Najemnik
Autor : Michał Kleczyński
HTML : Argail
Rozdział 1
Jeżeli za ładny widok uważa się trochę zieleni, wtopionej w typowe
dla wielkich miast betonowe zabudowania oraz ciekawe efekty świetlne, które
co chwilę rozświetlają ciemne zaułki między budynkami, to widok z
mojego okna w pokoju hotelowym był by pejzażem. Stałem może z piętnaście
minut wpatrując się w przejeżdżające na dole samochody. Z letargu wytrąciło
mnie ciche buczenie dobiegające z kieszeni w spodniach. Trzymałem tam
niewielkiej wielkości komunikator, który szybko wyjąłem i przyłożyłem
do ucha. Urządzenie miało kształt lekko wyciągniętej kuli. Znajdował
się na niej mały monitor, na którym teraz mrugał długi numer.
- Panie Sey, właśnie przyjechała pańska taksówka - męski głos wydobył
się z małego głośnika - Mam przekazać że już pan schodzi?
Chciałbym wytłumaczyć kilka rzeczy. Nazywam się Shen Sey i na co dzień
nie mieszkam w takich hotelach jak ten. Po prostu ostatnio miałem sporo gotówki,
którą musiałem gdzieś wydać. Kiedyś słyszałem że odrobina luksusu
jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Powiedzmy że chciałem to sprawdzić.
- Tak, zaraz tam będę - zachrypniętym głosem odpowiedziałem.
Byłem kimś w rodzaju handlarza. Zresztą bardziej trafnym sformułowaniem
było by powiedzenie przedsiębiorcy. Moja działalność nie ograniczała
się jedynie do handlu, ale do wszystkiego co przynosiło dochody.
Na tą planetę sprowadziły mnie głównie pieniądze. Inaczej nigdy nie
postawił bym tu swojej nogi. Pomyśleć że była to kolebka ludzkości.
Ziemia - trzecia planeta od słońca. Teraz chyba jedno z bardziej
zapomnianych miejsc we wszechświecie. Według mnie dlatego że nadal
kojarzona była z barbarzyńską przeszłością rasy ludzkiej. Sama myśl o
wojnach i katastrofach, jakie tu się wydarzyły przyprawiała o ból głowy.
Niestety tutaj była jedyna siedziba mojego aktualnego pracodawcy, więc nie
miałem dużo do gadania. Ubrany w swój najlepszy strój ruszyłem na umówione
spotkanie. Ku mojemu zdziwieniu taksówkarz nawet nie próbował jeździć w
koło i liczyć sobie podwójnie. Po półgodzinie dojechałem na miejsce.
Umówiłem się w klubie o przyjemniej nazwie "Rose". Z zewnątrz
wszystko wyglądało całkiem schludnie i przyzwoicie. Duże metalowe drzwi
dokoła podświetlone ultrafioletowym światłem zapraszały do wejścia.
Poprawiłem i tak dobrze leżącą marynarkę i ruszyłem do środka. Gdy
tylko drzwi rozsunęły się poczułem zapach tytoniu i alkoholu. Było tu
ciemno.
Zanim wzrok zdążył się przyzwyczaić do mroku miałem wrażenie
że wszyscy bywalcy klubu przyjrzeli mi się dokładnie. Spokojnym krokiem
podszedłem do kontuaru. Nie mogłem pozbyć się wrażenia że stałem się
atrakcją wieczoru. Jakby zaraz miało się coś wydarzyć. Barman powoli
podszedł.
- Nalej mi czegoś mocnego - rzuciłem w jego kierunku.
- Może być wódka?
- Dobra - skinąłem głową - Tylko z lodem.
Barman przyszykował trunek i w okrągłej szklance postawił go przede mną.
Dopiero teraz rozejrzałem się po lokalu. Oprócz stołków przy kontuarze
znajdowało się tu sporo stolików. Ku mojemu zdziwieniu klub był prawie
pusty. Jedynie w kilku miejscach siedziały grupki podejrzanie wyglądających
typów. Nie byli to ludzie do których podchodziło się zapytać o godzinę.
- Co tu tak pusto? - rzuciłem w kierunku barmana.
- Chyba jesteś tu nowy? - mężczyzna spojrzał na mnie ze zdziwieniem w
oczach - Jeżeli wpadłeś tu dla towarzystwa to wybrałeś sobie złe
miejsce.
- Mam się tu z kimś spotkać.
- Powiedz mi - mężczyzna zbliżył się - Znam tu wszystkich. Powiem ci
czy jest ten na kogo czekasz.
Wyciągnąłem z kieszeni małą kartkę i położyłem ją na kontuarze. Mężczyzna
chwycił ją i przeczytał.
- Nazywam się Shen Sey i mam się z nim tu spotkać. Wiesz kto to jest?
Ponownie barman spojrzał się na mnie jak na obcego. Kiwnął ręką na
kilku osiłków stojących w rogu sali. Dwóch mężczyzn szybkim krokiem
podeszło do mnie od tyłu. Wyglądali na ludzi którzy nie znają się na
żartach a nie chciałem testować ich poczucia humoru. Postanowiłem się
nie odzywać.
- Czemu chcesz się z nim spotkać?
- To chyba nie twój interes - cały czas utrzymywałem kontakt wzrokowy z
dwójką osiłków i barmanem - Słuchaj chcę tylko wiedzieć czy tu jest.
Jak wiesz to powiedz, jak nie to się nie wtrącaj.
Nagle poczułem silny uchwyt za szyję. Drugi z mężczyzn zaczął mnie
przeszukiwać. Szarpnąłem się, jednak na darmo. Zapaśniczy chwyt nawet
przez chwilę nie zelżał. Zazwyczaj nie musiałem nosić przy sobie broni.
Sam nie wiem czemu dziś ją wziąłem. Było już po sprawie. Osiłek wyjął
z wewnętrznej kieszeni marynarki mój pistolet. Broń z brzdękiem upadła
na szklaną powierzchnię kontuaru.
- Możesz iść - wskazał drzwi w rogu sali - Broń odbierzesz jak będziesz
wychodził.
Kiwnąłem głową i ruszyłem w kierunku drzwi, które prowadził do
przestronnego magazynu. Na samym środku zaparkowany był duży czarny
samochód z którego od razu wysiadło kilku mężczyzn, jak tylko do niego
się zbliżyłem. Cała ta sytuacja powoli zaczynała mi się nie podobać.
Pracowałem już dla bardziej podejrzanych typów niż ten, jednak sposób w
jaki mnie potraktowali pozostawiał wiele do życzenia.
- Pan Sey, jak sądzę - mężczyzna stojący w środku uśmiechnął się i
wyciągnął rękę na powitanie.
- Shen Sey - podałem mu rękę - Widzę że dbacie tu o ochronę.
Mężczyzna skinął głową na pozostałych mężczyzn aby odeszli na większą
odległość. Odprowadziłem ich wzrokiem.
- Może mi pan mówić Ton - ubrany był w równie dobry garnitur co ja,
jednak i tak sprawiał wrażenie oprycha - Muszę szczerze powiedzieć że
inaczej sobie pana wyobrażałem. Wygląda pan niezwykle młodo, jak na osobę
z pańskim bagażem doświadczenia.
Uśmiechnąłem się przyjmując to jako komplement. Wiedziałem że zostałem
mu polecony, przez mojego wcześniejszego pracodawcę. Zresztą sam też
sprawdziłem go najpierw. Był to gangster o dosyć ograniczonych wpływach.
Działał głównie w rejonach układu słonecznego. Miałem wystarczające
znajomości aby wysadzić go z interesu na pewien czas. Byłem pewien że o
tym wie.
- Panie Ton - mówiłem spokojnie, chcąc wywrzeć jak najlepsze wrażenie -
Proponuję od razu przejść do interesów.
- Tak, tak. Pański były pracodawca uprzedzał mnie że jest pan konkretny.
Skoro tak to zaczynajmy - wyciągnął z kieszeni elektroniczny notes i podał
mi go - Miałem pewien problem z moim wcześniejszym pracownikiem.
Transportował on dla mnie niezwykle cenny ładunek...
- Chciałem tylko powiedzieć że głównie zajmuję się transportem a nie
problemami z pracownikami - wtrąciłem.
- Wiem. Sami rozwiązaliśmy ten problem - wskazał notes - Pańskim
zadaniem będzie odnalezienie ładunku, który przewoził. Złapaliśmy go
tu - znowu wskazał, tym razem punkt na mapie która wyświetliła się w
notesie - Niestety nie miał już towaru, który przewoził.
Nie musiałem się długo zastanawiać, aby pojąć co musiało się stać
owemu pracownikowi. Zapewne już nigdy nic nie ukradnie. To nie zmieniało
faktu że odnalezienie zaginionego ładunku - czymkolwiek był - przy takiej
ilości danych graniczyło z cudem.
- Wie pan że pański towar może być już po drugiej stronie galaktyki?
- Nie do końca. Ładunkiem jest laboratorium. Z pewnych źródeł wiem że
w układzie słonecznym oprócz mojego byłego pracownika oraz pana nikt nie
dysponuje holownikiem zdolnym pociągnąć taką konstrukcję - ponownie mężczyzna
uśmiechnął się szeroko - Jestem po prostu pewien że mój ładunek jest
w tym sektorze.
