem na twarzy gnała przecinając pola. Gdzieś w
tyle widziała biały punkt , lecz po kilku zakrętach straciła go z
oczu. W oddali widziała samotny dom dziadka stojący wśród pól. Zaczęła
zwalniać.
Była już blisko , gdy nagle gwałtowna eksplozja przerwała ciszę. W
tym samym momencie biały ślizgacz minął ją tak szybko , jakby stała
w miejscu. Straciła kontrolę nad pojazdem i skręcając kierownicę
zjechała z jezdni wjeżdżając w pole pszenicy.
Motis widząc dom starca w płomieniach gwałtownie wcisnął pedał
hamulca. Slizgacz wpadł w poślizg , lecz doświadczony kierowca panował
nad wozem. Zatrzymał się stając w poprzeg drogi. Wysiadł. Czarna
chmura unosiła się nad nim. Był tak blisko , że czuł gorąco bijące
od ognia. Resztki dobytku lądowały na jezdni. Podszedł bliżej. Gdy
obszedł niegdyś stojącą tam chatę , zobaczył dwóch mężczyzn w
żółtych garniturach. Na szyi mieli założone dziwne żółte
koloratki.
Stali w bezpiecznej odległości oparci o czarny ślizgacz. Byli
zaskoczeni jego widokiem zarówno jak on ich. Jeden z nich wsiadł pośpiesznie
do ślizgacza, drugi począł zmierzać w kierunku Howarda.
Co tu się stało ? - zapytał Motis.
Lecz człowiek , który był już blisko nie odpowiadał na jego
pytanie. Nagle drzwi czarnego ślizgacza , gwałtownie się otworzyły i
dobiegł do nich głośny krzyk.
To odporny !
Mężczyzna w żółtym garniturze , który i tak był już blisko
Howarda , zaczął biec w jego kierunku. Motis zauważył , że nie ma
on dobrych intencji , lecz na ucieczkę było już za późno. Cisnął
więc pięścią prosto w jego szczękę i nie czekając na odwet począł
biec do swojego ślizgacza. Był tak oszołomiony sytuacją , że
dopiero teraz zauważył łysą plamę w gęsto posadzonym polu
pszenicy. Wsiadł do pojazdu i ruszył przed siebie. Niva wyszła na
jezdnię. Zatrzymał się przy niej i otworzył drzwi.
Wsiadaj ! - krzyknął.
Ale mój dziadek...
Wsiadaj , nie mamy czasu !
Czarny ślizgacz zmierzał w ich kierunku. Motis szarpnął ją za
ubranie i wciągnął do wozu. Pojazd ruszył jak tylko mógł
najszybciej.
Co robisz ?! Mój dziadek !..- krzyczała w histerii.
Nagle coś twardego przebiło się przez tylną część ślizgacza i
utkwiło w siedzeniu Howarda. Spojrzał na monitor. Jeden z napastników
strzelał do nich z czegoś, czego Motis jeszcze nigdy nie widział ,
ale z uszkodzenia siedzenia wynikało, iż służy to do zabijania.
Wcisnął kilka klawiszy klawiatury znajdującej się przy kierownicy.
Trzymaj się mocno - spojrzał na przestraszoną Nivę , która posłusznie
złapała się oparć fotela. Ponownie wcisnął klawisz klawiatury i
mocno złapał za kierownicę.
Odpadła tylna część nadwozia i wyłoniły się dwie grube , metalowe
rury, z których buchnął ogień. Szybkościomierz wzrastał , aż w końcu
oszalał. Drgania ślizgacza wskazywały wzrastającą prędkość.
Ledwo trzymali się drogi. Był spocony , jazda z tak dużą prędkością
wymagała ogromnej koncentracji. Najmniejszy błąd mogli przypłacić
życiem. Pędzili tak przez kilkadziesiąt sekund, kiedy silniki zgasły
i zaczęli zwalniać.
Zgubiliśmy ich - oznajmił przypatrując się monitorom. Spokojnie
wcisnął klawisz klawiatury. Dwie grube , gorące rury wsunęły się
pod podwozie , ale ślizgacz i bez nich wyglądał komicznie.
Kto to był ? - zapytała roztrzęsiona Niva.
Nie wiem - zamyślił się przez chwilę - Jeden z nich nazwał mnie
odpornym. Rozumiesz coś z tego ?
Nie.
Potwierdziła tylko jego przypuszczenia. Układanka powoli składała się
w całość , przynajmniej jej część. Pomyślał o ludziach
zamieszkujących Ytpem, o wypadku, który obejrzał przez monitor. Jego
umysł był wolny , nie miał pohamowań. Teraz już wiedział. Był
jednym z nich. Był odporny.
Wjeżdżali do Forest. Było to małe, spokojne miasteczko znajdujące
się dziesięć minut drogi od samego wybrzeża. Howard myślał o
Anexie Dowellu.
Dlaczego go zatrudnił ? Czy wiedział kim jest ? Howard przypuszczał ,
że ojciec Nivy , był mordercą jej dziadka. Staruszek mógł znać
plany Anexa. Nie podobały mu się one , może za bardzo się wtrącał.
Może chciał coś zmienić i po prostu przeszkadzał.
To wszystko traciło sens. Po co zadawać sobie tyle trudu ? Tylko po to
żeby zniszczyć trudny , brzydki , niepotrzebny skrawek społeczeństwa.
Czy mój dziadek nie żyje ? - ocknęła się Niva.
Mało prawdopodobne by przeżył ten wybuch.
Dziewczyna spuściła głowę.
Musimy się ukryć , przeczekać , pomyśleć co robić dalej -
powiedział.
Pojedziemy do mojego ojca , on nam napewno pomoże , on...
Myślę , że on kazał zabić twojego dziadka.
No coś ty !? Mój ojciec ? Oszalałeś ?
Pomyśl o tym przez chwilę. Komu staruszek mógłby przeszkadzać ? Kto
jest tak potężny by ujść z zabójstwem na sucho ? - spojrzał na
dziewczynę.
Była zrozpaczona , jakby przyjęła tą teorię. Tymczasem przechodnie
obracali głowy za zniszczonym ślizgaczem. Niektórzy zatrzymywali się
z wrażenia. Krępy brunet upuścił paczkę , która upadła tocząc się
na jezdnię co zwróciło uwagę Motisa.
Nie potrzebnie przyciągamy uwagę - powiedział , po czym skręcił na
najbliższy parking.
Zaparkował między dwoma białymi ślizgaczami , tak aby ukryć wadę
pojazdu i spojrzał na Nivę.
Widzisz ten malutki hotel ? - wskazał ręką na lewo.
Widzę - odpowiedziała.
Wynajmiemy pokój i przemyślimy nasze dalsze poczynania.
Dobrze - posłusznie przytaknęła głową.
Wysiedli i ruszyli w stronę hotelu. Weszli do małego holu , za ladą
siedział niski recepcjonista , coś czytał.
Pokój - powiedział Motis kładąc kartę na ladę.
Recepcjonista zerwał się z siedzenia. Jego długie , czarne , kręcone
włosy zachybotały od wstrząsu , który im zadano. Zabrał kartę pod
ladę i patrząc pod nią coś wystukiwał.
Numer cztery - powiedział po chwili wręczając kartę właścicielowi
- Trzeba powiększyć populację - dodał mrugając okiem do Howarda ,
który kompletnie go zignorował i ruszył w swoją stronę.
Za nim podążyła Niva , którą poddenerwowała ta niestosowna uwaga.
Ty to masz szczęście stary - recepcjonista oglądał bezczelnie
kobiece pośladki , które wkrótce zniknęły mu z oczu.
Usiadł i wrócił do swego zajęcia.Howard zamknął drzwi za Nivą.
Jeżeli to twój ojciec , to nie mamy dokąd uciec - złapał się za
twarz siadając na łóżku.
A jeżeli to nie on ?! - wyraźnie się oburzyła - Dlaczego czepiłeś
się mojego ojca? - zrobiła kilka kroków - A może , ktoś chce żebyśmy
pomyśleli , że to on , a może to rzeczywiście był tylko wypadek.
Dziadek był bardzo staroświecki , miał dziwne zwyczaje.
I rozpalając w kominku , wysadził się w powietrze - sarkastycznie
dodał Howard.
O Boże. Nie wiem co mam o tym myśleć - zakryła twarz i rozpłakała
się.
Motis wstał i przytulił ją do siebie.
Damy sobie radę ... A może rzeczywiście twój ojciec jest niewinny.
Wiesz co sobie pomyślałem ?
Co ? - spojrzała na niego , po jej policzkach spływały łzy.
Jeżeli Anex ma z tym coś wspólnego , to napewno rozkazał nas szukać,
a ja nie mam zamiaru uciekać.
Boję się o ciebie - wtuliła się mocniej.
O mnie ?
Przecież wiesz co do ciebie czuję - uniosła głowę , spojrzała mu w
oczy i pocałowała go bardzo namiętnie.
On zrobił to samo. Ich ręce zaczęły wędrować po sobie , zaczął
całować jej szyję. Ona zdjęła z niego biała marynarkę. Wsunął
jej rękę pod spódnicę i uniósł ją lekko do góry delikatnie masując
jej pośladki.
Uciekajmy stąd - szeptał - uciekajmy na drugi koniec świata.
To nie tak daleko.
Uciekajmy do miejsca , gdzie nie będą mogli nas namierzyć.
O czym ty mówisz ? - ocknęła się.
Nagle drzwi się otworzyły. Motis gwałtownie się odwrócił i ujrzał
znajomego napastnika w żółtym garniturze , na co natychmiastowo
zareagował zadając mu cios w szczękę po raz drugi tego dnia.
Napastnik wyleciał za drzwi z wielkim hukiem , lecz zaraz wyłonił się
drugi. Trzymając w ręku elektryczną pałkę , dotknął nią brzucha
Howarda co przeciągnęło przez niego wiązkę elektryczną o zniewalającej
mocy.
Motis osunął się na podłogę.
ROZDZIAŁ 5
SKAZANIEC
Jim Kenu klęcząc wpatrywał się w słońce , które powoli topiło
się w wodzie nadając jej najpiękniejszych kolorów. Złożył ręce i
zamknął oczy. Pot spływał po jego twarzy , wyglądał jak posąg.
Starszy mężczyzna wyłonił się z ciemności i zaszedł go od tyłu.
Jego siwa , długa broda zwisała aż do piersi.
Znaleźliśmy kogoś nowego - odezwał się starzec.
Kenu nie reagował , klęczał ze złożonymi rękami i lekko spuszczoną
głową. Staruszek wsparł się laską , pogłaskał długą brodę ,
odwrócił się i odszedł znikając w ciemnościach.
Boże , niech on będzie lekarstwem mojego cierpienia - wyszeptał Jim i
powoli otworzył oczy.
Wstał i ruszył w kierunku osiedla mieszkalnego zesłańców.
Szedł przedzierając się przez ciemności , aż jego szczupła
sylwetka ukazała się w blasku światła jednego z małych domków. Był
dobrze zbudowanym mężczyzną średniego wzrostu. Krótkie, ciemne włosy
nie przeszkadzały w spojrzeniu prosto w ciemno brązowe oczy , lecz każdy
tego unikał. Jego wzrok potrafił sparaliżować przeciwnika , nawet w
ciemnościach , gdyż oczy na tle ciemnej karnacji ciała były nie do
ukrycia. Podszedł do jednego z domków i wszedł do środka.
Stanął przy łóżku, w którym leżał nieprzytomny Motis Howard. Oglądał
go brunet w średnim wieku.
I jak się spisuje nasz nowy lekarz ? - zapytał Kenu brodatego starca
stojącego w kącie pokoju.
Staruszek tylko się uśmiechnął i podparł laską.
Co mu jest ? - Jim patrzył na lekarza.
Szczerze mówiąc nic. Podali mu środek usypiający , za kilka minut się
ocknie i będzie przerażony. Tak jak wszyscy byliśmy - dodał.
Więc zawołajcie mnie jak się obudzi - oznajmił Kenu unosząc lekko głos.
Wyszedł przed dom i spojrzał na niebo. Pamiętał je inne , ładniejsze.
Niebo z jego wspomnień posiadało więcej gwiazd. Pamiętał , że
czasami wyczekiwał spadającej gwiazdy , miało to przynosić szczęście.
Pamiętał takie szczegóły , lecz nie wiedział dlaczego. Był podobny
do reszty. Wierzył w rzeczy , których inni ludzie by nie zrozumieli.
Znał stare legendy. W snach spotykał kobietę , którą kochał i oddałby
życie by tylko zrozumieć skąd wie o tym wszystkim. Był nie tylko więźniem
Dowella , ale i swojej pamięci , która nie sięgała zbyt daleko. Stał
patrząc w górę , gdy staruszek przerwał jego rozmyślania.
Obudził się - oznajmił stając w wejściu.
Kenu ruszył więc przywitać nowego towarzysza niedoli. Gdy wszedł ,
ujrzał ledwo przytomnego Howarda.
Ty żyjesz - wyszeptał na widok lekarza.
Znacie się ? - wtrącił się Jim.
Poznaliśmy się w podobnych okolicznościach , tylko , że to ja byłem
tym leżącym - wytłumaczył lekarz.
Gdzie ja jestem ? - zapytał Motis podnosząc się lekko.
Skoro po drugiej stronie tunelu jest Niebo , to ty chyba jesteś w
piekle synu - odpowiedział staruszek uśmiechając się lekko.
Kim jesteś ? - Howarda zdziwił wygląd starszej osoby.
Przepraszam za nasze maniery. Nazywam się Xion , pana Browna już znasz
, a ten silny młodzieniec , choć przypuszczam , iż jest starszy ode
mnie to Jim Kenu.
Jak zwykle za dużo gadasz - Jim zmierzył go wzrokiem , co natychmiast
zamknęło mu usta. Spojrzał na Motisa.
A skąd ty się tutaj wziąłeś ?
Ostatnie co pamiętam - złapał się za głowę - to bójka z dwoma osiłkami
w żółtych garniturach. Wtargnęli siłą do mojego pokoju hotelowego
i obudziłem się tutaj.
Pomyślał o Nivie. Martwił się o nią , ale nie chciał , żeby inni
wiedzieli coś o niej. Miał nadzieję , że to Anex był sprawcą
eksplozji , nie skrzywdziłby przecież swojej córki.
Dlaczego cię gonili ? - kontynuował Kenu.
Byłem świadkiem dziwnej eksplozji , myślę , że to ma związek z
Dowellem - zamyślił się na kilka sekund - Jeden z nich nazwał mnie
odpornym.
Xion i Brown spuścili głowy.
To wciąż nie ma sensu - tłumaczył Jim - widzisz , według moich
spostrzeżeń , większość z nas była uśpiona , a z tego co rozumiem
, ty jesteś tutejszy. Czyż nie tak ?
Tak , ale powiedziałeś większość , a kto jest wyjątkiem ?
Mówi o sobie - gruby głos dobiegł od wejścia , gdzie wszyscy
automatycznie odwrócili głowy.
W wejściu pojawiła się wysoka muskularna postać. Gdy zrobił kilka
kroków i stanął w świetle , wszyscy ujrzeli ogromnego czarnoskórego
mężczyznę. Miał na sobie szare , luźne spodnie i krótką , rozpiętą
kamizelkę , której i tak by nie zapiął, gdyż posiadał olbrzymią
klatkę piersiową , a tak dużych rąk i ramion Howard nie widział
jeszcze nigdy. Wchodząc do środka , olbrzym musiał się schylić ,
gdyż jego wzrost przekraczał dwa metry.
Przyszedłeś nas pouczać Kromexie ? - sarkastycznie zapytał Kenu.
Olbrzym uśmiechnął się i przemówił:
Chciałem tylko powitać kolejnego chodzącego w strachu przed Bogiem.
Motis siedzący na łóżku zmarszczył brwi jakby zapytał " o co
mu chodzi? ". Spojrzał na innych , ale na nikim to nie zrobiło żadnego
wrażenia. Traktowali go jak szaleńca , który nikomu nie zagraża.
Czy wyjaśniłeś nowemu przybyszowi jego sytuację ? - Kromex kierował
pytanie do Jima.
Może ty to zrobisz ? - patrzył na olbrzyma jakby nie przepadał za
nim.
Więc moja mała zbłąkana owieczko...- Kromex zwrócił się do Motisa
, który spokojnie odwrócił się w jego stronę i łagodnie , z głęboką
sympatią patrzył w jego ogromną twarz - Przypuszczam dlaczego zostałeś
tutaj umieszczony , gdyż słyszałem , że tak jak drogi Jim nie jesteś
jednym z nas. Lecz przybycie twoje tutaj daje mi do myślenia.
Spodziewam się mesjasza , który wyprostuje cały ten bałagan , ale
dotąd myślałem , że to Jim , który jest urodzonym liderem jak już
zdążyłeś zapewne zauważyć.
Drogi Kromexie...- wtrącił brodaty starzec - może odłożysz wiarę
na bok i przejdziesz do konkretów. Ten młody mężczyzna chciałby
zapewne wiedzieć , co się z nim dalej będzie działo.
Tego nikt nie wie - oznajmił olbrzym.
Kenu , który cicho przyglądał się tej rozmowie , stracił cierpliwość
i stanowczo oznajmił Motisowi.
Teraz jesteś skazańcem , jak my.
Howard spuścił głowę.
Rzecz jest prosta - kontynuował - zostaniesz przydzielony do mojej
ekipy naprawczej. Brakuje nam jednego.
Wy naprawiacie przedsionek.
Ciesze się , że wiesz o czym mówię - ale się nie cieszył , a
raczej współczuł nowemu przybyszowi , gdy zobaczył, iż ten rozumie
swoje położenie.
Howard wciąż myślał o swojej ukochanej. Zeby przynajmniej mógł się
dowiedzieć co się z nią dzieje.
Nie martw się , dasz sobie radę - pocieszał go Kenu - Jutro
dostaniesz pagier , który powiadomi cię w razie awarii.
Olbrzym przerwał rozmowę patrząc na Howarda z żalem.
Dajmy mu odpocząć , pewnie ma dosyć wrażeń jak na jeden dzień -
odwrócił się i wyszedł.
Lekarz i starzec zrobili to samo. Kenu wychodził ostatni.
Jim ? - odezwał się Howard wciąż siedzący na łóżku.
Kenu się odwrócił.
Szczerze mówiąc to już mam dosyć odpoczynku. Chciałbym znaleźć
wyjście z tej sytuacji.
Myślisz o ucieczce ?
Motis przytakująco kiwnął głową.
Zacznij od poznania tego miejsca , później może powiesz mi coś czego
nie wiem.
Więc chodźmy - żywo podniósł się z łóżka.
Zaczniemy od jutra. Prześpij się z tym - Jim odwrócił się i zniknął
w ciemnościach.
Howard usiadł. Został sam ze swoimi myślami , lecz nie zamierzał
odpoczywać.
*
Wstawało słońce , które Jim witał co dzień stojąc w tym samym
miejscu mniej więcej o tej samej porze. Gdy wyłoniło się zza
horyzontu , rozpoczynał dziwny taniec. Przypominało to bardzo powolną
walkę z niewidzialnym przeciwnikiem. Nawet w szarej koszuli bez rękawów
, nie ukrywał swoich naprężonych mięśni. Twarz była jak skamieniała
, jakby nie kosztowało go to żadnego wysiłku. Kiedy skończył , siadł
w kwiecie lotosu i zamknął oczy. Czuł się wtedy zjednoczony ze
wszystkim co tylko mógł sobie wyobrazić. Dawało mu to spokój i po
takiej porannej sesji widział dalszy sens życia. Zył po to, żeby
uciec. Nie chciał robić tego tylko dla siebie. Nie mógł siedzieć
bezczynnie , kiedy inni ludzie cierpieli będąc więźniami
psychicznymi tylko jednego człowieka.
W pewnym momencie poczuł czyjąś obecność za swoimi plecami. Gwałtownie
się odwrócił. Motis Howard stał w miejscu patrząc na niego.
Przepraszam , nie chciałem ci przeszkodzić - tłumaczył się - dokładnie
obejrzałem wyspę. Wszyscy dziwnie mi się przyglądają , czuję się
jak intruz.
Myślę , że wiem co czujesz - Kenu wstał i podszedł do
rozgoryczonego Howarda.
Co mam teraz zrobić ?
Jim odwrócił się plecami do niego. Motis poczuł się dziwnie , jakby
ktoś przejmował kontrolę nad jego myślami , jednak nie kompletnie.
Jego ciało się odprężało , zaczynał czuć spokój.
Nie sądziłem , że to możliwe.
O czym mówisz ? - Jim wciąż stał tyłem do niego.
Masz w sobie niewiarygodną energię.
Mają ją wszyscy, których znam.
Nie ja.
Czyżby ? - odwrócił się i spojrzał mu w oczy - To nie wada , lecz
zaleta. Chodź ze mną - dodał.
Ruszyli w stronę zachodniego wybrzeża. Po kilku minutach znaleźli się
wśród reszty mieszkańców wyspy , w jakimś specjalnym , wręcz
religijnym dla nich miejscu. Dwanaście osób siedziało na drewnianych
kołkach tworząc potężny krąg. Howard i Kenu zajęli miejsca , które
na nich czekały. Zapadła kompletna cisza.
Kim jesteś ? - wysoki , chudy , łysy mężczyzna kierował pytanie do
nowego przybysza.
Nazywam się Motis Howard. Pracowałem dla Anexa Dowella. Nie wiem
dlaczego się tutaj znalazłem.
Pracowałeś w kontroli przedsionka ?
Tak.
Dowell nie docenił jego inteligencji , skoro go tu wysłał - wtrącił
się Xion.
Wiesz więc dużo o tym miejscu - zasugerował Kenu.
Howard kiwnął przytakująco głową.
Dowell nie popełniłby błędu , jest na to za mądry - oznajmił
blondyn siedzący obok Jima.
Mądrość jest tylko strachem przed Bogiem - przemówił Kromex.
Jeśli mądrość jest strachem przed Bogiem , to kim jest Bóg ? -
zapytał Howard.
Zapadła cisza , która trwała dość długo.
Bóg ! - krzyknął Kromex - Nazywali go różnie , pewnie wciąż to
robią. Pewne religie posiadały ich wielu , inne tylko jednego. Każdy
był inny , ale taki sam. Ludzie spierali się między sobą próbując
przekonać siebie nawzajem o swojej racji. Byli tak ślepi , że nie
zauważyli iż wszyscy mieli rację. Jest w nas ! Jest obok ! Jest wszędzie
! Potrzebowali ogromnej wiary skoro tego nie rozumieli. A przecież
zawsze mieli go przed oczami , bo on jest wszędzie. Boga tworzymy my,
te rośliny , żrąca woda , każda cząstka tego wszechświata jest
Bogiem. Osobno czy w całości , to nie ma najmniejszego znaczenia. Może
, jeżeli wszyscy to zrozumieją , woda nie będzie żrąca , a ptaki
znowu powrócą.
Czy chcesz stąd uciec ? - ktoś zapytał.
Howard patrzył na twarze oczekujące jego odpowiedzi. Wpatrywali się w
niego jak w święty obrazek.
Na południowej stronie jest wąskie przejście do lądu nieznanego
Dowellowi , tam kończy się jego kontrola.
Nie możemy oddalić się aż tak daleko - oświadczył mały człowieczek
, który miał może z metr wysokości co przykuło uwagę Motisa.
Dlaczego ? - zapytał.
Nasz drogi Hamer mówi o ładunku w naszych czaszkach - uprzejmie wyjaśnił
Xion.
Czy ja też go posiadam ? - Howard niezwłocznie oczekiwał odpowiedzi.
Zapewne - oznajmił staruszek.
Więc go usuniemy - Howard wzruszył ramionami , lecz nikt nie
potraktował pomysłu z entuzjazmem.
Postaram się by nie eksplodował -kontynuował - ale potrzebuję
lekarza panie Brown.
Jack Brown popatrzył na wszystkich.
Nie mam nic do stracenia. Pytaniem jest , kto będzie pierwszy ?
Zapadła kolejna cisza , ta chyba trwała najdłużej.
Zróbmy to - wstał Kenu - I tak już ktoś bawił się moją głową.
Mam luki w pamięci - uśmiechnął się jakby właśnie opowiedział
dobry dowcip.
Nie możemy się na to zgodzić - zaprotestował Xion.
Przemyślmy to więc - zaproponował Howard - wrócę za trzy dni , by
uzyskać odpowiedź - dodał.
Jim wstał i odszedł od kręgu po czym zniknął w ciemnościach.
Motis wpatrywał się w Browna w głębokim zamyśleniu.
*
Doktor Brown samotnie podążał w kierunku swojego domu. Był na długim
spacerze. Szedł powoli rozmyślając o naradzie. Nagle ktoś chwycił
go za ramię , co przestraszyło lekarza. Obrócił się.
Jim ?
Musimy porozmawiać , w cztery oczy.
Lekarz przytaknął bez słowa. W milczeniu podeszli do drzwi i weszli
do środka.
Dobry wieczór panom - zabrzmiał głos Howarda. Siedział na krześle w
wygodnej pozycji - Widzę , że porozmawiamy w trójkę - oderwał się
plecami od oparcia - Mam pewien pomysł , ale potrzebuję pana Browna i
Jima oczywiście.
Jim Kenu spojrzał na doktora swym przenikliwym wzrokiem.
Uciekniemy dziś w nocy - oznajmił.
Bierzmy się więc do roboty - doktor pośpiesznie podszedł do szafki
gdzie trzymał narzędzia.
Przysuń ten mały stolik - wskazał Howarda
Ty Jim nastaw wodę i zaparz bandaże.
Już po chwili wszystko było przygotowane. Kenu siedział na twardym ,
drewnianym krześle , mocno trzymając się oparcia.
Rozluźnij się. Otworzenie czaszki nie będzie bolało. Po operacji ta
część głowy nie jest unerwiona.
Skąd pan o tym wie ? - zapytał pacjent.
Stosowaliśmy coś bardzo podobnego w armii , ale to już stare dzieje.
W każdym bądź razie wiem jak otworzyć ten mały kawałek czaszki.
Sposób umieszczenia ładunku wcale się nie zmienił , ale potem twoja
głowa należy do pana Howarda.
Krew spłynęła po plecach Jima.
Poczułeś coś ? - zapytał lekarz.
Nie.
Więc miałem rację - odłożył skalpel i rozejrzał się po małym
stoliku szukając odpowiedniego narzędzia do pracy.
Motis przykładał tampony do oskalpowanego fragmentu głowy.
To będzie najlepsze - uśmiechnął się Brown.
Chcesz mu rozłupać głowę śrubokrętem ? - oburzył się Motis.
Wiem co robię.
Dziwny trzask przeszedł przez pokój i lekarz uniósł małą ,
platynową płytkę. Obaj eksperci dokładnie się jej przyglądali.
Dzięki tym uchwytom będzie można włożyć ją z powrotem - wyjaśnił
doktor i dodał - Teraz twoja kolej mistrzu.
Motis przyjrzał się swemu celowi w taki sposób w jaki saper przygląda
się minie lądowej.
Nie mogę jej rozbroić.
Przyjrzyj się dokładniej - zaproponował Brown bardzo spokojnym głosem.
Nie mogę , nikt nie może , ale jest jeden sposób.
Mów ! - Kenu podniósł głos.
Taki - Howard chwycił za mały kwadracik , który był osadzony w
platynowym dołku na głowie Jima i gwałtownie go wyrwał.
Wyrzucił go przez okno i przewrócił pacjenta i lekarza. Cała trójka
leżała na podłodze , kiedy wybuch wyrwał olbrzymią dziurę w jednej
ze ścian domu Browna.
Jim wstał i podniósł krzesło.
Siadaj Motis.
Brown otworzył usta ze zdumienia.
Szybko doktorku , wiesz co robić. Ludzie Dowella zaraz tu będą , że
nie wspomnę o naszych.
*
Kromex wybiegł z domu pośpiesznie wkładając kamizelkę , kiedy usłyszał
kolejny wybuch. Zesłańcy wychodzili przed domy próbując wyjaśnić
przyczynę przerażającego hałasu. Kiedy Kromex dobiegł do miejsca ,
gdzie kiedyś stał dom Browna , nie zobaczył już nic prócz
zgliszczy. Lekarz siedział w samym środku pobojowiska na jedynym ocalałym
krześle z szerokim uśmiechem na twarzy. Był z siebie bardzo dumny.
Wtedy pojawił się czarny ślizgacz i wysiadło z niego ośmiu
uzbrojonych mężczyzn w żółtych garniturach. Wycelowali broń w zesłańców.
Synu - zabrzmiał łagodny głos potężnego Kromexa , który podszedł
do jednego z nich.
Opuść broń synu.
Uzbrojony mężczyzna posłuchał potężnego mędrca i uczynił jak
prosił.
Jesteś silny duchowo - hipnotyzował go swym głosem - bo przecież
silniejszy wybacza , słabszy szuka zemsty.
Chwycił żołnierza za głowę i robiąc szybki obrót , skręcił mu
kark.
Reszta żółtych garniturów otworzyła ogień , ale Kromex trzymał
broń zmarłego w ręku i choć już dostał trzy kule w brzuch wciąż
odpierał ogień zabijając wszystkich intruzów. Po czym rzucił śmiertelne
narzędzie i przemówił.
I przyszedł nasz koniec , zanim był początek.
Amen - Xion stojący w wejściu swego domu łagodnie złożył ręce i
wtedy jego czaszka eksplodowała.
Kromex widząc co się dzieje , roześmiał się tak głośno, iż
wydawałoby się , że to było przyczyną eksplozji jego głowy.
Zesłańcy stali bezradnie czekając na śmierć , ale tego dnia zabrała
ona dwóch ich towarzyszy. Reszta ocalała by wegetować w niepewności.
Brown wciąż siedział na swym szczęśliwym krześle pośród
zgliszczy , lecz już się nie cieszył. Płakał , bo przecież to on
był przyczyną śmierci dwojga ludzi. Mógł być bardziej cierpliwy ,
mógł przecież poczekać.
*
Niva siedziała w wygodnym fotelu gapiąc się na niekończącą się
wodę tuż za oknem. Była bardzo smutna. W pokoju obok siedział Anex
Dowell , pracował przy komputerze. Zadzwonił telefon na biurku
Dowella. Odebrał.
Tak - wsłuchiwał się przez kilka sekund , po czym zmarszczył brwi w
złości.
Zaraz tam będę - oznajmił stanowczo i odłożył słuchawkę. Wstał
i wszedł do windy w milczeniu. Drzwi windy się zamknęły.
Niva przeszła ostrożnie do biura Dowella sprawdzając czy aby napewno
wyszedł. Podeszła do biurka i usiadła w fotelu ojca , który tak się
spieszył , że nawet nie wyłączył komputera. Znalazła listę
pracowników. Było tam wszystko , adresy domowe , życiorysy ,
zainteresowania , krótko mówiąc wszystko o ich życiu osobistym , a
bardzo mało o życiu służbowym. Wpisała imię i nazwisko ukochanego.
Okazało się , że nie ma żadnych danych na jego temat , tak jakby w
ogóle nie istniał. Szukała więc dalej , ale komputer nie dawał jej
dalszego dostępu do informacji. Ządał hasła , które mogło składać
się zarówno z cyfr , liter , słów , a nawet całych zdań. Wpisała
swoje imię , lecz bez efektu. Kolejno więc wpisywała imiona i daty
urodzin swojej rodziny , lecz to też nie pomagało. Otworzyła szufladę
biurka i zaczęła wpisywać nazwę każdej rzeczy , którą tam znalazła
, kierowała się głównie tytułami firm na planach i rachunkach czy oświadczeniach.
Na samym spodzie szuflady znalazła zdjęcie matki , która umarła przy
jej narodzinach. W rogu zdjęcia widniał napis " Kocham cię !
Twoja Wisienka”. Wpisała " Wisienka ". Na ekranie
pojawiła się mapa. Były to dwa kawałki lądu połączone
przedsionkiem , a na samym środku widniał cieniutki szlaczek odbiegający
od tunelu. Po powiększeniu oglądała Ytpem. Była bardzo
podekscytowana , kiedy ktoś lub coś włączyło blokadę programu. To
ją wystraszyło. Postanowiła wyjść , ale okazało się , że winda również
została zablokowana. Była więźniem w domu swojego ojca. Nie mogła
zrobić nic , mogła tylko czekać.
*
Na Ytpem zachodziło słońce. Anex stał na wzgórzu wraz z pięcioma
ludźmi ubranymi na żółto. On wiedział , gdzie podążyli zbiegowie.
Z góry widział jedyną drogę ucieczki , wąskie przejście , które
wyglądało jak żółty chodnik rozwinięty na wodzie.
Dopisuje im szczęście - powiedział.
Jeszcze możemy ich złapać - oznajmił jeden z żółtych garniturów.
Nie sądzę. Trudno będzie ich znaleźć w nadchodzących ciemnościach.
Po za tym lada chwila poziom wody się podniesie i nikt już tędy nie
przejdzie do jutra.
To niedopatrzenie będzie pana kosztowało - odparł garnitur.
Dowell zbliżył się do niego i spojrzał mu w oczy. Zołnierz spuścił
pokornie głowę.
*
Motis i Jim spieszyli się biegnąc ostatkiem sił po żółtym
dywanie lądu. Jim , który biegł za swym towarzyszem podniósł głowę
i spojrzał przed siebie. Był wycieńczony , zatrzymał się więc i
począł wpatrywać się w betonową ścianę , która graniczyła z błękitnymi
kwasami. Motis nie obracał się za siebie , wiedział , że musi się
spieszyć. Nawet jeżeli nikt ich nie goni , przypływ pożre ich żywcem.
Jeszcze może dwieście metrów i będzie u celu. Biegł ostatkiem sił
, ale zabrakło mu znajomego odgłosu za plecami , przez cały czas
pomagał mu on utrzymać równe tempo. Obrócił się więc za siebie i
w jego oczach wzrosło przerażenie.
Biegnij Jim !!! - krzyknął jak tylko mógł najgłośniej i sam ruszył
do przodu ile miał tylko sił w nogach.
Jim popatrzył za siebie i zerwał się z miejsca uciekając przed morską
wodą , która goniła go coraz szybciej i szybciej pożerając żółty
chodnik suchego lądu jaki był na tym odcinku.
Howard wskoczył na betonową ścianę i pośpiesznie rozpoczął
wspinaczkę , aby starczyło i miejsca dla Jima. Pośpiesznie wkładał
dłonie w szczeliny , które przez lata wyżłobiła woda i podciągał
się coraz wyżej i wyżej.
