Z pamiętnika wytrawnego myśliwego


Autor : Małgorzata Umińska
HTML : Argail




31 października 2002 godz. 23.55

"Dwa ogony, jeża włos
Quai madea duil
Pięć paznokci (drugi głos)
Mos gadea duil"


No! Wreszcie ukończona została budowa wehikułu czasu. Nie ukrywam, że całe przedsięwzięcie nie miałoby szans się powieść, gdyby nie ofiarność i zaangażowanie Jasia i Małgosi, bo czymże jest pojazd, gdy brak paliwa? Mam nadzieję, że tych dwoje wystarczy na podróż w obie strony.
Polowanie zaplanowałem w najdrobniejszych szczegółach. Zdecydowałem się nie zabierać ze sobą nikogo; do końca zostanę samotnym myśliwym. Wszystko jest już gotowe i jutro przed świtem wyruszam w drogę.

23 kwietnia 1215 godz. ??.??

To działa! Cofnąłem się w czasie o ponad 787 lat! Wysiadłszy z wehikułu przywdziałem zbroję i udałem się do pobliskiej wioski. Według moich obliczeń, gdzieś tu powinien mieszkać smok. Wyszedłem na gościniec dziarsko wywijając mieczem, gdy nagle usłyszałem ponury głos:
Witaj wędrowcze!
Witaj, pani - odpowiedziałem.
Czegóż szukasz szlachetny rycerzu - spytała, a jej głos stał się jeszcze bardziej ponury.
Jąłem więc opowiadać, że doszły mię słuchy, iż gnębi pobliskie wioski smok, bestia straszliwa, ogniem ziejąca, a ja rycerzem będąc... Przerwałem w środku zdania, gdyż niewiasta, najwyraźniej znudziwszy się moim opowiadaniem, po prostu sobie poszła.
Wnet przypomniałem sobie o mej misji i przyspieszyłem kroku. Do wioski dotarłem jeszcze przed zmrokiem i od razu udałem się do gospody, by zasięgnąć języka o rzekomym sąsiedztwie smoka.
Ludzie bardzo dziwnie odpowiadali na moje pytania; większość odsyłała mnie do jakiegoś szewca. A gdy weszła starsza niewiasta w zgrzebnej szacie, która z trudem wdrapała się na stół i piskliwym głosem zawodzić poczęła, nikt mnie nie chciał nawet słuchać. I co to ma znaczyć?!

24 kwietnia 1215 godz. ??.??

Smoka nie ma. Poszedłem z samego rana do szewca, a ten opowiedział mi historię opiewającą głównie jego własny spryt i odwagę, jak to otruł bestię siarką i jeszcze jakimś paskudztwem. Nie wierzyłem własnym uszom. Ten smok był mi potrzebny! Już chciałem w demonstracyjny sposób opuścić chatę, gdy nagle w drzwiach stanęła owa szlachetna niewiasta, którą miałem zaszczyt poznać w dniu wczorajszym.
Smok żyje - powiedziała tak ponuro, że w pokoju zrobiło się ciemniej - zaprowadzę cię do niego, rycerzu.
Pani? - odważyłem się odezwać, gdy wychodziliśmy z chaty.
Nie jestem twoją panią! - wykrzyknęła niespodziewanie - Jestem Złą Wróżką. A że dzisiaj mam dobry dzień, zaprowadzę cię do umierającego smoka. Mam nadzieję, że dobicie go sprawi ci satysfakcję!
Chciałem powiedzieć coś na swoją obronę, ale Zła Wróżka wykonała taki ruch, jakby chciała zamienić mnie w najobrzydliwszą ropuchę, jaką tylko jestem w stanie sobie wyobrazić i do tego patrzyła na mnie jakbym już był takąż ropuchą, więc milczałem.

24 kwietnia 1215 godz ??.?? (wieczór)

Nigdy wcześniej nie przeżyłem tak strasznej nocy jak ta. Gdy Zła Wróżka wreszcie zdecydowała się zatrzymać na leśnej polanie, było już całkiem ciemno. Nakazała mi zebrać trochę chrustu, a sama wyciągnęła nie wiadomo skąd małego smoka. Kiedy wróciłem z lasu, zobaczyłem jak próbuje go obudzić łaskocząc delikatnie po brzuszku. Wnet smoczek otworzył oczy, a potem pysk? Smuga ognia ogarnęła całą polanę! Smok był najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony.
Czy to maleństwo również nazwałbyś bestią? - spytała Zła Wróżka słodko.
Ależ skąd! Smoki są piękne dobre i mądre. Tylko dlatego nikt ich nie lubi. - odparłem pojednawczo Tak! - spodobała jej się moja odpowiedź, lecz na tym rozmowa się skończyła.

25 kwietnia 1215 godz. ??.??