Wiedziałem już że miałem do czynienia ze spryciarzem. Zatrudnił mnie
nie z powodu moich umiejętności, ale dla tego że miałem odpowiedni
statek. Gdybym się nie zgodził, była by szansa że wynajęli by mnie jego
konkurenci i już nigdy nie zobaczył by owego laboratorium. O ile w ogóle
to był to o czym mówił. Wiedziałem jedno mogłem rzucić jakąś niezłą
sumkę.
- Dam panu odpowiedź w przeciągu doby - westchnąłem - Muszę to przemyśleć.
Skłamałem. Byłem pewien że wezmę tą robotę, jednak chciałem trochę
przeczekać gangstera. Byłem pewien że jutro zgodzi się na każdą cenę,
jaką mu krzyknę.
- Bardzo dobrze. Proszę się nie śpieszyć...
Mężczyzna kiwnął głową na znak zgody i ruszył w kierunku swojego
samochodu. Za nim wsiedli wszyscy ochroniarze i czarny pojazd wyjechał z
magazynu. Stałem jeszcze chwilę i ruszyłem do barmana odebrać broń i
napić się.
Picie było jeszcze jedną rzeczą w której byłem dobry. Tak bywa jeżeli
coś robi się od zawsze. Po wypiciu kilku drinków ruszyłem w stronę
hotelu. Była już późna noc, jednak ruch uliczny nie zmalał nawet na
moment. Cały czas nie przestawałem myśleć o sprawie. Jedną z tajemnic
tego że jeszcze żyłem była umiejętność dobierania zadań. Zawsze
patrzyłem najpierw na poziom zainteresowania ludzi ową sprawą a dopiero
potem na pieniądze. Każdy kto dłużej popracował w tym interesie wiedział
że rozgłos był najgorszym wrogiem.
Wiedziałem o tym i ja. Z niewiadomych
przyczyn ta sprawa wydawała mi się niezwykle łatwa. Do hotelu dotarłem
kilka godzin przed świtem. Po drodze zahaczyłem o kilka Pubów i sklep
monopolowy. Mój pokój znajdował się na ostatnim piętrze. Były to
apartamenty luksusowe. Puszyste dywany, miękkie kanapy i wodne łóżka były
tu na standartowym wyposażeniu. Z ledwością doszedłem do sypialni. Nie
miałem siły nawet zdjąć marynarki. Upadłem jak długi w atłasową pościel.
Sam nie wiem kiedy zasnąłem.
Najgorsze w piciu było przestanie pić. Chwilę trwało zanim skojarzyłem
gdzie jestem i jak się tu znalazłem. Czułem jedynie potworne pragnienie i
przeraźliwy ból głowy. Z wysiłkiem podniosłem się i ruszyłem do łazienki.
Zimny prysznic otrzeźwił mnie na tyle że ruszyłem do kuchni przygotować
kawę. Czarny napój w połączeniu z proszkami na ból głowy przyniósł
niesłychaną ulgę. W takich chwilach powinno się powiedzieć coś w
rodzaju: "Już nie będę pił". Zawsze śmieszyli mnie ludzie, którzy
zarzekali się że już nie będą a następnego dnia leżeli gdzieś pijani
do nieprzytomności. Dlatego wolałem nic nie obiecywać. Wiedziałem po
prostu że przez jakiś czas nie będę miał potrzeby na wypicie więcej niż
kufla piwa.
Po wypiciu drugiej kawy i wypaleniu kilkunastu papierosów zdałem sobie
sprawę że przespałem pół dnia. Było grubo po osiemnastej. Straciłem
tu całkowicie poczucie czasu. Wszystko przez te noce i dnie. Odzwyczaiłem
się od tak szybko zmieniających się pór dnia. Doba trwała tu zaledwie
dwadzieścia cztery godziny. Znałem planety na których tyle trwała sama
noc, a co dopiero dzień. Ruszyłem w kierunku wideofonu, zamocowanego na ścianie
w kuchni. Urządzenie miało rozmiary płyty kompaktowej. W sumie był to
monitor. Wszystko robiło się poprzez dotknięcie go w odpowiednie miejsce.
Ruchem ręki uaktywniłem ekran. Natychmiast pojawił się napis powitalny
zapraszający do wprowadzenia numeru. Wpisałem długi ciąg cyfr.
Po dłuższej chwili wybierania numeru, ekran zrobił się na moment czarny,
aby po chwili ukazała się na nim twarz Tona. Gangster uśmiechnął się
jak tylko mnie zobaczył. Widocznie wyglądałem nie najlepiej. Rozpocząłem.
- Przemyślałem całą sprawę i biorę to...
Twarz gangstera w monitorze nagle zaczęła mrugać. Puknąłem wideofon.
- Cieszę się bardzo panie Sey. Przekażemy panu nasze informacje dotyczące
sprawy.
- Jest jeszcze jedna rzecz - przerwałem mu w pół zdania - Nie jestem
tani. Biorę pięćdziesiąt tysięcy z góry a drugie tyle po wykonaniu
zadania. Poza tym opłaca pan koszty podróży, śledztwa oraz ewentualne
koszty zniszczenia mojego statku.
Gdy skończyłem miałem wrażenie że nieco przesadziłem. Twarz gangstera
nieco się wykrzywiła. Nawet zapalił papierosa. Po chwili jednak znowu
jego twarz przybrała spokojny wyraz.
- Pańskie warunki mi odpowiadają - mówił równie spokojnie jak na początku
rozmowy - Teraz kilka moich. Spotka pan na stacji orbitalnej mojego
pracownika. Dostarczy on panu niezbędne informacje dotyczące śledztwa. Będzie
on panu również towarzyszył przez całą drogę.
- Pracuję sam...
- To jest mój warunek - syknął nieprzyjemnie - Albo go pan spełni albo
nici z umowy.
Przekląłem w duchu że nie krzyknąłem większej ceny.
- Jak rozpoznam pańskiego pracownika?
- O to proszę się nie martwić. On znajdzie pana...
Nagle ekran zgasł. Miałem mętlik w głowie. Czemu tak mu zależało aby
towarzyszył mi jego człowiek. Może nie miał ochoty mi płacić jak skończę
a może do końca mi nie ufał i chciał wszystko kontrolować przez swojego
zaufanego człowieka. Tak czy inaczej będę musiał się trzymać na baczności.
Nic mnie już tu nie trzymało. Postanowiłem jeszcze dziś opuścić ziemię
i udać się na stację orbitalną. To tam zostawiłem swój statek i załogę.
Poza tym miałem już dosyć tej planety. O wiele bardziej pasowało mi życie
w gwiazdach. Przebrany w mój normalny strój w którego skład wchodziły
czarne spodnie, na które lekko narzucona była cienka skórzana kurtka sięgająca
do pasa wymeldowałem się z hotelu. Miałem szczęście. Tego wieczoru
leciały dwa promy orbitalne na stacje. Załapałem się na pierwszy z nich.
Stacja orbitalna, okrążająca ziemię przypominała jeża. Od
prastarych modułów pamiętających jeszcze dawne czasy odchodził nowsze a
od tych nowszych przylegały jeszcze nowsze. Z bliska dosłownie wyglądało
to jak kula pozlepianych razem przeróżnych kolorów plasteliny. Sam
zastanawiałem się w jaki sposób to wszystko funkcjonuje. Co gorsza stacja
orbitalna ziemi była uważana za jedną z lepszych w układzie słonecznym.
Znowu poczułem przenikliwy ból głowy. Dwóch rzeczy nienawidziłem
najbardziej. Wchodzenia w atmosferę planety i jej opuszczania. Towarzyszące
temu turbulencje doprowadzały mnie do szału. Podziękowałem w duchu, gdy
w kieszeni kurtki znalazłem małą buteleczkę wypełnioną złotym
napojem. Nie znałem nazwy tego alkoholu. Technik na moim statku go robił.
Trzeba było przyznać że miał do tego talent. Już po kilku łykach poczułem
się o wiele lepiej. Nawet przestałem zwracać uwagę na turbulencję, które
dosłownie rzucały kadłubem promu. Gdy zobaczyłem dno butelki dotarliśmy
już na miejsce. Prom przycumował do długiego rękawa łączącego ze
stacją orbitalną. Około setki ludzi ruszyło długim korytarzem. Miałem
jeszcze raz okazję, tym razem z bardziej bliska, przyjrzeć się
powierzchni stacji. Głośno sapnąłem z braku słów. Korytarz wyprowadził
nas do ogromnej hali będącej poczekalnią i salą odpraw w jednym. Czekało
tu mnóstwo osób na co chwilę cumujące promy z ziemi. Panował tu
potworny ścisk i hałas.
Ludzi przekrzykiwali się nawzajem, kłócili się
a do tego co chwilę metaliczny głos oznajmiał przybycie nowego promu.