Jim czuł jak jego stopy płoną , lecz biegł wciąż przed siebie. Gdy
był już wystarczająco blisko , wybił się i wyskoczył w górę łapiąc
się grubego , metalowego pręta zbrojeniowego , który wyrastał z
betonowej ściany około dwóch i pół metra nad ziemią.
Uciekinierzy pośpiesznie wspinali się w górę. Czym wyżej wchodzili
, tym więcej trudności im to sprawiało. Coraz mniejsze i rzadziej
spotykane szczeliny były celem ich poszukiwań.
Jim Kenu szedł dumnie po wolność i choć jego stopy były bardzo
pokrwawione , opuchnięte i oczywiście pozbawione obuwia , nie odczuwał
bólu. Pjął się w górę do upragnionego celu.
Howard pierwszy dotarł na szczyt. Był bardzo ciekawy co tym razem
zobaczą jego oczy. Zadarł więc głowę i złapał się górnej krawędzi
ściany. Dookoła było pusto. Dwa drzewa stojące samotnie wśród
zielonej trawy to wszystko co widział. Wdrapał się na górę i pomógł
Jimowi. Obaj usiedli na trawie i rozejrzeli się dookoła. Widzieli
ostatnie chwile zachodzącego słońca, które tego wieczoru było piękniejsze
niż zwykle. Byli zmęczeni. Nie wiedzieli czego oczekiwać od jutra ,
ale woleli to od oczekiwania bezsensownej śmierci zesłanej przez
nikczemnego łajdaka , który z pewnością nie był im równy.
ROZDZIAŁ 6
LADY NIEZNANE
Po przejściu kilku kilometrów uznali , że czas odpocząć. Nie
chcieli więcej błądzić w ciemnościach. Położyli się na trawie i
usnęli.
Jima obudziły pierwsze promienie słońca. Usiadł w kwiecie lotosu , złożył
ręce i zamknął oczy. Tkwił tak bez ruchu , kiedy usłyszał głos
Motisa Howarda.
Wiesz co to są ptaki ?
Nie - odpowiedział z zamkniętymi oczami.
To takie skrzydlate , przyjazne stworzenia. Zyją po to by unosić się
spokojnie w powietrzu , by latać , aż po sam kres niebios , wspinać
się do góry , kiedy tylko mają na to ochotę.
Jim otworzył oczy i spojrzał na Howarda z zamyśleniem
Widziałeś je kiedyś ?
Nie , ale mnóstwo o nich słyszałem.
Kenu roześmiał się.
Mówiono mi o różnych bzdurach , ale czegoś podobnego jeszcze nie słyszałem.
Przestań się śmiać - zdenerwował się Motis. - Przecież , kiedyś
wszyscy byli wolni , a może to też bzdura ?
Słuchaj Howard , zawsze znajdzie się ktoś , kto chce posiadać innych
w taki , czy też inny sposób. Jestem pewien , że tak naprawdę , to
jedynymi wolnymi stworzeniami w tym przeklętym miejscu są te paki.
Ptaki - poprawił go Motis - i niestety już wyginęły.
A skąd ja mam wiedzieć takie rzeczy ? Ty lepiej mi powiedz coś o
sobie. Sam nie wiem , dlaczego ci zaufałem. Przyszedłeś nie wiadomo
skąd , nikt cię nie zna , wiedziałeś którędy uciekać i skąd
znasz Browna ?
Wyrzucili mnie za wrota Nieba , bo wetknąłem nos w cudze sprawy ,
przypadkiem oczywiście.
W co ?
Widziałem jak zginął ojciec Dowella. Wtedy też się okazało , że
jestem "odporny". Anex pewnie się bał , że wyjawię pewne
tajne informacje. Sam mnie wybrał na jedno z większych stanowisk w
jego firmie , sam nie wiem dlaczego - zamyślił się przez chwilę - Stąd
wiedziałem którędy uciec. Browna poznałem kiedy obudził się z tej
śpiączki.
Wiele o tym słyszałem - zaczął Jim - wszyscy skazańcy się znali z
odległej przeszłości. Przez trzy lata , które spędziłem na Ytpem
kilku przybyło i kilku odeszło... , każdy opowiadał o tym innym życiu
, które przeżył gdzieś czy kiedyś indziej.
Co z twoimi stopami ? - Howard przyglądał się im ze zdumieniem.
Rany zniknęły - odpowiedział Jim - Już wcześniej zauważyłem , że
moje ciało regeneruje się szybciej niż innych. Nie wiem dlaczego.
Moja pamięć to tylko przebłyski , jest cała w kawałkach. W całości
pamiętam tylko pobyt na Ytpem... Wiem , że muszę coś zrobić i moje
przeznaczenie zaprowadzi mnie do tego.
Więc lepiej ruszajmy - zaproponował Motis.
Kenu kiwnął przytakująco głową i oboje ruszyli przed siebie bez słowa.
W pewnym sensie byli do siebie podobni. Zycie postawiło ich w trudnej
sytuacji , zmuszając do poszukiwania czegoś lepszego. Potrafili się
zrozumieć , choć wciąż niewiele wiedzieli o sobie i nie byli pewni ,
czy chcieli wiedzieć więcej.
Słońce wznosiło się coraz wyżej , był to gorący dzień. Zbiedzy
czuli się głodni i zmęczeni. Rozglądali się za wodą pitną , która
była szczerze szanowana w Niebie jakie znał Motis. Dochodzili do młodego
lasu, przed którym rozciągał się wąski strumyk. Przykucnęli przy
nim. Howard chciał nabrać wody w dłonie , kiedy Kenu złapał go za rękę
i spojrzał mu w oczy dając znak żeby najpierw pozwolił mu sprawdzić
czy ta aby napewno nadaje się do picia. Jim powoli zanużył palec w
wodzie. Za moment nabrał trochę w dłoń. Trzymał rękę w powietrzu
może przez dziesięć sekund zanim zdecydował się nabrać odrobinę w
usta. Po czym wzruszył ramionami i zanużył głowę w strumieniu.
Howard roześmiał się i także począł korzystać z bogatego wodopoju
w identyczny sposób.
Wciąż uśmiechnięty podniósł głowę i zobaczył żółte oficerki
przed oczyma. Otworzył usta i klepnął Jima w plecy. Jim właśnie
wstawał by obejrzeć wysokiego , dobrze zbudowanego bruneta o kręconych
włosach , ubranego oczywiście w żółty garnitur. Zaraz za brunetem
pojawił się kolejny żołnierz.
Zadzwonić po posiłki ? - zapytał.
Nie - uśmiechnął się brunet - mam ochotę się zabawić.
Mówiąc wciąż patrzył Jimowi w oczy , tak jakby to on miał być tą
zabawką. Brunet odwrócił się plecami do uciekinierów , zrobił trzy
kroki do przodu i zatrzymał się. Na Kenu nie zrobiło to specjalnie
wrażenia. Nagle brunet zrobił salto w tył , odbił się bardzo wysoko
w górę i wciąż obracając się w powietrzu spadał prosto na Jima.
Był to wyraźny atak , który cholernie przestraszył Howarda. Jim Kenu
wciąż stojąc w tej samej pozycji , gwałtownie wyciągnął rękę w
górę w momencie , kiedy brunet był już prawie u celu. Jakimś
tajemniczym sposobem uderzył go z taką siłą , iż twarz bruneta
znalazła się po drugiej stronie szyi. Trup jeszcze nie dotknął ziemi
, kiedy Kenu wyciągnął broń z jego kabury i strzelił drugiemu
prosto w czoło.
Jak to zrobiłeś ? - Motis oglądał ciała nie wierząc własnym
oczom.
Nie wiem - odpowiedział Jim - Chyba kiedyś uczyłem się tego.
To przeraziło Motisa.
Weźmy ich ubrania - zaproponował Jim - Może w nich będzie
bezpieczniej.
A co zrobimy z nimi ? - Howard marszczył brwi.
Wrzucimy ich w krzaki i przykryjemy gałęziami. Szybko ich nie znajdą.
*
Przebrani i uzbrojeni przedzierali się przez zarośla , aż
zobaczyli postawny okrągły budynek.
Chodź , wejdziemy do środka - zaproponował Jim.
Zwariowałeś ? - oburzył się towarzysz - Chcesz wejść w paszczę
lwa. Tam pewnie roi się od tych żółtków w koloratkach.
Wtedy czarny ślizgacz zajechał przed główne wejście i wysiadło z
niego dwóch żółtych strażników. Stali , oczekując na kogoś ,
kogo najwyraźniej eskortowali. Oczom skazańców pojawił się Anex
Dowell. Wyciągnął rękę do ślizgacza i pomógł wysiąść młodej
kobiecie o przepięknych czarnych włosach.
Howardowi mocniej zabiło serce , ale kobieta wciąż była odwrócona
tyłem do podglądaczy i nie był pewien , czy to aby napewno ona.
Musimy tam wejść - oznajmił , kiedy wszyscy zniknęli za głównym
wejściem budynku.
Co ? - zdziwił się Jim - Jeszcze przed chwilą uważałeś ten pomysł
za idiotyczny, a teraz... - zastanowił się przez chwilę - To ta
kobieta ? To o nią ci chodzi ?
Myślę , że to córka Dowella , kobieta moich snów , która może
podzielić los innych skazańców jeżeli jej teraz nie uwolnimy.
Więc na co czekamy ? - uśmiechnął się Kenu pewnie stąpając w
kierunku wejścia.
Howard szybko dołączył do niego i jakby nigdy nic weszli do budynku.
Do góry - wyszeptał Jim , kiedy byli już w holu - Nie zatrzymuj się
- dodał.
Weszli na schody prowadzące na kolejne piętra. Kilku żółtych
garniturów minęło ich po drodze , ale uciekinierzy nie przyciągnęli
uwagi. Zachowywali się tak jakby wiedzieli dokąd idą. Kiedy weszli na
trzecie piętro , ruszyli wzdłuż długiego , łukowatego korytarza , aż
przeszli obok strażnika siedzącego przy monitorach. Jim zatrzymał się
, odwrócił i podszedł do niego. Położył rękę na jego ramieniu.
Strażnik otworzył szeroko usta i oczy po czym osunął się z fotela.
Patrz czy nikt nie idzie - szepnął do Howarda , który natychmiast
stanął w miejscu nasłuchując gości.
Kenu założył słuchawki i usiadł w fotelu przed monitorami. Podglądał
kolejne pomieszczenia , aż trafił na dziewczynę. Dostroił kanał i
obserwował.
Posadzili ją przed trzema mędrcami o posępnym wyglądzie.
No więc... , drogie dziecko - przemówił ten w środku - Pobędziesz u
nas przez jakiś czas. Musisz zrozumieć , że któregoś dnia , ty
przejmiesz obowiązki ojca. Anex nie chciał ciebie tym obarczać , ale
postawiłaś nas w trudnej sytuacji - wstał i zaczął przechadzać się
powoli po pokoju w głębokim zamyśleniu.
Wiem co teraz czujesz. Czujesz się zdradzona. Myślisz , że cały ten
świat to jedno wielkie kłamstwo , ale pamiętaj , że zanim zaczęłaś
szperać przy komputerze ojca byłaś szczęśliwa. Tak właśnie czują
się mieszkańcy Nieba i nasza w tym głowa , żeby tak zostało.
Widzisz... , czasami kłamstwo jest dobre.
Będę w tym uczestniczyła , ale chcę znać fakty - stanowczo zażądała
Niva.
Co chcesz wiedzieć ?
Może wszystko od początku ?
Mędrzec kiwnął głową.
Co tak naprawdę spowodowało wojnę i w jaki sposób akurat my
przetrwaliśmy?
Nie doceniałem cię - oświadczył i zamilkł na moment - Wszystko dzięki
jednemu, jedynemu człowiekowi. Jego krew płynie w twoich żyłach -
ponownie przerwał - Kiedyś ludzie wciąż zabijali siebie nawzajem , głodowali
i znów krzywdzili się wzajemnie. Ziemia była piekielnym miejscem do
życia. Nawet przy ogromnych stratach w ludziach , przybywało nas coraz
więcej. Wszyscy ciągle kopulowali i kopulowali - przy ostatnim zdaniu
skrzywił twarz i zaczął powoli wymachiwać rękami na boki - Brakowało
miejsca i żywności dla wszystkich. Więc ktoś znalazł rozwiązanie.
Zabił wszystkich ? - zapytała.
Nie wszystkich. Oszczędził sto tysięcy.
Co ?
Tamci to były bezużyteczne , nędzne pasożyty ludzkie. Prędzej czy później
i tak by się wymordowali. Jak nie o kawałek ziemi to o religię, nawet
nie ma czego żałować. Ale przedtem pewien zamożny naukowiec
zabezpieczył ląd, na którym żyjemy zakładając na niego gigantyczną
kopułę ochronną. Musiał zabić pasożytów , bo prędzej czy później
żerowali by na nas. Dla Nieba wybrano najpotężniejsze mózgi świata
, najlepszych atletów , aby nowe pokolenie uczynić potężnym. Co też
nie było zbyt mądre , bo cholernie trudno utrzymać kontrolę nad dużym
mózgiem , a mieszkańcy Nieba nie mogą się wydostać poza jego
granice , bo wszyscy będziemy zgubieni. Totalny chaos opanuje nasze
proste , spokojne życia. Dlatego zakwaszamy wodę na wybrzeżach.
Powietrze , które dziś wdychamy też się zmodernizowało. Twój
przodek Leon Dowell dokonał tej wspaniałej metamorfozy życia i
napewno uczynił je lepszym.
Ale za jaką cenę.
Kiedy pokażemy ci jak ludzkość żyła w przeszłości , napewno
zrozumiesz.
A co zrobiliście z Motisem Howardem ?
Odesłaliśmy go do domu.
Niva wiedziała , że mędrzec kłamie , nie miała do niego zaufania.
Eskortujcie panią do jej pokoju - rozkazał dwóm strażnikom stojącym
przy drzwiach. Anex nie protestował.
Motis klepnął Jima , który w pośpiechu zdjął słuchawki.
Ktoś idzie - wyszeptał.
Wiem. Zostaw to mnie - Kenu wstał i ruszył w kierunku młodej
dziewczyny eskortowanej przez dwóch olbrzymów.
Minął ich , zrobił salto w tył i kopnął obydwóch w plecy z
gigantyczną siłą.
Padli na twarze. Niva zobaczyła ukochanego. Jim przeszedł obok ciał i
wtedy jeden z leżących gwałtownie się podniósł i wyciągnął broń.
Howard , który zauważył zdarzenie , błyskawicznie zareagował
strzelając olbrzymowi prosto w czoło. Kenu obrócił się za siebie
oglądając trupa z ulgą. Drzwi pokoju, w którym zasiadali mędrcy
otworzyły się z hukiem i stanął w nich Anex. Patrzył na córkę
jakby widział ją po raz ostatni. Pożegnali się wzrokiem z żalem.
Rozumieli sytuację w jakiej się znaleźli. Motis chwycił ją za rękę
i zaczęli uciekać z Jimem na przodzie.
Co się dzieje do cholery !? - w drzwiach przepychał się mędrzec o
posępnym wyglądzie.
*
Trójka dobiegła do schodów. Zbiegli dwa piętra niżej , kiedy żółte
garnitury z dołu otworzyły ogień. Uciekinierzy zostali uwięzieni na
pierwszym piętrze.
Jest ich za dużo - oznajmił Jim - będziemy musieli skakać - wskazał
szklaną ścianę , która otaczała łukowaty korytarz.
Ale...- Motis nie dokończył pytania , kiedy Kenu się wybił i
przeleciał przez ścianę bezpiecznie lądując na ziemi.
Gwałtownie wyciągnął broń i zabił jednego strażnika , który
jakby czekał tam na niego.
Niech dziewczyna skacze ! - krzyknął.
Już po chwili delikatnie chwycił ją w ramiona.
Szybciej ! Szybciej ! - wołał.
Howard także bezpiecznie wylądował na murawie. Wciąż słyszeli
strzały przedzierając się przez młody gęsty las.
Tędy - szepnęła Niva ciągnąć Motisa za rękę.
Trójka zmieniła kierunek ucieczki. Jim będąc na tyłach, sprawdzał
czujnie czy nikt ich nie goni. Wybiegli z lasu i znaleźli się na
piaszczystej plaży , gdzie stał dziwny pojazd , lekko unosząc się
nad ziemią.
To poduszkowiec mojego ojca - tłumaczyła dziewczyna.
Ja do tego nie wsiadam ! - stanowczo zaprotestował Kenu.
Chyba nie masz wyboru - Howard wskazał wzrokiem żółtych żołnierzy
, którzy właśnie wybiegali z lasu.
Niva usiadła za kierownicą i pojazd ruszył przecinając żrącą wodę.
Wśród huków i strzałów trójka zniknęła oprawcom z oczu.
*
Jim wciąż czuł się niepewnie. Nie raz widział śmierć w oczach
ludzi , których pożerał żrący płyn. Nie chciał być jednym z
nich. Nie zasługiwał na tak bezsensowną śmierć. Położył się w
łodzi cierpliwie czekając na koniec podróży. Czas płynął powoli i
trącil cierpliwość , kiedy odezwał się Howard.
To chyba ląd !
Gdzie ? Gdzie ? - zerwał się Jim.
Tam , ta mała wysepka.
Wiesz , gdzie jesteśmy ? - zapytała dziewczyna.
Nie mam zielonego pojęcia - Howard wzruszył ramionami - ale tu napewno
jest bezpieczniej niż tam skąd uciekamy.
No to zatrzymujemy się na noc - ucieszył się Jim.
Kto wie czy nie na resztę życia - dodał Motis szeptem.
Wjechali na dziką , zaniedbaną plażę i z ulgą wysiedli z
poduszkowca.
Może rośnie tu coś do jedzenia - oznajmił Jim - Pójdę poszukać.
Jestem cholernie głodny.
Ty poszukaj , a my rozpalimy ogień - zaproponował Motis - Myślę , że
jesteśmy już bezpieczni - dodał.
Zawarli więc układ i każdy ruszył w swoją stronę.
Już po godzinie Kenu wrócił do świeżo rozpalonego ogniska położonego
jakieś sto metrów od wody.
Znalazłem mnóstwo owoców - położył na ziemi żółtą marynarkę ,
pełną brązowych kulek - Nigdy przedtem takich nie jadłem. Dobrze
smakują.
Niva wzięła jedną z nich do ręki ostrożnie ją oglądając.
A jak się otrujemy ? - zapytała.
Goniło nas mnóstwo uzbrojonych po zęby facetów - tłumaczył Jim -
strzelali do nas , a później przelecieliśmy tym czymś - wskazał
poduszkowca - nad żrącymi kwasami. Nie uważasz , że gdybyśmy mieli
umrzeć już dawno by się tak stało ?
Ma rację - przytaknął Howard.
Dziekuję , smacznego - oznajmił Kenu wkładając kolejny owoc do ust.
Gdy zjedli , Jim począł wpatrywać się w horyzont.
Zostawię was samych , zobaczymy się jutro - powiedział po chwili.
Motis spojrzał w tą samą stronę i uśmiechnął się. Wiedział , że
dla jego towarzysza to czas medytacji i nie sprzeciwiał się temu ,
przecież byli już bezpieczni. Co się mogło stać ?
Jim odszedł w ciszy , a Niva przytuliła się do swojego ukochanego.
Kim on jest ? - zapytała.
Przyjacielem - odpowiedział - bardzo dobrym przyjacielem.
Nie chciał rozmyślać o tym co było , ani o tym co będzie. Chciał
odpocząć od tej obrzydliwej rzeczywistości , która go otaczała
przez ostatnie tygodnie. Był teraz u boku wspaniałej kobiety. Kobiety
, którą kochał. I byli sami. Dlaczego miałby nieskorzystać z tak
wspaniałej okazji , która już nigdy mogła się nie powtórzyć.
Wziął ją w swe muskularne ramiona , spojrzał głęboko w oczy i
wtopił w jej usta jakby umierał z pragnienia. Dwie połowy się
odnalazły.
ROZDZIAŁ 7
PRZEZNACZENIE
Jim Kenu medytował , kiedy słońce wstawało budząc nowy dzień.
Choć położenie w jakim się znalazł nie było najlepsze , czuł spokój
i radość. Z czasem radość zmieniła się w dziwne poczucie zagrożenia.
Usłyszał strzał. Błyskawicznie zerwał się na równe nogi i pobiegł
jak najszybciej mógł w kierunku ogniska , które płonęło jeszcze
wczoraj wieczorem. Padły kolejne dwa strzały , kiedy zobaczył Motisa
z bronią w ręku i ciało mężczyzny w żółtym garniturze , które
bezwładnie uderzyło o piaszczystą powierzchnię. Podbiegł bliżej.
Howard panicznie padł na kolana nachylając się nad kimś. Coś
mamrotał. Jim wyciągnął broń , kiedy był już przy swoim
towarzyszu. Motis trzymał głowę swojej ukochanej na kolanach.
Nieeeee !!! - krzyczał unosząc głowę w górę.
Niva była martwa. Kula przebiła jej serce. To było szybkie odejście
, nie cierpiała długo. Howard zobaczył Jima , który patrzył na
niego z żalem , bezwładnie trzymając broń w ręku. Mógł ją
ochronić , gdyby tylko przewidział co może się stać. Jeżeli
ktokolwiek mógł to napewno on. Był przecież doskonały we wszystkim
co robił.
Zasłoniła mnie - wyszeptał - zauważyła go i zasłoniła mnie. To ja
powinienem nie żyć. Znajdę i zabiję ich wszystkich.
Do Kenu nie docierało to co mówił Howard. Wciąż stał w miejscu
patrząc na piękne , młode ciało martwej już kobiety. Czuł się tak
jakby to on stracił kogoś bardzo mu bliskiego. Kiedy w końcu się
ocknął zobaczył przyjaciela idącego brzegiem plaży. Trzymał w ręku
narzędzie przeznaczone tylko do jednego , najgorszego ,
niesprawiedliwego czynu. Postanowił do niego dołączyć. Wtedy poczuł
nagły ból w karku. Swiat zawirował dookoła. Usłyszał jeszcze jeden
strzał zanim uderzył twarzą o podłoże.
*
Powoli otwierał oczy , co kosztowało go wiele wysiłku. Wciąż czuł
ból w karku. Jego wzrok był słaby. Rozmazane kolory , kształty zlewały
się ze sobą zanim utworzyły jeden rzeczywisty i sensowny obraz.
Widział twarz uśmiechniętego , wysokiego , ogolonego na łyso mężczyzny
w czarnym garniturze.
Cześć Jimi ! - krzyknął mężczyzna uśmiechając się jeszcze
mocniej.
Kim jesteś ? - z trudem wyszeptał.
Naprawdę ci popiepszyli w głowie , skoro mnie nie pamiętasz - oznajmił
- no więc opowiem ci coś by odświeżyć ci pamięć. Praktycznie
wychowaliśmy się razem - kontynuował nie tracąc przy tym uśmiechu -
Dwóch dzieciaków stworzonych po to by być żołnierzami systemu. Dwóch
najlepszych... no... mogę przyznać , że byłeś nawet lepszy ode mnie
- roześmiał się - no i gdzie cię to zawiodło ? Zbawiciel świata mi
się znalazł. Co , tego też nie pamiętasz ?
Nic nie pamiętam - mówił z trudem.
Firma dała ci ciało , które jest mocne i bardzo szybko się
regeneruje. Dała ci też głowę , którą miałeś rozwiązywać
problemy taktyczne. No i coś im się popiepszyło , bo zacząłeś
zastanawiać się nad problemami świata i zwróciłeś się przeciwko
swoim braciom.
Jaka firma ? - wymamrotał.
Teraz już moja firma , założona przez tych na górze , po to żeby
jutro , przypominało dziś. Kiedy ktoś chce zbyt dużo zmian , my się
nim zajmujemy. I słusznie ! Zmiany są złe .
To mi ktoś popiepszył w głowie czy tobie ? - Jim powoli odzyskiwał
siły.
Mężczyzna podszedł bliżej i uderzył Jima w twarz. Jim chciał
zareagować , lecz nie mógł się ruszyć. Jego ręce i nogi więziły
grube , metalowe uchwyty umocowane do ściany celi, w której się
znajdował.
Prawda jest taka Jim , że umrzesz w ciągu kolejnej doby - znowu się
roześmiał - a nawet jeśli przeżyjesz , zapadniesz w śpiączkę.
Jesteś świnką doświadczalną drogi przyjacielu. Niedługo spostrzeżesz
pierwsze objawy.
W jaką śpiączkę ? - zapytał płynnie.
Kazali mi wstrzyknąć tobie szczepionkę antywirusową. Nowy model ,
oparty na tym , który przodkowie brali żeby przetrwać wojnę. A dla
starego Kely to była czysta przyjemność.
To teraz ty mnie posłuchaj Kely - porywczo rozkazał Kenu - Oni testują
to na mnie , żeby móc unicestwić takie zwierzęta jak ty. O tym nie
pomyślałeś ?
Zatrzymaj swoje podejrzenia dla siebie. Może straciłeś pamięć , ale
wciąż myślisz w ten sam sposób. Muszę lecieć , życzę szczęścia
- wybuchnął szyderczym śmiechem i odchylił kratę.
Jeszcze jedno ! - krzyknął Kenu , który wyraźnie odzyskiwał siły.
Słucham - zatrzymał się Kely.
Co zrobiłeś z Howardem ?
Zastrzeliłem jak psa , tak jak tego , którego nazywałeś ojcem -
zatrzasnął kratę i zniknął.
Jim choć tak bardzo próbował , nie mógł przypomnieć sobie ojca ,
ale wiedział , że musi coś zrobić. Czuł się bezradny i wściekły.
Dlaczego Howard też musiał umrzeć i jak to się stało ?
Postanowił czekać. Chciał zapomnieć o szczepionce , którą mu
wstrzyknięto. Chciał zignorować problem po to by znaleźć wyjście i
ponownie się oswobodzić, lecz jego gorycz mu nie pozwalała. Minuty
przeradzały się w godziny. Jim powoli tracił nadzieję. Wisiał
bezradnie , ukrzyżowany na ścianie. Jego głowa bezwładnie zwisała
zwrócona ku ziemi. Słyszał każdą kroplę potu uderzającą o
betonową posadzkę. Powoli tracił przytomność , by znaleźć
odpowiedź w swoim wnętrzu.
*
Obudziły go kroki. Ktoś zbliżał się do jego celi. Dźwięk
otwieranej kraty zwrócił jego uwagę i podniósł głowę.
Nie mamy wiele czasu - Anex Dowell przycisnął klawisz znajdujący się
przy wejściu do celi.
Kenu został oswobodzony. Uchwyty się rozwarły i więzień padł na
twarz. Anex podszedł do niego. Pomógł mu się podnieść.
Połknij to - wyszeptał wciskając Jimowi małą czerwoną pigułkę.
Kenu spojrzał mu w oczy z trudem utrzymując się na nogach.
Zaufaj mi - spokojnie zaproponował Dowell.
Jim Kenu nie miał już nic do stracenia. Przyjął pigułkę i włożył
ją do ust.
Za chwilę odzyskasz siły.
Dlaczego to robisz ?
Będzie czas na rozmowę , teraz musimy się stąd wydostać.
Usłyszeli kroki , spojrzeli na siebie. Jim wciąż ledwo trzymał się
na nogach.
Poczekaj na mnie - Dowell opuścił celę.
Kenu przytrzymał się ściany. Ufał wybawicielowi , choć wiedział
kim jest. Rozumiał , że jego osobiste męki nie były wynikiem działań
tego jednego człowieka. On był tylko pionkiem w grze o władzę i
kontrolę.
Anex swobodnie wkroczył na więzienny korytarz i powoli podążał w
kierunku strażnika w żółtym garniturze.
Co się stało ? Sygnalizatory informują , że więzień jest wolny -
oznajmił strażnik.
Dowell podszedł do niego łagodnie.
Coś musi być z nimi nie w porządku - wyjaśnił i błyskawicznie
uderzył mężczyznę w szyję. Jego prawa dłoń wcisnęła jabłko
Adama ofiary , która padła na podłogę panicznie się dusząc.
Anex wbiegł do celi.
Musimy się spieszyć - pomógł Jimowi wyjść na korytarz.
Czuję się lepiej , mogę iść sam.
Dobrze - puścił chorego.
Mężczyźni pośpiesznie przeszli przez korytarz i weszli do windy.
Po wyjściu nie zatrzymuj się. Na podjeździe stoi ślizgacz. Kieruj się
prosto do niego - instruował Anex.
Wyszli z windy. Przekroczyli hol. Zwrócili uwagę kilku żółtych
garniturów, ale nikt z nich im nie przeszkodził. Obserwowali jak
Dowell wychodził z lekko przybrudzonym mężczyzną ubranym w żółte
spodnie i żółtą koszulkę. Nie wyglądało to prawidłowo , ale
przecież byli tylko żołnierzami na wyspie żołnierzy. Kto mógł
przypuszczać , że sługa Nieba pomaga więźniowi w ucieczce.
Wyszli przed budynek i wsiedli do pojazdu Anexa. Spieszyli się.
Wiedzieli , że wkrótce wszyscy się zorientują i zaczną ich ścigać.
Już wiedzą - oznajmił Dowell , kiedy tylko oddalili się od budynku mędrców.
Skąd wiesz ?
Co pięć minut sprawdzają tętno strażnika. Po to im ta koloratka na
szyi. Ten który dzisiaj pilnował ciebie... Musiałem go zabić.
Więc co robimy ? - zapytał Kenu i zerwał koloratkę z szyi. Była to
odpowiedź na jedno z pytań , które sobie zadawał.
Dzięki koloratce znaleźli ich na małej wyspie.
Slizgacz pędził krętą , betonową drogą , która przecinała głęboki
las. Dowell zatrzymał pojazd.
Wysiadaj.
Kenu wykonał polecenie. Anex wcisnął klawisz autopilota i oboje zniknęli
w gąszczu. Po kilku minutach trzy kolejne ślizgacze przemierzały tą
samą drogę ścigając pusty pojazd na oślep mknący przed siebie.
*
Scigani przedzierali się przez gąszcz , aż dotarli do zielonej
polany.
Tutaj przeczekamy pościg zanim tam wrócimy - oznajmił Dowell i usiadł
na trawie pod drzewem rosnącym na skraju polany.
Wrócimy ? - zdziwił się Kenu.
Mamy czas żeby porozmawiać. Zaraz wszystko zrozumiesz tylko pozwól ,
że wyjaśnię.
Mów więc - Jim usiadł przy towarzyszu.
Anex wziął głęboki oddech.
Myślałem , że służąc temu systemowi czynię dobro, - zaczął -
ale czy we wspaniałym świecie zamordowano by moją córkę ? - zamilkł
na moment - Miałem być jednym z tych ludzi , którzy pilnowali naszych
prostych , bezwartościowych żyć , zapobiegać zbyt dużemu rozwojowi
nauki i techniki , pilnować granic wybrzeży poprzez ich zakwaszanie.
Wierzyłem mędrcom , nawet po tym jak rozkazali zgładzić mojego własnego
ojca - wpatrywał się w polanę.
Ponownie wziął głębszy oddech.
On zawsze mówił , że okłamywanie innych to nie sposób na życie ,
może tylko na przetrwanie. I kiedyś znalazłem Motisa Howarda. Zacząłem
go obserwować.
Jak to obserwować ?
Jesteśmy w stanie oglądać wszystkich mieszkańców Nieba. Oczywiście
tylko po za ich domami. Znamy ich każdy ruch.
A co z Ytpem ?
Zółci żołnierze mają tam jedną z kilku baz. Z pewnością nigdy
ich nie widziałeś. Monitorują was z podziemi.
Więc w jaki sposób udało mi się uciec ?
Mieliście ładunki wybuchowe w czaszkach , morska woda uniemożliwiała
ucieczkę , kto by pomyślał , że Howard znajdzie na to sposób.
Ty , to ty go tam umieściłeś.
To prawda. Miałem cichą nadzieję , że on wszystko zakończy. Sam nie
mogłem tego zrobić. Za bardzo zależało mi na córce , a Howard był
w pewnym stopniu geniuszem. Był taki jak ty... Twój udział w ucieczce
tylko wzmocnił moją nadzieję.
Dlaczego nie użyliście tych poduszkowców , żeby nas złapać ?
Każde wypłynięcie poduszkowca , musi być zatwierdzone przez mędrców.
Zołnierze nie mogą sobie z nich korzystać , kiedy tylko przyjdzie im
na to ochota. Wyobraź sobie co by się działo , gdyby mieszkańcy
Nieba zobaczyli , że podróżowanie nad wodą jest możliwe.
A co z lataniem. Czy to możliwe ?
Oczywiście. Kilka razy w roku ekipy naprawcze oblatują kopułę , którą
jest osłonięte Niebo. Sprawdzają satelity i wszystko ogólnie.
Dlaczego mnie nie zabili ?
Jesteś najlepszy. Byłeś ich najlepszym psem gończym. Woleli mieć cię
na smyczy. Poza tym zarówno ty jak i inni byliście obiektami poszczególnych
obserwacji jak też badań. Wsadzili w ciebie mnóstwo pracy.
Ten świat jest okropny - stwierdził Kenu.
Dlatego musimy wrócić i go zniszczyć.
Zniszczyć ?
Odsłonimy kopułę ochronną. Ludzie zobaczą inny świat. Ujrzą prawdę
i Niebo mędrców legnie w gruzach. Nawet armią żołnierzy nie
przekonają mieszkańców Nieba. To będzie koniec ich świata. Dlatego
chcę żebyś mi pomógł. W końcu zostałeś stworzony do
niebezpiecznych misji i jesteś w tym najlepszy. Mój dziadek zawsze mówił
, że wszystko ma jakieś przeznaczenie w życiu. Myślę , że to jest
właśnie twoje.
Nie obraź się - uśmiechnął się Kenu - ale nie mam zaufania do
twojej rodziny
Spojrzał na polanę.
Pomogę ci.
Szczerze mówiąc , nie masz nic do stracenia - Dowell odetchnął z ulgą
i spojrzał Jimowi w oczy - Za kilka godzin zapadniesz w śpiączkę jeżeli
nie umrzesz.
Masz jakąś broń ? - zapytał Kenu.
Anex sięgnął rękami za pas i wyciągnął zza pleców dwa pistolety.
To wszystko co zdobyłem - wręczył jeden Jimowi - Oszczędzaj kule -
dodał.
Kenu kiwnął głową przytakując.
Ruszajmy , upłynie trochę czasu zanim dotrzemy na miejsce , a tego za
wiele nie mamy.