Nareszcie dotarliśmy do smoczej jamy, a Zła Wróżka uwolniła mnie od ciężaru swojego spojrzenia (uff...). Po chwili znów zaczęła mi się przyglądać aczkolwiek bez uprzedniego wstrętu i obrzydzenia. Ja tymczasem naoliwiłem zbroję, co by nie skrzypiała. Smoki mają czuły słuch, a szczęk metalu działa na nie jak czerwona płachta na byka.
Wnet oczom mym ukazało się, zmęczone i najwyraźniej chore smoczysko. Byłem rozczarowany; potrzebna mi była rześka, latająca bestia, a ten smok ledwie trzymał się na nogach. Oczywiście jak przystało na wytrawnego myśliwego, byłem przygotowany na każdą okazję; na tę również. Podałem więc zwierzęciu dużą porcję popularnego leku na zgagę i usiadłem pod pobliskim drzewem, czekając, aż zacznie działać.
Smok poczuł się dużo lepiej i był mi bardzo wdzięczny. Dał się nawet namówić na krótki lot do zamku na Smoczej Górze, gdzie uwięziony był w wieży największy czarnoksiężnik wszech czasów.
Ale nie dzisiaj - powiedział - jestem jeszcze zbyt słaby.

26 kwietnia 1215 godz. ??.??

Smok dotrzymał obietnicy i podrzucił mnie do wieży zamku na Smoczej Górze; co więcej, powiedział, że po mnie wróci.
Wskoczyłem przez okno do komnaty czarnoksiężnika, który bardzo się ucieszył na mój widok, bo rzadko miewał gości. Pokazałem mu cztery linijki zaklęcia i zapytałem, czy ma może dalszą część formuły. Miał. Miał i powiedział, że mi da, ale pod warunkiem, że będę znał odpowiedź na jego pytanie i zostanę na obiad. Zgodziłem się z chęcią.
Pół dnia obserwowałem jak miesza w ogromnym kotle bulgoczącą ciecz, do której dosypywał coś od czasu do czasu i mruczał zaklęcia. W pewnym momencie wziął dwie zlewki i do każdej wlał tę samą ilość gęstego płynu. Jedną z nich podał mi.
Mam nadzieję, że lubisz pomidorówkę?
Ależ oczywiście! - powiedziałem i zjadłem zlewkę najlepszej pomidorówki, jaką kiedykolwiek dane mi było jeść.
Potem przyszła kolej na pytanie:
Czy smoki gryzą?
Tylko przy jedzeniu - odparłem po krótkim zastanowieniu.
To nie było trudne - powiedział czarnoksiężnik wychodząc z komnaty.
Po chwili wrócił z niedużą księgą "Zaklęcia dla każdego", którą otworzył na stronie szóstej. Przepisałem drugą połowę zaklęcia i pożegnawszy się wyszedłem przez okno; miałem, co chciałem. Smok już na mnie czekał.

4 czerwca 2002 godz. 20.15

A jednak nie starczyło paliwa na powrót! Na szczęście tylko na niecałe cztery miesiące drogi. Teraz nadeszła pora na właściwe polowanie:
Ustawiłem na środku leśniczówki miskę z wodą. Obszedłem ją cztery razy z zamkniętymi oczami. Następnie zapaliłem świeczkę i wypowiedziałem na głos zaklęcie:

"Dwa ogony, jeża włos
Quai madea duil
Pięć paznokci (drugi głos)
Mos gadea duil
Rosy puchar kryształowy
Tos gadea nuo
Nocny okrzyk białej sowy
Quai wadea nuo"


Zrobiło się cicho. Drzewa przestały szumieć, a ja czekałem na nadejście potworów, z którymi przyjdzie mi walczyć do świtu, kiedy to zacznie działać zaklęcie.

5 czerwca 2002 godz. 6.30

Nie mogłem dać się im pokonać, inaczej zaklęcie nie zadziałałoby. Poczułem strach. Zapaliłem światło - nic. Nie wierzyłem, że ich tu nie ma. Zamknąłem oczy i usłyszałem; to był z pewnością jeden z nich! Rzuciłem w niego poduszką. Zaczęło pojawiać się coraz więcej potworków; widocznie spodobało im się rzucanie poduszkami. Nagle zmieniła się zabawa - teraz w chowanego! Musiałem, musiałem znaleźć je wszystkie, bo inaczej te wampiry wyssałyby mi krew! Muszę jednak przyznać, że przez tę noc znaleźliśmy wiele wspólnych zabaw, w które już nigdy więcej się nie pobawimy. Rzuciłem na siebie zaklęcie, które mnie chroni przed nimi wszystkimi! Już nigdy więcej nie będę musiał polować na KOMARY!!!

Małgorzata Umińska




KONIEC