Jak zahipnotyzowany ruszyłem w kierunku wind prowadzących na niższy
poziom stacji, gdzie znajdowały się doki dla jednostek prywatnych. Starając
się to ukryć cały czas rozglądałem się dokoła. Prześladowało mnie
uczucie że ktoś mnie śledzi. Wiedziałem o tajemniczym pracowniku Tona,
jednak mógł być to ktoś jeszcze. Przez ostatnie kilka miesięcy byłem
pod obserwacją Policji Gwiezdnej. Na szczęście tylko mnie obserwowali,
ale zmusiło mnie to do bycia o wiele ostrożniejszym. Windą zjechałem na
sam dół. Było tu nieco ciemniej i o wiele mniej ludzi. Wspaniałe miejsce
do pozbycia się ogona - pomyślałem chowając się za jednym z kontenerów
stojących przy ogromnej śluzie, będącej wejściem na jakiś statek. Z
windy oprócz mnie wyszło jeszcze pięć osób. Ku mojemu zdziwieniu
rozeszli się, jakby nigdy nic w zupełnie przeciwne strony nic się nie
zdradzając. Powoli wysunąłem się zza ściany. Stałem w olbrzymiej hali,
nazywanej potocznie "przeładunkową". Było to miejsce w które wędrowały
towary z ładowni cumujących tu statków. Nieco bardziej uspokojony ruszyłem
w kierunku hali "przeładunkowej", do której przycumowany był mój
statek. Znajdowała się ona o około pięć minut drogi od wind. Dlatego po
chwili byłem na miejscu. Nie różniła się ona od tej pierwszej niczym,
oprócz tego że była całkowicie pusta. Śluza prowadząca do wnętrza ładowni,
ustąpiła gdy tylko wprowadziłem długi kod otwierający na małej
klawiaturze zawieszonej na ścianie. Ukazało się kolejne puste
pomieszczenie. Była to ładownia mojego statku. Brudne czarne ściany, słabo
oświetlone lampami jarzeniowymi, oznajmiały że od dawna nikt tu nie sprzątał.
Była to największa kabina. Na końcu znajdowało się okrągłe przejście
za którym ciągnął się długi korytarz. Musiałem się przygarbić żeby
się przecisnąć. Zawsze się zastanawiałem czemu zrobili takie małe
przejścia między kabinami a korytarzami. Oprócz pokładu po którym teraz
szedłem, były jeszcze trzy. Na każdym z nich znajdowała się taka sama
ładownia, jak ta którą przed chwilą przechodziłem. Połączone były
kilkoma szybami w których sunęły ciężkie windy towarowe. Pokład najwyższy,
zwany "pierwszym", zajęty był przez centrum sterowania, na które
wszyscy mówili "mostkiem", centrum sterowania holownikiem oraz
wiele innych niezbędnych urządzeń. Nie lubiłem tego pokładu. Chyba za
nisko osadzony sufit. Aby iść tu korytarzem trzeba był schylić głowę.
Kolejnym pokładem był "drugi". Krótko mówiąc
"mieszkalny". Kabiny załogi, mesa, laboratorium, wszystko
umieszczone było tuż pod "pierwszym". Schodząc na pokład
"trzeci" lub "czwarty" trzeba był najpierw się przeżegnać.
Panował tam istny chaos. Znajdowały się tam silniki oraz potężny
reaktor, który zasilał całą tą konstrukcję. Były to pokłady najważniejsze
a zarazem pokłady w których zawsze było coś do roboty. Kiedyś słyszałem
że nieodłącznym towarzyszem podróży kosmicznych są naprawy. Zrozumiałem
to dopiero, gdy stałem się właścicielem tego statku.
- Witam kapitanie... - ciepły żeński głos doszedł mnie zza pleców, gdy
szedłem w kierunku, jednej z ośmiu wind na pokładzie "pierwszym.
Była to Mia, młoda dziewczyna pełniąca funkcję lekarza na pokładzie.
Wyszła zza rogu i powolnym krokiem podeszła.
- Cześć Mia - uśmiechnąłem się - Wiesz kto jest na pokładzie?
- Dziś rano widziałam Laure... nie wyglądała najlepiej - weszła do
windy, która właśnie co przyjechała - Chyba jest jeszcze Bruce ze swoją
ekipą, ale nie jestem pewna. Nie byłam dziś u nich na dole.
- Mamy robotę - winda ruszyła w dół - Trzeba się naradzić. Zbierz
ludzi i przyprowadź ich do mesy.
Dziewczyna kiwnęła głową. Jej blond włosy bezwładnie opadły na plecy,
gdy winda z szczękiem zatrzymała się na pokładzie "drugim".
Machnąłem ręką na pożegnanie i ruszyłem prosto jasno oświetlonym
korytarzem w kierunku mesy. Laura była moim drugim pilotem. Bruce i jego
ekipa w której skład wchodzili Feedback i Kid, byli pokładowymi
technikami. To dzięki nim ta kupa metalu jeszcze latała. Była jeszcze
jedna osoba załogi. Nawigator. Był to człowiek, który z wyboru większość
czasu spędzał w samotności. Nie wiedziałem dlaczego ale nigdy go nie
lubiłem. Irytował mnie tą swoją otoczką tajemniczości. Nie zmieniało
to faktu że swoje obowiązki wykonywał celująco. Wszyscy nazywali go Bei
Ar. To była cała załoga mojego statku. Siedem osób. Trochę mało, jak
na taką konstrukcję. Zawsze jednak powtarzałem, że nie liczy się ilość
ale jakość.
Ku mojemu zdziwieniu w mesie siedziała Laura z Bei. Czarnoskóry mężczyzna
nawet nie spojrzał w moją stronę, gdy wszedłem do przestronnej kabiny.
Znajdowało się tu kilka stołów, otoczonych miękkimi okrągłymi
fotelami. Przy ścianach stały przeróżne automaty służące do
serwowania najróżniejszych potraw i napojów. W kilku miejscach pod
sufitem zawieszone były monitory.
- Witam wszystkich - rzuciłem i usiadłem przy ich stoliku.
- Wcześnie wróciłeś z Ziemi - Laura w ręku trzymała kubek z ciepłą
kawą - Coś się stało?
- I tak i nie. Nie mam żadnych problemów a wróciłem bo dostaliśmy robotę.
Jak wszyscy przyjdą to wam wyjaśnię resztę...
- Jeżeli robota, to pewnie niebawem odlatujemy? - Bei wtrącił.
- Jak tylko statek będzie gotów...
- Z tym mogą być problemy - kobieta skrzywiła się - Wczoraj Bruce mówił
coś o jakiejś awarii. Od wczoraj z chłopakami siedzi w kanałach
naprawczych.
- Ta kupa złomu zawsze się psuje gdy jest potrzebna - głośno przekląłem
- Mam nadzieję że to nic poważnego. Ta robota...
Nie dokończyłem, gdy do sali weszli w kolejności Mia, Bruce, Kid i
Feedback. Od razu widać było po nich że coś naprawiali. Wszyscy ubrani
byli w jednoczęściowe stroje robocze całkowicie ubrudzone smarem. Bruce,
największy z całej trójki i chyba najstarszy z całej załogi statku ciężko
usiadł obok Bei.
- Dziś akurat zastanawialiśmy się z chłopakami co u naszego kapitana - mężczyzna
był bezpośredni i niezwykle prostolinijny - A tu kapitan nagle wrócił na
statek...
- Słyszałem że są jakieś problemy?
- Nawaliły systemy chłodzące lewego silnika - młody chłopak o ksywce
Kid stanął tuż za Brucem - Nie wiemy co z drugimi...
- Lepiej nie kracz! - stary mechanik skarcił ucznia - Na razie naprawiamy
lewy silnik. Powinniśmy skończyć pod koniec tygodnia.
Postanowiłem że nie okażę zdenerwowania. Ten statek od ostatnich miesięcy
dosłownie się rozlatywał, więc winienie za to załogi było by głupotą.
Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów i zapaliłem jednego. Gęsta
chmura dymu uniosła się w górę.
- Będę musiał was opuścić na trochę - spojrzałem na wszystkich
zgromadzonych - Zostaniecie tu na stacji aż dostaniecie ode mnie wiadomość.
Wszystko jasne?
- A co z pieniędzmi - Mia również zapaliła papierosa - Mieliśmy dostać
wypłaty?
Uśmiechnąłem się w duchu. Chyba z całej załogi najbardziej lubiłem właśnie
Mia. Po prostu mówiła zawsze to co myślała. W ten sposób zawsze łatwo
ją było rozszyfrować.
- Wasze wypłaty są na waszych kontach...
- Na pewno sobie poradzisz sam? - Laura wtrąciła w pół zdania - Zawsze
działamy grupą?
Uśmiechnąłem się widząc próbę wyrażenia troski. Była tak samo
nieszczera co niepotrzebna. W skrócie streściłem cel zadania. Sam wiele
nie wiedziałem, więc dużo opowiedzieć nie mogłem. Wszyscy rozeszli się
do swoich obowiązków a ja spakowawszy najpotrzebniejsze rzeczy w zieloną
torbę na ramię opuściłem pokład statku.
Szedłem napić się do najbliższego baru. Cały czas zastanawiałem się w
jaki sposób znajdę owego pracownika Tona. Bez żadnych informacji nie mogłem
zacząć. Nie wiedziałem nawet gdzie dokładnie Ton znalazł zagubiony
statek. Najbliższy bar znajdował się kilkanaście poziomów wyżej.