*
Ciało młodego mężczyzny leżało na plaży. Wyglądał na
martwego , lecz wciąż żył. Był ciężko ranny. Kula przebiegła
przez plecy żółtej marynarki i wybiegła przodem jego brzucha. Szczęśliwie
ominęła wszystkie organy wewnętrzne , nie uszkadzając nic poważnego.
Leżał na piasku. Był nieprzytomny. Krew spływała z jego młodego
ciała barwiąc piasek czerwienią. Może mógł się ruszać. Może mógł
wołać o pomoc , ale nie chciał. Jego większa część już umarła.
Chciał tylko by to brutalne dzieło dopięło swych kresów. Ktoś go
chwycił. Ktoś go podniósł. Nie miał siły walczyć , otworzył więc
oczy. Półnadzy , uśmiechnięci ludzie nieśli go w kierunku lasu.
Nikt nic nie mówił. Poprostu go nieśli.
ROZDZIAŁ 8
MISJA
Dwójka próbująca odkryć tajemnice świata przed ludzkością , była
bliska celu. Najważniejsze zostało przed nimi. Jim , którego wiadomość
o podanej mu szczepionce miała raczej zmartwić , po raz pierwszy w życiu
czuł się tak naprawdę wolny. Nie zależało mu na życiu. Wierzył ,
że śmierć jego ciała nie ma nic wspólnego z jego energią wewnętrzną.
Zależało mu tylko na tym, aby umrzeć godnie. To przerażało Dowella.
Nie widział w sobie bohatera i ogromnie bał się śmierci , ale był
gotów poświęcić życie dla upragnionego celu. Był zachwycony pomysłem
odkrycia tajemnic przed ludźmi i zniszczenia kontroli mędrców. Dla
niego to była prawdziwa zemsta i to zgodna z jego przekonaniami.
Oboje siedzieli w krzakach przyglądając się siedzibie mędrców. Czas
upływał , oboje milczeli. Obserwowali jak co kilka minut nowy ślizgacz
wyjeżdża z garażu budynku. Wciąż ich szukali. Czym więcej czasu upływało
, tym więcej ludzi brało udział w poszukiwaniach. Mędrcy z pewnością
obawiali się Anexa , wiedział zbyt wiele i mógł poważnie zaszkodzić
ich planom.
Jak tam wejdziemy ? - w końcu zapytał Anex.
Będziemy musieli wjechać. Jeszcze nie wiem jak zdejmiemy kopułę.
Na ostatnim piętrze jest silnie strzeżona sala. Tam podobno znajduje
się jeden jedyny wyłącznik kopuły. Planowano ją kiedyś zdjąć.
Zostawiłem tam niespodziankę dla ciebie.
Jaką niespodziankę ?
Pokażę ci jak już tam wejdziemy , a jak ty w ogóle chcesz tam wjechać
? Nie mamy ślizgacza.
Co kilka minut jakiś tędy przejeżdża. Staniesz na drodze , wysiądą
żeby cię zgarnąć , a wtedy ja się nimi zajmę - zaproponował Kenu.
Zabiją mnie ! - wyszeptał Anex z obużeniem.
Zeby cię zabić też muszą wysiąść.
Nie. Nie. Nie. - stanowczo odmówił Dowell.
*
Dwóch strażników wsiadło do pancernego ślizgacza. Jeden z nich
wcisnął klawisz znajdujący się na desce rozdzielczej pojazdu. Służył
on do podnoszenia ogromnych drzwi garażu. Wyjechali i drzwi się zamkneły
za nimi. Zatrzymali się , aby dwóch pieszych strażników , mogło
przekroczyć jezdnię. Przejechali kawałek , kiedy zauważyli Anexa
Dowella stojącego bezradnie na samym środku drogi. Zatrzymali się.
Obaj dokładniej przyjrzeli się monitorowi.
Rozkaz żeby zabić - oświadczył jeden z nich. Otworzył drzwi i wyciągnął
broń.
Wycelował w Dowella , który zbladł jak ściana. Niedoszły zabójca
usłyszał gruchot i gdyby jeszcze żył mogłby z pewnością obejrzeć
swoje plecy.
Drugi natychmiast wyciągnął broń , ale było już na to za późno.
Ostra , długa , chuda gałąź , tkwiła w jego szyi zanim ujrzał Jima
, który był sprawcą obydwu zajść.
Szybko , szybko - poganiał Dowella podbiegającego do ślizgacza.
Anex otworzył drzwi i skrzywił się z obrzydzeniem.
O Boże... To siedzenie jest całe zakrwawione. Jak ja mam tu usiąść
? Temu też nie mogłeś skręcić karku - dodał.
*
W budynku mędrców panowała śmiertelna cisza. Kilku żołnierzy
spacerowało po holu. Wszyscy mieli już dosyć poszukiwań. Kely , ich
szef , trzymał sprawy krótko i wiedzieli , że dopóki nie znajdą
uciekinierów , ktoś z nich może stracić życie.
Martwą ciszę przerwał ogromny huk i dźwięk bitego szkła jaki
spowodował wjazd pancernego ślizgacza do obszernego holu. Pojazd
zatrzymał się i znów zapanowała cisza. Zółte garnitury zbiegły się
dookoła otaczając ślizgacz. Podchodzili bliżej z precyzyjnie
wycelowaną bronią , ale nikt nie oddał strzału. Jeden z nich podszedł
bliżej i otworzył drzwi. Zobaczył martwego żołnierza. Ofiara była
zalana we krwi. Opuścił broń. Wtedy jego uwagę przykuła pozycja w
jakiej ciało było umieszczone na siedzeniu , frontem do otwierającego.
Kiedy zorientował się , że ktoś leży pod trupem , miał już kulę
w głowie. Drzwi szybko się zamknęły. Ciało śmiałka nie zniechęciło
reszty. Zaczeli strzelać do pancernego ślizgacza , co tylko spowodowało
ogromny hałas , bez żadnych efektów. Kiedy przestali , zorientowali
się , że trzej kolejni towarzysze są martwi. Powoli wpadali w panikę.
Co robimy ? - zapytał jeden.
Obaj są tutaj - stwierdził inny - Jeden jest w środku , drugi siedzi
zamknięty w ślizgaczu. Wy dwaj pilnujcie ślizgacza - rozkazał - a
nasza trójka będzie osłaniała tyły.
Wtedy drzwi pojazdu gwałtownie się otworzyły i trup żołnierza wylądował
na jednym z nich przygniatając biedaka. Kenu wyskoczył z pojazdu i już
w locie zastrzelił kolejnego. Upadł na posadzkę wciąż strzelając.
Dowell pojawił się z drugiej strony i po serii strzałów droga była
wolna.
Jim Kenu był cały zalany krwią. Szybko wstał i wbiegł na schody
prowadzące na górę. Anex bacznie obserwował tyły podążając za
nim.
Już na drugim piętrze czekały na nich kłopoty. Kenu wbiegł na górę
, kiedy nagle ktoś wychylił się zza ściany i zgrabnie wytrącił mu
broń z ręki. W mgnieniu oka kopnął go w twarz z tak ogromną siłą
, że Kenu przeleciał przez cieńką ścianę wpadając do pokoju obok.
Leżał na podłodze próbując się podnieść. Usłyszał strzał.
Wstał i rozejrzał się w pośpiechu. Złapał za antyczny zegarek w
kształcie ryby , który stał na biurku i wtedy ujrzał tors ogromnego
mężczyzny podchodzącego do otworu w ścianie , który zrobił Jim
przelatując przez nią. Jim zrobił zamach i rzucił zegarem prosto do
otworu. Olbrzym stał w miejscu przez chwilę , po czym ciężko uderzył
o podłogę. Kenu wyszedł przez dziurę przyglądając się olbrzymowi
z zegarem w torsie. Spojrzał w dół schodów. Zobaczył Anexa leżącego
na nich. Podbiegł do niego i spostrzegł ranę w klatce piersiowej
partnera. Wciąż żył.
Idź , idź. W tobie cała nadzieja - wyszeptał ostatkiem sił.
Jim kiwnął głową i zabrał broń Anexa. Biegł ciągle do góry.
Przebiegł dwa piętra, lecz tym razem był bardziej ostrożny. Kiedy
znalazł się na czwartym piętrze , wychylił głowę sprawdzając
korytarz i zobaczył trzech strażników biegnących w jego kierunku.
Schował się za ścianę , wychylił broń i przycisnął spust , ale
ku jego zaskoczeniu broń nie wypaliła. Magazynek był pusty. Było już
za późno żeby się wycofać. Napastnicy dostrzegli broń i zaczeli
strzelać w tym kierunku. Kule przebijały ścianę szczęśliwie omijając
Jima , który wbiegł na schody próbując uciec przed zabójcami.
Niestety z góry także rozpoczęto ostrzał. Jim znalazł się w pułapce.
Zdesperowany , szukając schronienia zeskoczył ze schodów w kierunku
ściany przeciwnej i wyciągnął nogi do przodu w nadzieji , że zdoła
ją przebić. Udało mu się. Gdy leżał na podłodze , poczuł ból
otaczający jego ramię. Postrzelili go. Wciąż zbliżali się do
niego. Był bezbronny. W nadzieji na kolejny chociażby zegarek rozejrzał
się dookoła. Na półce ściennej leżał antyczny miecz samurajski ,
który wręcz od razu przypadł mu do gustu. Chwycił za miecz i wybiegł
na korytarz. Zaraz po wyjściu , młody mężczyzna utracił rękę po
jego cięciu. Bez zastanowienia obrócił się i ranił drugiego
napastnika w twarz , oślepiając go. Rzucił się na podłogę i sięgnął
po obciętą rękę , która wciąż ściskała broń. Przycisnął
spust zabijając dwóch kolejnych. Przeciwnicy byli totalnie zaskoczeni
prędkością jego ruchów. Raniony w twarz żołnierz , zaczął
strzelać na oślep raniąc Jima w nogę. Ten wstał z wściekłością
i skrócił biedaka o głowę. Mężczyzna , który przed sekundą
stracił swą prawą kończynę , siedział na podłodze wpatrując się
w ścianę. Nie wiedział co się stało, chciał tylko spokoju. Kenu
nie zwracał na niego uwagi. Zapadła chwilowa cisza. W korytarzu stał
tylko on. Pozbierał broń nieboszczyków i po sprawdzeniu magazynków włożył
dwie sztuki za pas. Miecz zostawił na podłodze zakrwawionego
korytarza. Był cały zachlapany krwią. Powoli wszedł na schody z wyciągniętą
bronią. Nasłuchiwał bardzo ostrożnie. Zostało mu jeszcze jedno piętro.
Chciał tylko tam wejść , nie martwił się o powrót. Wchodząc po
schodach zauważył czubek żółtego buta wystającego zza ściany.
Ostrożnie wymierzył i oddał strzał. Martwe ciało osunęło się po
ścianie. Wszedł na ostatnie piętro. Zaczęło mu się robić słabo.
Czuł , że zaraz zemdleje , ale nie poddawał się. Nie czuł ran.
Szczepionka ponownie zaczynała oddziaływać na jego organizm. Na końcu
korytarza zobaczył mocne , pancerne , metalowe drzwi. Podszedł bliżej
i przyjrzał się elektronicznym zamkom. Tylko ktoś taki jak Motis
Howard mógł sobie z nimi poradzić. Metalowe drzwi , otoczone betonem
i Bóg wie czym jeszcze , były praktycznie nie do sforsowania. Chciał
się poddać , tak było najłatwiej. Nie wiedział co zrobić. Obrócił
się za siebie i zauważył rozwiązanie , a przynajmniej taką miał
nadzieję. Nie mógł uwierzyć swoim oczom. Na końcu tego krótkiego
korytarza stała bardzo stara , zabytkowa armata. Kto trzyma w korytarzu
armatę ? Był pewien , że umie się tym posługiwać. Podszedł do
zabytku i przyjrzał się bliżej. Nie posiadała ona żadnych włączników
, tylko gruby lont , który najwyraźniej trzeba było podpalić. Wepchnął
rękę do lufy. Wszystko , wskazywało na to , że armata jest gotowa do
wystrzału. Pomacał się po kieszeniach i obrócił się za siebie.
Podszedł do trupa żołnierza , który był jego ostatnią ofiarą ,
przeszukał mu kieszenie i wyciągnął pozłacaną zapalniczkę. Przykuśtykał
do armaty i podpalił lont. Uciekł chowając się za róg korytarza.
Czekał cierpliwie przez kilka sekund , lecz bez żadnego efektu. Szybko
stracił nadzieję , nie wierzył, że ten eksponat może być jeszcze
przydatny. Spokojnie wyszedł zza rogu i stanął na środku korytarza
patrząc pogardliwie na armatę.
Nagle ogromna kula wyskoczyła z lufy lecąc prosto na niego. Padł na
podłogę i nakrył głowę rękoma. Ogromny huk i kłęby dymu , były
efektem wystrzału. Jim wstał i ruszył w kierunku drzwi , które
jeszcze przed chwilą tam stały. Przeszedł przez zgliszcza i wszedł
do obszernego , niemal pustego pomieszczenia. Na samym środku stała mała
kolumna okryta szklaną kopułą. Chciał się do niej zbliżyć , ale
kolejny atak szczepionki przeszył jego ciało. Wszystko zaczynało się
rozmazywać , świat szalał wirując dookoła.
Przykro mi , ale muszę cię zabić - usłyszał głos za plecami , który
wytrącił go z transu. Nie mógł pokazać słabości.
Kely ? - odwrócił się z uśmiechem na twarzy - Jak leci ?
Kely stał w miejscu trzymając w ręku zakrwawiony miecz.
Widzę , że dobrze się bawisz - wyksztusił z wściekłością.
Obcięło się co nie co - Jim wciąż się uśmiechał zanim
szczepionka znów zaatakowała.
Tak bardzo chciało mu się spać , ale wszystko kręciło się dookoła.
Tracił orientację nie wiedząc gdzie jest. Kely widział co się
dzieje. Zauważył swoje szanse i odłożył miecz na bok. Jim wciąż
był w transie , kiedy nagle poczuł potężne uderzenie w twarz.
Odrzuciło go na dwa metry zanim wylądował na podłodze. Tego
potrzebował , gdyż automatycznie odepchnął się rękami od podłogi
i w ciągu sekundy stanął mocno na nogach. Jego spojrzenie było wręcz
zabójcze. Obserwował i czekał na kolejny atak. Już po chwili się
doczekał. Kely przypłacil to serią ciosów zadanych w brzuch. To go
nie zniechęcało. Próbował jeszcze kilkakrotnie , za każdym razem
bez powodzenia. Ostatni cios Jima był tak silny , iż odrzucił
napastnika na trzy metry. Kely wylądował obok miecza , który wcześniej
odłożył na podłogę. Chwycił za rękojeść , wstał i krzycząc
ruszył w kierunku Jima Kenu , który spokojnie czekał na niego. Gdy
ostrze było już bliskie jego ciała , zrobił szybki unik i chwycił
za rękojeść. Miecz błysnął w świetle i głowa Kely spadła tocząc
się po podłodze. Jim otworzył dłonie wypuszczając miecz i podszedł
do kolumny.
Co za uparciuch - wyszeptał. Gwałtowny atak szarpnął tak jego ciałem,
iż było to nie do zniesienia.
Przewrócił się na szklaną kopułę , która pękła jak krucha
skorupka. Jego dłoń dotknęła okrągłego , czerwonego klawisza.
Osuwał się po kolumnie. Słyszał kroki na schodach. Wiedział , że
idą po niego. Byli jeszcze daleko. Już nikt nie mógł go uwięzić.
Patrzył w kierunku szklanej ściany. Niebo robiło się piękniejsze ,
słońce świeciło jaśniej. Szkoda , że już więcej nie ujrzy
wschodzącego słońca. Zwłaszcza teraz , kiedy widzi jakie naprawdę
jest piękne. Nagle niebo się wzburzyło. Chmury zaczęły się kłębić
w błyskawicznym tempie. Ogromna burza podążała w ich kierunku. Ktoś
wbiegał po schodach. Wtem powietrze wypchało szyby i nastąpiła
eksplozja. Dźwięk tłuczonego szkła otoczył wszystko , ale Jim był
już nieprzytomny. Wciąż żył , ale nie miał siły już walczyć.
Dziwny dźwięk nie pozwalał mu odejść w spokoju. Ostatnia rzecz, z
którą miał się pożegnać. Z ogromnym wysiłkiem , po raz ostatni ,
uniósł lekko powieki. Stworzenie, o którym opowiadał Motis siedziało
tuż przy jego twarzy. Nagle wzbiło się w powietrze i odleciało przez
rozbitą ścianę. Było wolne , jak przyjaciel opowiadał. Było wolne.
Zamknął oczy. Wiedział co to znaczy. To koniec cierpienia. Białe światło
go wołało. On się wznosił. I nagle ból go atakuje. Krztusi się ,
dusi , nie może oddychać. Jest zimno i mrocznie. Nie wie co się
dzieje. Słyszy głosy. Są bardzo nieczyste , ale już rozumie. Już
wie co wołają.
Zostań z nami Leon - słyszy - Dobrze , dobrze . Otwórz oczy. Popatrz
na mnie.
Nie chce słyszeć , chce spokoju. Było dobrze. Chce wrócić spowrotem
, ale coś mu nie pozwala.
Leon ! Leon ! - wciąż słyszy.
Przestaje się krztusić. Już może oddychać. Podnosi powieki. Widzi
niewyraźnie. Potrzebuje chwili. Już dobrze. To twarz człowieka w
masce lekarskiej.
Wszystko jest w porządku - mówi - Myśleliśmy , że już się nie
obudzisz. Twoja żona jest tutaj.
Tak. To moja żona - przytakuje z trudem.
Już pamięta. Już rozumie. Już wie co ma robić by ją kochać
wiecznie. Widzi twarz kobiety. Jest piękna , tak długo śnił o niej.
Leon kochanie , dobrze że wróciłeś. Teraz już wszystko będzie
dobrze.
Tak będzie. Już jego w tym głowa.
Jesteśmy tym co kreujemy.
Wszyscy mamy wpływ na wszystko
Tworzymy świat jakim jest dzisiaj
Szukamy balansu pomiędzy dobrem a złem
Jesteśmy potrzebni do jego istnienia
Jesteśmy potrzebni do wzajemnej egzystencji
On nas potrzebuje, tak samo jak my jego
On, ten który przyjdzie
DLACZEGO...
Przeżył trzydzieści trzy lata. Zrobił w tym czasie prawie
wszystko , ale dzisiaj chciał przechytrzyć najwyższego podpisując
pakt z diabłem. Człowiek który dziś zamknął swą duszę w butelce
myślał , że jest bogiem.
Jego życie było piękne , dokładnie takie jakiego chciał. Zaplanował
swój powrót , wybrał życie wieczne za niewielką cenę.
Przyglądał się małej , metalowej ampułce. Przyglądał się swojej
zapłacie. Nie będzie już odwrotu. Może jeszcze się rozmyślić , to
jego ostatnia szansa zanim zostanie uwięziony w swym podwójnym życiu
i straci swój balans między dobrem i złem. Musiał się zabezpieczyć
, aby nie oszaleć. Nie może pamiętać o swych dokonaniach , by nie
stracić sensu tego wynalazku.
Włożył ampułkę do szkatułki , która miała przechowywać jego
duszę i zamknął ją ostrożnie. Wie co robić dalej. Jego długi sen
dał mu wszystkie odpowiedzi. Wie komu się przekazać , jest ktoś komu
może na tyle zaufać. Gdyby tylko zdawał sobie sprawę z poświęceń
jakich dokonają by jego plan był skuteczny , by mógł znowu istnieć.
Ludzie od lat pracowali nad podróżą w czasie. Głupcy nic nie
rozumieli , jak zwykle pominęli to co najważniejsze , a raczej zepchnęli
to na drugi plan.
To my tworzymy świat , który nas otacza.
Złapał za szkatułkę i wyszedł ze swego laboratorium. Opuścił ,
wysoki szklany budynek i przeszedł na drugą stronę jezdni. Zatrzymał
się na moment , by jeszcze raz obejrzeć świat , który stworzy. Był
piękny , może czegoś brakowało , ale za kilka pokoleń , któż będzie
o tym pamiętał.
Obrócił się za siebie i wszedł do restauracji , gdzie był umówiony.
Dzień dobry - powitał go wysoki kelner - pan Johanson już na pana
czeka - dodał i wskazał drogę do stolika.
Johanson siedział przy wspaniale zastawionym stole. Nie jadł , tylko
czekał , aż jego gospodarz usiądzie i znów będą mogli porozmawiać
w cztery oczy.
Leon Dowell usiadł i spojrzał na Johaima Johansona ze szczerym uśmiechem.
Cieszę się , że cię widzę - oznajmił.
Witaj - przemówił Johaim - Co mogę dla ciebie zrobić ?
Niewiele przyjacielu , lecz tylko tobie mogę w tej chwili zaufać. Mój
syn jest za młody , zbyt nieodpowiedzialny , nie mogę mu dać tego co
chcę przekazać tobie, lecz ty możesz to zrobić , gdyby mnie zabrakło.
Odkąd się obudziłeś jesteś jakiś inny , dziwnie się zachowujesz.
Czy wszystko w porządku ?
Tak wszystko w porządku , poprostu cieszę się życiem , jest takie
wspaniałe.
Johaim patrzył z troską na swego przyjaciela.
Wszystko co jest w tej szkatułce - położył ją na stole - pomoże mi
przeżyć i zobaczyć to co mi się śniło , ale najistotniejsze jest
to , że będę mógł wrócić , by to wszystko zmienić , jeżeli mam
rację.
Nie za bardzo cię rozumiem , wytłumacz mi to powoli.
Nie musisz rozumieć drogi Johaimie , dostarcz ją tylko do mojego syna.
Ty wiesz jak ją ukryć , ja nie chcę się rozmyślić. Czasami mój
rozum szaleje i tracę swą stateczność , dokonałem czegoś co
przechodzi ludzkie pojęcie i chcę by mój plan został wykonany.
Złapał się za głowę i skrzywił zamykając oczy. Johaim widział ,
że przyjaciel cierpi, lecz po tej rozmowie nie wiedział jak pomóc.
Mój syn to zrozumie - mówił krzywiąc twarz - wszystkie informacje
jakich potrzebuje są zawartością tej małej szkatułki. Obaj wiemy ,
że ty mnie przeżyjesz , daj mu to po mojej śmierci.
Przecież mówiłeś , że już się tym zająłeś - oburzył się
Johanson.
Rak mózgu , to jeszcze nie uleczalna choroba , ale jeżeli przekażesz
tą szkatułkę zapewnisz mi życie wieczne.
Powiedziałeś Sarze ? - zapytał Johanson.
Nie mogę jej tego zrobić.
Ona musi wiedzieć.
Dlaczego ? Dała mi najlepsze chwile mojego życia. Wiem , że do niej
wrócę nawet jak odejdę. Teraz chcę być tylko z nią , chcę znowu
być w raju , bo ten czas liczy się najbardziej.
Spojrzał w oczy Johaima.
Może kiedyś mnie zrozumiesz. Wybacz , ale muszę odejść , mam plany
wakacyjne , które na mnie czekają - szczerze się uśmiechnął.
Wstał i odszedł od stolika. Johaim wziął szkatułkę w swe ogromne dłonie
i mocno ją ścisnął.
Dobrze przyjacielu , zrobię jak prosiłeś.
Leon Dowell wyszedł przed restaurację i był w trakcie przekraczania
jezdni kiedy ból głowy zmusił go do przymknięcia oczu. Zatrzymał się
na samym środku ulicy, kiedy samochód słoneczny uderzył w niego z
bardzo dużą siłą. Po długim locie jego ciało mocno uderzyło o
ulicę.
Kierowca wybiegł ze swego pojazdu , lecz było już za późno. Leon
Dowell nie żył. Gdyby wiedział wcześniej zaufał by Bogu. Teraz
musiał wrócić do bólu i walki , taka była cena za jego nadzieje.
ROZDZIAŁ 9
MENTOR
Stary Serafin Dowell leżał w swym szerokim łożu. Wiedział , że
nadchodzi koniec , lecz wciąż czekał na syna. Musiał się z nim pożegnać
, zanim zejdzie z tego świata. Musiał mu o czymś przypomnieć.
Drzwi sypialni Serafina powoli się otworzyły. Do pomieszczenia wszedł
szpakowaty mężczyzna po pięćdziesiątce.
Lukas ? - z trudem wyszeptał chory starzec.
Ojcze ? Wzywałeś mnie ?
Usiądź.
Syn spełnił prośbę ojca i spoczął przy chorym.
Nadszedł czas - oznajmił ojciec - Pamiętasz co mi obiecałeś ?
Syn spojrzał ojcu w oczy z wyrzutem.
Nie mogę - spuścił głowę.
Zaufaj mi , zaufaj. Wszystko co ci opowiedziałem jest prawdą. Tylko w
ten sposób uwolnisz ich dusze. Nadszedł czas i na mnie , lecz mnie nie
opłakuj. Ja zawsze będę wolny.
Serafin zamykał powoli oczy , Lukas chwycił jego dłoń , która w końcu
opadła bezwładnie na delikatne prześcieradło jego łoża. Łzy spłynęły
po policzkach syna.
Opuścił sypialnię w goryczy , zszedł po schodach i wyszedł z villi
ojca. Wsiadł do czerwonego ślizgacza i ruszył na zebranie rady na ,
które był już spóźniony. Już po kilku minutach znalazł się na
miejscu. Dwadzieścia trzy osoby o różnych twarzach niecierpliwie
czekały na przybycie ostatniego członka.
Lukas wszedł do obszernego pomieszczenia , podszedł do pustego krzesła
, które czekało na niego i spojrzał na mężczyzn siedzących przy
ogromnym , okrągłym stole.
Przed kilkoma minutami , mój ojciec nas opuścił.
W sali narad zapanowała kompletna cisza. Wszyscy zebrani patrzyli na
niego z głębokim współczuciem.
W związku z czym mam do was dwie prośby- kontynuował - Czas bym i ja
odpoczął od zmartwień Nieba. Chcę spokojnej starości , chcę przejść
na spoczynek.
Szepty zakłóciły harmonijną ciszę.
Wiem , że to nagła decyzja , ale mam kogoś , kto wypełni moje
miejsce.
To ponownie uciszyło zgromadzonych. Czekali z niecierpliwością na wytłumaczenie.
Według prawa , posiadam przywilej nadania synowi funkcji.
Nikt z tego już dawno nie korzystał - zaprotestował tęgi Zanox siedzący
na przeciw Lukasa.
Czy Anex nie jest za młody , by objąć twoją pozycję ? - zapytał
brodaty Samuel.
Anex jest silną osobą - Lukas ponownie zabrał głos - Testy
psychiczne potwierdzą to. W zamian za waszą wyrozumiałość chcę
przekazać coś w wasze ręce.
Podszedł do drzwi i chwycił za klamkę. Do pomieszczenia rady wszedł
młody Aven Howard. Trzymał w dłoniach metalową szkatułkę , którą
Lukas odebrał dziękując mu za przysługę , po czym go odprawił.
To metalowe pudełko - spojrzał na szkatułkę - zawiera ostatni
projekt Leona Dowella.
Twarze członków rady wyraziły głębokie zdumienie.
Mój ojciec , Serafin Dowell przekazał mi ją tuż przed śmiercią.
Jego ostatnim życzeniem , było abym oddał ją w wasze ręce.
Położył przedmiot na stole i spojrzał na najlepszego , znanego mu
naukowca.
Earl będzie wiedział co z tym zrobić.
Ten niesamowity dar zrobił wrażenie na wszystkich z wyjątkiem Kola
Johansona , który jak zwykle obserwował wszystko w milczeniu.
A teraz wybaczcie , ale już czas na mnie - Lukas Dowell dumnie , lecz
ze smutkiem opuszczał świat iluzji kontroli. Dzisiaj zrozumiał , że
istnieje siła potężniejsza od niej.
*
Było późno. Max Richardson i Rupert Law wciąż krzątali się po
laboratorium. Czekali na doktora Earla Nissa. Wiedzieli dokąd się udał
, jak również wiedzieli , że będzie zadowolony z ich nowego
odkrycia. Dzisiaj zrobili kolejny krok w swej kilkuletniej pracy. Byli
blisko zrozumienia najważniejszego ludzkiego organu.
Panowie ! - głos Earla przerwał ich pracę - Mam coś , co ucieszy was
tak samo jak mnie.
Czołowy członek wydziału naukowego stał u progu drzwi laboratorium ,
uśmiechając się jak nigdy przedtem. Podszedł do jednego ze stołów
, by na jego samym środku delikatnie położyć małą , metalową
szkatułkę.
Max ! Rupert !
Uczniowie zbliżyli się.
Zasługujecie , by dzielić ze mną tą chwilę.
Wcisnął dwa klawisze umieszczone na bocznych ścianach szkatułki i
podniósł wieko. Spojrzeli do wnętrza , lecz ujrzeli tylko platynową
dyskietkę oraz małą , metalową ampułkę. Naukowiec pośpiesznie złapał
za dyskietkę i wręczył ją uczniowi.
Rupert , sprawdź co na tym jest.
Rupert natychmiast się tym zajął. Earl delikatnie wyciągnął ampułkę
przyglądając się jej z fascynacją.
Doktorze...doktorze ! - w końcu krzyknął Rupert Law.
Earl obrócił głowę w jego stronę i podszedł do komputera.
Projekt Kenu - wyszeptał patrząc na monitor , przedstawiający szczegółowy
schemat inkubatora Dowella.
Ale gość miał łeb - stwierdził Max.
Umiał rysować linie pomiędzy prostym , a skomplikowanym i stawiał na
niej kropki - wyjaśniał doktor wciąż wpatrując się w ekran
monitora.
Co robił ? - skrzywił się Max wyrażając niezrozumienie.
To znaczy - Earl spojrzał na ucznia z uśmiechem - że jeszcze nieraz
was zadziwi. - zamyślił się przez chwilę , po czym oznajmił - Od
dzisiaj to będzie nasz jedyny projekt. Wszystko inne odkładamy na bok.
Chyba nie jesteście zmęczeni?
Skądże doktorze. - zapewnił Rupert.
No i pamiętajcie , nikomu ani słowa.
*
Earl Niss spieszył do pokoju narad. Był podekscytowany nowym
odkryciem lecz były pewne reguły do których musiał się stosować.
Gwałtownie otworzył drzwi pokoju i stanął przed oczekującymi na
niego członkami. Na miejscu Lukasa siedział jego syn Anex Dowell. Młody
, ufny, nie stanowił problemu dla Earla , który musiał stawić czoło
wymagającym mędrcom tego świata.
Więc co jest tak pilne ? - niski , dobrze zbudowany Lee przerwał trwającą
ciszę.
To ! - krótko odpowiedział Niss unosząc metalową ampułkę przed
siebie.
Co to jest ? - zapytał brodaty Samuel.
Trzymam w ręku pierwszy owoc projektu Kenu.
Na sali zapanował rumor. Wszyscy z obecnych , prócz Anexa , słyszeli
o projekcie , lecz nikt nie miał najmniejszego pojęcia czego on
dotyczył. Tylko Kol Johanson milczał przyglądając się obiektowi
fascynacji pozostałych.
Opowiedz nam o tym - poprosił spokojnym , lecz donośnym głosem.
Niss uśmiechnął się triumfująco.
Szkatułka , którą otrzymałem zawierała dysk oraz ową ampułkę -
wskazał mały metalowy obiekt , który leżał na stole tuż przed nim
- Dysk zawiera wiele przydatnych nam informacji. Posiada on szczegółowy
schemat budowy inkubatora bardzo zbliżonego do wnętrza kobiety. Jest
to wspaniały , niespotykany dotychczas symulator.
Wszyscy słuchali jego przemówienia , cierpliwie czekając dokąd to
ich zaprowadzi.
To tylko wstęp do jego najlepszego dotychczas odkrycia - kontynuował -
Panowie ! - dumnie spojrzał na zgromadzonych - Jesteśmy w stanie
wyprodukować nową , wytrzymalszą , silniejszą , mądrzejszą , po
prostu wspaniałą ludzką rasę.
Wyprodukować - powtórzył pucowaty Troy.
Tak - przytaknął z uśmiechem Earl.
Skoro to tak wspaniały projekt , dlaczego Leon sam go nie wykorzystał?
Być może nie miał czasu , może coś innego stało na przeszkodzie...
Co na przykład ? - wciąż atakował Troy.
Earlowi zabrakło słów przez chwilę. Starał się wytłumaczyć to w
rozsądny sposób , lecz czas go naglił i tylko niepotrzebne informacje
kłębiły się w jego głowie. Zależało mu na aprobacie Troya , zarówno
jak reszty.
Dajmy mu skończyć - Kol wtrącił spokojnie - To pewnie nie wszystko.
Prawda? - spojrzał na naukowca.
Nie. To nie wszystko - stanowczo oznajmił Earl.
Więc proszę , kontynułuj.
Organizm rozwija się błyskawicznie. Oryginalny projekt posiada pięcioletni
program. To znaczy , że w ciągu pięciu lat osobnik osiągnie wiek
dojrzały , aby pozostać w tej samej postaci przez około wieku.
I co się z nim dzieje później ? - zapytał Samuel.
Niestety umiera.
I co w tym nadzwyczajnego ? - zadrwił brodacz.
Czy nie widzicie jak świat zmienia się dookoła was ? - zapytał
doktor - Każde pokolenie musi być silniejsze by przetrwać we wszechświecie.
Nawet wy już się boicie. Wszyscy wiecie czego się boicie. Boicie się
starości , kiedy nawet lekkie przeziębienie jest jak atak najgroźniejszego
wirusa. Złamanie może być ...
Rozumiemy - przerwał Faron.
Bardzo się cieszę...
I właśnie dlatego sądzę , iż projekt powinien być usunięty raz na
zawsze - dokończył Moris bawiąc się kosmykiem swych kręconych włosów.
Jak to ? Czy nie widzicie szansy jaką zostawił nam Leon ?
Szansy na co ? - siwy Albert zabrał głos - Na wycięcie części
naszej ewolucji ? Leon wiedział co robi ukrywając projekt Kenu zdala
od światła dziennego. Eksperymenty biologiczne nigdy nie dały nam nic
dobrego. Ządam usunięcia projektu.
Muszę się z tym zgodzić - oświadczył Mikos.
Niestety ma rację - dołączył Zusto.
I tak dołączyła reszta rady , niwecząc w ten sposób ambitne plany
Earla Nissa. Tylko Kol Johanson milczał przyglądając się ampułce ,
która wciąż leżała na stole tuż przed Nissem.