Stacja orbitalna była rzeczywiście olbrzymia. Każdy z poszczególnych pokładów,
przypominał dosłownie inne dzielnice miasta. Szkoda że było tak mało
miejsc w których można było się napić. Winda dowiozła mnie na
odpowiedni poziom. Od razu ujrzałem szyldy informacyjne zawieszone kilkanaście
metrów nad ziemią i wskazujące drogę do baru. Ruszyłem ich śladem. Jak
się okazało w barze przebywali prawie sami handlarze i najemnicy. Można
było powiedzieć że "swój zawsze trafi na swego".
Bar przypominał norę. Specjalnie wymontowano tu wszelakie oświetlenia aby
panował tu mrok. Źródłami światłą były jedynie hologramowe tancerki
podrygujące w takt muzyki na małej scenie oraz na błękitno podświetlony
kontuar przy którym akurat zwolniło się miejsce. Miałem szczęście.
Szybko podszedłem i usiadłem.
- Barman daj mi butelkę Bolsa - kiwnąłem w kierunku srebrnego robota o
kształcie człowieka - I kufel piwa.
Człekopodobny robot z zaprogramowaną zwinnością wyciągnął spod lady
butelkę wódki i wraz z świeżo nalanym piwem postawił przede mną. Rzuciłem
mu kilka banknotów. Dawanie napiwków robotom zawsze mnie śmieszyło. Miały
zaprogramowane gesty grzecznościowe, jednak było to tak niezgrabne i
sztuczne że na ogół budziło ciche śmiechy na sali. Było tak i tym
razem. Usłyszałem gromkie brawa, gdy metaliczny korpus niezgrabnie ukłonił
się, jednocześnie upuszczając naczynie, które trzymał w rękach. Nagle
usłyszałem żeński głos.
- Pan Sey?
- Tak - tuż za mną stała kobieta.
Ubrana była w białą obcisłą bluzkę, która kończyła się na brązowej
spódniczce zakrywającej z ledwością kolana. Miała typowe rysy Azjatki,
wyjątkowo ładnej i zgrabnej jak oceniłem.
- Mieliśmy się spotkać - odgarnęła czarne włosy sięgające do karku.
- Przysyła cię Ton?
- Tak. Musimy porozmawiać - rozejrzała się dokoła - Chodźmy może do
stolika.
Nie mogłem oderwać od niej oczu. Spokojnie ruszyłem za nią w kierunku
pustego stolika w rogu sali. Jednocześnie kiwnąłem w kierunku barmana,
aby podał jakieś drinki.
- Nazywam się Keyko - usiadła przy ścianie.
- Mi możesz mówić Shen - miałem ochotę jak najszybciej się do niej
zbliżyć - Masz dla mnie informacje?
- Wszystko jest na tym krążku... - Niewiadomo skąd w jej ręku pojawił
się plastikowy nośnik informacji. Pewnie chwyciłem go i włożyłem w
czytnik umieszczony w swoim notesie elektronicznym. Na monitorze wielkości,
paczki zapałek, pojawiły się wszystkie informacje dotyczące sprawy -
Najlepiej byłoby udać się w miejsce, gdzie złapaliśmy zdrajcę. Tam
przeczeszemy okolicę.
- Przecież go tam złapaliście - chwyciłem za kieliszek z kolorowym
drinkiem przyniesionym przez kelnerkę - Chyba nie sądzisz że tam ukrył
to wasze laboratorium?
- Czemu nie? - wbiła we mnie swoje brązowe oczy.
- Sądzę że lepiej będzie się udać... - przechyliłem kieliszek z
alkoholem i popiłem piwem - ...tu.
Wskazałem niewielką kropkę, będącą stacją kosmiczną otoczoną
asteroidami. Było to miejsce położone pomiędzy Marsem a Jowiszem. Jedno
z większych Pasm Asteroidów w układzie słonecznym. Stacja, która tam się
znajdowała była siedzibą kilku ugrupowań piratów oraz schronieniem dla
wielu przestępców. Oczywiście oficjalnie nikt tego nie mówił.
Według
mnie było to najlepsze miejsce od rozpoczęcia poszukiwań. Wiedziałem to
już dziś rano.
- Po co mamy tam lecieć. Przecież tam nic nie ma!
Wiedziałem już że kobieta od niedawna jest w branży. Odpadła możliwość
że może spróbować targnąć się na moje życie. Każdy kto nie wiedział
co znajduje się na tamtej stacji kosmicznej musiał być albo nowicjuszem
albo totalnym ignorantem.
- Jest i to bardzo dużo - kiwnąłem w stronę kelnerki, aby przyniosła
takiego samego drinka - Mam pewność że tam trafimy na ślad waszego ładunku.
O ile jest jeszcze w Układzie słonecznym...
- O to się nie martw - nałożyła nogę na nogę - Kiedy chcesz wyruszyć
w drogę?
Przez chwilę zastanawiałem się czy aby na pewno dobrze zrobię jak powiem
że mój statek jest zepsuty. Ton mógł by odwołać jeszcze kontrakt. Nie
mogłem sobie pozwolić na stratę stu tysięcy. Pieniądze były mi teraz
potrzebne.
- Ruszymy pierwszym promem lecącym w kierunku tamtej stacji - wypiłem
kolejnego drinka, który przyniosła młoda kelnerka.
- Myślałam że polecimy twoim statkiem?
- Nie chcę zwracać na siebie uwagi - odetchnąłem czując moc alkoholu w
głowie - Poza tym mamy małą awarię na pokładzie.
Kobieta zrobiła nieprzyjemną minę. Jej oczy zdawały się dosłownie płonąć.
Poczułem jak ziemia spod nóg zaczęła mi się obsuwać.
- Wiedziałam że wynajmowanie ciebie było jedynie kosztownym błędem.
Szkoda że Ton będzie musiał się na tobie zawieść...
- Ty pewnie sama rozwiązała byś tą sprawę? - zadrwiłem.
- Na pewno bym sobie poradziła...
Przerwałem gestem ręki. Jedyne czego mi teraz było potrzeba to chwili
spokoju. Przeraziła mnie myśl że będę z tą kobietą musiał spędzić
najbliższy okres czasu.
- Jeżeli chcesz się sprawdzić to nie będę cię powstrzymywał - wstałem
od stołu - Zostałem wynajęty przez Tona a nie przez ciebie. Pracuję po
swojemu i jak ci to nie odpowiada zawsze możesz odejść.
Po raz pierwszy zauważyłem zakłopotanie, które niczym poranek pojawiło
się na jej twarzy. Kiwnąłem głową i ruszyłem do wyjścia z baru. Byłem
już prawie na korytarzu, gdy poczułem lekkie pukanie w ramię. Najwyraźniej
Keyko wiedziała kiedy pogodzić się z przeznaczeniem. Na jej twarzy pojawił
się wymuszony uśmiech.
- Jaki masz plan?
- Pójdziemy teraz sprawdzić kiedy mamy prom na stacje o której mówiłem
a później spróbujemy załatwić jakieś fałszywe dokumenty dla nas - mówiąc
to uśmiechnąłem się podobnie co ona.
Ruszyliśmy więc razem korytarzem. Nie odezwałem się do niej ani słowem.
Ona zresztą też milczała. Po dotarciu do sali odpraw dowiedzieliśmy się
że nie ma bezpośredniego promu lecącego na tamtą stację, jednak był
jeden kurs który tam robi krótki postój. Według tablicy informacyjnej
mieliśmy trzy godziny do odlotu. Pozostała jeszcze jedna ważna rzecz.
Fałszywe
dokumenty. Wiedziałem że jestem pod obserwacją Policji Gwiezdnej. Śledzili
oni moje wszystkie poczynania. To znaczy poczynania Shena Seya. Zmiana
nazwiska na pewno umożliwiła by mi opuszczenie Ziemi niepostrzeżenie. Jeżeli
natomiast chodziło o Keyko to wolałem aby również używała fałszywych
dokumentów. Nie wiadomo co dziewczyna robiła w przeszłości. Głupio by
było zostać złapanym przez kobietę.
Znałem jednego fałszerza, który akurat przebywał na stacji. Jego usługi
nie należały do tanich, ale w końcu za wszystko płacił Ton. Było prawdą
że za pieniądze dostanie się wszystko. Nawet nowe życie. Dokumenty były
gotowe w godzinę. Keyko miała jakieś pretensje o to że w dokumentach ma
wpisane że jest moją żoną, ale zbyłem ją mówiąc że nie miałem na
to wpływu. Akurat. Chciałem po prostu aby było ciekawiej. Za ten wpis dopłaciłem
dodatkowy tysiąc. Zwróciło mi się, gdy przy zakupie biletów oświadczyłem
kasjerowi że jesteśmy młodą parą i chcemy kupić bilety w promocji dla
nowożeńców. Dla poparcia moich słów z entuzjazmem pocałowałem moją
przybraną żonę. Nie spodziewała się tego, jednak zrobiła to tak
przekonująco że przez chwilę nie mogłem wydobyć z siebie żadnego słowa.
Z improwizacji dostała u mnie najwyższą ocenę.
Gdy metaliczny głos oznajmił odlot naszego promu, byliśmy już na pokładzie.
Siedzieliśmy w rzędzie przy oknie w dwu osobowych siedzeniach. Prom, był
w rzeczywistości potężnym statkiem przystosowanym do przewozu pasażerów.
Mieściło się tu kilka setek ludzi siedzących na kilku pokładach. Z
dziesięcio minutowym opóźnieniem wyruszyliśmy. Siedziałem przy oknie,
więc miałem możliwość obejrzenia jak z wolna oddalamy się od stacji
orbitalnej. Poczułem nawet przyjemność, gdy pokładem wstrząsnęły
lekkie turbulencje, będące normalnym zjawiskiem przy uruchamianiu silników.
Przypomniał mi się moment kiedy po raz pierwszy usiadłem za sterami
statku. Tego uczucia nie da się opisać, ani na pewno zapomnieć.
Wyciągnąłem
się wygodnie w fotelu. Moja ręka powędrowała do wewnętrznej kieszeni
kurtki, gdzie trzymałem pełną butelkę wódki, którą kupiłem w barze
na stacji. Kilka łyków uśmierzyło ból głowy, który zacząłem czuć
od pół godziny. Kątem oka zauważyłem Keyko wpatrującą się we mnie.
Widać było że chce coś powiedzieć. Wyraz jej twarzy dawał do
zrozumienia że nie będzie to pozytywna myśl.
- Czemu tak dużo pijesz? - wskazała butelkę - Lubisz przez cały czas śmierdzieć
alkoholem?
Był to i tak duży postęp. Od wydarzeń przy zakupie biletów Keyko nie
odzywała się do mnie nawet słowem. Na jakiekolwiek próby nawiązania
kontaktu odwracał się ode mnie lub udawała że nie słyszy. Wolałem
pogadać z nią nawet na głupi temat, niż siedzieć w ciszy.
- Piję bo lubię - nic lepszego nie przyszło mi do głowy - Zawsze uważałem
że dziewczyny z ziemi lubią się porządnie napić...
- Myliłeś się - odwróciła wzrok - Chyba mylisz się dosyć często w
sprawach damsko-męskich?
Nie wiedzieć czemu samo stwierdzenie "sprawach damsko-męskich"
wydało mi się śmieszne. Wziąłem kolejnego dużego łyka przeźroczystego
alkoholu.
- Masz napij się - podsunąłem jej butelkę - Może wtedy zaczniesz gadać
jak kobieta a nie jak rozwydrzona smarkula.
Sam nie wiem czemu to powiedziałem. Czasami najpierw coś powiem a dopiero
później zaczynam się zastanawiać. Teraz właśnie tak było. Keyko wstała
z fotela i rzuciła mi swoje zamrażające spojrzenie.
- Nie słucham rad pijaków, którzy swoje wyrzuty sumienia starają się
ukryć w butelce - jej głos rozniósł się po kabinie - Mam ciebie szczerz
dosyć!
Odprowadziłem ją wzrokiem do wyjścia z kabiny, a następnie rzuciłem w
jej kierunku coś w rodzaju: "No to idź" i zacząłem kontynuować
opróżnianie butelki. Musiał bym skłamać żeby powiedzieć że mnie
zdenerwowała, czy nawet wyprowadziła z równowagi. Bardziej trafnym sformułowaniem
było by powiedzenie że cała ta sytuacja mnie rozbawiła. Alkohol, który
piłem był mocniejszy niż mi się to początkowo zdawało. A może działał
z opóźnieniem. W pewnym momencie stwierdziłem że jestem niezwykle senny.
Powieki zaczęły mi ciążyć jakby były z ołowiu i najzwyczajniej w świecie
zasnąłem.
Podróże gwiezdne odbywały się przy pomocy generatorów tuneli
czasoprzestrzennych. Tworzyły one niezwykłą anomalie, którą wszyscy
nazwali tunelem. Udało się ją opanować na tyle, że ustalając miejsce
docelowe podróży oddalone o miliony lat świetlnych cała droga mogła
trwać zaledwie kilkanaście godzin. Był to wielki zwrot nauki w dziedzinie
podboju wszechświata. Dzięki niemu ludzkość weszła w nową erę. Erę
eksploracji i podboju kosmosu. Było to oczywiście dawno, bardzo dawno
temu. Tak dawno że nie warto był sobie tym zaprzątać głowy. Obudziłem
się sam. A może dlatego że niewielki wstrząs kadłubem sprawił że
uderzyłem się o kant fotela. Roztarłem obolałą głowę i rozejrzałem
się po kabinie.
Przespałem prawie całą podróż. Prom leciał już między
bezwładnie dryfującymi asteroidami. Chciałem już wstać i spytać się
kogoś ile jeszcze zostało nam czasu, ale zobaczyłem idącą w moim
kierunku Keyko. Kobieta trzymała w ręku tackę z jedzeniem. Bez słowa
usiadła koło mnie i zaczęła jeść.
- Za ile będziemy na miejscu? - czułem jeszcze moc alkoholu płynącego we
krwi.
- Za pół godziny - odparła spokojnym głosem.
Przespałem pięć godzin. Czułem się jednak jakbym spał o wiele mniej.
- Słuchaj - spojrzałem na nią - Przepraszam za wtedy, ale jak mamy razem
pracować to musimy się do siebie odzywać. Mi też się to nie podoba...
- Wszystko w porządku - spojrzała na mnie swoimi brązowymi oczami -
Zachowujmy się jak profesjonaliści.
Przytaknąłem i uśmiechnąłem się do siebie. Ucieszył mnie fakt że
przynajmniej jej też nie zależało na awanturach.
Prom nieubłaganie zbliżał się do kosmicznej konstrukcji, będącej stacją.
Wkoło wielkiego jajka, krążyły olbrzymie spirale do których
przycumowane były przeróżne statki, okręt oraz inne kosmiczne sprzęty.
Było to coś w rodzaju parkingu. Również prom przywarł do pierwszego
wolnego wejścia umieszczonego na gigantycznej spirali poruszającej się
wokół jaja.
Spirale były istnymi portami kosmicznymi. Ich zadaniem było
tylko i wyłącznie przyjmowanie przybyszów i sterownie ruchem wokół
stacji. A było czym sterować. Już przez samo okno w kabinie widziałem
wiele statków czekających w kolejce na zwolnienie się jakiegoś miejsca.
Po opuszczeniu promu wraz Keyko udaliśmy się to głównej części stacji.
Droga od spirali do jajka, będącego centrum odbywała się dzięki
superszybkim kolejką, które mknęły specjalnymi tunelami. Centrum
przypominało bardziej miasto, niżeli wnętrze stacji kosmicznej. Było tu
normalne centrum handlowe, i to nie jedno lecz kilka. Część mieszkalna,
turystyczna a nawet część stacji była przeznaczona wyłącznie do celów
rozrywkowych. Po zostawieniu bagaży w przechowalni ruszyliśmy rozejrzeć
się po okolicy. Dowiedziałem się że Keyko jeszcze nigdy tu niebyła.
Zacząłem mieć dziwne podejrzenia że kobieta niebyła nigdzie dalej niż
stacja orbitalna Ziemi. Cały czas łapczywie rozglądał się dokoła
obserwując dosłownie wszystko. W pewnych momentach zachowywała się dosłownie
jak mała dziewczynka, gdy zauważała jakieś stoisko z pamiątkami z
innych galaktyk. Błękitne kryształy, świecące różnymi kolorami,
diamenty wielki jak pięść, wszystko to musiała dotknąć i dokładnie
obejrzeć. Przez chwilę pożałowałem że wybrałem drogę przez centrum
handlowe. Nie miałem dokładnego planu działania. Miałem natomiast
uczucie że dowiemy się tu czegoś na temat pracownika Tona lub nawet
samego tajemniczego ładunku.
- Keyko! - krzyknąłem w kierunku dziewczyny, która w najlepsze oglądała
ciuch na jakimś stoisku - Zamelduj nas w tym hotelu. Wrócę za kilka
godzin.
- Dokąd idziesz?
- Chce się jeszcze rozejrzeć...
Spodziewałem się powie że chce iść ze mną, jednak ona przytaknęła i
ruszył w stronę hotelu. Machnąłem ręką na pożegnanie i ruszył prosto
pasażem handlowym. Ciągnął on się jeszcze przez kilkanaście metrów a
zakończył się windą prowadzącą na inne poziomy stacji. Zjechałem niżej,
gdzie rozciągał się inny bardziej urozmaicony pasaż. Chodziłem tak w koło
może przez pół godziny. W kilku stoiskach pytałem się o możliwość
wynajęcia pilota, jednak zawsze wzdrygano ramionami na znak zdziwienia. Mój
problem polegał na tym że nie znałem tu nikogo. W końcu jeden z
handlarzy odesłał mnie do baru o tajemniczej nazwie "Star Light".
Wymyśliłem prosty plan. Miałem udawać handlarza, który chce wynająć
dobrego pilota. Bar, zresztą jak mogłem się spodziewać znajdował się w
dzielnicy rozrywki. Ta strefa stacji spodobała mi się od początku. Oświetlenie
tu w odróżnieniu od reszty dzielnic miało kolor czerwony. Wszędzie grała
głośna muzyka wprawiająca w nastrój do zabawy. Szkoda że byłem tu w
interesach. Pomyślałem. Pasaż również różnił się od innych jakie
widziałem. Wkoło kręciły się śliczne dziewczyny zapraszające do przeróżnych
klubów, kasyn oraz innych domów uciech. Postanowiłem że odwiedzę to
miejsce na pewno, gdy będę miał więcej wolnego czasu.