*
Drzwi laboratorium otworzyły się z hukiem. Do środka wszedł wściekły
naukowiec.
Jak mogą tego nie widzieć ! - krzyknął ze wściekłością uderzając
w stół pięścią.
Uczniowie przyglądali się swojemu mistrzowi. Nie byli przerażeni ,
wyglądali raczej na zadowolonych.
Wspaniały organizm , dzięki któremu moglibyśmy sięgnąć niebios ,
innych planet , nic nie miało by granic - podniósł głos patrząc na
stół jakby mówił sam do siebie , kiedy powoli obrócił głowę w
ich kierunku.
Chcą bym wymazał wszystkie dane na ten temat - dodał spokojnie.
Richardson uśmiechnął się delikatnie.
Mamy dla pana prezent doktorze.
Odwrócił się i przeszedł do starej , nie używanej już części
laboratorium. Earl podążył za nim. Richardson podszedł do parawanu o
sporych rozmiarach i jednym ruchem ręki go przewrócił. Ten runął na
podłogę unosząc pyłki kurzu w powietrze.
Oczy Earla Nissa zabłysły. Był zaskoczony jak jeszcze nigdy w życiu.
Powoli zbliżał się do czegoś co wyglądało jak gumowy słoik o
wysokości metra , otoczony aparaturą kontrolującą , pełną
magicznych światełek. Nad owym słojem wisiało coś co przypominało
duży wentylator.
Wszystko jest podłączone do sieci - oznajmił Max.
Czy można to powstrzymać po uruchomieniu ? - Earl dotykał delikatnie
ścianek ogromnego słoja.
Po uruchomieniu pobiera taką ilość mocy , że nawet po wyłączeniu
go z sieci , organizm jest w stanie sam się utrzymać przy życiu.
Zupełnie jak Dowell to zaplanował - wyszeptał Niss.
Brakuje tylko ostatniego elementu - Rupert spojrzał na swego mistrza ,
który natychmiastowo odwrócił się w jego stronę i wyciągnął małą
ampułkę z kieszeni swej żółtej marynarki. Dokładnie się jej
przyjrzał.
A jeżeli stracimy kontrolę nad organizmem ?
Przecież możemy zbudować nowy - uspokajał Rupert. - Wyregulujemy mu
odpowiednio poziom inteligencji , siły , proces starzenia ... To będzie
eksperyment.
Niss wciąż przyglądał się małemu , metalowemu objektowi.
Chcę wiedzieć , co drogi Leon dla nas przygotował - oznajmił i
przekazał przedmiot Rupertowi.
Uczeń odebrał go i z zapałem podszedł do słoja , by umieścić go w
dokładnie dopasowanym metalowym dołku znajdującym się w górnej części
słoja. Owy dołek posiadał mały otwór , przez który miała zostać
wystrzelona zawartość ampułki. Dumny doktor z niecierpliwością oglądał
swych protegowanych , którzy łączyli duży wentylator ze słojem, rurą
zawierającą specjalistyczny tłok , który miał pomóc w początkowej
fazie procesu kreowania. Po skończeniu uczniowie usiedli przy
aparaturze i sprawdzili sprzęt po raz ostatni , po czym Max wcisnął
kilka klawiszy i wszyscy oglądali jak słój wypełnia się płynem. Był
już prawie pełny , kiedy wszystko się zatrzymało. Max Richardson i
Rupert Law wstali z wygodnych foteli i obrócili się w kierunku swego
nauczyciela , który oglądał przygotowania z dystansu. Earl Niss czekał
długo na ten moment. Został już tylko jeden krok, by świat w którym
żyje zmienił się na zawsze. Spokojnie podszedł do aparatury i wcisnął
ostatni klawisz , który powoli zapadł się pod jego palcem. Trójka wsłuchiwała
się w serię leniwych , głuchych powtarzających się dźwięków , które
przyśpieszały z każdą sekundą , aż w końcu zmieniły się w jedno
, jednostajne , niekończące się wycie. Swiatła zgasły na krótko ,
po to by powtórnie się zapalić i jeszcze raz zgasnąć. Wciąż słyszeli
przerażające wycie , kiedy oślepiająca wiązka światła przebiegła
po rurze łączącej wentylator ze słojem i uderzyła z niewyobrażalną
siłą w gumowy inkubator. Swiatło oślepiło świadków zasłonili
oczy , choć tak bardzo chcieli to zobaczyć. Swietlista siła uwolniła
ducha , który tak długo czekał by wypełnić swoje przeznaczenie.
Zawartość ampułki utonęła w płynie , który rozpoczął produkcję
mikroorganizmów , pokrywając ścianki słoja , zasłaniając widok
trzem zdumionym naukowcom.
Rany boskie - powiedział Rupert spoglądając na Maxa , który wciąż
stał osłupiały z otwartymi ustami.
Swiatła ponownie się zapaliły.
Panowie ! - podniósł głos Earl - Teraz wszystko musimy trzymać w głębokiej
tajemnicy. Rada zniszczyłaby nasz projekt gdyby się o nim dowiedziała
- zamyślił się przez chwilę - No ! Wystarczająco emocji jak na
jeden dzień - gwałtownie się uśmiechnął - On nas nie potrzebuje -
wskazał wzrokiem inkubator - Myślę , że czas odpocząć. Co myślicie
chłopaki ?
Uczniowie przytakująco kiwnęli głowami i wszyscy powoli ruszyli w
stronę wyjścia. Jeszcze kilkakrotnie obejrzęli się za siebie , jakby
niewierząc w to czego doświadczyli , zanim metalowe drzwi zasunęły
się za nimi i zapadła cisza.
*
Kol Johanson siedział w swym wygodnym fotelu. Jego długie , czarne
włosy spływały po zimnych policzkach. Wzrok miał zwrócony w
kierunku okna , za którym rozciągały się błękitne fale bez końca.
W ręku obracał dwie metalowe kule , ocierały się o siebie tworząc
piękny , delikatny dźwięk. Kule obracały się szybko , choć napędzająca
je dłoń wyglądała na rozluźnioną.
Zadzwonił telefon. Kol czekał przez chwilę zanim gwałtownie zatrzymał
kule zaciskając dłoń. Miły , stabilny dźwięk zniknął. Wstał i
podszedł do telefonu stojącego na antycznej komodzie.
Tak ? - łagodnie zapytał - Oczywiście - przytaknął po chwili - Do
zobaczenia - odłożył słuchawkę.
Otworzył małą , zieloną szkatułkę stojącą przy telefonie i
delikatnie umieścił w niej kule , po czym zamknął szkatułkę i bez
pośpiechu opuścił swój przytulny dom , który po przemalowaniu na
kolor niebieski , wyglądał jakby był zbudowany z klocków.
Kol Johanson był bardzo spokojnym , cichym, wręcz nudnym człowiekiem
, wszyscy jednak mieli powody by liczyć się z jego zdaniem. Pochodził
z rodziny największych wojowników w historii istnienia świata. Dane
mu były tajemnice potęgi umysłu i ciała. Był śmiertelną , lecz już
nieco zaśniedziałą bronią. Był kim był , tylko dlatego iż urodził
się w takiej rodzinie , a nie innej , lecz nie uważał się za nikogo
specjalnego. Jego tak szanowana rodzina została wybrana , by pilnować
granic Nieba. On nie mógł się od tego odwrócić tak jak Lukas. On był
wybrany , by pełnić tą funkcję już od dnia narodzin i honor nie
pozwoliłby mu na prostą rezygnację. Był znudzony życiem i nie chciał
następcy. Zaprzysiągł iż nie będzie miał potomka , by ten nie
musiał iść po obranej przez kogoś innego drodze. On był ostatni i
niepotrzebny. Ludzie nie chcieli wydostać się z Nieba. Nie znali nawet
jego granic , po za którymi była pustka. Więc czego pilnować ?
Wszystko traciło sens , ale nie jemu dane było sądzić o tym co
potrzebne , a co nie. On był strażnikiem bez bramy do pilnowania ,
wiodącym pustą egzystencję.
Dochodził do młodego lasu. Szedł polną drogą , która wiodła przez
gąszcz młodych drzew. Szedł równym krokiem , rozmyślając o życiu
, kiedy na drogę wyszedł młody , uśmiechnięty , półnagi człowiek.
Wpatrywał się w Kola swymi dużymi , brązowymi oczami , ale Kol tylko
kiwnął głową i ominął przechodnia bez słowa. Chłopak także kiwnął
i zniknął wśród drzew.
Johanson w końcu wyszedł z lasu i wszedł na żółtą plażę , gdzie
stał jego zielony poduszkowiec. Odpalił silniki i ruszył przed siebie
przedzierając się przez błękitne , pieniące się fale.
*
Earl Niss obserwował monitory kontrolujące. Nerwowo kroczył od
jednego końca do drugiego końca półokrągłego stołu , na którym
stała cała aparatura. Max i Rupert siedzieli w swych fotelach obserwując
zachowanie nowego organizmu , który już od ponad czterech miesięcy był
uwięziony w inkubatorze i teraz wyglądał jak duży brzuch pokryty
naciągniętą gumą.
Niss spojrzał na zegarek.
Zaraz wrócę - oznajmił i opuścił laboratorium.
Uczniowie spojrzeli na siebie podejrzliwie.
Poddenerwowany naukowiec szedł długim korytarzem , czekał na kogoś.
Zbliżył się do zakrętu kiedy wpadł na Kola Johansona.
Gdzie byłeś ?
Spokojnie - zaczął Kol - Co się stało ? Przybyłem najszybciej jak
mogłem.
Chcę ci coś pokazać. Robiąc to bardzo ryzykuję , ale ...
Możesz mi zaufać - zapewnił Johanson.
Był jak zawsze opanowany. Earl przebiegł kilkakrotnie wzrokiem po ścianie.
Chodź , chciałem żebyś coś zobaczył.
Kol objął naukowca ręką i obaj weszli do laboratorium , po czym
przeszli do jego starej części.
Doktorze ! - krzyknął Rupert , gdy tylko ich zobaczył - Już czas !
Earl wyrwał się spod ramienia Johansona i podbiegł do jednego z
monitorów przedstawiającego ludzkie dziecko z góry. Był to widok z
kamery umieszczonej w tłoku użytego w pierwszej fazie kreacji.
Podajcie mi skalpel , musimy pomóc mu się uwolnić - oznajmił Niss.
Max podał mu pośpiesznie skalpel , którym doktor naciął otwór na
gumowej płaszczyźnie. Odwrócił się , spojrzał na Johansona i
przycisnął skalpel mocniej przebijając gumową powłokę. Sluz
zmieszany z krwią wypłynął z naciętego miejsca. Rzucił narzędzie
na podłogę , wcisnął dłoń do środka w miejscu , gdzie guma została
przecięta i szarpnął gwałtownie wyrywając otwór w słoju. Dziwny
śluz wylał się na niego , a wraz z nim wypłynęło ludzkie dziecko ,
które wpadło mu prosto w dłonie.
Rany boskie jak to śmierdzi – skrzywił się Rupert.
Lekarz był oszołomiony , trzymał w ręku dziecko , którego istnienie
już teraz mogło stanowić zagrożenie dla całego świata. Okryta śluzem
mała , ciekawa istota patrzyła mu prosto w oczy swymi dużymi ciemnobrązowymi
oczami. To było nowe , niewiarygodne przeżycie dla Earla Nissa. Wydawałoby
się iż zakochał się w tym małym człowieczku.
Doktorze , doktorze - Max przerwał jego rozmyślania - Chciałem go wziąć
do oczyszczenia.
Ah tak - oddał niemowlę w ręce Maxa , kiedy Rupert zbliżył się do
nich i jednym ruchem skalpela z zimną krwią przeciął pępowinę , która
wciąż łączyła ludzkie dziecko z inkubatorem.
Earl spojrzał na niego z obawą po czym złapał Maxa za ramię.
Dobrze się nim zajmij.
Oczywiście doktorze.
Odwrócił się do Kola , który wciąż stał w tym samym miejscu.
Podpierając twarz ręką , lekko się uśmiechnął. Earl wyglądał
tak , jakby to on przed chwilą opuścił inkubator. Podszedł do Kola i
spojrzał mu w oczy. Był zakłopotany.
Wiesz co się właśnie stało ?
Zostałeś ojcem ? - roześmiał się Kol.
Wiesz , że to projekt Kenu - oznajmił Earl , którego wcale to nie
bawiło.
Kol spoważniał i położył dłoń na oślizłym ramieniu kolegi.
Dla mnie to nie ma znaczenia. Ja byłem świadkiem narodzin ludzkiego
niemowlęcia , to wszystko. Nie wiem tylko dlaczego miałem ten
zaszczyt.
Earl wachał się przez chwilę , aż w końcu wykrztusił.
To nie ja zostałem dzisiaj ojcem , lecz ty Kol.
Te słowa przeraziły Johansona.
Jesteś jedynym , który może go ukryć przed radą - wyjaśniał Niss
- Wiesz , że prędzej czy później , ktoś się o nim dowie jeśli tu
zostanie.
Johanson spuścił głowę szukając w myślach właściwego rozwiązania.
Słyszałeś co powiedzieli. Będą chcieli go zlikwidować zanim
przekształci się w dorosłego osobnika. Proszę cię Kol , proszę.
Kol otworzył usta , kiedy Max gwałtownie wcisnął noworodka w jego
wielkie dłonie. Olbrzymi mężczyzna spojrzał w ogromne ciemne oczy
dziecka i zanim zamknął usta wykrztusił jeszcze jedno słowo.
Dobrze.
Rupert pośpiesznie nakrył malca małym , brązowym kocykiem.
Johanson wciąż patrzył w ogromne oczy malucha. Earl powoli odprowadzał
go w kierunku wyjścia.
Mam tylko jedną prośbę.
Tak ? - Kol spojrzał na przyjaciela.
Pozwól , że odwiedzę go raz na jakiś czas.
Oczywiście - poklepał go po ramieniu i odwrócił się by za moment
zniknąć za zakrętem korytarza.
*
Dzień się kończył , zapadała noc. Dobrze zbudowany , poważny mężczyzna
o długich , czarnych włosach siedział w swym fotelu , kryjąc się
poza niebieskimi murami swojej małej twierdzy. Trzymał w rękach cud.
Małego człowieka , który wciąż patrzył mężczyźnie w oczy ,
jakby szukał konekcji ze swym nowym ojcem.
Swiat jest szalony - łagodnie oznajmił gładząc malca po policzku -
Dziś złamałem jedyną zasadę , na której kiedykolwiek mi zależało
... , ale było warto - uśmiechnął się - Upewnię się by było
warto - dodał i delikatnie ucałował swego syna w czoło.
*
Siedział w swym bujanym fotelu na werandzie swego domu. Obracał
dwie metalowe kule w swej olbrzymiej dłoni. Przyjemny dźwięk
towarzyszył jego myślom.
Tato ! Tato ! - zawołał mały chłopiec o ciemnych włosach.
Kol spojrzał na syna. Uśmiechnięty , wesoły chłopiec był mniej więcej
w wieku sześciu lat , tak przynajmniej wyglądał choć było to
dalekie od prawdy. Cieszył się każdą chwilą swego dzieciństwa ,
jakby wiedział iż ucieka mu ono w błyskawicznym tempie. I choć bóle
kości co noc przerywały mu sen , już nie narzekał , nie płakał ,
tylko czekał by znów ucieszyć się kolejnym dniem.
Ojciec zatrzymał kule i miły dźwięk powoli zgasł.
Jakiś pan do nas idzie - chłopiec wskazał ręką leśną drogę, z której
powoli wyłoniła się smukła postać w czarnym garniturze.
Johanson wstał i wyszedł gościowi naprzeciw. Zszedł ze wzgórka i
wyciągnął dłoń.
Witaj Earl - powiedział spokojnie.
Witaj - Doktor Earl Niss uścisnął dłoń gospodarza , uśmiechnął
się i spojrzał na chłopca , który zaraz zajął się zabawą. Biegnąc
po polanie przewracał się , wstawał , po czym wykonywał serię różnego
rodzaju figur , które trochę przypominały figury taneczne i znowu
zaczynał biec.
Więc jaki jest powód twojej wizyty- gospodarz przerwał obserwacje gościa.
Powiedziałeś , że będę mógł go czasami odwiedzać.
Rada pozwoliła ci wziąć poduszkowiec ?
Nie musieli , mam własny. Coś co moi protegowani złożyli na boku.
Kol spojrzał na niego surowo.
Masz zbyt dużo tajemnic.
I ty mi to mówisz ? - szyderczo roześmiał się doktor - Posiadacz
największych tajemnic Nieba zarzuca mi nieprawdomówność.
Mówię poważnie Earl.
No co ty ? Chyba nikomu nie powiesz ?
Nie , nie powiem , ale nie chcę być tym , który będzie cię musiał
powstrzymać.
Niss położył dłoń na ramieniu Johansona i popatrzył mu w oczy.
Nie martw się , nie będziesz ... To jak ma na imię ?
Kto ?
Mały , jak dałeś mu na imię ?
Jim , jeżeli przyszedłeś po niego...
Nie Kol , nie przyszedłem po niego. Nie jestem osobą , która daje i
odbiera. Jestem osobą , która daje raz po to , żeby dać jeszcze więcej.
Nie za bardzo cię rozumiem.
Nie spieszmy się , dojdziemy do tego. Choć przejdziemy się
przyjacielu.
Johanson nie odmówił i powoli ruszyli w stronę plaży.
Bardzo dużo się o nim dowiedziałem - kontynuował doktor - Rozwija się
sześć razy szybciej , uczy dwadzieścia sześć przecinek dziesięć
razy szybciej od przeciętnej osoby , regeneruje się w błyskawicznym
tempie , może posiadać cały szereg specjalnych zdolności , o których
nawet nikt z nas nie słyszał.
Ale wciąż jest człowiekiem.
Nie , ty jesteś człowiekiem , on jest super-człowiekiem.
Nie my będziemy wyznaczać skalę człowieczeństwu.
Czy nie jesteś czasami samotny ?
Wszyscy bywamy samotni.
Kol , Kol przyjacielu , daj spokój z filozofią , mam kogoś kto mógłby
mu towarzyszyć.
Wiedziałem...
To mój prototyp. Coś niewiarygodnego , musisz go zobaczyć. Mógłby
czasami odwiedzać Jima , mogliby się bawić...
Nie Earl - surowo zmarszczył brwi Kol - To się musi skończyć.
Przyjacielu , mam nadzieję , że się nie wściekniesz jeżeli ci
powiem , że na to już trochę za późno. Widzisz , mój syn przyjechał
tutaj ze mną i myślę , że już się spotkali.
Johansona ogarnęła wściekłość , gwałtownie zawrócił i ruszył w
kierunku polany , gdzie jeszcze przed chwilą widział swego syna.
Teraz dwójka chłopców wykonywała podobną rutynę. Wybiegali sobie
naprzeciw , przerywali bieg w tym samym czasie robiąc koziołka , po
czym przechodzili w dziwny trans taneczny.
Gospodarz przyglądał się ruchom nieco mniejszego , młodszego chłopczyka
, który nie zawsze nadążał za Jimem , kiedy głos Nissa przerwał
jego rozmyślania.
Ma na imię Kely.
Kiedy go stąd zabierzesz ?
Nie chcesz , żeby się bardziej poznali ?
Nie teraz. Muszę się na to przygotować , ale możesz go tutaj
przywozić.
Dzięki Kol...
Samego. Ty już nie jesteś tu mile widziany.
Earl Niss spuścił głowę , Johanson oddalał się w kierunku swego
domu.
Kely ! Chodź , musimy już iść - podniósł głos , by chłopiec mógł
go usłyszeć.
Chłopiec natychmiast przerwał swój taniec i podbiegł do doktora. Jim
stał w milczeniu patrząc jak nowy przyjaciel znika w młodym lesie ,
kiedy poczuł dłoń ojca na swym małym ramieniu.
Nie martw się. Jeszcze tu przyjedzie.
Lecz Jim wciąż patrzył w to samo miejsce , jakby czekał na bardzo
szybki powrót rówieśnika.
*
Earl Niss wszedł do laboratorium , wyglądał triumfująco. Był
szczęśliwy jak nigdy dotąd.
Rupert ! Max ! - wołał ściągając marynarkę.
Max Richardson wyłonił się powoli ze starej części laboratorium.
Lekko przekręcone okulary pasowały do rozczochranej fryzury co świadczyło
o właśnie przerwanej drzemce.
Czegoś się dowiedzieliście ? - zapytał doktor.
Aven Howard przeprowadził się na zachodnią półkulę i otworzył małą
fabryczkę ślizgaczy. Nazywa ją LuckyFeet.
Dzieci ?
Zadnych.
Więc wszystko w porządku.
Dźwięk gwałtownie otwieranych drzwi , przerwał ich rozmowę. Do środka
wszedł Kol Johanson. Jego ciemny płaszcz szeroko się rozpostarł wypełniając
pokój trwogą. Sięgnął ręką za plecy i błyskawicznie wyciągnął
lśniący miecz samurajski robiąc pierwsze cięcie.
Naukowcy wpadli w panikę , przestraszeni , spłoszeni , zaczęli uciekać
w kierunku starej części laboratorium. Johanson powoli podążał za
nimi. Wszedł do ciemnego pokoju i zatrzymał się przez chwilę. Słyszał
ich oddechy. Zamknął oczy i począł wymachiwać bronią. Swistowi
miecza towarzyszył dźwięk zniszczenia , lecz i on zniknął już po
kilku sekundach , kiedy Kol ponownie stanął w miejscu.
Dwóch wystarczy , inaczej przyjdę po wasze życia - odwrócił się i
wyszedł.
Earl czekał , aż usłyszy znajomy dźwięk zamykanych drzwi. W końcu
wstał i zapalił światło.
O Matko boska.
Inkubator wraz z całą aparaturą wspierającą projekt Kenu , wszystko
było dosłownie pocięte na kawałki.
Jak on to zrobił ? - odezwał się Max.
A tu co się stało ? - do pokoju wszedł Rupert.
Kol się stał - wyjaśnił doktor w przygnębieniu.
Wyszedł z pokoju i podszedł do okna tuż przy wejściu. Na zewnątrz
nikogo nie było. Usiadł przy najbliższym drewnianym stole i podparł
się żałośnie rękami. Blat stołu rozpadł się na dwie części i
runął na podłogę uwidaczniając chirurgiczne cięcie. Doktor
odskoczył w ostatniej chwili lądując wraz z krzesełkiem na podłodze.
Poczekaj , jeszcze zobaczymy kto będzie wydawał rozkazy - mamrotał
pod nosem powoli wstając z podłogi.
ROZDZIAŁ 10
JIM
Gdzieś w przyszłości , na części lądu , który niegdyś był
nazywany Ziemią, pod kopułą , która miała ochronić ich od zagłady
przesądów , żyli ludzie.
Ludzie byli na tyle zuchwali , że nazwali swój ląd Niebem. Siebie
samych zaś uważali za najwyższe istoty we wszechświecie.
Człowiek , który był twórcą tego zuchwalstwa dokonał jeszcze
gorszego przestępstwa. Sam wybrał drogę swojej duszy będąc zwykłym
śmiertelnikiem.
Nie wiedział , że posłuży jako narzędzie planu Bożego. Nie wiedział
, że będzie tylko synem czyśćca i , że utoruję drogę prawdziwemu
zbawicielowi. Nie wiedział , bo nie chciał wiedzieć.
Właśnie wrócił na ląd przyszłości pod imieniem projektu , który
sam wynalazł , ale jedne wynalazki pozwalają narodzić się drugim.
W radzie Nieba , składającej się z dwudziestu czterech członków ,
znalazł się ten , który chciał posiadać wszystko i było tylko
kwestią czasu , aż zapragnie sięgnąć po władzę.
*
Piętnastoletni Jim Johanson trenował walkę wręcz w swej sali
gimnastycznej , która niedawno została dobudowana do domu jego ojca
Kola Johansona. Obaj mieszkali na wyspie , gdzie wychował się jego
ojciec , ale czas jego dzieciństwa był znacznie krótszy od czasu jego
ojca. Był inny i wiedział o tym. Jego ojciec nigdy niczego przed nim
nie ukrywał , nawet tego iż nie jest jego prawdziwym ojcem. Jim był
projektem stwórcy Nieba. Projektem , który już dawno przeszedł w
zapomnienie i nikomu nie był już potrzebny. Rozwijał się szybciej niż
inni chłopcy , był zdolniejszy , silniejszy i bardziej tajemniczy. Nie
miał przyjaciół , prócz ojca oraz Kelego, który czasami go odwiedzał.
Miał do tego prawo , gdyż był taki jak Jim i obaj mogli sobie pomóc.
Kol Johanson nie miał zaufania do Kelego i Jim o tym wiedział.
Wielokrotnie ostrzegał go przed Kely , były więc rzeczy o których z
nim nie rozmawiał.
Wciąż trenował , kiedy usłyszał znajomy głos.
Jimi !
To był Kely. Dużo wyższy chłopiec o ciemnych włosach wszedł na
jego salę gimnastyczną.
Dawno się nie widzieliśmy - podszedł bliżej.
Cześć. Zmieniłeś się.
Ty też wyrosłeś. Dużo witamin co ? - roześmiał się - Fajne
miejsce - rozejrzał się po sali - teraz będziesz mógł mnie nauczyć
o wiele więcej sztuczek. Cwiczyłem te , które pokazałeś mi ostatnim
razem. Chcesz zobaczyć.
Na dzisiaj mi wystarczy Kel. Siedzę tu od rana. Wiesz jaki jest mój
ojciec. Lubi jak dużo trenuję , mówi , że bardzo tego potrzebuję.
Ale nie lubi jak dzielisz się swoją wiedzą z innymi - uśmiechnął
się Kely.
Daj spokój. Lepiej przejdźmy się , muszę ochłonąć , opowiesz mi
co u ciebie słychać - klepnął go w ramię i opuścili salę jak
starzy przyjaciele.
Wyszli na zewnątrz i zbiegli ze wzgórka, na którym stał dom. Kol
Johanson siedział na werandzie w swym bujanym fotelu obracając w dłoni
dwie metalowe kule. Widział jak chłopcy zbiegają w dół , lecz nie mówił
ani słowa. Miał zaufanie do Jima , wiedział , że potrzebuje kolegi i
musi się nauczyć ukrywania tajemnic.
Chłopcy zbiegli na dół i weszli na leśną drogę wiodącą do lasu.
Między drzewami Jim zobaczył młodego człowieka , który biegł
bezszelestnie przedzierając się przez gąszcze. Już przedtem go
widział. Złapał Kelego za ramię w nadzieji , że odwróci jego uwagę.
To co słychać ?
Kolega odwrócił się w jego stronę i lekko uśmiechnął.
Wszystko prawie w porządku.
No a skąd to prawie ?
Kely spoważniał.
Jest nas tylko dwóch. Mój ojciec się boi , że mnie utraci tak samo
jak twój.
Jim kiwnął głową.
Mam dosyć ukrywania się , mam dosyć tego , że jestem inny. Ty nie ?
- zapytał Kely.
Takie jest nasze przeznaczenie. Przybyliśmy tu dla jakiejś przyczyny.
Ah przestań z tymi bzdurami - oburzył się - Ja nie chcę żyć dla
przyczyny , a tymczasem mój ojciec , ciągle mi przypomina , że jak długo
istnieje rada , tak długo jesteśmy w niebezpieczeństwie. Najlepiej byłoby
ich zabić - w jego oczach ukazała się wściekłość to zmartwiło młodego
Jima.
Nie możesz tak myśleć. Dzięki radzie istnieje ten świat.
Swiat , w którym musimy się ukrywać.
Kiedyś będą na nas gotowi. Wtedy im się pokażemy.
Kiedyś !? Mamy do życia tylko sto lat. Ile chcesz czekać ? Albo my
albo oni , ktoś musi zginąć i to do nas należy ten wybór.
Gdyby mój ojciec cię słyszał...
Twój ojciec jest jednym z nich.
A twój to niby nie ?
Mój chce zniszczyć radę by dać życie takim istnieniom jak my , a co
twój potężny ojczulek zamierza zrobić ?
To zdenerwowało Jima tak mocno iż bez zastanowienia uderzył Kelego w
twarz z taką siłą iż ten oderwał się stopami od leśnego podłoża
i po długim locie wylądował na ziemi. Powoli się podniósł i
spojrzał na Jima.
Teraz i ty jesteś przeciwko mnie.
Jim odwrócił się i począł iść w kierunku swego domu.
Pomyśl o tym , albo my , albo oni ! - słyszał za plecami.
Tak , czasami też tak myślał , ale wierzył ojcu , bo on był najmądrzejszą
osobą jaką znał , choć był tylko zwykłym człowiekiem. Wchodził
na wzgórek , był zły na siebie , nie chciał uderzyć kolegi , ale
sam się o to prosił. Zazwyczaj zajmował swój umysł czymś innym ,
ale teraz wciąż słyszał "albo my , albo oni ".
Kol Johanson popatrzył na syna , który wyraźnie wyglądał na
zdenerwowanego.
Co się stało ? - zapytał.
Nic takiego. Kely wpada w paranoję. Myśli , że rada chce go zniszczyć.
Ojciec pokiwał głową.
To wpływ Earla. Chce zbuntować syna , by posłużyć się nim jak narzędziem.
Czy aby napewno ? Przecież gdyby rada dowiedziała się o naszym
istnieniu , napewno rozkazali by nas zlikwidować.
Rada Nieba nie zajmuje się zabijaniem synu , już ci to tłumaczyłem.
Zawsze staramy się znaleźć inne rozwiązanie.
Staracie się , a jak tym razem postaracie się za mało ?
Widzę , że już cię zaraził - oznajmił Kol i zamyślił się przez
chwilę.
Patrzył w kierunku lasu , kiedy nagle na leśną drogę wyszedł półnagi
, młody mężczyzna i kiwnął do niego z oddali. Kol także kiwnął
oddając szacunek.
Widzisz go ? - zapytał.
Jim się obrócił i spojrzał na młodzieńca stojącego na drodze.
Widzę. Już kilkakrotnie go widziałem.
Naprawdę ? - uśmiechnął się ojciec - Muszą mieć do ciebie
zaufanie , mi się pokazali po wielu latach mojego pobytu tutaj , ale
wiem , że już wcześniej mnie obserwowali.
Kim oni są ?
Ludźmi poza systemem. Tajemniczym plemieniem , który zna wiele
odpowiedzi , ale trzeba być wartym by je od nich otrzymać.
Jim jeszcze raz spojrzał na drogę , ale nikogo już tam nie było.
Ojciec się uśmiechnął.
Kiedy będę mógł zobaczyć świat ? - zapytał go syn.
Gwałtownie spoważniał i spojrzał mu w oczy.
Już niedługo , bądź cierpliwy.
Jim już to przedtem słyszał , lecz jego cierpliwość była na
wyczerpaniu. Czuł się jak w klatce , musiał kiedyś uciec.
*
Minął rok , a dla Jima pięć. Dzisiaj miał dwadzieścia lat.
Trenował w swej sali gimnastycznej. Był godny by władać mieczem
samurajskim ojca i lubił go używać. Tak jak rok wcześniej do sali
wszedł Kely , lecz tym razem nie krzyczał na powitanie. Jimi się obrócił
i odłożył miecz , kładąc go na specjalnie przeznaczonym do tego
wieszaku , który trochę przypominał kołyskę.
Popatrzył na gościa i ukłonił się. Kely także się ukłonił.
Przyszedłem , by ci coś zaproponować - zaczął Kely - Powiem co mam
do powiedzenia i odejdę.
Dobrze - spokojnie odpowiedział Jim.
Mam dosyć ukrywania się przed radą. Zostały podjęte kroki , by
wreszcie to się skończyło. Dam początek nowej erze.
Jim patrzył na niego jak na wariata.
Przyszedłem tutaj by cię zapytać czy wciąż chcesz czekać , by cię
znaleźli ? Czy wolisz wziąć sprawy w swoje ręce ?
Jim milczał.
Rozumiem. Jeżeli zmienisz zdanie to skontaktujesz się ze mną przez
Earla - odwrócił się i wyszedł.
Jim stał w bezruchu przez chwilę zanim opuścił salę gimnastyczną i
wszedł do domu swego ojca. Kol stał oparty o blat kuchenny tak jakby
czekał na niego.
Co wymyślił tym razem ?
Powiedział , że bierze sprawy w swoje ręce - syn spokojnie wchodził
do domu.
Kol zamyślił się przez chwilę.
Czas bym odwiedził starego przyjaciela - wyciągnął z szafy swój
czarny płaszcz i bez słowa wyszedł z domu.
Jim wiedział gdzie wychodził , ale to było już bez znaczenia. Kol
nie mógł wiedzieć co on czuje. Nie musiał być ukrywany od dnia
swoich narodzin. Mógł ubrać płaszcz i wyjść do świata , nie musiał
siedzieć w klatce. Kely zaś go rozumiał i może miał rację mówiąc
" albo my , albo oni ". Może przyszedł czas by wszystko zakończyć.
*
Było późno. W laboratorium jeszcze paliły się światła. Earl
Niss i jego załoga powoli szykowała się do wyjścia. Drzwi
laboratorium powoli się otworzyły i do środka wszedł Kol Johanson
ubrany w swój czarny , długi płaszcz.
Cześć Kol - przywitał go Earl , który pierwszy go zobaczył - co cię
sprowadza w te strony ?
Jego uczniowie schowali się za jego plecami.
Chcę porozmawiać z tobą w cztery oczy - oznajmił gość.
Uczniowie powoli , lecz ostrożnie opuszczali laboratorium.
Usiądźmy - zaproponował Earl przysuwając krzesło gościowi.
Kol usiadł na przeciwko Earla i spokojnie rozpoczął rozmowę.
Chcę by to się skończyło.
Co masz dokładnie na myśli ?
Ukrywanie chłopców. Chcę by to się skończyło. Zwołałem radę i
mam zamiar powiedzieć o ich istnieniu.
I oni powiedzą " O świetnie Kol , fajnie , że nam powiedziałeś.
Przejdźmy do następnej sprawy ". Zabiją ich.
Nie zabiją. Potrafię ich przekonać.
Ty może tak , ale to ja miałem zniszczyć projekt Kenu , pamiętasz.
Całą odpowiedzialność biorę na siebie.
Nie wiem Kol. To ładnie z twojej strony , ale ja mam inny pomysł.
Tylko nie rób głupstw. Pozwól , że ja się tym wszystkim zajmę. Nie
zmuszaj mnie bym zwrócił się przeciwko tobie.