Bar "Star Light" nie był tak okazały jak większość klubów na
głównym pasażu. Wchodziło się do niego najpierw przechodząc przez
zaplecze dobrze wyposażonego sklepu z alkoholami. Gdy wszedłem do środka,
natychmiast zrozumiałem w czym to miejsce różnił się od innych i czemu
było tak ukryte. Wszędzie kręciły się gołe striptizerki, które od wejścia
zasypywały najkorzystniejszymi ofertami miłego spędzenia czasu. Znajdowało
się tu kilka stołów do gry w kart i jakąś dziwną grę której dokładnie
nie znałem. Resztę miejsca zajmowały cztero osobowe stoliki przy których
siedziały różnej rasy typy spod ciemnej gwiazdy. Najdziwniejszy wydał mi
się całkowicie owłosiony osobnik, częściowo ubrany w skórzane
ozdobniki. Siedział on akurat przy lampie, dlatego go zauważyłem. Starając
się nie zwrócić na siebie uwagi podszedłem do kontuaru. Za nim stał
gruby obleśny mężczyzna. Od razu przyszło mi na myśl że lepiej abym mu
nie wchodził w drogę.
- Czego chcesz! - krzyknął w moim kierunku. Dosłownie ledwo go usłyszałem
dzięki głośnej muzyce dochodzącej z głośników umieszczonych suficie.
- Potrzebuję informacji...
- Zamów coś to może się czegoś dowiesz - jego głos dosłownie dudnił.
Rozejrzałem się wkoło zobaczyć co wszyscy piją. Niestety nie
zidentyfikowałem tego trunku. Był to najprawdopodobniej zakładowy specjał.
Postanowiłem że zaryzykuję.
- Specjalność zakładu! - przekrzyczałem basy.
Barman uśmiechnął się. Odwrócił się do mnie plecami. Widziałem jak
coś miesza, aby w końcu podać mi szklankę pełną oleistego napoju w
kolorze jesiennej czerwieni.
- Trzeba to wypić na raz - jego twarzy nie opuszczał wredny uśmiech -
Inaczej będzie niedobre...
Zważyłem drinka w ręku i na raz przechyliłem do buzi. Poczułem ostry
smak wódki połączony z czymś czego nie mogłem zidentyfikować.
- Niezłe - rzuciłem kilka banknotów w kierunku barmana - To za drinka. A
teraz mam pytanie.
- Strzelaj...
- Szukam pilota o imieniu Hawk. Wiesz gdzie może się znajdować?
Twarz barmana nagle sposępniała. Nachylił się nad kontuarem i cichszym głosem
rozpoczął.
- Rzuć mi jeszcze setkę a powiem ci coś o Hawku - jego oczy nawet nie
mrugnęły gdy położyłem na blat kolejny banknot - Ostatnio to
najpopularniejszy pilot w okolicy. Krążą o nim dziwne opowieści, ale
nikt nie wie gdzie on dokładnie jest - nalał mi kolejnego drinka.
- Nie wiesz kto może to wiedzieć? - położyłem na stole kolejny banknot
oznaczony nominałem sto.
- Możliwe że jego wspólnik. O nim przynajmniej wiadomo że jest na
stacji. Nazywa się Tomy - grubas schował banknoty do kieszeni - O ile będziesz
miał szczęście odnajdziesz go zanim odnajdą go goście, którzy byli tu
dziś rano. Pytali o to samo co ty...
- Jak wyglądali?
- Powiem krótko... - sapnął ociężale - ...nie chciał byś się z nimi
spotkać w ciemnej uliczce. Możesz mi uwierzyć na słowo.
Na tym rozmowa się urwała. Mężczyzna odszedł obsłużyć jakiegoś
klienta. Mogłem mu powiedzieć że Hawk nie żyje i że załatwili go
ludzie Tonego. Jednak jak bym to zrobił od razu pozbawił bym się swojej
przykrywki i prawdopodobnie życia. Dokończyłem swojego drinka i z wolna
wyszedłem z baru. Cały czas nie opuszczało mnie wrażenie że barman nie
powiedział mi wszystkiego. I nie była to kwestia pieniędzy. Były w końcu
rzeczy o których lepiej było nie mówić.
Kwestia odnalezienia wspólnika Hawka mogła być trudniejsza niż to się z
początku wydawało. Z zasady ludzie mieszkający na tej stacji nie ufali
obcym. A właśnie taki tutaj byłem. Jak tylko opuściłem bar zauważyłem
dwóch podejrzanych typów idących za mną. Udałem że ich nie widzę,
jednak śledzili mnie tak nieudolnie że trudno ich było nie zauważyć. Może
robili to celowo, aby mnie przestraszyć. Sam nie wiem w jaki sposób zapędziłem
się w ślepy zaułek. Byłem tak zajęty próbą zidentyfikowania dwóch mężczyzn
że nie zwróciłem uwagi którędy idę. Wszedłem w korytarz zakończony
wlotem do komory zsypowej. Gdy zdałem sobie sprawę jaki błąd popełniłem
było już za późno. Dwóch mężczyzn zagrodziło mi wyjście. Byłem
odcięty. Byli mojego wzrostu, dobrze zbudowani. Ubrani byli elegancko,
jednak wygląd nie pasował do groźnego wyrazu ich twarzy. Co najgorsze nie
miałem żadnych szans na ucieczkę. Wolnym krokiem zbliżyli się do mnie.
- Słyszeliśmy że rozpytujesz o Hawka - stojący po lewej stronie gangster
rozpoczął - Co od niego chcesz?
- Szukam pilota - specjalnie wydobyłem z siebie przestraszony głos.
- Dla kogo pracujesz - tym razem gangster z prawej zbliżył się i chwycił
mnie za ramię - Kto jest twoim szefem!
Wiedziałem już że nie skończy się tylko na pogawędce. Miałem tylko
zamiar trzymać się swojej wersji, jak najdłużej.
- Pracuję sam... - drżącym głosem rzuciłem - ...szukam jedynie
pilota... czego ode mnie chcecie...?
Udawanie przerażonego w tej sytuacji nie wymagało specjalnych zdolności
aktorskich. Obaj gangsterzy wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Nie
spodziewałem się ciosu, który jak grom spadł na mój nos. Gdybym nie był
trzymany przez drugiego na pewno upadł bym jak długi na ziemię. Usłyszałem
chrupnięcie własnej chrząstki i ciepła krew zalała mi twarz.
- Gadaj! - ten co mnie uderzył podniósł rękę strasząc kolejnym ciosem
- Jesteś z Policji?!
- Nie jestem z Policji! - krzyknąłem mu w twarz.
Musiałem zaatakować. Złapałem za rękę gangstera, który mnie trzymał.
W odpowiedni sposób ją wykręcając sprawiłem że mężczyzna z krzykiem
upadł na zimną podłogę. Przez najbliższe kilka tygodni nie będzie mógł
nią ruszać. Niestety nie zdążyłem zablokować ciosu, który powalił
mnie na podłogę. Szybko wstałem. Kontratak był natychmiastowy.
Doskoczyłem
do stojącego gangstera i kilkoma ciosami w głowę powaliłem go na ziemię.
Wiem że kopanie leżącego nie było szczytem honoru, jednak atakowanie we
dwóch na jednego również nim nie było. Wymierzyłem kilka potężnych
kopniaków w zamroczonego mężczyznę. Nagle poczułem silne uderzenie w tył
głowy. Zakręciło mi się w głowie na tyle że w miejscu w którym stałem
upadłem. Nie doceniłem drugiego osiłka. Podniósł się z ziemi wcześniej
niż się tego spodziewałem. Role odwróciły się diametralnie. Teraz ja
leżałem na ziemi i przyjmowałem ciosy nogami. Z każdym uderzeniem coraz
słabiej odczuwałem ból. Oczy przysłoniły się lekką mgłą. Chyba
nawet straciłem na chwilę przytomność, gdy jeden z kopniaków trafił
mnie prosto w szczękę. Czułem że nie mam nawet siły utrzymać otwartych
powiek. Gdy usłyszałem trzask łamanych żeber zwymiotowałem krwią.
Ciosy nagle ustąpiły.
Z całych sił wytężyłem wzrok. Krew napłynęła
mi do oczu. Widziałem jak stali nade mną i coś do siebie mówili. Ten, który
kopał najsilniej masował złamaną rękę. Z niewiadomych przyczyn podnieśli
mnie i ruszyli ze mną w kierunku komory zsypowej. Jak tylko zobaczyłem
czarny wlot uzmysłowiłem sobie że to już koniec. Mężczyźni bez
zbytecznego wahanie wrzucili mnie, jakbym był torbą ze śmieciami. Nie
wiem jak długo i z jakiej wysokości leciałem. Chyba wtedy ponownie straciłem
przytomność. Obudził mnie natomiast upadek.
Leżałem na kupie śmieci.
Za które zresztą dziękowałem, bo gdyby nie one na pewno nie przeżył
bym lotu. Smród zgnitych produktów poparty odorem którego nie dało się
zidentyfikować działał również pobudzająco. Leżałem jeszcze chwilę
na plecach starając się zebrać w sobie wszystkie siły i spróbować wstać.
Pół przytomny do gramoliłem się do włazu prowadzącego do sektorów dla
pracowników oczyszczalni. Jak tylko ponownie pod nogami poczułem zimną
powierzchnię metalowej podłogi osunąłem się na nią i z hukiem upadłem.
Usłyszałem jedynie jakieś krzyki dochodzące w moim kierunku. Nie miał
siły podnieść głowy i zobaczyć co jest ich źródłem. Zapadłem w głęboki
sen.
Po otworzeniu oczu nie wiedziałem gdzie jestem. Wszędzie widziałem jasne
białe światło. Leżałem w jasno oświetlonej kabinie na dosyć wygodnym
łóżku. Po sprzęcie medycznym stojącym obok stwierdziłem że znajduje
się w szpitalu. Z wysiłkiem usiadłem. Do rąk i klatki piersiowej
przymocowane miałem przeróżne rurki i kabelki. Ruchem ręki wszystkie odłączyłem.
Usłyszałem głośne pikanie dochodzące z komputera medycznego w rogu
sali. Po chwili przez okrągłe drzwi wbiegł wysoki lekarz w asyście pielęgniarki
i... Keyko. Złapał się za głowę widząc że próbuję wstać.
- Nie wolno panu wstawać! - krzyknął podbiegając do łóżka - Jest pan
jeszcze osłabiony. Kości jeszcze do końca się nie zrosły...
- Gdzie ja jestem? - ku mojemu zaskoczeniu głos który z siebie wydobyłem
przypominał bardziej charczenie niż ludzką mowę.
- W szpitalu - lekarz wydał się zaskoczony pytaniem - Wczoraj przynieśli
pana pracownicy oczyszczalni. Miał pan złamanych kilka żeber, wylew wewnętrzny
w okolicach płuc oraz liczne stłuczenia. Gdy by dowieźli pana o pół
godziny później było by już po panu...
- Muszę iść... - jeszcze czułem zawroty głowy - Proszę przygotować
dokumenty. Wypisuję się za swoją prośbą...
Lekarz skinął głową. Mruknął coś do pielęgniarki i wraz z nią opuścił
kabinę. Keyko po cichu podeszła i usiadła na łóżku koło mnie. Również
nie wyglądała najlepiej. Chyba nie spała od wczoraj.
- Powiesz mi co się stało?
- Jak tylko stąd wyjdziemy wszystko ci opowiem - wstałem i podszedłem do
lustra zawieszonego na ścianie - Na razie powiem ci tylko że trafiłem na
jakiś trop...
Widok w lustrze nie poprawił mi nastroju. Lewe oko prawie całe zasłonięte
przez nachodzącą na nie opuchliznę było niczym w porównaniu z napuchniętymi
wargami. W kilku miejscach dostrzegłem niewielkie strupy, były najwyraźniej
pozostałością po większych ranach. Resztę twarzy pokrywały żółto-fioletowe
sińce, które w niektórych miejscach podchodziły bardziej pod krwisty
kolor. Co najgorsze cały byłem poobijany i z ledwością mogłem się
ruszać.
- Przyniosłam ci twoją torbę... - dziewczyna wyciągnęła spod łóżka
mój bagaż - Nie wiedziałam co ci przynieść... więc wzięłam wszystko.
Uśmiechnąłem się, a przynajmniej wygiąłem w takim geście usta. Z
trudem ubrałem się w czyste rzeczy. Czułem ból dosłownie przy każdym
ruchu. Przez dłuższą chwilę szukałem czegoś w torbie.
Pistolet leżał na samym dnie. Odbite światło od srebrnych zakończeń błysnęło
mi po oczach. W kilku ruchach załadowałem pełny magazynek, sprawdziłem
zabezpieczenia i wsunąłem broń do kieszeni. Dokładnie w tym momencie do
kabiny wszedł lekarz w ręku trzymając elektroniczny notes. Narzuciłem na
siebie długi czarny płaszcz i ruszyłem w jego kierunku.
- Proszę podpisać w tym miejscu - doktor wskazał oznaczone na czerwono
miejsce - Na pani miejscu dbał bym o męża... - spojrzał na Keyko, która
chwyciła mnie za rękę.
- Na pewno będę.
Wyszliśmy nie oglądając się za siebie. Czułem się nienajlepiej jednak
straciliśmy wystarczająco dużo czasu. Nie trudno było wpaść że dwóch
gangsterów napuścił na mnie barman.
Tylko niego pytałem się o Hawka.
Wraz z Keyko ruszyliśmy do części sektora rozrywkowego. Po drodze
opowiedziałem jej historie ostatnich kilku godzin. Nie wiedziałem jeszcze
jak ale musiałem dowiedzieć się czegoś o tej dwójce. Czułem że dzięki
nim posuniemy się na przód w poszukiwaniach wspólnika Hawka. Zajęliśmy
miejsce w kawiarence naprzeciwko baru "Star Light". Punkt
obserwacyjny był doskonały. Nikt nie mógł wejść ani wyjść z baru
niezauważony. Siedzieliśmy może ponad pół godziny gadając o głupotach.
Poczułem nawet że Keyko nieco się rozluźniła. Śmiała się z moich
dowcipów i opowieści. Szczerze musiałem przyznać że była sympatyczna,
oczywiście gdy zapominała o pracy. Wypiłem kilka drinków, po których
poczułem się nieco lepiej. Keyko nie mogła być sobą nie zwracając mi
przy tym uwagi.
- Wiem chyba dlaczego tyle pijesz - wbiła we mnie swój przenikliwy wzrok -
Tylko po alkoholu jesteś w stanie znieść swój ból i polubić to co
robisz. Nie prawdaż?
Uśmiechnąłem się. Zawsze bawiły mnie osoby które starały się mnie
zrozumieć. Według nich byłem niezwykle łatwy do rozszyfrowania.
Postanowiłem wejść w jej temat.
- Czemu tak sądzisz?
- Odkąd cię poznałam cały czas jesteś albo pijany, albo na kacu, którego
zaraz zapijasz...
- A nie przyszło ci do głowy że po prostu lubię pić - nie opuszczał
mnie uśmiech - Już ci to mówiłem. Pamiętasz?
- Widzę że taki tryb życia nie zaprowadzi cię daleko...
Miałem już odparować coś w stylu "A co cię to obchodzi",
jednak zauważyłem dwójkę mężczyzn wychodzących z baru naprzeciwko.
Ubrani byli na czarno. Jeden z nich masował obandażowaną rękę. Chyba o
czymś rozmawiali. Nie była to miła sprawa, ponieważ mężczyzna z bandażem
wyglądał na zdenerwowanego. Szybko wstałem od stołu.
- Keyko musimy iść - syknąłem w jej kierunku - To ci dwaj.
Dziewczyna wyjrzała przez okno kawiarni.
- Co chcesz zrobić?
- Pójdziemy za nimi... - sam dokładnie nie wiedziałem do czego nas to
doprowadzi, ale była to jedyna możliwość jaka przychodziła mi do głowy
- ...Pośpiesz się!
Dziewczyna pokiwała głową i pośpiesznie ruszyła za mną. Nie trudno było
się poruszać nie zauważonym w takim tłumi jaki panował w sektorze
rozrywkowym. Obaj mężczyźni szli jednak w kierunku sektora mieszkalnego
stacji a tam sprawa wyglądała nieco gorzej. Po słabo oświetlonych
korytarzach rzadko ktoś się poruszał. Było tu również o wiele bardziej
cicho. Nic dziwnego. Większość ludzi wypoczywała tu po cało nocnych
imprezach.
- Dokąd oni idą? - Keyko zza rogu przyglądała się mężczyzną.
- Wygląda na to że do tego bloku mieszkalnego...
W rzeczy samej. Mężczyźni stali przez chwilę przy domofonie, poczym
metalowe drzwi ustąpiły i obaj szybko weszli do środka. Ruszyłem w
kierunku drzwi. Nagle moją uwagę przyciągnęła zupełnie inna sprawa. Z
oddalonego o kilkanaście metrów wzdłuż ściany okrągłego wyjścia
wybiegł młody mężczyzna. Wyglądał na niezwykle przestraszonego.
Rozejrzał się dokoła i jak poparzony pobiegł w przeciwległą stronę.
Skinąłem na zdziwioną Keyko.
- Coś mi się wydaje że to nasz Tomy - wskazałem miejsce w którym
jeszcze przed chwilą stał mężczyzna - Idź za nim. Nie kontaktuj się z
nim. Masz go tylko śledzić - podałem jej okrągły komunikator -
Skontaktuje się z tobą. Teraz muszę załatwić stare porachunki...
Dziewczyna kiwnęła głową na znak zgody. Odprowadziłem ją wzrokiem aż
znikła za rogiem. Wyciągnąłem z kieszeni swój pistolet i ruszyłem w
kierunku metalowych drzwi. Były otwarte. Tuż za nimi rozpościerał się
przestronny hol, jasno oświetlony okrągłymi lampami zwisającymi z
sufitu. Był tu tylko jeden poziom. Wszystkie mieszkania znajdowały się właśnie
na nim. Nie trudno było stwierdzić do którego weszli gangsterzy. Metalowe
drzwi, które wyglądem miały udawać drewniane leżały rzucone na środku
holu. Wolnym krokiem ruszyłem w kierunku otwartego mieszkania. Już
przedsionek zdradzał że miała tu miejsce szamotanina. Wszystkie meble
porozrzucane były po pokoju. Jak tylko wszedłem doszły mnie głosy płaczu.