Dobra Kol , dzięki , że wpadłeś , ale muszę już lecieć , więc jeżeli
nie masz nic przeciwko...
Kol Johanson wstał i powoli zniknął za drzwiami. Earl Niss podrapał
się po brodzie.
Nie dobrze. Trzeba działać , bo jeszcze naprawdę ich przekona i nici
z mojego planu.
ROZDZIAŁ 11
ZDRADA
Rada się zebrała. Dwadzieścia dwie osoby siedziały przy ogromnym
stole w sali obrad. Brakowało tylko Samuela , oraz Kola , który wszedł
lekko spóźniony.
Witajcie - powiedział podchodząc do swojego miejsca - Dziekuję za
przybycie - rozejrzał się i zauważył puste miejsce - Może , będzie
lepiej jeżeli zaczekamy na Samuela.
Próżne twoje czekanie - odezwał się Earl Niss - Dziś rano
znaleziono Samuela martwego.
Przerażenie i wściekłość ogarnęła Kola.
Jak to się stało ? - zapytał.
Trudno uwierzyć , ale został zamordowany - oznajmił tęgi Zanox - zarżnięto
go , głowa została odseparowana od reszty ciała.
Cięcie wykonano ostrym narzędziem , ucięto mu łeb po mistrzowsku -
wtrącił Troy i spojrzał na Kola z dziwnym podejrzeniem w oczach.
Kol Johanson milczał.
Może nam powiesz , kto mógł to zrobić ? - zapytał Earl.
Nie wiem - odpowiedział.
To może powiesz , po co nas tu wezwałeś ? - wciąż go drażnił.
W tej sytuacji powód dla którego was tu wezwałem jest nieistotny.
Przysięgam, - popatrzył Earlowi w oczy - że dowiem się kto to zrobił
i pomszczę śmierć Samuela.
Czy nie powinieneś raczej doprowadzić winnego przed oblicze praw? -
zapytał Earl.
Człowiek który to zrobił jest chory. Jego psychika jest bardzo
zepsuta. Ktoś nad nim dobrze popracował - wciąż patrzył na Earla -
Nawet jeżeli doprowadzę go przed oblicze prawa , po jego uwolnieniu
zabójstwa znowu się zaczną. Czy tego chcecie ?
Od wojny nie mieliśmy żadnego umyślnego zabójstwa - przemówił Troy
- Ja sądzę , że powinieneś wypruć mu flaki.
Wszyscy przytakująco kiwnęli głowami.
Więc postanowione. Opuszczam was więc. Mam wiele zajęć - Kol się pożegnał
i opuścił salę.
Earl przełknął ślinę. Rozpętał wojnę , która będzie musiał
przetrwać.
*
Kol Johanson spieszył się do domu , chciał pilnie porozmawiać z
synem. Wiedział , że to Kely był narzędziem morderstwa , a jego
sprawcą Earl Niss. W końcu zrozumiał plan szalonego naukowca.
Zrozumiał iż pragnie on władzy bardziej niż wszystkiego , ale nie mógł
go poprostu zabić. Musiał sprawić by inni zrozumieli. Wszedł do
pustego domu w poszukiwaniu syna , lecz nikogo nie znalazł. Czuł , że
nie ma go na wyspie , lecz sam siebie oszukując sprawdził salę
gimnastyczną. Usiadł na drewnianej podłodze sali i zamknął oczy.
Wiedział dokąd poszedł i do kogo się zwrócił. Wiedział , że go
utracil i teraz trudniej będzie go odzyskać.
*
Kely siedział za kierownicą czarnego ślizgacza. Czuł się pewnie
mając Jima u swego boku. Uśmiechał się.
Cieszę się , że wreszcie przejrzałeś na oczy - powiedział.
Jim patrzył przed siebie.
Jesteśmy już blisko.
Z daleka widzieli cztero-piętrowy , żółty budynek stojący samotnie
wśród garstki drzew.
Mam dla ciebie prawdziwą niespodziankę - Kely był naprawdę
podekscytowany.
Zajechali przed budynek i opuścili ślizgacz. Przeszli przez główne
wejście i weszli do małego holu , gdzie były drugie drzwi. U boku
drzwi znajdował się mały identyfikator lini papilarnych , gdzie Kely
położył kciuka.
Fajna zabawka co ? Earl to wymyślił.
Jesteś z nim na ty ? - zapytał Jim.
A co mamy się bawić w szczęśliwą rodzinkę ? W jakiej rzeczywistości
ty żyjesz?
Drzwi się otworzyły i weszli do środka. Odgłosy walki i okrzyki zwróciły
uwagę Jima gdy szli wąskim korytarzem budynku. Wreszcie za zakrętem
ujrzał ogromną salę gimnastyczną. Ta była dużo większa od tej którą
zbudował z ojcem. Dziesięciu wojowników ubranych w żółte kimona ćwiczyło
walkę białą bronią używając do tego długich , drewnianych pałek.
Jim myślał o ojcu. Może powinien mu zaufać. Może powinien poczekać
aż rada się dowie o jego istnieniu , ale co by się działo , gdyby się
przestraszyli. Przecież już raz zażądali usunięcia projektu. Tego
jego ojciec nie mógł gwarantować , inaczej zaś było z Kelym , który
proponował mu walkę o wolność.
Wojownicy zobaczyli go i przerwali trening. Ustawili się w szeregu i
stanęli na baczność. Kely się uśmiechnął.
Wiedzą kim jesteś - zaczął - Są zaszczyceni. Chcieli poznać tego ,
który był pierwszym dzieckiem projektu Kenu.
To niewiarygodne. Myślałem , że cała aparatura została zniszczona -
dziwił się Jim.
Aparatura tak , ale Earl ciągle był w posiadaniu dysków z
informacjami , mógł przecież odbudować inkubatory potrzebne do
naszej kreacji.
Czy ktoś o nich wie ?
Tylko Earl i jego ludzie.
Tak ! To ja jestem ojcem tego pomysłu ! - rozległ się donośny głos
Earla Nissa , który właśnie wszedł do sali gimnastycznej - Pozwól ,
że przedstawię twoich nowych braci.
Wojownicy wciąż stali w szeregu milcząc. Earl podszedł bliżej i
zbliżył się do pierwszego z lewej.
Adam , Peter , Michael , Rafael , Paul - przedstawiając ich kroczył od
jednego do kolejnego patrząc im dumnie w oczy - Robert , Aleksander,
David , Sebastian i Nicolaus. Każdy z nich ma na nazwisko Kenu. Składamy
w ten sposób hołd projektowi dzięki , któremu dziś tu jesteśmy.
Lecz jeśli chcemy tu pozostać , musimy to sobie wywalczyć. Zwykli
ludzie nie są naszymi wrogami. Nawet gdyby wiedzieli o naszym istnieniu
, przyjęli by to normalnie. To Rada Nieba chce nas zniszczyć. To oni są
wrogami !
Więc co zamierzasz zrobić ? - spokojnie zapytał Jim.
Już zacząłem - oznajmił Earl z szyderczym uśmiechem na twarzy - Ciągle
możesz odejść Jimi. Nikt cię nie będzie zmuszał do zrobienia czegoś
czego nie chcesz. Pamiętaj tylko , że my jesteśmy twoimi przyjaciółmi
, nie wrogami i nikt , kto nie jest winny nie zostanie skrzywdzony z
naszej strony.
Zostanę. Przecież jestem jednym z was.
Cieszę się , że w końcu to zrozumiałeś.
A co z Kolem ? - zapytał.
Porozmawiam z nim - zapewniał Earl - napewno w końcu zrozumie. Teraz
się tym nie przejmuj. Kol to porządny facet , ale reszta rady to
potwory. Gdyby wiedzieli o waszym istnieniu bez wątpienia zażądali by
waszego unicestwienia.
Lepiej się szykujcie. Wkrótce nadejdzie kolejny dzień walki , ktoś
podsunął mi świetny pomysł.
*
Było ciemno. Troy krzątał się po kuchni swego małego domku. Usłyszał
cichy trzask , jakby ktoś nadepnął na gałązkę pod jego oknami.
Znieruchomiał i wyjrzał przez okno , lecz nikogo tam nie było. Odszedł
spokojnie od okna. Wtedy szyba pękła i do środka wskoczył wysoki mężczyzna
ubrany na żółto.
Drzwi się cicho otworzyły i do środka wszedł kolejny mężczyzna w
identycznym stroju.
Czego chcecie ? - mamrotał przestraszony Troy , ale mężczyźni
milczeli.
*
Kol Johanson ubrany w swój długi , czarny płaszcz zajechał pod
dom Troya.
Wysiadł ze swego czarnego ślizgacza i wszedł do domu kolegi. Już za
drzwiami ujrzał ten przerażający widok.
Pucowaty Troy siedział na krześle swojej kuchni , a jego wnętrzności
były rozciągnięte po całym stole kuchennym , a był to duży stół.
Ofiara była już martwa.
Podszedł bliżej i rozejrzał się po całej kuchni. Widział wyraźne
ślady włamania , które było niepotrzebne , gdyż drzwi Troya były
zawsze otwarte. Ktoś chciał go wyraźnie przestraszyć przed śmiercią.
Ostrożnie obszedł resztę domu , lecz nie znalazł nic istotnego.
Podszedł do telefonu stojącego w kuchni i podniósł słuchawkę. Wykręcił
znany mu numer.
Zarox ? Musimy się spotkać. Chcę zebrać Radę , ale najpierw
porozmawiajmy w cztery oczy. Aha , dobrze.
Odłożył słuchawkę i spokojnie opuścił dom Troya.
*
W sali narad panował niepokój. Wszyscy już wiedzieli o morderstwie
Troya. Teraz brakowało dwóch ich towarzyszy , nielicząc Kola , który
wciąż się nie pojawiał.
Drzwi sali otworzyły się i do środka wszedł Kol Johanson.
Przepraszam was za spóźnienie , ale miałem coś ważnego do załatwienia.
Jak co na przykład ? - zapytał Earl Niss.
Nie istotna prywatna sprawa.
Skoro nie istotna , to dlaczego nam nie powiesz ?
Daj spokój Earl - wtrącił Zarox - nie czas teraz na bzdury.
Earl zamilkł czekając na rozpoczęcie narady.
Więc jak już wiecie - zaczął Kol - Troy został zamordowany wczoraj
w nocy. Ciekawy jest sposób w jaki napastnik znęcał się nad nim
przed śmiercią - spojrzał na Earla - Jak niegdyś Troy powiedział ,
cytuje " Powinieneś wypruć mu flaki ". Dokładnie tak go
potraktowano.
Wszyscy słuchali w milczeniu , byli przerażeni.
To znaczy - kontynuował Kol - że morderca , lub zleceniodawca jest na
tej sali , gdyż nikt inny nie mógł wiedzieć co Troy powiedział w
owym czasie.
Ale mógł powiedzieć to samo po opuszczeniu tego pomieszczenia - wtrącił
Earl.
Mało prawdopodobne , ale nie wykluczone. Jednakże mam przeczucie, , że
nie jesteśmy już bezpieczni w sali obrad i sądze iż będzie lepiej
jeżeli przeniesiemy obrady na moją wyspę , tam będzie bezpieczniej.
Ugoszczę was wszystkich dopóki nie złapie tego szaleńca jeżeli
tylko sobie tego życzycie.
A jeżeli to ty jesteś mordercą - zasugerował Earl - przecież to także
jest nie wykluczone.
Oczywiście. Dlatego też tego wyboru musicie dokonać sami , nie mogę
wam pomóc inaczej. To był powód dzisiejszego zebrania. Resztę
uzgodnijcie między sobą , ja już jestem zbędny.
Kol wstał i opuścił salę narad. Członkowie Rady oglądali się
podejrzliwie w milczeniu.
*
Anex Dowell właśnie robił obiad. Jego żona Vera siedziała przy
oknie patrząc na niekończącą się wodę morską , która rozciągała
się za oknem ich pokoju. Była w dziewiątym miesiącu ciąży i jej
termin był już bardzo blisko. Nie lubiła szpitali , wolała poczekać
w domu , Anex był tego samego zdania.
Zadzwonił telefon , uśmiechnięty Anex zrobił kilka kroków i podniósł
słuchawkę.
Halo ? - szczerzył zęby.
Nie pytaj kim jestem , tylko słuchaj mnie wyraźnie - odezwał się głos
po drugiej stronie słuchawki.
Anex przełknął ślinę.
Będziesz jedynym , który nie pojedzie na wyspę Kola - kontynuował głos
- Chcę, żebyś wiedział , że robię to by ocalić twoje życie. Ci ,
którzy tam pojadą , zginą.
Anex był coraz bardziej przerażony.
Jeżeli , cokolwiek pójdzie nie tak i okaże się , że byli na mnie
przygotowani - wciąż informował głos - twoja żona umrze.
Połączenie zostało przerwane. Anex wciąż ściskał słuchawkę w dłoni.
Był cały spocony.
Kto to był kochanie ? - zapytała żona.
Nikt moja wisienko , ktoś pomylił numer - uśmiechnął się i wykręcił
numer Kola.
Cześć Kol. Słuchaj obawiam się , że nie będę mógł przyjechać.
Vera czuje się coraz gorzej , a ja chciałbym być przy niej kiedy to
się stanie. Mam nadzieję , że mnie rozumiesz.
Rozumiem - krótko odpowiedział Kol i połączenie zostało przerwane.
Anex jeszcze raz odłożył słuchawkę i podszedł do żony , która
siedziała na fotelu przed oknem.
O czym ty mówisz ? Przecież ja się nie czuję źle - zapytała.
Poprostu bardzo Cię Kocham wisienko - przytulił ją mocno i przez ten
moment był znowu szczęśliwy.
Lecz jego oczy były pełne strachu. Patrzyły na morską wodę jak na zły
sen , który za chwilę odpłynie.
ROZDZIAŁ 12
DOBRO I ZŁO
Dobro i zło. Uczono mnie , iż nie ma takiego pojęcia , jest tylko
energia , która nas otacza. Różnią się także punkty widzenia różnych
ludzi. To co dla jednych jest dobre , dla innych jest złe i odwrotnie ,
choć ciągle jest to ta sama rzecz , miejsce lub zdarzenie. Energia wokół
nas napewno istnieje , ale dobro i zło zaistniało dla mnie tamtego tak
ciemnego dnia.
*
Wszyscy przybyli na wyspę strażnika z wyjątkiem Anexa , który
wcześniej wytłumaczył się ze swej rezygnacji z tej tajnej operacji.
Kol Johanson ugościł przybyszy jak wcześniej powiedział.
Powoli wchodzili do jego domu zajmując miejsca , gdzie było to możliwe.
Usiedli i milczeli patrząc na siebie nawzajem. Sytuacja robiła się
nerwowa. Nikt się nie odzywał. Wreszcie Earl zaczął opowiadać swoje
nudne dowcipy. Nikogo one nie bawiły , choć wszyscy słuchali. Robiło
się ciemno. Kol zniknął im z oczu na kilka minut po czym wrócił
szczerze uśmiechnięty i zaczął częstować gości napojami , gdyż
była to naprawdę duszna noc.
Wyjdę się przewietrzyć - oznajmił Earl i wyszedł przed dom Kola.
Obszedł posesję dookoła i zobaczył nową przybudówkę , którą była
sala gimnastyczna. Zajrzał do środka i to co zobaczył przestraszyło
go jak nic nigdy dotąd. Siedem ciał jego żółtych żołnierzy leżało
na drewnianej podłodze sali gimnastycznej. Byli martwi.
Earl Niss stał przed salą gimnastyczną zaglądając do środka przez
okno. Zdawał sobie sprawę iż to on wpadł w pułapkę , którą sam
zastawił. Jak mógł być tak głupi , dlaczego nie docenił Kola , który
od lat był strażnikiem bram Nieba. Jim , był lekarstwem jego kłopotów.
Dlaczego nie wysłał go na pierwszy front , przecież teraz to on miał
nad nim kontrolę.
Upalna noc - usłyszał głos Kola , który powoli podszedł do niego.
Milczał, nie wiedział co powiedzieć. Kol wciąż się uśmiechał drażniąc
jego nerwy.
Patrzył w kierunku ciemnego lasu , przestawał się uśmiechać. Nagle
w ciemnościach zobaczył młodego półnagiego człowieka , który
bezszelestnie przedzierał się przez las. Upuścił szklankę , którą
ściskał w dłoni i począł biec w kierunku drzwi wejściowych.
Earl sam nie wiedział co myśleć. Był zdezorientowany.
Kol pośpiesznie wszedł do domu i ujrzał trzech ludzi w żółtych
garniturach , którzy zrobili z jego domu rzeźnię , siekając jego gości
na kawałki.
Dopiero wtedy okazało się , kto jest prawdziwym głupcem. To Kol był
tym , który wpadł w sidła pewności siebie. To on był tym , który
ich nie docenił.
Zółty garnitur , który próbował rzucić się na niego , szybko wylądował
na podłodze , Johanson wytrącił mu miecz z ręki. Przeciwnik wstał ,
przyjął pozycję do walki i zadał cios , który nie trafił Kola ,
ale dał mu miejsce na odwet. Kol Johanson wypuścił lekko rękę i wbił
nos przeciwnika do mózgu przebijając czaszkę. Trup powoli osunął się
na podłogę.
Kolejnych dwóch rzuciło się na niego. Tak samo jak ostatni ściskali
miecze w rękach. Johanson postanowił się wycofać. Biegł w kierunku
sali gimnastycznej. Gdy wbiegł do środka zobaczył ciała żółtych
garniturów. Wrzucone jeden na drugiego tworzyły pagórek śmierci. Sięgnął
po miecz i gdy tylko się odwrócił zobaczył dwóch napastników na których
był już gotowy.
Rozgorzała walka na miecze we wschodnim stylu. Earl wciąż stał za
oknem przyglądając się wszystkiemu. Po chwili szybkim cięciem Kol
obciął rękę jednego z napastników. Krew siknęła na podłogę.
Kaleki napastnik położył się na deskach jęcząc z bólu i strachu
przed krwią , która wciąż spływała na suche deski. Kol wciąż
walczył , kiedy w końcu zmylił napastnika i wyciągnął nogę kopiąc
go prosto w gardło , po czym wybił się do góry i obrócił w
powietrzu wyciągając miecz przed siebie. Jak młynek do kawy
odseparował głowę mordercy od reszty jego ciała. Ofiara padła , po
podłodze potoczyła się jego głowa. Kol opuścił miecz. Powoli się
obrócił , by odłożyć go na miejsce kiedy ostrze błysnęło przed
jego okiem i poczuł smak ciepłej krwi na twarzy. Miecz przebiegł po
jego prawym oku i został częściowo oślepiony. Wciąż stał w
miejscu , choć był to ból nie do zniesienia. Był zaskoczony , iż
znalazł się ktoś kto zdążył go dosięgnąć. I teraz widział kto
to był. Kely stał nieruchomo oczekując reakcji Johansona.
Nie źle ci to poszło - wskazał wzrokiem na stertę trupów.
Kol milczał , krocząc powoli zataczał małe koło.
Wtedy Earl , który wciąż oglądał całą walkę przez okno stanął
w drzwiach i wyciągnął z kieszeni mały ręczny pistolet , który
kazał zrobić swym współpracownikom. Ostatnio dużo czasu spędzał w
głównym archiwum Nieba , to niewiarygodne o czym ludzie zdążyli
zapomnieć. Wycelował w Kola i wtedy nagle poczuł silny cios w twarz i
osunął się po ścianie wypuszczając pistolet , który potoczył się
po krwawej podłodze sali gimnastycznej.
Do środka wszedł Jim. Wojownicy patrzyli na niego ze zdumieniem. Był
cały ochlapany krwią. Popatrzył z pogardą na Kelego.
Zbawię świat od takich jak ty - wyksztusił.
Był ciężko ranny , ledwo stał na nogach. Kol patrzył na niego z miłością
i żalem.
Kely , który zobaczył wspaniałą okazję rzucił się na odwróconego
do niego plecami Johansona , lecz próba napaści nie powiodła się.
Kol błyskawicznie wystawił rękę uderzając napastnika rękojeścią
miecza w czoło. Uderzenie powstrzymało Kelego , który z ogromnym
hukiem upadł na podłogę.
Jim był wyczerpany. Ojciec widział iż syn jest bliski utraty
przytomności pośpieszył mu z pomocą i chwycił go w swe ręce. Mocno
go przytulał , kiedy Kely leżący na podłodze odzyskał przytomność
i sięgnął po pistolet o którym wszyscy zapomnieli. Wycelował w Kola
i oddał strzał prosto w jego plecy.
Ojciec Jima osunął się na podłogę zabierając nieprzytomnego syna z
sobą.
Na salę wszedł Earl Niss.
No - był zasapany - udało się. Bierz tego drania i zmykamy stąd. Mam
pewne plany co do niego.
Kely wstał i lekko uniósł ciało Kola. Earl Niss się odwrócił i
spojrzał na niego.
Nie jego , przecież to ścierwo nie żyje. Mówiłem o Jimie.
Przecież on nas zdradził.
Nie bój się , już on zapłaci za to odpowiednią cenę.
Kely zarzucił ciało rannego na plecy i wraz z Earlem ruszyli w
kierunku plaży , gdzie czekał na nich poduszkowiec. Tej nocy Niebo miało
nowego właściciela , cichego właściciela , o którym tylko nieliczni
ludzie mieli się dowiedzieć.
*
Anex Dowell czekał tej nocy na przyjście swojej córki na świat.
Miał jej dać na imię Niva. Nerwowo krzątał się po szpitalnym holu
czekając na jakąś wiadomość. Max Richardson minął go ocierając
się o niego. Anex go poznał. Zastanowił się przez chwilę i pośpiesznie
ruszył do pokoju w którym rodziła jego żona. Był już blisko , gdy
drzwi się otworzyły i doktor , który odbierał poród jego żony
spojrzał na niego z niewyraźną miną.
Niech mi pan powie. Proszę szybko - nalegał Anex.
Ma pan córkę - twarz doktora była wciąż pozbawiona uśmiechu.
Anex uśmiechnął się zanim zapytał.
A co z moją żoną ?
Niestety mam przykrą wiadomość.
Anex spoważniał , nie był pewien czy chce usłyszeć wszystko.
Pańska żona zmarła , tuż po porodzie - dokończył lekarz.
Jak to się mogło stać ? - wymamrotał Anex.
Sami nie jesteśmy pewni - tłumaczył się lekarz - wszystko poszło gładko.
Jeszcze po porodzie pańska żona nie mogła się doczekać , aż oddamy
jej córeczkę po oczyszczeniu.
Anex milczał. Jego serce pękło , nie chciał już nic słyszeć. Odwrócił
się i zaczął kroczyć korytarzem ku głównemu wyjściu. Wiedział
kto był winny. Już wszystko rozumiał. Pójdzie do niego i wypruje mu
flaki tak jak to zrobiono Troyowi.
Nie chce pan zobaczyć córki ! - odezwał się lekarz.
Anex się zatrzymał. Nie wiedział czy chce. Vera by chciała , żeby ją
zobaczył. Odwrócił się i podszedł do lekarza.
Chcę.
Proszę , niech pan wejdzie. Jest tutaj w łóżeczku. Pańska żona
sobie tego życzyła.
Wszedł do białego pokoju i spojrzał do małego , przytulnego łóżeczka.
Zobaczył ją i łzy stanęły w jego oczach. Była śliczna. Czarne włosy
i te duże czarne oczy , zupełnie jak jej mama. Powoli delikatnie włożył
palca do łóżeczka. Natychmiast go chwyciła. Nie mógł się opanować
i bardzo delikatnie wyjął ją z łóżeczka. Trzymał ją w swoich dłoniach
i patrzył w jej wielkie , czarne , słodkie oczy. Przyrzekł , że nie
pozwoli by ktokolwiek mu ją odebrał.
*
Jim był nieprzytomny , uwięziony w ścianie , jego kończyny były
zablokowane przez metalowe uchwyty. Na głowę założono mu dziwny ,
metalowy hełm do którego wiodły kable komputera Ruperta Lowa. Tak jak
Max Richardson pracował on dla Earla Nissa.
To jak to dokładnie działa ? - zapytał Earl stojący za Rupertem.
Rupert Law siedział w wygodnym fotelu przy swoim czarnym komputerze. Uśmiechnął
się.
Max i ja w końcu to rozgryźliśmy. Zamiast próbować ściągać kody
zarejestrowane przez jego mózg , wyślemy mu nasz nowy program i według
naszej teorii mózg się przeładuje i będzie musiał się czegoś
pozbyć w błyskawicznym tempie.
Earl westchnął i spojrzał na Maxa , który stał tuż obok niego.
Nie chcę , żeby coś mu się stało. Jest jak rebus , który mi podesłano
i nie spocznę póki się nie dowiem , dlaczego Leon Dowell go stworzył.
Teraz mamy dużo czasu - wyjaśniał Max - nawet jeżeli tym razem nam
się nie powiedzie , nie przestaniemy próbować. Podświadomość to
silnie strzeżona twierdza , trzeba cierpliwości by się do niej dostać.
Więc próbujmy - rozkazał Earl i klepnął lekko Ruperta.
Jim wciąż wisiał na ścianie , wzdychał , jęczał , jakby miał zły
sen. Na monitorze komputera pojawiały się szybkie obrazy , które Jim
Johanson zapisał niegdyś w swej młodej pamięci. Przelatywały przez
komputer coraz szybciej i szybciej , a on jęczał z bólu coraz głośniej
i głośniej , aż w końcu zaczął krzyczeć.
Wyłącz to !!! - krzyknął Max.
Rupert posłuchał kolegi i natychmiastowo przycisnął klawisz
przerywający eksperyment. Jim przestał krzyczeć i gwałtownie spuścił
głowę , został okradziony z drogocennych wspomnień.
Co się stało ? - zapytał Earl.
Ludzki mózg jest jak gąbka - tłumaczył Rupert - Wystarczy wrzucić gąbkę
do płynu , by sama się wypełniła , lecz by odzyskać ten płyn
musimy niestety przycisnąć. Czym mocniej będziemy przyciskać tym więcej
zyskamy.
Ale mnie nie interesują jego wiadomości , chcę wiedzieć co on tu
robi?! - oburzył się Earl.
Jak sam powiedziałeś , jest jak rebus. Daj nam trochę czasu , a
odgadniemy go dla ciebie. Przecież to dopiero początek - odezwał się
Max.
Róbcie co chcecie , ja mam teraz ważniejsze sprawy na głowie - Earl
machnął ręką i wyszedł z laboratorium.
Może Jim był mu niepotrzebny , może powinien zapomnieć o nim i dać
pracować jego protegowanym. Tak czy inaczej został właśnie władcą
Nieba, potrzebuje tylko nazwiska Dowella , by zawsze mieć wsparcie
ludności , w końcu dla nich stworzono cały ten bałagan.
*
Kol leżał w kałuży krwi na podłodze sali gimnastycznej , którą
zbudował z Jimem. Był nieprzytomny , lecz wciąż żył. To cud , że
przeżył , był jednak w ciężkim stanie. Pojawili się przy nim jak
duchy przeszłości. W milczeniu, ostrożnie położyli go na stare , płócienne
nosze. Nie wiedział gdzie jest , ani co się stało , majaczył. Wyszli
z sali gimnastycznej i zniknęli w ciemnościach lasu. Już nikt nigdy
nie słyszał o Kolu Johansonie.
*
To dziwne jak zło uzupełnia się z dobrem. Tego dnia wydarzyło się
tyle złego , a jednak był to największy , najszczęśliwszy dzień
dla nas. Ktoś , kto posiadł tajemnice projektu Kenu całkiem
przypadkowo , użył go dla innych celów , użył go ze zwykłego , a
jednak najbardziej sensownego powodu. Chciał powiększyć rodzinę.
Okazało się iż jego żona Josephine nie może dać mu potomka. Tego
samego dnia , w którym się o tym dowiedział pewien wpływowy człowiek
obdarzył go zaufaniem i dał mu do przetrzymania tajemniczą , metalową
szkatułkę , która jak się później okazało chroniła w swym wnętrzu
wspaniały projekt Kenu. Aven Howard podobno był geniuszem w
informatyce komputerowej , ale czego nikt jeszcze nie wiedział to to ,
iż jest prawdziwym geniuszem ludzkiej genetyki. Otworzył szkatułkę i
gdy zdał sobie sprawę z czym ma do czynienia skopiował dysk na którym
się znajdował projekt. Projekt Kenu miał na celu stworzenie lepszej ,
silniejszej , mądrzejszej oraz wolniej starzejącej się rasy ludzkiej.
Najciekawsze było to , że mając wszystkie możliwości jakie ofiarował
projekt można było je uregulować według własnych upodobań.
Wszystkich najbardziej fascynowało to jak łatwo można dać życie człowiekowi
, który w ciągu tylku kilku lat stanie się osobnikiem dorosłym , ale
nie to było najciekawsze. Najciekawsze było to iż zostanie przy tym
samym zużyciu organizmu przez kolejne sto lat. Byliśmy więc zdolni do
wyprodukowania stuletnich młodzieńców , ale nie tym chciał się zająć
Howard. Był uczciwym człowiekiem i pewnie gdyby Josephine mogła dać
mu dziecko nie skorzystał by z pomocy projektu. Zbudował inkubator
przy pomocy instrukcji , którą znalazł na skopiowanej dyskietce ,
dokonał jednak lekkich modyfikacji przy jej budowie. Chciał bardzo by
matką jego syna była jego żona Josephine , lecz wydawałoby się , że
kobieta już nigdy nie będzie w stanie dać mu dziecka. Jej jajniki były
uszkodzone i wyprodukowanie jaja było niemożliwe. Projekt Kenu wskazał
Howardowi nowe horyzonty. Stworzył produkcję dziecka nie wymagającą
plemników i jaja. Było to powiązanie klonowania z zapładnianiem. Na
podstawie DNA , które można uzyskać oglądając włosa , paznokcia ,
lub choć kroplę krwi , wybierano geny , które miały być silniejsze
u dziecka i po krótkiej produkcji ampułki składano zamówienie
umieszczając ją w inkubatorze. Syn Avena rozwijał się tam przez
dziewięć miesięcy , choć projekt umożliwiał skrócenie tego czasu.
Howard chciał , by jego syn nie wyróżniał się za bardzo od innych ,
miał więc rozwijąc się w normalnym tempie. To ironiczne biorąc pod
uwagę kim naprawdę był Motis Howard, syn Avena i Josephine Howard.
Tego dnia , kiedy tylu niewinnych umarło, tego dnia , kiedy ważyły się
losy tych , którzy przeżyli , przyszedł na świat ON. Przyszedł ten
, który przyszedł nas uwolnić , w dniu w którym wszystko tak naprawdę
się zaczęło. Miał on czekać , aż żołnierz jego wiary zdejmie
kopułę chroniącą nas od szczęścia. Niestety to nie wystarczy. Człowiek
, który myśli , że wszystko do niego należy nie będzie chciał tak
łatwo zrezygnować i Niebo stanie się Piekłem. Będzie trzeba walczyć
o wolność , tak jak nasi przodkowie i ich przodkowie. Ponownie wrócimy
do czasów prymitywnych , gdzie na marne przelewano krew. Wtedy
przyprowadzą do mnie wybranego , któremu pokażę drogę tak jak mi ją
pokazali i mi uwierzy. Tak mi to przepowiedzieli synu. - Stary człowiek
o długich siwych włosach , które kiedyś były czarne , siedział na
leśnym kamieniu patrząc na Motisa.
Był zmęczony. Ubrany w stary , czarny płaszcz patrzył na Motisa swym
jedynym okiem. Długa , głęboka blizna przebiegała przez jego prawy
policzek. Skończył swoją tragiczną historię. Teraz zaczynał nową
, ale tym razem nie będzie brał w niej udziału. On już na zawsze
zostanie tutaj , gdzie wszystko jest zrozumiałe.
Kiedyś wyjdzie z otchłani ciemności ten na
Którego czekamy.
Wyjdzie by nas nauczyć.
Czy będziemy gotowi na jego powrót ?
Czy będziemy w stanie zrozumieć to co chce on nam
przekazać?
Niewątpliwie nasza egzystencja zależy od naszych
decyzji.
Obierajmy więc tę drogę , którą uważamy za właściwą i nie bójmy
się dobrze przyjrzeć jej ciemnościom.
Zajrzyj w swoją duszę , a ujrzysz nowe horyzonty
...tylko się nie przestrasz.
Wysoki mężczyzna ubrany w długi czarny płaszcz podążał wąską
uliczką wiodącą do siedziby żółtych strażników. Jego twarz
pokrywał biały zarost , a jej wyraz wskazywał iż osoba ta dokładnie
wiedziała po co tam podąża. Głowę przykrywał czarny , szeroki
kaptur , kosmyki siwych włosów spływały po jego policzkach. Doszedl
do wejścia budynku i bez zastanowienia wszedł do środka.
*
Stary Max Richardson wciąż pracował , przeglądał dokumenty przy
swoim antycznym brązowym biurku , kiedy zadzwonił telefon.
- Tak? - zapytał stanowczo - Co? Zaraz tam będę.
Odłożył słuchawkę , wstał i podszedł do okna. Patrzył na miasto
pełne świateł , miasto , które to on stworzył i choć nie mógł się
pod tym podpisać , ważny był fakt iż on tego dokonał. Obrócił się
i opuścił swoje biuro.
Jechał windą w zamyśleniu. Przypominał sobie po co tworzył ten świat
i jak to miało wyglądać i był już bliski przyznać się przed samym
sobą iż bardzo się pomylił , kiedy winda się zatrzymała i rozsunęły
się drzwi.
Wszedł do długiego dobrze oświetlonego korytarza i po około pięcio-
minutowym spacerze i ominięciu kilku strażników w końcu doszedł do
celi do której został wezwany. Wszedł do środka i spojrzał na jej
ścianę.
Wysoki mężczyzna o długich białych jak śnieg włosach wisiał na ścianie.
Jego nogi i ręce więziły metalowe kajdany wmontowane w ścianę ,
lecz wciąż wyglądał dumnie.
Dwaj ogromni strażnicy ubrani w żółte garnitury stali przy wejściu
wpatrując się w obezwładnionego więźnia.
- Dlaczego go nie zabiliście? - Max Richardson skierował pytanie do
strażników.
- Sam się poddał - oznajmił jeden z nich.
- Dlaczego?
- Chcę się widzieć z Earlem - zarządał więzień.
- Panie Howard - zaczął Richardson - chyba nie myśli pan , że
pobiegnę go zawołać.
- Lepiej , żeby usłyszał to co mam do powiedzenia , a później odejdę.
Richardson popatrzył na więźnia ze zdumieniem , po czym roześmiał
się jak najgłośniej mógł.
- Oczywiście panie Howard , cokolwiek pan powie.
- Chcę się widzieć z Earlem - spokojnie lecz żądając powtórzył
uwięziony.
- Panie Howard , jestem prawą ręką pana Nissa , cokolwiek ma mu pan
do powiedzenia , może pan powiedzieć mnie.
Więzień zastanowił się przez chwilę za nim ponownie otworzył usta.
- Powiedz mu , że ma on ostatnią szansę , by uwolnić ludzi.
- Przecież nikt ich nie więzi...
- Powiedz mu , że nadchodzi ten , który przyjdzie ze światłem , on
może zrozumie.
- To wszystko co mam mu powiedzieć? - Max wciąż się uśmiechał ,
zanim obrócił się plecami do więźnia i począł opuszczać celę.
Strażnicy obserwowali Maxa , gdy nagły , potężny zgrzyt przerwał
ich rozmyślania.
Więzień wyrwał kajdany , które były wbetonowane w więzięnną ścianę
celi i uwolnił swą prawą rękę i lewą nogę. Zrobił to z tak potężną
siłą iż tym samym ruchem kopnął jednego ze strażników prosto w
czoło , obezwładniając w ten sposób napastnika. Drugi sięgnął po
broń , lecz było już za późno , ostatnie co ujrzał to ogromną pięść
długowłosego wojownika.
Max Richardson słysząc te hałasy począł biec korytarzem w kierunku
strażników , których widział idąc do celi , był jednak zbyt
niecierpliwy. Przykucnął , by wyciągnąć broń , którą trzymał
przy kostce swojej lewej nogi i gotowy do wystrzału wstał , by ujrzeć
Howarda stojącego tuż przed nim. Wysoki mężczyzna błyskawicznie
przyłożył lewą dłoń do lufy pistoletu Maxa tym samym ją zatykając.
Padł strzał , który przeszył dłoń człowieka stojącego przed
starym Richardsonem. Ranny wciąż trzymał dłoń na lufie pistoletu ,
Max powoli go odsunął i wtedy zobaczył iż dłoń , którą przed
chwilą przestrzelił na wylot , błyskawicznie się goji i uśmiech się
rodzi na twarzy Howarda.
- Jeżeli kiedykolwiek zechcesz ze mną poważnie porozmawiać ubierz
biały garnitur. Powiedziałem ci to ostatnia szansa - powiedział
Howard i położył rękę na ramieniu starca , który osunął się na
podłogę.
Wysoki mężczyzna o długich siwych włosach opuścił siedzibę strażników
i zatrzymał się na schodach. Lekko się skrzywił , spojrzał na dłoń
, która ponownie zaczęła krwawić , była przestrzelona. Spojrzał na
Niebo pełne gwiazd.
Iluzja to wspaniała rzecz - oświadczył i zniknął w ciemnościach
uliczki.
ROZDZIAŁ 13
ON
W chłodnej jaskini , oświetlonej pochodniami z drzewa , półnadzy
ludzie o wymalowanych twarzach tańczyli wokół ciała młodego mężczyzny.
Leżał na podłodze wysłanej liśćmi paproci. Jego rany były
oblepione dziwną , brązową mazią przypominającą błoto. Choć był
nieprzytomny , pot spływał po jego policzkach. Wymalowani ludzie o
ciemnej karnacji ciała tańczyli w około niego cicho szepcąc
tajemnicze słowa należące do języka ich plemienia. Do kręgu , który
tworzyli ci dziwni tancerze wszedł starszy człowiek , był on ich
szamanem. Jego siwe włosy spadały po bardzo pomarszczonej , smutnej
twarzy. Patrzył na młodzieńca o ciemnych włosach , który wciąż był
nieprzytomny. W ręku trzymał małe naczynie przypominające słoik ,
było przygotowane specjalnie do tego obrzędu. Dziś miało być użyte
po raz pierwszy i może ostatni.
Starzec nachylił się nad nagim młodzieńcem i przechylił naczynie
nad jego twarzą. Gęsty płyn powoli spłynął na powieki chorego.
Szaman delikatnie rozprowadził płyn po twarzy mężczyzny palcem
wskazującym i szeroko otworzył oczy. Wstał i przemówił w magicznym
języku.
Kol Johanson stał pod ścianą jaskini obserwując owe wydarzenie. Czas
nie był dla niego łaskawy. Włosy osiwiały , a twarz się pomarszczyła.
Blizna na prawej części twarzy mocno go oszpecała.
Co on mówi? – zwrócił się do mężczyzny stojącego obok. Wygląd
wskazywał na to iż należy on do tajemniczego ludu.
Mówi , że jest to potężny człowiek – tłumaczył mężczyzna
– To na niego czekały wszystkie światy – starzec wciąż mówił
powoli wznosząc ręce ku górze – Teraz każe mu uwolnić swój ból
i wskazać mu drogę do ciemności. Tam ma na niego poczekać. To z bólu
wyrodzi się syn noszący światło , jest częścią duszy rannego. Będzie
czekał na dzień decyzji , by przynieść światło i oddać je we właściwe
ręce.
Kol wciąż przyglądał się młodemu brunetowi , który leżał na liściach
paproci. Wiedział że mężczyzna obok powiedział mu prawdę. Wiedział
, bo on też czekał na tą przepowiednię.
*
To był szary dzień, pewnie taki szary jak każdy inny dla rodziny
Niksów. Ich jasno niebieski ślizgacz spokojnie płynął po czarnej
szosie przecinającej tak ciemny tego dnia las.
Sam Niks siedział za kierownicą marszcząc powoli brwi w złości.
Jego młodszy syn Mathew wciąż drażnił swojego już prawie dorosłego
brata Simona.
Mathew do cholery! - Sam wrzasnął w końcu gwałtownie obracając się
za siebie.
Co to jest kochanie? – usłyszał spokojny głos żony siedzącej
tuż obok niego.
Spojrzał przed siebie i ujrzał światło przebijające się przez małe
szpary między drzewami i wyrastające ponad ich wierzchołki.
Nie wróży to nic dobrego – oświadczył z zakłopotaniem.
Mały pojazd wciąż sunął przed siebie. Sunął w kierunku światła
, które stawało się coraz większe i większe , aż nagle zmieniło
się w grube , ciemne , kłębiste chmury , które wydawały się powoli
rozpędzać , tylko po to by zmiażdżyć swą potęgą to małe
niebieskie pudełko.
Sam Niks nie miał zamiaru zawracać ”POWOLI A DO CELU” ,
brzmiało jego motto , lecz dziwny huragan , który się rozpędził
uderzał wprost na nich rwąc za sobą drzewa.
Trzymajcie się – krzyknął i dodał gazu omijając grubą gałąź
leżącą na drodze.
Tato boję się – rozpłakał się Mathew , ale ojciec był zbyt
zajęty by pocieszyć chłopca.
Droga stawała się coraz trudniejsza , ale Sam nie wiedział czy próbować
przebrnąć przez szalejący wiatr , czy zatrzymać się i modlić by
wiatr nie przyszedł po nich.
Pojazd szalał po powierzchni niczym dziecięca zabawka , aż wreszcie
zwrócono mu jego przyczepność i wszystkie pięć kul mocno złapało
się podłoża.
Ojciec odwrócił się do chłopców – Chyba już po wszystkim
– oświadczył z szerokim uśmiechem.
Poczuł jak żona mocno chwyciła go za rękaw i gwałtownie odwrócił
głowę , lecz było już za późno. Ogromny korzeń leciał prosto na
nich.
Sam widział go może przez sekundę po czym ból nie do opisania
przeszył jego ciało.
*
Simon stał przed domem swoich rodziców , położonym blisko lasu.
Dom stał na uboczu , daleko od szosy do której chłopcy dochodzili
codziennie rano po to by złapać swój szkolny autobus.
Nie chciał wchodzić do środka , nie chciał znowu usługiwać swemu
kalekiemu ojcu , który codziennie czekał na śmierć. Spojrzał w okno
i zobaczył słodziutką twarz niebieskookiego blondynka , który już
się nie uśmiechał. Stał patrząc w okno , myślał. Ojciec już ich
nie kochał. Nie mógł ich kochać , bo przecież kochające osoby nie
zadają bólu. Dlaczego mama z nimi nie została , przecież było tak
dobrze , teraz obaj są niewolnikami w domu kalekiego tyrana , który
nie robi nic tylko wciąż ich rani. Nie może tak być , nie można być
niewolnikiem bez końca. Czas z tym skończyć. Czas się pozbierać i
zacząć od nowa , w końcu cały świat się rozpoczął od nowa. Od
zdjęcia kopuły wszyscy chcą się uwolnić , by ujrzeć nowe lądy i
też są więźniami innego tyrana. Przynajmniej mogą normalnie oddychać.
Tak , czas się uwolnić.
Simon wciąż patrzył w okno – żegnaj mały Mathew – obrócił
się na pięcie i ruszył w kierunku szosy.
Mały Mathew wciąż patrzył , patrzył jak jego największe wsparcie
odchodzi od niego i robi się coraz mniejsze i mniejsze , aż znika za
horyzontem.
Przestaniesz się gapić w to okno!? – wrzasnął Sam Niks.
Leżał w łóżku nakryty brudnym kocem. Był blady , zarośnięty , śmierdział
chorobą , której tak się trzymał.
Chłopiec odszedł od okna i usiadł na krzesełku , które stało obok.
Położył swe małe dłonie na kolana.
Gdzie jest Simon? – ojciec z wściekłością popatrzył na niego.
Poszedł.
Gdzie poszedł!?
Mathew spuścił głowę.
Dobra , podaj mi wody. Teraz!!!
Chłopiec wstał , podszedł do kredensu kuchennego i nieporadnie odkręcił
dużą butelkę , która tam stała. Poczym otworzył jedną z szafek i
wyciągnął szklankę do której nalał wody rozlewając przy tym część
na blat kredensu. Chwycił za szklankę i powoli ze spuszczoną głową
podążył w kierunku ojca.
Sam leżał dumnie jak król czekający na swego posłańca , patrzył
na chłopca z pogardą. On nawet nie mógł się podnieść bez czyjejś
pomocy , a ten mały hultaj wciąż chodził dokąd nogi go zaniosły.
Mathew był już blisko łoża swego ojca , kiedy potknął się o buta
leżącego tuż przy łóżku i ujrzał szklankę , która jeszcze na
moment zawisła w powietrzu zanim uderzyła o martwą nogę Sama Niksa i
woda rozlała się po kocu.
Sam wpadł w furię i uderzył chłopca w twarz z taką siłą iż malec
po długim locie wylądował na brudnej podłodze.
- Nawet tego nie potrafisz zrobić!!! Gdzie jest Simon!!!? Gdzie jest
Simon!!!?
Mały Mathew wstał spuścił głowę i podszedł do krzesełka stojącego
tuż obok okna.
Ojciec patrzył na niego z pogardą.
Chłopiec usiadł położył ręce na kolana i spojrzał ojcu w oczy.
Przynieś mi szklankę wody! – wrzasnął Sam , lecz nie przyniosło
to efektu – słyszysz! Chcę szklankę wody!
Malec wciąż siedział i patrzał swymi błękitnymi oczami na ojca ,
który utracił swe wszelkie wartości.
*
Veris Quaraquell wszedł do stodoły swego gospodarstwa.
Simon! Simon! Gdzie jesteś?
Simon wychylił się zza starego ślizgacza , który tam stał.
Tak wuju?
Musimy porozmawiać o twoim bracie.
Mathew?
Mówiłeś , że ojciec wie o twojej przeprowadzce i że mały Mathew ma
zapewnioną opiekę.
Oczywiście wuju , ojciec wynajął najlepszą opiekunkę jaką mogliśmy
znaleźć.
Spójrz mi w oczy i powiedz , że nie kłamiesz.
Dlaczego miałbym kłamać wuju?
Nie wiem , ale może ty mi powiesz.
Simon patrzył na wujka z niepewnością. Był bratem mamy , a przed mamą
nie można było ukryć najmniejszego kłamstwa , to i tak dziwne , że
zajęło mu to tyle czasu.
Dzwoniła nauczycielka Mathew. Od dwóch miesięcy nie pokazał się w
szkole. Próbowałem się dodzwonić do waszego ojca , ale nikt nie
odbiera telefonu. Więc powiesz mi co się stało?
Simon zbladł.
O boże , to wszystko moja wina , powinienem wiedzieć.
Co powinieneś wiedzieć? Mów chłopcze.
Już dłużej nie mogłem tam wytrzymać. Po śmierci mamy ojciec oszalał
, traktował mnie jak śmiecia , musiałem odejść.
I zostawiłeś z nim ośmiolatka , który nie potrafi się jeszcze zająć
samym sobą? Oszalałeś!?
Wiedziałem , że się zdenerwujesz jak ci powiem , ale ja wszystko
naprawię. Jutro wrócę i wszystko naprawię , tylko żeby małemu
Mathew nic przypadkiem się nie stało.
Wuj Veris wziął głębszy oddech i położył swą dłoń na ramieniu
chłopca.
Już dobrze , uspokój się , nie musisz tam wracać. Twoja mama chciałaby
byś zamieszkał ze mną , ale to samo dotyczy Mathew. Bracia jednej
krwi zawsze powinni być blisko. Cokolwiek się stało nikt nie będzie
cię obwiniał i ty też nie powinieneś. Jeszcze dzisiaj wyruszę by
sprowadzić Mathew.
Ale to pięć godzin jazdy.
Jeszcze tej nocy przywiozę ci brata , bo tak być powinno.
Simon rzucił się Verisowi w ramiona i zapłakał żałośnie.
Dziękuję wuju , żeby tylko Mathew był cały i zdrowy.
*
Niebo robiło się szare , noc była już blisko. Niebieski ślizgacz
Verisa Quaraquella podjechał pod samotny dom Sama i Ronaty Niksów.
Veris spojrzał na ciemne okna domu , który wyglądał na opuszczony.
To już dwa miesiące jak Simon przeprowadził się na jego gospodarstwo
, co się tu wydarzyło?
Wysiadł i wszedł po małych schodkach wiodących do frontowych drzwi.
Przycisnął przycisk dzwonka , lecz ten nie reagował , wciąż panowała
cisza. Chwycił za klamkę i wszedł do środka , gdzie potężny odór
zgnilizny uderzył w niego z nienacka. Zakrył dłonią twarz i złapał
się ściany. W miejscu , gdzie położył dłoń znajdował się włącznik
światła i choć nie wiedział jeszcze o tym ulżyło mu , gdy nagle
zrobiło się jasno.
Uśmiechnął się , obrócił głowę i przerażenie okryło jego
twarz.
Widział ciało z pewnością martwego człowieka. Leżał na podłodze
tuż przy swoim łożu , drobne smakosze padliny zaczynały żywić się
mięsem jego martwego ciała.
Przymykając oczy z obrzydzeniem powoli obracał głowę w kierunku ściany
przeciwnej , aż coś o wiele bardziej zdumiewającego przykuło jego
uwagę.
Gwałtownie podbiegł do krzesła na którym wciąż siedział mały chłopiec
o blond włosach i patrzył na martwe ciało.
Mathew , Mathew , popatrz na mnie – wuj chwycił go za ramiona ,
lecz chłopiec choć przytomny , kompletnie nie reagował.
Wuj spojrzał mu w oczy.
Co on ci zrobił synu?
Nie tylko źrenice , ale i gałki oczne chłopca były całkiem czarne ,
niczym martwe od bólu jaki zadano duszy.
Veris wciąż im się przyglądał , gdy nagle zabłysły tak jasnym światłem
, jakiego jeszcze nikt nie widział i padł na podłogę.
Gdy się ocknął mały Mathew był nieprzytomny , nie wiele myśląc
podniósł się z podłogi i wziął malca na ręce. Przytulił go jak
najczulej umiał i opuścił miejsce , którego już nigdy nie chciał
wspominać.
ROZDZIAŁ 14
POWROT
Motis Howard szedł poboczem drogi , ale tak naprawdę wchodził na
nową , trudną drogę tak dawno mu przepowiedzianą. Jego długi szary
płaszcz powiewał na wietrze , a czarne włosy spięte w kucyk odsłaniały
silne zdecydowane spojrzenie. Nie wiedział czy jest już gotowy , ale
napewno dzisiaj był bardziej otwarty na możliwości jakie były mu
ofiarowane przez prawa tego tak dziwnego świata.
Zbliżał się do „Forest „ miasta , które dziś ciągło
się , aż do samego wybrzeża. Pamiętał je jako małe spokojne
miasteczko , gdzie zaczęła się jego niechcianą przygodą. Pamiętał
też Nivę i choć minęło dziesięć lat od jej brutalnej śmierci w
jego umyśle wciąż była jak żywa.
Długo przygotowywał się by móc znowu powrócić , by stanąć po
stronie opuszczonych ludzi i przywrócić im nowy porządek. Jego wysoka
samotna sylwetka z daleka została spostrzeżona przez przejeżdżający
patrol żółtych strażników nowego prawa.
Był już blisko bram miasta , gdy czarny ślizgacz zajechał mu drogę
i wysiadło z niego dwóch olbrzymów w żółtych garniturach.
A dokąd to idziemy? – zapytał jeden z nich.
Motis zatrzymał się i zwrócił głowę ku ziemi.
A może powiesz nam , skąd idziesz? – zapytał drugi.
Co , pewnie jesteś jednym z tych uciekinierów. Jak chciałeś uciec z
Nieba? Wpław? – strażnik wyciągnął elektryczną pałkę , i
uniósł ją w górę.
Potężne uderzenie pięści jakie przyjął prosto na szczękę zwaliło
go z nóg i wylądował na masce pojazdu.
Drugi ze strażników chwycił za broń palną i wycelował w przybysza
, który nagle jakby rozpłynął się w powietrzu. Pośpiesznie obejrzał
się za siebie i zobaczył Motisa wciąż idącego poboczem. Wycelował
, gdy coś lub ktoś chwyciło go za głowę i ostatni dźwięk jaki usłyszał
to gruchnięcie karku , poczym osunął się na ziemię.
Motis , który stał wciąż w tym samym miejscu obtarł dłonie i ominął
czarny ślizgacz podążając przed siebie.
Przekroczył bramy miasta i wszedł w ciemną uliczkę przyglądając się
czarnemu podłożu asfaltu , aż ujrzał ciężkie metalowe wieko wejścia
do kanałowych podziemi. Wetknął dwa palce w wąskie otwory wieka i z
wysiłkiem uniósł je otwierając wejście. Kucnął i zajrzał do środka
, poczym uśmiechnął się lekko i wskoczył do otworu znikając z
opustoszałej uliczki.
Wszedł w ciemny , podziemny korytarz o bardzo słabej widoczności ,
lecz to go nie martwiło. Choć nigdy tu nie był , dobrze wiedział
gdzie co się znajduje. Nie szukał więc długo. Po przejściu może z
pięćdziesięciu metrów w egipskich ciemnościach zrobił lekki zwrot
i wyciągnął dłoń. Odgłos blachy podążył echem korytarza. Były
to drzwi pomieszczenia , gdzie właśnie miał trafić , pchnął drzwi
i przeszedł kilka kroków gdy nagle dotknął czegoś swym kolanem i
zatrzymał się.
Wstań – powiedział.
Coś się poruszyło.
Za tobą powinien być włącznik światła , może jeszcze działa
– dodał.
Przez kilka sekund stał w ciemnościach , zanim ponownie coś się
poruszyło i lampy umieszczone w podłodze zabłysły oświetlając
zimny, betonowy pokój.
Przy włączniku światła stał młody , brudny mężczyzna. Stał
przestraszony , nie wiedząc czego oczekiwać od nieznajomego , który
go tu znalazł. Jego blond włosy były prawie szare od zebranego brudu
, brązowe oczy choć przestraszone , pełne nienawiści , ubranie stare
i zszarzałe.
Nie bój się , nie przyszedłem cię skrzywdzić – oznajmił
Howard.
Kim jesteś? – przemówił mężczyzna.
Kimś , kto może ci pomóc jeśli otrzyma odrobinę twego zaufania.
Nazywam się Motis Howard i przyszedłem tu , by ukryć się przed żółtymi
żołnierzami. Tak samo jak ty.
Mężczyzna obejrzał Motisa z niepewnością zanim wyciągnął do
niego dłoń.
Juston Drive – przedstawił się.
*
Rico Ninox kończył tego dnia dwadzieścia dwa lata , ale nie czekały
na niego prezenty , kartki czy uroczystości urodzinowe , należał do
tych , którzy próbowali przetrwać w ciemnych uliczkach miasta
„Forest”. Rico był ofiarą wojny trwającej do dzisiaj. Każdy
tutaj miał niemiłą przeszłość. Ukrywali się ci , których
poszukiwano , a poszukiwano tych , których złapano na walce z
systemem. Słowa Earla Nissa były prawem , a żółci żołnierze sądem
go przestrzegającym , choć tak często omylnym. Najwięcej było tu
uciekinierów. Tych którzy próbowali , ale nigdy im się nie udało.
Byli też tacy , których rodzina próbowała uciec i tym samym ich napiętnowała
, to właśnie do nich należał Rico Ninox.
Szedł właśnie jedną z tych ciemnych uliczek , gdy ogromny Lodus złapał
go za gardło. Rico patrzył w jego czerwono krwiste oczy i widział jak
ślina spływała po jego rudej brodzie.
Dawaj coś do jedzenia! – wrzasnął Lodus. Był znany nie tak za
swoje rządania jak za morderstwa w ulicach „Forest” , których
sam dokonał.
Rico próbował z siebie coś wyksztusić , lecz olbrzymia dłoń ściskała
jego gardło tak mocno iż nie było to możliwe. Zrobił się czerwony
i poczuł jak jego stopy odrywają się od ziemi. Olbrzym unosił go w górę
afiszując się potęgą swoich mięśni , gdy nagle padł strzał i
pocisk wbił się w jego ramię. Otworzył dłoń i upuścił Rico , który
ksztusząc się walczył o powietrze.
Lodus się obrócił i zobaczył dwie wysokie sylwetki powoli wchodzące
w uliczkę.
AAAAAA!!!! – wrzasnął jak najgłośniej mógł.
Wtedy padł kolejny strzał trafiając go prosto w lewą pierś. Olbrzym
spojrzał w dół i zobaczył krew barwiącą jego brudną koszulę w
kratę. Następny pocisk przeszył jego łydkę. Zawył z bólu i
ostatkiem sił począł stąpać w kierunku dwóch strzelców , których
twarze zaczęły się odsłaniać w świetle lampy ulicznej. Zrobił
kilka kroków , kiedy Rico usłyszał ostatni strzał i olbrzym z
dziurawym czołem uderzył twarzą o ulicę.
Dwójka strażników stanęła w świetle lampy i jeden z nich wycelował
w siedzącego pod ścianą Rico. Ten widząc broń zamknął oczy i
tajemniczy świst zastąpił kolejny strzał. Poczym dwa ciężkie ciała
zwaliły się na asfalt tuż przy nim. Bał się otworzyć oczu , lecz
ciekawość stała się silniejsza.
Podniósł więc powieki i zobaczył człowieka stojącego przed nim.
Sciskał w ręku miecz. Jego długie czarne włosy były spięte w kucyk
, a czarny płaszcz falował lekko na wietrze ulicy.
- Kim jesteś? – zapytał Rico.
Kimś kto może ci pomóc.
W czym?
Przeczekać złe czasy.
*
Lea Naveli miała trzydzieści dwa lata , właśnie została
zatrudniona w lokalnej gazecie „Forest Post”. Przyjechała
do „Forest” , by uwolnić się z małego miasteczka , gdzie
się wychowała. Była zmęczona jego szarą codziennością , chciała
zmienić swoje życie , chciała przygody. Niewątpliwie należała do
atrakcyjniejszych kobiet w Niebie i to było powodem jej bezustannych kłopotów.
Czerwonowłosa kobieta o wspaniałej figurze i zielonych oczach była żadkością
, co tłumaczyło reakcję mężczyzn , ale tam skąd pochodziła mężczyzni
zabiegali o jej względy , tutaj wszelkie prawa mieli żółci strażnicy
, a oni nie musieli o nic zabiegać.
Lea szła chodnikiem mijając wystawy sklepów , czasami się zatrzymywała
by lepiej przyjrzeć się towarom i za każdym razem gdy patrzyła w
ogromną szybę wystawy w jej odbiciu znajdywała czarny ślizgacz. W końcu
straciła cierpliwość i wyczuwając kłopoty skręciła w jedną z
mniejszych uliczek , by schować się w jej ciemnościach. Wbiegła do
bramy starego budynku i czekała , aż ślizgacz przejedzie.
Stała w ciemnościach korytarza nasłuchując odgłosu pojazdu , który
wreszcie nadszedł i szybko przeminął. Z ulgą odetchnęła i próbując
opuścić ciemności natchnęła się na mężczyznę w żółtym
garniturze. Szyderczo się do niej uśmiechnął. Chciała uciec , lecz
napastnik chwycił ją za rękę , drugą zaś dłonią zakrył jej usta
by nie mogła krzyczeć.
Nie bój się śliczna , napewno ci się spodoba – wyszeptał do
jej ucha poczym mocno westchnął i osunął się na podłogę.
Obróciła się i ujrzała sylwetkę wysokiego mężczyzny , było zbyt
ciemno by mogła zobaczyć twarz.
Nie bój się , musimy iść. Szybko – spokojnie oznajmił i zaufała
mu chwytając go za rękę.
Ruszyli przez ciemny korytarz i opuścili go tylnym wejściem , przeszli
kilka metrów i weszli do otwartego kanału , który jakby czekał tam
na nich.
Choć ciągnął ją w tajemnicze ciemności , ufała mu , gdyby czegoś
od niej chciał , pewnie wziąłby to już wcześniej , w końcu dał
sobie radę z tym zbirem w żółtym garniturze.
Nagle zaczęło się robić jaśniej , aż wreszcie zobaczyła otwarte
drzwi do pomieszczenia z którego wydobywało się światło.
Weszli do środka i ujrzała dwóch młodych mężczyzn siedzących przy
metalowym stole. Jej widok nasunął znaki zapytania na ich twarze.
Panowie – kiwnął głową jej dobroczyńca.
Dopiero teraz mogła mu się przyjrzeć. Był wysoki , przystojny , jego
długie , ciemne włosy były spięte w kucyk , a piękna twarz odsłaniała
łagodne spojrzenie.
Przepraszam , że cię tu wciągnąłem – patrzył na nią z troską
– ale w tej chwili kolejny patrol rozpoczyna twoje poszukiwania.
Przepraszam? To wszystko co masz do powiedzenia? – oburzyła się
Lea.
Howard uniósł brwi dziwiąc się reakcji tej pięknej kobiety.
Zjawiasz się jak duch , wciągasz mnie do kanału , a teraz
przepraszasz?
Widziałem co się działo i chciałem ci pomóc – tłumaczył się
Howard.
Nic się nie stało – stanowczo oznajmiła Lea – Nie wszyscy
są tak bezradni , niektórzy wiedzą jak sobie poradzić – podeszła
do metalowego stołu i przysiadła się do dwóch młodych mężczyzn ,
którzy patrzyli na nią ze zdziwieniem – Dzień dobry nazywam się
Lea Naveli – przedstawiła się.
Rico Ninox – uśmiechnął się Rico.
Kim pani jest? – zapytał Justin.
Nie wiem czy powinnam wam o tym mówić , ale dobrze wam z oczu patrzy.
Właśnie rozpoczęłam pracę dla lokalnej gazety , moja kolumna to
„CO NA OBIAD?”.
Słucham? – skrzywił się Justin.
To nowa kolumna , może dlatego jeszcze jej nie widziałeś –
zaczerwieniła się kobieta.
Motis kogo ty tu przyprowadziłeś? – zapytał Rico.
Howard stał wciąż przy drzwiach , patrzył na czerwonowłosą uśmiechając
się coraz bardziej.
Miała kłopoty – oznajmił.
Rico spoważniał i spojrzał jej w oczy.
Słuchaj paniusiu – zaczął – nie mam pojęcia co ty sobie
wyobrażasz , ale jak ci się wydaje , że zrobisz na nas karierę to się
grubo mylisz. Przyprowadzenie cię tutaj , napewno było błędem
– spojrzał na Motisa , który wciąż się uśmiechał –
nikt nigdy nie może dowiedzieć się o tym miejscu. Nasze życia zależą
od tego. Rozumiesz?
Lea zamilkła , jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę co się wydarzyło.
Dzisiejsza noc bez wątpienia będzie miała wpływ na jej dalsze życie
, ale co dokładnie zmieni jeszcze nie wiedziała.
W tej chwili , nad nami , trwają poszukiwania czerwonowłosej kobiety w
średnim wieku – Motis spoważniał i zbliżył się do stołu
– najprawdopodobniej , osoba ta znieważyła funkcjonariusza prawa
obezwładniając go – oznajmił.
Ale ja nic złego nie zrobiłam – tłumaczyła się – To on
mnie napadł jak jakiś pospolity bandyta i to ty go obezwładniłeś.
Sądzisz , że tak właśnie przedstawił to swoim kolegom? –
zapytał Rico.
W takim razie trzeba było go od razu zabić – stwierdziła.
Właśnie dlatego jeżdżą dwójkami – tłumaczył Motis –
jestem przekonany , że jego partner znał jego zamiary. Widział cię ,
a jak sama zapewne słyszałaś , przejechał koło budynku by wypłoszyć
cię z kryjówki , wciąż jest gdzieś w pobliżu. Smierć nic by nie
zmieniła. Oboje wiedzieli kim jesteś.
To co ja mam teraz zrobić? – powoli traciła swe opanowanie.
Nie możesz wrócić do domu , nie możesz pokazać się w pracy –
tłumaczył Howard.
Witamy więc w naszym skromnym gronie – uśmiechnął się Rico.
Nie , nie , to nie możliwe – kobieta złapała się za głowę
– Jak można w ciągu jednego dnia , od tak , stracić swoje życie.
Nie , nie wierzę w to , przecież to bzdura. Dlaczego mieli by mnie
szukać?
Zeby ukarać cię dla przykładu – Howard był śmiertelnie poważny
– Nie byłaś uległa. Oskarżą cię o co innego , ale wszystkim
dadzą do zrozumienia o co im naprawdę chodzi.
Nie mogłabym tak żyć – rozejrzała się po betonowym
pomieszczeniu – wychodzę na górę , założę się , że nawet
mnie nie pamietają – wstała i podeszła do drzwi.
To twoja decyzja , nie będę cię powstrzymywał – oznajmił
Howard.
To bardzo dobrze. Czy ktoś odprowadzi mnie do wyjścia? – zapytała.
Rico wstał , otworzył drzwi i zniknął w ciemnościach korytarza.
Nie będę tu wiecznie czekał – głos Rico wydobył się z ciemności.
Kobieta wciąż stała w miejscu. Przyglądała się Motisowi i siedzącemu
wciąż w tym samym miejscu Justonowi.
Do widzenia – pożegnała się i zniknęła w ciemnościach za
drzwiami.
Metalowa pokrywa kanału lekko się uniosła i przez kilka sekund utkwiła
w tym samym miejscu. Wreszcie coś ją odsunęło i kobieca sylwetka
wyrosła w ciemnej uliczce. Nachyliła się nad wejściem do kanału.
Dziękuję – wyszeptała.
Nigdy się nie widzieliśmy – usłyszała głos Rico i wieko kanału
zostało zamknięte.
Stała na środku uliczki. Rozejrzała się i powoli ruszyła w kierunku
jej wyjścia. Idąc rozglądała się dookoła nasłuchując dźwięków
zdradzających ludzką obecność. W końcu dotarła do większej ,
dobrze oświetlonej ulicy centrum i poczęła zmierzać w kierunku
swojego małego apartamentu. Przechodząc przez światła zobaczyła
stary neon , który ledwo świecił „TANIE POKOJE NA DOBE”,
zawiadamiał. Zatrzymała się przy wejściu do małego hotelu , który
wskazywał neon i pomyślała przez chwilę. W końcu otworzyła drzwi i
weszła do budynku znikając z ulicy.
*
Metalowa pokrywa kanału ulicznego podniosła się i z otworu , który
zasłaniała i wyłonił się wysoki mężczyzna o długich włosach spiętych
w kucyk.
Pogoda była ponura , wszystko wyglądało szaro. Stał w ciemnej
uliczce przez moment , aż w końcu ruszył przed siebie , by wynużyć
się z niej i znaleźć się w samym centrum miasta
„Forest”. Szedł chodnikiem i oglądał ludzi , rozmyślał.
Czy warto cokolwiek zmieniać? Przecież jego nauczyciel nie musiał mieć
zawsze racji. Wszyscy wiedzą , że nie ma idealnego świata , gdyby był
, życie byłoby zbyt nudne. Natura ludzka potrzebuje cierpienia , poji
się nim i wtedy szczęście i miłość są znacznie bogatsze. Więc
czy warto odbierać im to co może być najważniejsze w ich życiu.
Wtedy usłyszał jakiś chałas za rogiem i dwa czarne ślizgacze
przejechały obok niego z ogromną prędkością. Przyśpieszył kroku
by zobaczyć co się stało i gdy wszedł w uliczkę obok zobaczył tłum
zbierających się ludzi. Podszedł bliżej i począł przedzierać się
przez zebranych by dowiedzieć się co ich tu przyciągnęło. W końcu
dotarł do wewnętrznej krawędzi zbiegowiska i smutek ze wściekłością
pokrył jego oczy.
Nagie zwłoki czworo ludzi leżały na asfaltowym podłożu. Ich ciała
były mocno podrapane , a głowy odseparowane i usunięte. Leżały przy
czarnym ślizgaczu na masce , którego stał jeden z żółtych strażników.
Trzymał w ręku czarną torbę. Drugi podszedł do niego i wręczył mu
mały , biały megafon. Strażnik stojący na ślizgaczu przyłożył go
do ust.
Złapaliśmy tę grupę na naszych wodach!!! – usłyszeli go głośno
i wyraźnie – Powiedzcie swoim członkom rodziny , przyjaciołom ,
znajomym!!! Jeżeli zechcą nas opuścić to tylko w taki sposób!!!
Odrzucił megafon , sięgnął do czarnej torby i wyjął jedną z
odseparowanych głów. Jeszcze świeża krew kapała na jego żółte
oficerki.
Przerażenie było widoczne na twarzy każdego obecnego tam człowieka ,
patrzyli z trwogą na strażników.
Strażnik po chwili włożył głowę ofiary do czarnej torby i cisnął
nią o asfalt.
Tacy jak oni czynią Niebo gorszym!- krzyknął już nie używając
megafonu , po czym zszedł z maski wsiadł do ślizgacza i odjechał.
Tłum wciąż stał w tym samym miejscu , kiedy Motis rozpoczął drogę
do swej kryjówki. Był wściekły i zawiedziony samym sobą. Może mógł
coś dla nich zrobić , ale teraz było już za późno. Idąc
chodnikiem coś go tknęło , gwałtownie obrócił się za siebie i
zobaczył znajomą sylwetkę ciemnowłosego Rico. Zatrzymał się , ale
Rico nie był pewien czy może do niego dołączyć. Zawachał się
przez chwilę , poczym ruszył wprost przed siebie. Już po chwili stanął
przed Howardem. Ten patrzył na niego podejrzliwym wzrokiem.
Jak chcesz za mną chodzić , to rób to dyskretniej. Nawet dziecko by
się zorientowało , że mnie śledzisz.
Rico poczerwieniał , nie wiedział co odpowiedzieć ma na te zarzuty.
Ruszyli przed siebie w milczeniu , aż w końcu młodzieniec nie
wytrzymał.
To jak długo jeszcze będziemy to znosić?!
Howard się zatrzymał , stał w miejscu i milczał.
Słyszałeś o co pytam?!
Dobrze cię słyszałem – spokojnie odpowiedział.
No więc jak długo będziemy to znosić? – już pół tonu
ciszej.
Już niedługo to się skończy.
Naprawdę? Powstrzymamy Earla? Wiedziałem , że właśnie po to cię
poznałem. Przyszedłeś by nas wyzwolić – Rico aż się uśmiechnął
z radości.
To nie takie proste – wciąż patrzył na Rico.
Dlaczego?
Nie można go poprostu zabić , przecież wiesz co się wtedy stanie.
– oznajmił Howard jakby oczekiwał wyjaśnienia.
Ładunki , które są bóg wie gdzie rozmieszczone eksplodują i Niebo
zamieni się w garstkę prochu – Rico tłumacząc spuścił lekko
głowę.
Wiesz dlaczego wszyscy o tym wiedzą? Bo nie jesteś jedynym , który
chce go zabić. Earl był zawsze przewidującym człowiekiem, nie tak łatwo
go pokonać. Nawet teraz stacje umieszczone w każdym większym mieście
Nieba wyłapują sygnały , które wysyła jego serce. W momencie kiedy
przestanie bić. Bum i po krzyku. Widzę , że już zapomniałeś
dlaczego wszyscy chcą opuścić Niebo. Siedzimy na żywej bombie , a
nasze istnienie zależy wyłącznie od tętna jednego człowieka.
Więc jak chcesz go przechytrzyć? – Rico zmarszczył brwi.
Musi żyć , bym mógł od niego wyciągnąć kod rozbrajający ładunki
destrukcyjne. Earl zawsze posiada rozwiązanie dla problemu , który
tworzy , zanim go jeszcze stworzy. Jestem przekonany , że i tym razem
zabezpieczył się w coś takiego. Ale to już nie jest twoja walka.
Co??? – wyraźnie oburzył się tą wypowiedzią Rico – Nie
moja walka? A komu zamordowano siostrę i dwóch braci?! A kto żył jak
szczur wypierając się swego własnego nazwiska. Patrzcie go , przyszedł
nie wiadomo skąd , nie wiadomo po co i on będzie mi mówił co jest
moje , a co nie – po raz ostatni spojrzał Howardowi ze wściekłością
w oczy , odwrócił się i zniknął w ciemnościach uliczki.
Motis został sam. Stał na ulicy patrząc w ciemność , która nie
dawała odpowiedzi na jego pytania. Wtedy zauważył Justona. Blondyn wyłonił
się z ciemnej bramy budynku obok i spojrzał na Howarda swoimi jasnymi
oczami. Po chwili odwrócił się i zniknął w ciemnościach tak samo
jak Rico.
I ja mam być tym , który ich wyzwoli. Do diabła z przepowiedniami
– stał samotnie w ciemnościach , nie wiedział co go czeka ,
coraz bardziej powątpiewał w swoje możliwości.
ROZDZIAŁ 15
OBRANA DROGA
Na granicach miasta , na cichej , spokojnej uliczce , zabrzmiał świst
nadjeżdżającego ślizgacza. Czarny , lśniący pojazd zatrzymał się
przed jedyną bramą znajdującą się na tej uliczce. Po krótkiej
chwili jej wrota uchyliły się i ślizgacz wjechał do środka po
betonowym podjeździe. Podjechał przed główne wejście bogatego domu
i ponownie się zatrzymał. Jego drzwi powoli się uchyliły i ukazała
się w nich sylwetka siwego staruszka. Powoli opuścił pojazd i wszedł
na stopień schodów prowadzących do drzwi frontowych domu.
Schody powoli ruszyły zawożąc go przed same drzwi , gdzie poczuł
czyjś wzrok i powoli obrócił się ku bramie wjazdowej.
Zobaczył wysokiego mężczyznę ubranego w długi , szary płaszcz.
Straże – ledwo wymamrotał.
Nagle drzwi ślizgacza uchyliły się i wyskoczyło z niego dwóch
uzbrojonych żołnierzy w żółtych garniturach. W tym samym momencie
otworzyły się główne drzwi bogatego domu skąd wybiegło kolejnych
sześciu strażników.
Tam – wskazał palcem , ale ku jego zaskoczeniu nikogo nie widział
, odwołał więc alarm i wszedł do budynku.
Pierwszy stanął na ruchomy chodnik , sześciu strażników z domu podążyło
za nim. Bacznie go pilnowali z wciąż wyciągniętą bronią.
Przejechali przez duży hol i wjechali do długiego pokoju , którego
wszystkie ściany pokrywały metalowe płyty.
Staruszek wciąż patrzył przed siebie , kiedy nagle postać mężczyzny
w płaszczu przebiegła tuż przed nim.
- Tam! – wskazał ręką starzec.
Strażnicy zwrócili swą uwagę w miejsce , które wskazał i wtedy nagły
gruchot przeszył metalowy pokój. Strażnik , który obserwował tyły
bezwładnie osunął się na ziemię. Wszyscy szukali wzrokiem sprawcy
tego zajścia , lecz nie byli w stanie ujrzeć nikogo obcego.
Już prawie wyjeżdżali z długiego , metalowego korytarza , kiedy usłyszeli
strzały dochodzące ze strony frontowej domu. Dwóch strażników ruszyło
w tym kierunku , następna zaś czwórka kontynuowała eskortę tak ważnego
starca.
Gdy otworzyli drzwi frontowe , by sprawdzić co się stało ujrzeli
trupy swych kolegów leżące przed schodami domu. Szybko dostrzegli
napastnika o krótkich ciemnych włosach. Ubrany był w jasny garnitur i
gdy tylko lekko wychylił się zza czarnego ślizgacza , natychmiast go
zauważyli.
Napastnik oddał kilka strzałów w ich kierunku , lecz bez żadnego
skutku. Jeden z garniturów próbując zbliżyć się do niego został
postrzelony w ramię. Usiadł pod kolumną wspierającą wejście i bez
słowa machnął ręką do drugiego. Tamten jakby na komendę oddał
trzy strzały w kierunku intruza i jak najszybciej mógł dobiegł do
filaru kolejnej kolumny. Wtedy ranny żołnierz , zmienił magazynek i
bez specjalnej precyzji począł strzelać w kierunku ślizgacza.
Zamachowiec siedząc za ślizgaczem wyczekiwał przerwy silnego odstrzału
i w końcu się jej doczekał. Kucnął , wziął głębszy oddech i
wychylił się zza ślizgacza szukając wzrokiem żołnierza. Wtedy
poczuł dotyk zimnej lufy pistoletu z tyłu swojej głowy i ciepła krew
chlusnęła mu po twarzy. Myślał , że nie żyje , kiedy zobaczył jak
głowa jednego z żołnierzy toczy się po betonowym podjeździe.
Natychmiast odwrócił się za siebie i ujrzał postać Motisa Howarda ,
który wciąż trzymał pokrwawiony miecz w swej silnej dłoni. Wykonał
nim gwałtowny ruch i włożył go do pochwy umieszczonej na jego
plecach. Przykucnął przy blondynie.
A co z tym drugim? – zapytał krótkowłosy brunet.
Nie żyje. Co tu robisz Rico? – Motis czekał na wytłumaczenie.
Przecież wiesz , że też chcę wziąć w tym udział.
Nagle zarośla przy płocie ogrodu poruszyły się i Rico szybko zwrócił
broń w ich kierunku. Miecz Howarda zatrzymał lufę pistoletu zanim
jeszcze tam dotarła i strzał w powietrze zagłuszył chwilową ciszę.
W rozchylających się zaroślach Rico ujrzał smukłą postać Justona
i zrozumiał nagłą reakcję Howarda , który właśnie wkładał miecz
do pochwy.
Co on tu robi? – zapytał zdenerwowany Rico.
Nie wiem , może ty mi powiesz.
Blondyn zbliżył się do nich i także przykucnął.
Długo się zastanawiałem – spuścił głowę – Też chcę
wejść tam z wami.
Patrzyli na niego z zaskoczeniem kiedy brama wjazdowa posiadłości
otworzyła się i jej teren zaczął czernieć od ślizgaczy strażników.
Widząc co się dzieje Rico szarpnął blondyna za ramię i trójka
natychmiast wbiegła do domu Earla Nissa. Po przebiegnięciu holu
wbiegli do metalowego pokoju. Tu zorientowali się , iż drzwi wyjściowe
pokoju są zablokowane i nie pozostało im nic innego jak zawrócić i
stawić czoło żółtym przeciwnikom , którzy się do nich zbliżali.
Właśnie dobiegali do wejścia metalowego pokoju , kiedy to gwałtownie
się zamknęło. Byli uwięzieni. Wtedy zauważyli tworzące się w górnych
częściach ścian malutkie , otwory. Spojrzeli na siebie i milcząc
oczekiwali na kolejną niespodziankę.
Z małych okrągłych otworów w metalowych ścianach wyłoniły się długie,
cienkie lufy karabinów. Widząc to Motis chwycił za swój miecz i zaczął
walić nim o drzwi wejściowe pomieszczenia co nie przyniosło żadnego
efektu. Już za kilka sekund miejsce to miało stać się istnym piekłem.
Kule opuszczające lufy karabinów wykonywały długą drogę odbijając
się od metalowych ścian. Rico czuł jak przeszywają one jego ciało ,
coraz bardziej i bardziej , aż w końcu cały świat zaczął wirować
i wylądował na zimnej podłodze. Juston rzucił się na Howarda
okrywając go swym ciałem. Smiertelne pociski dziurawiły go zatrzymując
się w jego wnętrzu. Howard próbował uwolnić się od przyjaciela ,
który go przygniatał , kiedy nagły ból przeszył jego ramię i poczuł
jak krew Justona zalewa jego ciało. Kolejne kule dotykały miejsca , których
Juston nie był w stanie zakryć i wszystko stawało się szare , aż w
końcu wśród odgłosów ostrzału Motis przymknął swoje oczy.
Karabiny przestały strzelać i drzwi metalowego pokoju otworzyły się.
Do środka wszedł dowódca strażników. Podszedł do dwójki nałożonych
na siebie przyjaciół i nogą odepchnął trupa Justona Drive. Popatrzył
na jego twarz i uśmiechnął się. Przyjrzał się Motisowi. Nachylił
się nad nim i dotknął jego pokrwawionej szyi.
Mamy szczęście! – krzyknął do dużej grupy strażników czekającej
w holu – To ten i w dodatku jeszcze żyje!
Wyszedł z pokoju i wskazał dwóch oczekujących w holu żołnierzy.
- Tego w płaszczu do medyka. Resztę sprzątnąć.
*
Lea Naveli weszła do budynku redakcji „FOREST POST” w małym
holu minęła się z niskim Charlim Mangalsem , który zajmował się
wiadomościami. Charli zawrócił i drobnym , szybkim krokiem dogonił
koleżankę.
Lea – próbował dyskretnie zdobyć jej uwagę – Lea , posłuchaj.
Czego znowu Charli – zatrzymała się.
Jakiś dwóch facetów szpera po twoim biurze , szukają cię. Są
ubrani w żółte garnitury – wyszeptał ostatnie zdanie.
Kobieta zmarszczyła brwi – Dziękuję Charli – wolnym
krokiem szła w kierunku swojego biura. Zatrzymała się przy nim i jak
najciszej mogła uchyliła lekko drzwi. Zobaczyła strażnika , którego
nigdy przedtem nie widziała. Oglądał zdjęcia wiszące na jej ścianie.
Muszę przyznać , że naprawdę jest niezła – powiedział.
Za byle czym się nie oglądam – usłyszała drugi głos , który
był bardzo znajomy. Ten sam człowiek szeptał do jej ucha w ciemnej
bramie ostatniego wieczoru.
Przymknęła drzwi i zaczęła biec w kierunku wyjścia.
Co to było? – zapytał jeden ze strażników.
To tylko przeciąg – napastnik wczorajszego dnia wskazał na
otwarte okno.
Jego kolega zamyślił się przez chwilę.
Nie , to było coś innego – podszedł do drzwi i gwałtownie je
otworzył. Wychylił głowę i rozejrzał się po zupełnie pustym holu.
Wrócił do biura kobiety – Dziwne. Przysiągłbym , że to nie był
przeciąg.
Jego partner wzruszył ramionami.
ROZDZIAŁ 16
MATHEW
Osiemnastoletni Mathew Niks siedział przy jadalnym stole w domu
swego wuja Verisa Quaraquella. Był wysokim , dobrze zbudowanym
nastolatkiem. Ci , którzy go nie znali traktowali go jak kalekę , gdyż
od ósmego roku życia nie wymówił ani słowa , lecz trzymali dystans.
Bali się jego czarnych oczu , które czyniły jego twarz ponurą , a
przy tym pełną potęgi sił nadprzyrodzonych. Ludzki instynkt słusznie
im podpowiadał , Mathew był nietypowym nastolatkiem.
Wuj Veris nigdy nie mówił o tym co stało się przed laty , twierdził
iż są rzeczy o których lepiej nie wspominać. Traktował młodzieńca
normalnie, choć coś mu podpowiadało , że jego dom jest jedynie krótkim
przystankiem w życiu młodego Niksa.
Drzwi się otworzyły i do pokoju jadalnego wszedł zdyszany Simon ,
starszy brat Mathew , który zawsze wyszukiwał szansy na ucieczkę z
Nieba , chciał odkrywać nowe lądy , by jego nazwisko było znane
wszystkim.
Wuju! Wuju! – wołał podekscytowany.
A o co cały harmider? – do pokoju wszedł Veris.
Skończyłem – uśmiechnął się Simon.
Co skończyłeś?
Simon się uśmiechnął.
Chodź do stodoły to sam zobaczysz.
No dobra już nakładam buty – spokojnie oznajmił wuj.
Mathew chodź , ty też to musisz zobaczyć! – zapraszał go brat
, ale Mathew tylko spojrzał na niego i znów odwrócił głowę.
Simon nie nalegał , poczekał na wuja i obaj wyszli z domu.
Weszli do stodoły , gdzie coś olbrzymiego było przykryte ogromną
plandeką.
Pomóż mi to zdjąć – Mężczyzna się uśmiechnął i obaj pociągnęli
za przykrycie , które odsłoniło ogromną maszynę.
Była ona w stanie pomieścić cztery osoby , wyposażona w trzy zestawy
śmigieł i dwie pary skrzydeł , przypominała olbrzymiego metalowego
ptaka.
Veris Quaraquell zrobił kilka kroków w tył i złapał się za głowę.
O rany boskie , a cóż to takiego.
Tym opuszczę Niebo i znajdę nową lepszą ziemię dla nas –
wskazał ręką na maszynę.
Ty lepiej nic nie opuszczaj , bo znów narobisz sobie kłopotów , a
ziemię też zostaw w spokoju , tutejsza jest całkiem niezła –
Veris machnął ręką i zaczął wychodzić ze stodoły.
Widząc co się dzieje Simon wskoczył do śmigłowatej maszyny i włączył
silniki .
Veris , który był już na zewnątrz gwałtownie się odwrócił
otwierając usta. To była silna maszyna , podmuch jej silników wywracał
snopki słomy , które Veris składował w stodole i właśnie teraz
patrzył jak powoli sunie ona prosto w jego stronę. Wbiegł szybko na
werandę przed wejście swojego domu i z głębokim przejęciem
obserwował Simona , który wyjeżdżał śmiglaczem ze stodoły. Hałas
przyciągnął także jego żonę oraz Mathew , który cicho obserwował
bieg wydarzeń.
Maszyna hałaśliwie warkocząc wyjechała ze stodoły i wszyscy obecni
ujrzeli ogromy uśmiech na twarzy Simona siedzącego w kabinie śmiglacza.
Machnął ręką i wcisnął czerwony guzik na desce rozdzielczej.
Dwa sporych rozmiarów silniki w tylnej części maszyny zapłonęły do
czerwoności i śmiglacz ruszył przed siebie. Rozpędzając się gnał
przez nierówne tereny posiadłości Verisa Quaraquella. Jego metalowa
kabina trzęsła się od wibracji silników.
Dla obserwujących wydarzenie z werandy , metalowy ptak robił się
coraz mniejszy i mniejszy , aż wreszcie ku ich zdziwieniu oderwał się
od ziemi i wzniósł ponad horyzont. Gdy osiągnął odpowiednią wysokość
wykonał wzrot i rozpoczął swój lot w ich kierunku.
A to co? – żona Verisa , Clarisa wskazała palcem na niebo i
wszyscy zaczęli się przyglądać małemu czerwonemu punktowi , który
coraz szybciej zbliżał się do metalowego ptaka.
To nie może być nic dobrego – oznajmił zmartwiony Veris.
Simon wciąż się uśmiechał siedząc za sterami swego genialnego
projektu, kiedy coś go tknęło i obrócił głowę w prawą stronę.
Zobaczył małą czerwoną rakietę pędzącą na niego , ale było już
zbyt późno , by cokolwiek zmienić.
Ogromna eksplozja zagłuszyła rozmyślania obserwatorów i w miejscu ,
gdzie jeszcze przed sekundą był śmiglacz ujrzeli kulę ognia , która
jeszcze na chwilkę zawisła na niebie , poczym rozsypała się na
drobne części i czarne kłęby dymu wyrosły na jej miejscu.
Nieee!!!- wrzasnęła Clarisa w głębokiej rozpaczy.
Veris Quaraquell zaczął biec w kierunku eksplozji.
Mathew stał w miejscu. Patrzył wciąż na niebo. Na jego twarzy nie było
nic , ani zmartwienia , ani rozpaczy , czy choć odrobiny nadziei. Była
martwa jak każdego innego dnia. Stał i patrzył na niebo jakby nic się
nie stało.
*
Nad domem Verisa zapadła noc. Drzwi jego małego domu otworzyły się
i wyszedł z niego Mathew. Zrobił kilka kroków i zatrzymał się ,
popatrzył w górę i utkwił w tej pozycji na moment.
Drzwi domu ponownie się otworzyły i stanął w nich Veris. Obserwował
młodzieńca , wiedział , że przygląda mu się już po raz ostatni.
Mathew nic nie mówił , lecz nie potrzebował. Od chwili , kiedy wuj
przygarnął go do swego domu rozumieli się bez zbędnych słów i gestów.
Veris spuścił głowę i wrócił do domu zamykając drzwi za sobą.
Mathew westchnął i ruszył przed siebie , swą drogą przecinając
gospodarstwo wuja.
*
W mieście „Forest” życie tętniło jak zwykle o tej
porze dnia. Tłumy ludzi podążały gdzieś wąskimi uliczkami miasta ,
przeciskali się między sobą , by zdążyć do zmierzanego celu na
czas. Wśród nich wysoki młodzieniec o blond włosach spadających mu
lekko na czarne jak asfalt oczy powoli podążał ku przepowiedzianej
drodze. Jego twarz jak zwykle bez wyrazowa tkwiła w miejscu , oczy
patrzyły wciąż w jednym kierunku.
Zółty żołnierz przechodzący obok natknął się na opór starszego
człowieka , który całkiem przypadkowo znalazł się na jego drodze.
Zołnierz złapał go za ubranie i pchnął nie zważając na skutki
tego tak niegodnego uczynku. Staruszek uderzył tyłem głowy o betonowy
mur i tracąc przytomność osunął się na wąski chodnik.
Patrz jak łazisz niedorajdo – zagrzmiał nieprzejęty strażnik i
ruszył w dalszą drogę.
Mathew zatrzymał się i spojrzał na nieprzytomnego starca , któremu
nikt nie miał najmniejszego zamiaru pomóc. Odwrócił głowę i począł
podążać śladami strażnika , który zniknął tuż za rogiem.
Wszedł w ciemną uliczkę , wydawałoby się , że jest tam zupełnie
sam. Zrobił kilka kroków i usłyszał rumor przyciągający jego uwagę.
Podążył w kierunku dziwnego hałasu.
Nie...puść mnie ty bydlaku – usłyszał gdy podszedł bliżej do
wąskiej ciemnej bramy. Obrócił się i wszedł w jej ciemności.
Rudowłosa Lea próbowała uwolnić się od objęć znanego jej już żółtego
zuchwalca , ale była zbyt słaba. Więził ją mocno swymi ramionami,
gdy nagle coś chwyciło go i szeroko otworzył swe oczy. Podniósł się
, obrócił i zobaczył czarny , przerażający wzrok wysokiego młodzieńca
, który chwycił go za gardło. Ksztusząc się , patrzył prosto w
oczy silnego blondyna , które z każdą sekundą stawały się coraz to
jaśniejsze.
Widział jak magiczne światło , powoli rozjaśnia wnętrze przeciwnika
, po czym mały promień wynurza się z wnętrza źrenicy.
Patrzył jak promień uśmiechał się do niego zanim potężne światło
dołączyło i objęło twarz strażnika. Chciał krzyczeć , ale nie mógl
gdyż wciąż potężna siła więziła jego szyję. Czuł jak jego
twarz pęka od gorąca i patrzył , patrzył jak promienie tańczą na
jej powierzchni powoli ją zżerając. Chciał zamknąć swe oczy , ale
nie mógł gdyż powieki , które się skurczyły , zaczynały płonąć.
Oczy , które wciąż się temu przyglądały stawały się coraz większe
, aż w końcu pękły rozlewając swą zawartość na resztki zżeranych
policzków. Był oślepiony , lecz siła wciąż trzymała go przy życiu
, by czuł ból jaki był mu zadawany. Było ciemno i zimno , nie mógł
się już bronić. Był sam w ciemnościach jak ci wszyscy ludzie , których
dotąd krzywdził i było mu przykro. Przykro za jego ofiary , przykro
za rodziny ofiar , czekających na ich powrót. I wtedy ból się skończył
i zobaczył jasność , jasność przebaczenia. Zapraszała go do siebie
, lecz nie wiedział czy jest godny. Chciał się odwrócić , lecz czuł
się bezsilny. Stał wciąż w ciemności czekając na sąd, na ostatni
sąd. Nawet jemu był on dany , lecz tu on będzie obrońcą i oskarżycielem.
Mathew wciąż ściskał trupa o zwęglonej twarzy. Ciało wisiało w
powietrzu , kilka centymetrów nad brudną , betonową posadzką
korytarza. Otworzył dłoń i dymiący się wciąż trup runął z
wielkim hukiem. Gwałtownie obrócił głowę i spojrzał na dziewczynę.
Była przerażona. Siedziała na podłodze ciemnego korytarza okrywając
swe ciało rękami. Patrzyła na wysokiego blondyna o przerażających
oczach i nie mogła odczytać jakie ma zamiary.
On patrzył na nią swym martwym spojrzeniem , a ona czekała na sąd ,
który ją tu czeka , teraz , w tym realnym świecie. Musi przejść ten
, by stanąć przed następnym.
ROZDZIAŁ 17
POWATPIENIE
Motis Howard powoli , lecz z wysiłkiem podnosił powieki. Czuł ból.
Chciał się ruszyć , lecz coś go więziło. Już wkrótce zorientował
się , iż jest ciasno obwiązany grubym łańcuchem. Wisiał przykuty
do ściany ciemnego pokoju.
Drzwi pokoju otworzyły się i ujrzał postać starego człowieka , którą
znał tak dobrze. Był to Earl Niss , człowiek stojący za bezprawiem
dzisiejszego Nieba.
Czego chcesz? – wyszeptał z trudnością Howard.
Starzec się uśmiechnął podchodząc do swojej zdobyczy.
Łańcuchy? Zobacz jak ci moi chłopcy się ciebie obawiają. Trochę
niekonwencjonalne metody krępowania. Nie uważasz?
Po to tu przyszedłeś? – Howard był bardzo słaby.
Słabo ci , ale pożyjesz jeszcze trochę. Kazałem cię ciut
podreperować , oczywiście nie za bardzo bo byś mi jeszcze uciekł , a
tego bym nie chciał – przestał się uśmiechać – Więc
wciąż zadajesz się ze zbiegami?
Motis milczał.
Myśleliśmy , że blondyn , który się poświęcił by ocalić twoje nędzne
życie opuścił wrota Nieba. Byłby pierwszym który by tego dokonał
nie tracąc przy tym życia. Niedawno posiekaliśmy jego czworo przyjaciół
, którzy zostali złapani. On jeden wciąż był nam potrzebny. Czy
wiesz że był największym prowodyrem w tej części naszego Nieba?
Howard wciąż wisiał jak niewolnik przykuty do ściany ze spuszczoną
głową i milczał.
Nigdy nie poznałem nikogo z twoimi umiejętnościami – kontynuował
Earl - no może raz , ale to było tak dawno , że sam już nie jestem
pewien – zrobił kilka kroków wkoło swej ofiary – przydasz
mi się jako przykład. Widzisz , dzięki tobie moi żołnierze zaczęli
powątpiewać w siebie , ale teraz dam im szansę by skopali ci pożądnie
tyłek – popatrzył jeszcze raz na więźnia i opuścił pokój.
Już za moment czterech żółtych strażników weszło do pokoju i zaczęli
uwalniać go z łańcuchów bez słowa wyjaśnień.
On poddał się im całkowicie. Roskuli go , ściągnęli ze ściany i
kazali iść za dwójką eskortującą go przodem , kolejna dwójka
bacznie pilnowała go krocząc za jego plecami.
Wyszli na zewnątrz i weszli do sąsiedniego żółtego budynku. Howard
ujrzał potężną salę gimnastyczną. Na parkiecie , który rozciągał
się , aż po brzegi ścian był namalowany żółty krąg , a w nim
kolejny krąg i kolejny , aż do najmniejszego. W tym z trudnością mieściła
się jedna osoba , nawet stojąc na baczność.
Przywitał ich kolejny strażnik.
Proszę , proszę , pan magik nas w końcu odwiedził – uśmiechnął
się szyderczo.
Sala wypełniła się żółtymi żołnierzami , którzy przyszli
popatrzeć na upadek swej groźnej ofiary. Stanęli w kręgach
namalowanych na podłodze , dwa ostatnie zostawili wolne. Wepchnięto
Motisa do środka , strażnik , który przed chwileczką zakpił sobie z
niego także wszedł do kręgu.
Howard wyglądał jak przynęta którą za moment porwie groźne zwierzę.
Był słaby , obojętny , nie miał ochoty już walczyć. Jego długie włosy
przykrywały twarz , a on już nie chciał patrzeć na ten tak ochydny
świat. Nagle poczuł silne uderzenie w twarz i jego stopy oderwały się
od drewnianego parkietu. Wylądował w tłumie , który kibicował jego
dumnemu przeciwnikowi. Wstał i przybrał bezradną pozycję opuszczając
ręce. Natychmiast poczuł silne kopnięcie w brzuch co poprzedziło
kolejne kopnięcie pod brodę i znów uniósł się w powietrze.
Wstawaj! Wstawaj! – krzyczał jego przeciwnik.
Podniósł się z ogromnym trudem czekając na kolejny atak nienawiści.
Podnieś ręce do cholery! – bulwersował się strażnik –
Walcz! Walcz mówię!
Howard był zrezygnowany , nie wierzył już w nauki swego mistrza.
Zaszedł tak daleko i teraz to wszystko czego tak długo go uczono okazało
się niczym wobec potęgi jaką władał Earl.
Walcz powiedziałem! – wciąż krzyczał przeciwnik zanim ponownie
zacisnął dłoń i jego pięść wylądowała prosto na twarzy Motisa.
Nagły dźwięk tłuczonej szyby przerwał okrzyki strażników i
wszyscy zwrócili swą uwagę w stronę okna przez które nie znany im
osobnik o błąd włosach wskoczył z potężną siłą.
Wylądował na kilku strażnikach i jednym uderzeniem ręki posłał
przeciwnika Howarda w część zebranego tłumu. Siła uderzenia przewróciła
ich jak domino.
Howard wciąż leżał na parkiecie , był nieprzytomny. Intruz o blond
włosach błyskawicznie go podniósł i przerzucił przez swe muskularne
ramię. Zanim strażnicy wyciągnęli broń był już w oknie przez , które
dostał się na salę gimnastyczną. Czuł jak kule pistoletów świszczą
koło niego , ale był zbyt szybki , by móc się im poddać.
Zaskoczeni strażnicy wciąż patrzyli w okno , gdzie zniknął
tajemniczy gość. Nie mogli uwierzyć w to co zobaczyli. Czuli się
zagrożeni , bali się iż zbliża się dzień w którym przyjdzie zapłacić
za ich nędzne czyny.
*
Jego powieki były zamknięte , może właśnie to pozwalało mu
zobaczyć to co było tak odległe. Widział mądrą twarz Kola
Johansona. Widział swego mistrza , wyglądał poważnie. Patrzył
dumnie na swojego ucznia , po czym się odwrócił i jego długi czarny
płaszcz zakrył obraz złudzeniu , które wydawało się tak
rzeczywiste.
Przyjdzie czas , że cię opuszczę – głos zmarłego mistrza
dobiegał z ciemności – nie zostaniesz sam. Ten na którego powrót
wszyscy czekaliśmy wyjdzie z domu bólu i przyniesie światło. Swiatło
tak potężne iż niegodnych jego widoku wyśle przed sąd ostatni. To
ON. To ten , który przyjdzie. ON jest największy i cię potrzebuje.
Masz być słowem jego grozy. Poprowadzi cię drogą , którą ja nie
mogłem , lecz ty sam będziesz musiał nią podążyć. Strzeż się ,
bo winnych on każe swym śmiertelnym darem. Strzeż się synu , bo ty
masz być królem.
Podniósł powieki i zerwał się gwałtownie siadając na drewnianym łóżku
pokrytym białym prześcieradłem. Rozejrzał się dokładnie dookoła.
Siedział w pokoju , którego ściany były wykonane z ciemnego drzewa.
Na ścianach wisiały zdjęcia mężczyzny i kobiety , na wszystkich się
serdecznie uśmiechali. Na przeciwko jego łóżka zobaczył mały
kominek. Na nim też stały jakieś zdjęcia. Po drugiej stronie pokoju
zauważył duże lustro ścienne. Powoli wstał i zbliżył się do
niego. Zobaczył w nim osobę o długich białych jak śnieg włosach i
siwym zaroście. Szara długa koszula wisiała na nim jak na pospolitym
żebraku. Stał i patrzał w lustro nie mogąc uwierzyć. Twarz była ta
sama , ale czy to on?
Drzwi pokoju otworzyły się i kobieta o czerwonych włosach stanęła w
nich z zaskoczeniem. Podbiegła do niego.
Lepiej wracaj do łóżka , jeszcze jesteś słaby – złapała go
pod ramię i zaczęła prowadzi do drewnianego łoża w którym się
obudził.
To ty? – wyszeptał z trudnością.
Ja , ja – przykryła go kołdrą.
Kiedy to się stało – złapał się za kosmyk swoich siwych włosów.
Któregoś dnia się obudziłam i takie już były.
Jak się tu znalazłaś? Gdzie my w ogóle jesteśmy? – wciąż z
trudem zadawał pytanie.
Kobieta popatrzyła w jego ciemne oczy i uśmiechnęła się siadając
na lóżku tuż przy nim.
Około dwóch miesięcy temu szłam spokojnie ulicą – zaczynała
– kiedy nagle zostałam zaatakowana przez tego samego mężczyznę
przed , którym ty sam mnie broniłeś. On przyszedł mi z pomocą
– wskazała na okno nad łóżkiem chorego.
Wyjrzał przez okno i zobaczył młodego mężczyznę siedzącego tyłem
do jego osoby. Był otoczony gęstym lasem , a przy jego stopach tliło
się małe ognisko. Obrócił się i spojrzał na chorego swymi czarnymi
oczami , które zabłysły na moment , poczym znów zwrócił twarz w
stronę ogniska.
Kim on jest? – zapytał Howard.
Nie wiem , jest chyba niemową. Wiem , że jest specjalny.
Dlaczego tak mówisz?
Nie pytaj , poprostu to wiem. Przyprowadził mnie tutaj , bo nie miałam
dokąd pójść – kontynuowała – Miałeś rację , wtedy w
tym kanale – lekko poczerwieniała – Ale mniejsza o mnie.
Pewnego dnia poprostu zniknął. Już się martwiłam , że może coś
się stało , ale on przyniósł ciebie do tego pokoju. Byłeś ledwo żywy.
Jak długo tu jestem? – mówił już wyraźniej.
Z jakieś trzy tygodnie. Tu czas się porusza inaczej.
To co on – Motis pokazał na okno – nie wejdzie do środka?
Wszedł tylko raz , kiedy cię tu przyniósł. Spi i je na zewnątrz ,
przy ognisku.
Dziwny człowiek – Howard pokiwał głową – To co to za
miejsce?
Lea wstała i podeszła do kominka. Wzięła do rąk zdjęcie , które
na nim stało i znowu usiadła na łóżku przy chorym.
Widzisz tego chłopca – wskazała na zdjęcie.
Motis przyjrzał się dokładniej. Widział szczęśliwą rodzinę. Uśmiechnięty
ojciec ściskał starszego syna. Mama trzymała na rękach małego chłopczyka.
Lea właśnie jego wskazywała.
Myślę , że to on , a to jego rodzice – wskazała ich palcem
– i oczywiście starszy brat.
Dlaczego tak myślisz?
Przyglądałam mu się. Myślę , że jego rodzina nie żyje i przez to
nie chce tutaj wchodzić. To pewnie był ich domek wczasowy , czy coś w
tym rodzaju. Spiżarnia ciągle jest pełna.
Motis znów spojrzał w okno. Patrzył na tajemniczego młodzieńca i myślał
o dziwnym śnie , który wciąż wydawał się bardzo rzeczywisty , ale
niestety niemożliwy. Motis wrócił do Nieba gdy jego mistrz umarł ,
trzeba by uwierzyć w duchy by pomyśleć , że jest on prawdziwy.
*
Przez kolejne dni siedział w łóżku przyglądając się
tajemniczemu blondynowi , który prawie się nie ruszał. Obserwował i
czekał , aż ten się poruszy. Przecież musi gdzieś chodzić , mieć
zajęcia , musi jakoś żyć. Czekał na odpowiedź , która wciąż nie
przychodziła , a czas upływał nie przynosząc zmian.
Lea gotowała przy małej kuchence drzewnej w pomieszczeniu obok. Howard
wstał i wszedł do małej kuchni w której stała Lea.
Czy jest tu gdzieś moje ubranie? – zapytał łagodnie.
Kobieta spojrzała na niego z głęboką powagą.
Musiałam je wyrzucić , ale w tym kufrze – wskazała ciemny ,
drewniany kufer stojący w rogu pomieszczenia – znajdziesz coś do
ubrania.
Dziękuję – kiwnął głową i podszedł do owego kufra.
Podniósł wieko i zajrzał do środka. Po krótkiej chwili wybrał
kilka rzeczy i opuścił kuchnię.
Lea posmutniała. Wiedziała , że Howard nie należy do ludzi , którzy
zgodzą się spędzić resztę życia w lesie ukrywając się przed strażnikami.
Będzie chciał coś zrobić , a jego poczynania mogą przynieść
ogromne kłopoty.
Motis wszedł do kuchni i stanął przed kobietą.
Ktoś w tym domu miał naprawdę dobry gust.
Długi czarny płaszcz wyposażony w szeroki kaptur leżał na nim jakby
był szyty na miarę.
Może mi powiesz... – spojrzała na niego – Kim ty właściwie
jesteś?
Motis podszedł do stołu kuchennego i usiadł na drewnianym krześle.
Kiedyś pracowałem u człowieka o imieniu Anex – zaczął –
Anex był dobrym człowiekiem , ale jak to często bywa był ktoś potężniejszy
od niego. Prawdziwy władca Nieba chciał ukryć swoją tożsamość i
ta rola należała do Anexa. Szukając wyjścia z owej sytuacji
zaproponował mi ważną posadę i wprowadził w świat największych
tajemnic. W świecie gdzie ludzie nie mieli pojęcia o innych lądach ,
strażnikach , czy możliwości latania , ja wiedziałem wszystko. Nawet
drobne rzeczy takie jak miejsce mojej ostatniej kryjówki znałem z planów
do których zawsze miałem dostęp. Kiedyś strażnicy się tam ukrywali
, teraz moja kolej – uśmiechnął się – Wszystko skończyło
się , a tak naprawdę zaczęło kiedy pierwszy żołnierz władcy
zbuntował się przeciwko niemu. Sciągnął kopułę okrywającą Niebo
przypłacając to swym życiem. Ja straciłem miłość mojego istnienia
i ciężko ranny wylądowałem na zapomnianym skrawku lądu. Zamieszkałem
z ludźmi , którzy pokazali mi sztukę iluzji. Przekazywali ją sobie z
każdym pokoleniem , dzięki temu przetrwali już tysiące lat. Największy
wojownik Nieba przygotowywał mnie do powrotu. Miałem obalić rządy
Earla i wyzwolić ludzi – zaczął się śmiać – Możesz
mnie sobie wyobrazić jako władcę?
Kobieta patrzyła na niego z ogromną powagą.
- Wyglądasz na władcę – powiedziała – wyglądasz –
obróciła się do garnka w którym właśnie gotowała i milcząc
zamieszała w nim drewnianą łyżką.
Motis wstał i wyszedł przed małą drewnianą chatę. Rozejrzał się
szukając młodzieńca , którego jeszcze niedawno oglądał przez okno
drewnianego domu. Dookoła nie było nic prócz grubych , gęstych drzew
i runa leśnego. Ognisko przy którym blondyn siedział jeszcze przed
chwileczką zostało kompletnie wygaszone. Rozejrzał się jeszcze raz
dokładnie. Postanowił go poszukać , lecz trochę się wachał , nie
wiedział w którą stronę powinien się udać. Jeszcze tak niedawno
wiedziałby jak użyć ma swoich instynktów , ale dzisiaj lęk i
niepewność je mocno tłumiły. Stojąc w gęstym lesie zdał sobie
sprawę iż jest już całkiem uleczony. Przecież nie miał się czego
obawiać , dzisiaj chciał tylko znaleźć tajemniczego blondyna , nie
musiał ocalić już świata. Uspokoił swoje myśli i wreszcie nogi
same go poprowadziły. Szedł przez nieznany mu las i czekał , aż
ujrzy sylwetkę silnego młodzieńca. Szedł długo , aż wreszcie tak
się stało. Doszedł do samego skraju tego ogromnego lasu. Słyszał głosy
dzieci , które zagłuszał szum błękitnej wody. Przy ostatnim drzewie
rosnącym na urwisku graniczącym z żółtym piaskiem plaży siedział
blondyn o groźnym spojrzeniu. Motis spoczął obok niego. Blondyn coś
obserwował z tak ogromną uwagą iż nawet nie zareagował na przyjście
Howarda , zresztą dotąd na nic specjalnie nie zwracał uwagi. Ale
teraz patrzył i czekał , czekał na moment decyzji , której wynik miał
poznać już za chwilę.
Howarda zdziwił jego wyraz twarzy , po czym sam zwrócił swą uwagę
na plażę , której brzegiem biegło sześciu małych chłopców ,
cieszyli się wiatrem lekko głaszczącym ich twarze.
Mężczyźni przypatrywali się im jak pospolici złodzieje , którzy
czekają na odpowiedni moment by zająć się łupem , ale w tym
przypadku nie było żadnego łupu , nie było nic co dwóch przybyszów
chciało by mieć w swym posiadaniu. Więc na co czekali? Dlaczego
dziwny blondyn marszczył brwi w niecierpliwości? Co go tu przywiodło?
Co miało się wydarzyć?
Chłopcy wskoczyli do wody chlapiąc się po swych młodziutkich
twarzach. Byli pełni radości , czyści , byli chyba jedyną cenną
rzeczą na tym świecie , która była by warta poświęcenia innych.
Byli jeszcze młodzi i niedoświadczeni , nikt nie wie dlaczego tego
dnia znaleźli się na plaży niedostępnej zazwyczaj dla innych. Sami
bez rodziców.
Mężczyźni wciąż obserwowali pluski i okrzyki młodziutkich chłopczyków
zanim zauważyli dwóch potężnych strażników w żółtych
garniturach i przerzucili swą uwagę na nich.
Strażnicy twardo stąpając po ziemi szli brzegiem plaży jak wyrocznia
, która rozsądzi dzisiejszy dzień chłopców jako ostatni i skaże
ich na inne życie.
Pewnie zrobią im krzywdę , musimy coś zrobić – wyszeptał
Motis , lecz blondyn nie zareagował.
Strażnicy byli blisko , kiedy zwolnili i jeden z nich powoli wyciagnął
swą broń. Zatrzymali się i uzbrojony mężczyzna oddał strzał w
powietrze.
Chcecie tańczyć gówniarze?! – krzyknął.
Chłopcy się zatrzymali. Ich twarze nabrały poważnego wyrazu. Nie
wiedzieli co robić. Mogli mieć może po osiem lat życiowego doświadczenia
, nie wiedzieli co się robi w takich sytuacjach.
Pytałem czy teraz chcecie tańczyć do cholery! – strażnik
wymierzył i broń wystrzeliła.
Kula wbiła się w piasek tuż obok nogi chłopca o długich blond włosach
, był przerażony. Przez moment stał jak by coś go zamroziło , a
potem zrobił kilka kroków w tył dołaczając do reszty gromadki.
Trzymali się blisko , wiedzieli , że nie uciekną , mogli tylko się
modlić , modlić o przebaczenie. Wiele razy słyszeli , iż ludzie są
zwierzętami lądowymi , nie dla nich wodne eskapady. Woda to rzecz święta
, dzięki niej żyjemy w czystości i nie czujemy pragnienia , ale każdy
wie iż nie należy po niej stąpać , nie należy jej przygniatać i
rozrzucać jak piasek w gorący dzień , bo woda to rzecz święta.
Musimy coś zrobić – oświadczył Motis patrząc na blondyna.
Młodzieniec o przerażających oczach odwrócił głowę i spojrzał na
niego. Popatrzał mu prosto w oczy i Howard zrozumiał , że teraz
wszystko leży tylko w jego rękach.
Strażnik obserwował przestraszone dzieci , czuł się silny. Patrzył
na te nagie żałosne istoty i wiedział , że nigdy nie będą w stanie
mu zagrozić. Ludzie naturalni byli już przeszłością , nauka jak
zawsze wygrała z naturą i dzisiaj do takich jak on należy ten ląd.
Wymierzył broń po raz kolejny i kula opuściła lufę pistoletu.
Długowłosy blondynek stał w grupie swoich rówieśników zanim poczuł
kulę przeszywającą jego pierś i świat zawirował dookoła. Nie było
bólu tylko żal do siebie za skrzywdzenie swych rodziców. Kiedy otworzą
gazetę i w „Dziale Smierci” ujrzą jego zdjęcie , ich
serce pęknie i to wszystko jego wina. Każdy wie iż nie chodzi się na
plażę , każdy wie , bo woda jest święta , a świętość też
potrzebuje swojego spokoju.
Przewrócił się uderzając głową o piaszczystą powierzchnię. Krew
wypłynęła z jego ciała i zabarwiła piasek na czerwono.
Motis nie czekał już dłużej , nie pytał już o zdanie swojego
wybawcy. Wstał i błyskawicznie zeskoczył z urwiska twardo stając na
żółym podłożu. Miał może ze trzysta metrów do oprawców ,
zmarszczył brwi i począł biec w ich kierunku bez zastanowienia.
Strażnicy go zauważyli. Spokojnie stojąc w miejscu wymierzyli do
niego i zaczęli strzelać.
Jego włosy porwane przez wiatr odsłoniły twarz i czuł jak kule choć
bardzo blisko , omijają jego ciało.
Wciąż strzelali , lecz nie wiedząc dlaczego nie mogli powstrzymać
przybysza. Był coraz bliżej i bliżej , aż w końcu uniósł się w
powietrze i wyciągając swoją lewą nogę spotkał się z jednym ze
strażników. Stopa dotknęła jego twarzy z niewyobrażalną siłą i
żółty elegant pofrunął jak latawiec zanim wylądował w wodzie.
Drugi z zamachowców chciał zaatakować , lecz jego przeciwnik był tak
szybki , iż nawet nie dał mu szansy na zastanowienie. Poczuł
uderzenie w twarz , a potem szybka seria uderzeń w brzuch zatrzymała
jego oddech. Brak powietrza całkowicie go unieszkodliwił , lecz na tym
miało się nie skończyć. Przeciwnik złapał go za marynarkę i począł
maltretować jego twarz uderzając bezlitośnie , aż w końcu jego oczy
się zamknęły i poczuł słony smak wody wkradającej się do jego wnętrza.
Próbował się ratować , chciał nabrać powietrza , ale siła , która
go więziła była zbyt potężna. Czuł jak jego dusza żegna się z
tym światem i odchodząc stąd wypełnia się strachem , strachem przed
przeszłością za którą odpowie.
Howard wciąż trzymał tył głowy swego przeciwnika. Zanużył ją w
wodzie już jakiś czas temu i choć morderca z pewnością już nie żył
nie mógł go jeszcze opuścić. Zabił dwóch , lecz to nie wystarczało.
Na miejsce dwóch przyjdzie czterech , a na czterech ośmiu. Wiedział ,
iż są oni jedynie produktem , produktem polityki genetycznej starego
człowieka. To jego trzeba powstrzymać , to jego trzeba zabić.
Wprawdzie pierwszą próbę omal przypłacił swym życiem , ale czym
jest jego życie w porównaniu z resztą mieszkańców tej pięknej
planety.
Howard puścił głowę swej ofiary i ujrzał swe wściekłe odbicie w
rozburzonej wodzie. Rozejrzał się dookoła , ale nikogo nie ujrzał.
Przerażeni chłopcy musieli uciec w strachu , pewnie bali się że im
także ktoś wyrządzi krzywdę.
Wyszedł z wody i podszedł do chłopca , który wciąż leżał na
piasku. Nachylił się nad nim tylko po to aby się przekonać , że nic
już go nie uratuje. Był martwy. Pocisk przeszył jego czyste serce ,
taka zbrodnia nikomu nie mogła ujść bezkarnie. Howard wiedział , że
przyjdą następni , w końcu stał na otwartej przestrzeni. Strażnicy
z pewnością wciąż używali systemu satelitarnego do obserwacji Nieba
, nie miał więc czasu do stracenia. Podbiegł do miejsca , gdzie
urwisko graniczyło z plażą i począł wchodzić do góry wąskim
pasmem trawy tuż obok urwiska.
Gdy był już na górze rozejrzał się po raz kolejny. Szukał blondyna
, który z pewnością obserwował całe wydarzenie , lecz w gęstym
lesie nie było nikogo. Nie chciał marnować już czasu , począł biec
w kierunku małej chaty w której odzyskał swe siły. Musiał ostrzec
Lee. Droga wydawała się dłuższa niż w przeciwną stronę , ale
wreszcie ujrzał upragnione miejsce. Otworzył drewniane drzwi i wszedł
do domu , który dobrze znał.
Lea! Lea! – wołał , lecz nikt nie odpowiadał.
Dokładnie sprawdził wszystkie pomieszczenia , ale nikogo nie znalazł.
Spojrzał na garnek , który wciąż stał na kuchence drzewnej i pośpiesznie
wyszedł z chaty. Zatrzymał się przed nią i począł słuchać dźwięków
lasu, który był nimi przepełniony. Czekał.
*
Sześciu strażników zbliżało się do miejsca , gdzie ukrywał się
morderca ich dwóch towarzyszy. Byli czujni i uzbrojeni. Milczeli idąc
przed siebie. Coś mówiło im , że są już blisko celu , kiedy nagle
ptaki zerwały się z drzew niosąc ostrzeżenie poszukiwanemu.
Zatrzymali się i spojrzeli na siebie. Jak na komendę , ich szereg się
rozsypał i zniknęli w krzakach tracąc kontakt wzrokowy.
Kiedy pierwszy z nich ujrzał drewnianą chatę coś chwyciło go za
szyję i ścisnęło tak mocno iż starając się ze wszystkich sił nie
mógł się uwolnić. Po chwili bezwładnie opadł na leśne podłoże
nie dając żadnego ostrzeżenia swoim przyjaciołom.
Strażnik , który zaszedł chatę od przeciwnej strony uśmiechnął się
z zadowoleniem , zrobił dwa kroki przed siebie i nagle cienka , ostra
gałąź przeszyła mu szyję. Poczuł ból i odruchowo przycisnął
spust pistoletu , który ściskał w dłoni. Huk wystrzału przefrunął
przez las ostrzegając innych.
Jeden z żołnierzy znalazł towarzysza. Leżał martwy , a ostra gałąź
wciąż wystawała z jego muskularnej szyi. Popatrzył na jego dłonie ,
ale nie było w nich broni , która ich ostrzegła. Rozejrzał się i
zauważył chatę , podążył w jej kierunku , nie zdążył podejść
zbyt blisko. Kolejny strzał przerwał dźwięki lasu i metalowy pocisk
przeszył jego głowę.
Trójka pozostałych wiedziała już o niebezpieczeństwie. Zjednoczyli
się i zatrzymali swe poszukiwania dokładnie obserwując las. Stali obróceni
do siebie plecami. Każdy mierzył w inną stronę. Wtedy jeden z nich
zauważył postać wyłaniającą się zza pobliskiego drzewa. Bez
zastanowienia przycisnął spust i począł strzelać w jej kierunku.
Nie wiedział jednak , że jest to tylko martwe ciało jego towarzysza ,
była to ofiara bezszelestnego uduszenia. Seria strzałów po raz
kolejny zagłuszyła las i kiedy śmiałek się obrócił zobaczył
trupy dwójki swych kolegów. Został prawie sam w tym ogromnym lesie śmierci.
Nie wiedział co robić. Wiedział , że tym razem nie zwycięży ,
została mu tylko ucieczka. Postanowił biec jak najszybciej może. Biegł
wciąż przez las a słowa przepełniały lęki jego duszy.
Powiedz Earlowi , że przyjdę po niego!!! Przyjdę po was wszystkich!!!
Las wypełnił się tymi słowami. Drzewa nie nosiły groźb kłamcy i
uciekinier doskonale wiedział o tym. Był szczęśliwy , że to on
został wybrany by doręczyć tę wiadomość. Był szczęśliwy , że
to on został przy życiu by móc to uczynić.
ROZDZIAŁ 18
SAD OSTATECZNY
Czarny , błyszczący ślizgacz zajechał przed główną siedzibę
żółtych strażników. Drzwi się otworzyły i wysiadł z niego stary
już Earl Niss. Powoli wszedł na małe schodki i zniknął za głównymi
drzwiami budynku.
Max Richardson wciąż pracował przy komputerze swojego biura , kiedy
nagle zobaczył przed sobą postać Earla Nissa.
Dzień dobry – błyskawicznie wstał – Czemu mogę zawdzięczać
pańską dzisiejszą wizytę?
Dobrze wiesz czemu – w złości zmarszczył brwi Earl – a
raczej powinenem powiedzieć komu.
Martwi pana ten długowłosy szaleniec? – Max spuścił głowę.
Ten szaleniec wciąż zabija moich ludzi do cholery – uderzył pięścią
w blat biurka podwładnego i kaszlnął z wysiłku – teraz mi
jeszcze zagroził – to powiedział nad wyraz spokojnie.
Przecież już próbował i omal nie przypłacił tego życiem.
Omal nigdy nie wystarczy. Myślałem , że już cię tego nauczyłem?
Jak mogłeś mieć go w swojej celi i żeby pozwolić mu uciec...
– spojrzał groźnie na Maxa.
Co mam zrobić? – podwładny wciąż stał ze spuszczoną głową.
Nie obchodzi mnie jak to zrobisz , ale chce dostać tego bydlaka i tym
razem mam gdzieś czy będzie żywy , czy martwy. Zrozumiane!!!
Earl podszedł do drzwi i wyszedł z biura Maxa.
Richardson usiadł w swym wygodnym fotelu i obrócił się do okna. W
jego głowie rysował się plan , plan na który czekał już od wielu
lat.
*
W ciemnościach ulicy sąsiadującej z tą na której znajdywała się
siedziba strażników pojawiła się wysoka postać. Człowiek był
ubrany w długi czarny płaszcz , jego długie siwe włosy przykrywał
kaptur , a siwa broda odznaczała się w ciemnościach ulicy.
Skręcił i wszedł na ulicę strażników. Stanowczo przeszedł przez główną
bramę i wszedł do budynku używając drzwi frontowych. Na korytarzu
zobaczył człowieka w żółtym garniturze.
Czego... – tylko tyle zdążył wypowiedzieć zanim gość błyskawicznie
uderzył go w gardło i padł na podłogę gwałtownie się dusząc.
Nie zwracając uwagi na strażnika , który wił się na podłodze ruszył
w dalszą drogę. Był szybki i zdecydowany. Podążał do biura Maxa
Richardsona , które znajdowało się na czwartym piętrze budynku. Mógł
użyć windy , ale wszedł schodami. Wiedział po co tu przyszedł.
Wszedł na górę i przeszedł przez korytarz na którym nikogo nie
spotkał. Budynek był prawie pusty.
Podszedł do drzwi biura Maxa i przekręcił klamkę. Drzwi się otworzyły
i zobaczył Maxa siedzącego przy swoim biurku. Miał na sobie bialutki
garnitur , patrzył wprost na niego.
Przybysz wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
Słucham – przemówił człowiek w kapturze.
Co? Wchodzisz do mojego biura jak gdyby nigdy nic...
Skoro jeszcze tu jesteś , to znaczy , że czekałeś na mnie. Może
jesteś tchórzem Max , ale nie jesteś głupi. Wiedziałeś , że tym
razem nie pójdę prosto do Earla , będę wolał poczekać , aż on
przyjdzie po mnie , ale wygląda na to , że ty masz lepszą propozycję.
Słucham.
Max z pełnym opanowaniem wstał i podszedł do przybysza.
Owszem mam propozycję – oznajmił – gdybym mógł wrócić
czas wiele rzeczy bym zmienił...
Nie mam ochoty tego wysłuchiwać. Do rzeczy proszę.
Nie nawidzę Earla i także pragnę jego śmierci.
Dlaczego miałbym ci zaufać?
Panie Howard , jestem człowiekiem honoru. Nigdy nie popierałem metod
Earla Nissa , ale nic nie mogłem zrobić.
Czy napewno nie mogłeś? – Motis spojrzał mu głęboko w oczy.
Tak jak powiedziałeś. Jestem tchórzem – Richardson spuścił głowę
– ale Ty nim nie jesteś i chcesz mu się przeciwstawić , nie
widzę więc powodu dla którego nie mógłbym ci pomóc i nie mówię ,
że bezinteresownie.
Co więc proponujesz?
Pomogę ci się pozbyć tyrana i jego żołnierzy , a w zamian za to ja
zostanę głową Nieba. Daję słowo , że będę działał zgodnie z
wolą ludu. Gdybym chciał to zaraz zjechał by się tu cały oddział
strażników i ciekawe jak z nimi byś sobie poradził.
Howard się uśmiechnął i podszedł do okna przez , które oglądał
to ogromne , pełne świateł miasto , wyglądało tak pięknie tej
nocy.
Przyjmuję propozycję , ale na nowych warunkach – odwrócił się
do Maxa – Daję ci moje słowo , że pozwolę ci żyć tak długo
ile ty sam sobie pozwolisz.
Richardson zastanowił się przez chwilę.
W tych okolicznościach to jest chyba godna cena – wyciągnął rękę.
Ale jak to się skończy , już nigdy nie chcę o tobie słyszeć. Twoja
tożsamość zostanie zmieniona i wyjedziesz z miasta. Skontaktuję się
z tobą – podszedł do drzwi i wyszedł z biura.
Max usiadł w swym fotelu i odetchnął z ulgą. Wiedział , że była
to najlepsza umowa jaką mógł dziś zawrzeć.
*
Brama pałacu Earla Nissa otworzyła się i na posiadłość wjechał
czarny ślizgacz. Zatrzymał się przy schodach i pojazd opuścił Max
Richardson , za nim wysiadł wysoki człowiek nakryty kapturem. Weszli
po schodach prowadzących do frontowych drzwi , gdzie stało dwóch żółtych
strażników. Max kiwnął do nich głową , otworzył drzwi i dwójka
gości znalazła się w holu. Spokojnym krokiem przeszli przez hol i
weszli do metalowego pokoju. Tu Motis poczuł lekki strach , lecz tym
razem bez przeszkód opuścił pomieszczenie i wszedł do wąskiego , długiego
korytarza. Przeszli przez całą długość korytarza i zatrzymali się
przy drzwiach które znajdowały się na jego samym końcu.
Tutaj spędza większość swego czasu – oznajmił Richardson.
Howard spojrzał na niego i chwycił za klamkę. Drzwi się otworzyły i
ujrzał Earla siedzącego przy komputerze swego eleganckiego biurka. Był
zwrócony twarzą do wchodzących.
Goście weszli do środka zamykając drzwi za sobą.
Więc jednak go przyprowadziłeś – odezwał się Earl Niss
– chytra z ciebie sztuka Max. A już myślałem , że okażesz się
łotrem i będziesz chciał wykorzystać Howarda , by okraść mnie z
mojej władzy... tak jak Rupert chciał.
Motis stał spokojnie przyglądając się staremu człowiekowi.
Czego tak naprawdę chcesz? – powiedział po chwili.
Ja? – uśmiechnął się Earl – Mam wszystko czego chcę.
Czego mógłbym jeszcze chcieć.
Max powoli przesuwał się do kąta bogatego biura.
Całe swoje imperium oparłeś na swojej śmierci. Myślę , że wiem ,
czego chcesz najbardziej – stanowczo oznajmił Motis.
Czego chcę , powiedz mi synu – wciąż się uśmiechał.
Chcesz żyć starcze – sięgnął ręką za swe plecy i wyciągnął
piękny miecz o błyszczącym ostrzu. Machnął nim błyskawicznie i
kciuk dłoni , którą Earl trzymał na swym biurku został
odseparowany. Ranny mężczyzna złapał się za dłoń i począł wić
się z bólu.
Podaj mi kod rozbrajający ładunki – Howard wypowiedział to
zdanie już rozkazującym tonem.
Earl wciąż trzymał się za dłoń , jego lewy kciuk leżał samotnie
na biurku.
Ktoś w końcu rozgryzł jego podstęp , ktoś zorientował się że nie
ma odwagi by umrzeć. Gwałtownie wyciągnął ranną rękę i przycisnął
czerwony guzik umieszczony w kącie jego biurka.
Po tym co się tu dzisiaj wydarzy i tak by się zorientowali , więc może
nawet lepiej , że od razu ich wezwałeś – oznajmił rozwścieczony
Howard.
Obrócił się w kierunku drzwi i po kilku sekundach wsadził w nie swój
miecz. Wyciągnął go i ujrzał świeżą krew na jego ostrzu. Odgłos
ciała uderzającego o piękny dywan na korytarzu doszedł wszystkich w
biurze Nissa.
Jak myślisz dlaczego nie strzelają? – szyderczo uśmiechał się
Motis – Wpadłeś w swą własną pułapkę co? Popatrzmy na ekran
– wskazał na komputer stojący na biurku – Teraz ładnie
poproszę byś wszedł do programu rozbrajającego.
Earl choć był przepełniony bólem , z przerażeniem wciskał klawisze
swego komputera , aż w końcu ujrzeli planszę proszącą o kod dostępu.
Na co czekasz staruszku – pośpieszał go Motis.
Niss jak najwolniej mógł wpisywał poszczególne litery: P , R , Z , E
, D , S ...
Wtedy drzwi z ogromnym trzaskiem wleciały do środka i wylądowały na
pięknym dywanie biura właściciela Nieba. Strażnik w żółtym
garniturze spojrzał na Motisa i bez zastanowienia oddał strzał raniąc
go boleśnie w ramię.
Howard wykonał przewrót w przód zbliżając się do przeciwnika i
ostrze miecza przebiło klatkę piersiową nagłego intruza wynurzając
się środkiem jego pleców. Odepchnął go gwałtownie nogą i zajrzał
przez futrynę , która pozostała po drewnianych drzwiach. Zobaczył
grupę żołnierzy biegnących w jego kierunku. Wziął głębszy oddech
i wybiegł im naprzeciw ściskając miecz w ręku. Gdy tylko znalazł się
na korytarzu wybił się w powietrze i począł się kręcić z olbrzymią
prędkością powoli opadając na dół. Czuł jak kule pistoletów
ocierają się o jego ubranie , lecz nie myślał o tym. Krew w jego wnętrzu
wrzała i ladując w grupie uzbrojonych przeciwników , czuł jak ostrze
jego miecza przedziera się przez ich muskularne ciała. Wreszcie wylądował
i rzucili się na niego jak dzikie zwierzęta.
Wtedy czas jakby się zatrzymał i zobaczył blondyna o przerażających
oczach. Wchodził na długi korytarz. Patrzył na nich , zatrzymał się
i szeroko rozłożył ręce. Jego oczy czarne jak najciemniejszy zakątek
wszechświata robiły się coraz jaśniejsze , aż w końcu uwolniły światło
o niewyobrażalnej sile. Swiatło przeszło przez korytarz jak tornado
uderzając we wszystko co spotkało na swej drodze. Motis widział jak
zbliża się do niego i wreszcie następuje punkt spotkania , który
jest tak silny , że odrzucając go na kilka metrów uderza o ścianę i
ląduje na podłodze natychmiastowo tracąc swą przytomność.
*
Męski krzyk rozpaczy zmusił go do podniesienia powiek. Leżał w
korytarzu , wśród innych ciał znanych mu żołnierzy. Wstał i wszedł
do biura Earla Nissa skąd dochodził hałas.
Przy oknie tego tak eleganckiego pomieszczenia spotkał się z
najbardziej przerażającym zdarzeniem jakiego był świadkiem.
Wysoki blondyn trzymał właściciela Nieba za gardło unosząc go lekko
w powietrze. Swiatło wydobywające się z jego oczu , było tak potężne
iż skóra na twarzy Earla zaczynała płonąć.
Przyglądał się temu może przez sekundę , zanim przypomniał sobie o
kodzie , którego biedny Niss nigdy nie zdążył dokończyć. Nie zważając
na krzyki staruszka podbiegł do drogiego biurka. Spojrzał na monitor i
uśmiechnął się. Nie mógł uwierzyć , że może być to takie
proste. Może miał tylko fragment kodu , ale był on częścią rebusa
, który towarzyszył mu przez najważniejsze chwile jego życia. Pośpiesznie
położył palce na klawisze klawiatury. Jak dobrze było znów je poczuć.
Dokończył wiadomość i przycisnął ENTER. Ekran zrobił się czarny
i wtedy usłyszał jak ciało Earla uderza o dywanową podłogę.
Spojrzał na blondyna , który stał w miejscu , jakby czekał na jego
rozkazy , a on czekał. Nie wiedział co myśleć. Czy sygnał rozbrajający
ładunki dotarł na miejsce przed śmiercią staruszka? Czekał patrząc
na ekran monitora , który się rozjaśnił i ujrzał napis
„PROGRAM TOTALNA DESTRUKCJA UNIERUCHOMIONY”. Poniżej
pojawiał się kolejny napis „ELIMINACJA JEDNOSTEK STRAZNICZYCH W
TOKU”.
Więc w ten sposób był zabezpieczony Earl. Motis nie mógł uwierzyć
, że sam się tego nie domyślił. Zółci strażnicy byli więźniami
staruszka. Wiedział co przechodzili , on też kiedyś miał ten
zaszczyt. Ładunki w czaszkach , które eksplodują gdy komuś u góry
coś się nie spodoba , wiedział dokładnie w jaki sposób Earl ich
kontrolował. Stworzył potęgę i bał się , że ona zwróci się
przeciwko niemu. To wszystko co przeszedł tłumaczyło by w pewien sposób
to postępowanie , lecz by nie myśleć o jutrze , które nadejdzie tuż
po twojej śmierci. To było zbyt wiele , głęboko przesadził. Był
największym tyranem i dobrze , że odszedł , szkoda może , że zrobił
to w aż tak pełen bólu sposób.
Motis spojrzał na blondyna , który wciąż stał w miejscu. Cichy płacz
Maxa Richardsona siedzącego w kącie zwrócił ich uwagę. Obrócili się
i ujrzeli żałosnego sługę byłego tyrana. Patrzył na nich z trwogą.
Spojrzeli na siebie.
Nagle strażnik w pokrwawionym , żółtym garniturze wskoczył do
pokoju ściskając broń w dłoni. Wciąż wisiał w powietrzu , gdy nabój
opuścił lufę pistoletu i jego czaszka pękła rozpryskując mózg właściciela
po ścianach. Motis wciąż stał w miejscu , lecz przyjaciel o blond włosach
, który właśnie przesunął się w jego kierunku opadał powoli na
czerwony dywan. Howard podszedł do niego lekko marszcząc brwi i wtedy
zobaczył krew , która barwi białą koszulę rannego. Nachylił się
nad nim. Twarz rannego młodzieńca stawała się coraz bardziej sina ,
to były już jego ostatnie chwile w tym ochydnym świecie. Motis patrzył
w jego czarne oczy , aż ujrzał w nich ostatni promień światła jaki
miały wysłać i ostatnie tchnienie wtargnęło do zrujnowanego biura.
Wstał i postanowił odejść z tego miejsca. Dostał dokładnie to po
co tu przyszedł. Może nie wydarzyło się to tak jak sobie to wyobraził
, ale to było Niebo i życie w nim tak właśnie wyglądało. Przyszedł
czas by to zmienić , by o tym zapomnieć. Przyszedł czas by spojrzeć
na jutro i nie bać się , że można go nie zastać.
Szedł powoli wąskim korytarzem , omijał bezgłowe trupy strażników
już nie tego świata. Był ranny w ramię , pochlapany krwią i czuł
jakąś pustkę w duszy. Czuł jakby coś co kiedyś oddał było już
nie do odzyskania. Wyszedł z budynku i stanął na ulicy przed bramą
wjazdową.
Howard? – usłyszał znajomy , kobiecy głos.
Howard? – powtórzyło się i obrócił głowę.
To była ona. Kobieta , która niedawno go pielęgnowała.
Myślałam , że już cię nie ujrzę – oznajmiła podchodząc do
niego.
Co ty tu robisz? – zapytał.
Nie wiem. Mathew mnie tu przyprowadził.
Mathew?
No. Tak ma na imię. Tego dnia , kiedy wyszedłeś , znalazłam napis na
odwrocie zdjęcia. Pisało na nim „Mathew i Simon z
rodzicami”.
Więc skąd wiesz , że to nie Simon?
Bo poprostu wiem. Czy on też wychodzi?
No nie tak całkiem – Motis zmarszczył brwi.
Bo wiem , że nie mogę tam wchodzić , a już długo czekam.
Słuchaj Mathew...
Patrzyła mu w oczy i dopiero teraz zobaczyła kroplę krwi na jego męskiej
twarzy. Poczuła ból w sercu i jakaś dziwna siła chwyciła jej szyję
blokując tym przełyk. Nie chciała płakać , ale nie mogła już tego
powstrzymać. Motis nie dokończył. Patrzył na jej twarz i widział ,
że już zrozumiała. Musiała się przywiązać do tego młodzieńca ,
który nikomu nie zdradził swojej tajemnicy.
To był piękny dzień. Kobieta w średnim wieku stała na ulicy
patrząc na szklany długi tunel , który z daleka wyglądał nawet ładniej.
Towarzyszyło jej dwóch , prawie dorosłych już synów. Widzieli jak
ogromny samolot wzbija się nad tunel i unosi się w górę by dotrzec
tam gdzie inne pokolenia Nieba nie miały dostępu. Jej kasztanowe włosy
powiewały z wiatrem i czuła się dumna , iż jest częścią tego
wspaniałego świata. Spojrzała na synów i wskazała tunel.
- To właśnie tutaj wasz dziadek rozpoczął swą drogę.