Słyszałem jakąś kobietę. Najwyraźniej jej nie udało się uciec tak
jak Tomy. Niepewnie wychyliłem się zza ściany za którą mieścił się
salon. Tam również panował bałagan.
Przeróżne rzeczy bezwładnie walały
się po ziemi. W kilku miejscach leżały porozbijane bardziej delikatne
przedmioty. Od razu zauważyłem leżącą na ziemi kobietę. Tuż nad nią
stali oni. Rozpoznałem ich bez wahania. Przed oczami mignęło mi moje
pierwsze spotkanie z nimi.
- Witam ponownie - krzyknąłem w ich kierunku jednocześnie wchodząc do
salonu.
Mężczyźni jak porażeni prądem odwrócili się. Wykonałem ruch ręką w
której trzymałem gotowy do wystrzału pistolet. Obaj cofnęli się pod ścianę.
- Kim ty jesteś...? - mężczyzna z bandażem na ręku wyglądał na nieźle
przestraszonego - Myślałem że cię zabiliśmy...
- Nazywam się Shen Sey - rzuciłem w ich kierunku.
Ku mojemu zdziwieniu znali mnie. Może lepiej było by powiedzieć że po
prostu o mnie słyszeli.
- Ten Shen Sey? - wyjąkał drugi mężczyzna.
Pokiwałem głową. Następnie zbliżyłem się do obu mężczyzn.
- Dla kogo pracujecie? - starałem się aby mój głos wydawał się zimny i
bez uczucia. Chyba mi to wyszło.
- Myślisz że ci powiemy...
Nie zdążył dokończyć. Bez zastanowienia wystrzeliłem. Pocisk rozerwał
wysokiemu mężczyźnie klatkę piersiową. Lepka krew pomieszana z kawałkami
kości i wnętrzności opryskała wszystko dokoła. Łącznie ze mną. Nie
spuszczając z celownika drugiego gangstera otarłem twarz.
- Zamknij się! - wrzasnąłem w kierunku kobiety leżącej na ziemi, która
zaczęła wrzeszczeć, gdy kawałki ciała mężczyzny upadły koło niej -
Zamknij się albo cię uciszę!
Dopiero teraz zauważyłem że stojący przede mną gangster trzęsie się
ze strachu. Nie wiedziałem czemu miałem ochotę i jego rozwalić. Opanowałem
się widząc że mężczyzna był na skraju płaczu.
- ...błagam nie zabijaj mnie... - wykrztusił, gdy zbliżyłem lufę
pistoletu do jego głowy - ...naprawdę nie wiem dla kogo pracujemy.
Wszystkie rozkazy dostajemy za pomocą sieci... musisz mi uwierzyć...
- Waszym zadaniem jest odnalezienie towaru, który transportował Hawk?
- ...tak, tak...
- Nie bój się - uśmiechnąłem się do niego - Nie zabiję cię. Zostawię
ci jedynie małą pamiątkę!
Ponowny wystrzał przerwał ciszę w sektorze mieszkalnym. Wystrzeliłem w
jego nogę. Kula przeszyła ją na wylot odrywając ją jednocześnie.
Strugi krwi zalały białą podłogę. Nie wiedziałem co jest gorsze widok
krwi tryskającej z kikuta, który kiedyś był nogą czy może przeraźliwe
wycie z bólu jakie wydobywało się z buzi mężczyzny. Zabezpieczyłem broń
i schowałem ją do kieszeni.
- To za pobicie - nachyliłem się nad nim i wskazałem siniaki na twarzy -
I radzę ci nie mieszać się już do sprawy Hawka.
- ...jeszcze się zobaczymy... Sey...
Uśmiechnąłem się słysząc groźbę. Splunąłem w jego kierunku i
wyszedłem. W holu jak i na zewnątrz było nadal pusto. Pośpiesznym
krokiem ruszyłem jak najdalej stąd. Po chwili dopiero zorientowałem się
że całą twarz ubrudzoną mam krwią. Zresztą większa część mojego
ubrania była nią zachlapana. Chwilę potrwało zanim ją jakoś zmyłem.
Cały czas starałem się nie myśleć co się wydarzyło. Był to mój sposób
na zabijanie. Pomagała mi na ogół w tym butelka dobrego alkoholu.
Niestety żadnej pod ręką nie miałem. Wyciągnąłem komunikator i wybiłem
numer Keyko. Zastanawiało mnie czy dziewczyna sobie poradziła.
- Tu Shen. Gdzie jesteś? - chropowatym głosem zapytałem.
- "Poszłam za Tomy i jestem na piątym poziomie doków przy hangarze
numer dziesięć" - z okrągłego komunikatora wydobył się głos
Keyko - "Pośpiesz się. Nie podoba mi się tu."
- Już do ciebie idę - syknąłem i wyłączyłem urządzenie.
Droga z miejsca w którym się znajdowałem do Keyko nie zajęła mi długo.
Miałem po prostu bezpośrednio windę która prowadziła na poziom doków.
Nie było większej różnicy między wyglądem sektora mieszkalnego a
dokami. Tutaj po prostu zamiast mieszkań znajdowały się olbrzymie hangary
lub magazyny. Szedłem wąskim korytarzem. Hangar numer dziesięć znajdował
na samym jego końcu. Wkoło nie było żywej duszy. Przez ułamek sekundy
przez głowę przemknęła mi myśl że może Keyko miała jakąś przygodę
i już jej nie zobaczę. Ciche gwizdnięcie dobiegające z ciemnej wnęki w
ścianie rozwiało moje myśli. Podszedłem do dziewczyny.
- Nadal tam siedzi? - wszedłem do wnęki. Było tu sporo miejsca i całkowicie
ciemno. Było prawie nie możliwe aby dostrzec kogoś siedzącego tu z
korytarza.
- Tak - Keyko obcięła mnie wzrokiem - Czemu jesteś we krwi? Jesteś
ranny?
Przekląłem w myślach że nie dokładnie się wytarłem.
- To nie moja krew - wymówiłem te słowa starając się na nią nie patrzeć
- Miałem małe problemy...
- Zabiłeś...
Nagle usłyszeliśmy głośny szczęk metalu. Z hangaru wyszedł Tomy. Mężczyzna
nerwowo się rozglądał. W lewym ręku trzymał zapakowaną torbę podróżną.
Miałem wrażenie że jak go nie złapiemy teraz to drugiej takiej okazji już
mieć nie będziemy.
- Wyjdź i postaraj się go zatrzymać - szepnąłem Keyko do ucha - Nie możemy
pozwolić aby uciekł.
- Co mam mu powiedzieć?
- Wymyśl coś... - mówiąc to jednocześnie pchnąłem ją w kierunku wyjścia
z wnęki.
Keyko wzięła głęboki oddech i wyskoczyła tuż przed idącego Tomy. Mężczyzna
upuścił torbę i wyciągnął srebrny pistolet spod kurtki. Nawet nie drgnąłem.
Czułem że mężczyzna gdy by mnie zobaczył na pewno strzelił by do Keyko.
Teraz wszystko zależało od niej.
- Spokojnie, spokojnie... - jej głos zadrżał - Chcę tylko porozmawiać...
Tomy najwyraźniej nie miał zamiaru tak łatwo dać się uspokoić. Nadal
trzymał Keyko na celowniku. Dziewczyna podniosła ręce na znak braku złych
intencji. Wyglądała na przerażoną, jednak sprawiała również wrażenie
panującej nad całą tą sytuacją.
- Radzę ci się cofnąć! - mężczyzna krzyknął machając przy tym bronią
- Wiem jak się tym posługiwać!
- Uspokój się Tomy - wykonała niewielki krok w jego kierunku - Nazywam się
Keyko. Jestem po twojej stronie...
Mężczyzna cofnął się o krok. W sumie miałem teraz okazję aby go obezwładnić.
Czułem jednak nieprawdopodobną ciekawość jak dziewczyna z całej
sytuacji wybrnie. Postanowiłem jeszcze chwilę poczekać.
- Skąd znasz moje imię! Czego chcesz?
- Mam ci pomóc. Musisz mi uwierzyć - jej głos naprawdę budził zaufanie,
a duże brązowe oczy zdawały się nie móc kłamać - Wiem że masz
problemy. Przysyła mnie...
Wiedziałem już do czego zmierzała. Miała nadzieję że Tomy sam wydobędzie
z siebie imię osoby której ufa. Była to dosyć ryzykowna akcja i miała
nikłe szanse na powodzenie. Dlatego nie mogłem nadziwić się gdy mężczyzna
przerwał jej i zaczął gadać.
- ...Jenifer - rzucił - To ona cię przysłała!
- Tak, skąd to wiedziałeś? - głos Keyko wydał się naprawdę
zaskoczony.
Musiałem przyznać że dziewczyna umiała kłamać. Omotała sobie mężczyznę
wokół palca. Tomy uśmiechnął się i schował pistolet do kurtki. Keyko
natomiast nie przestawała grać.
Nadal udawała zaskoczoną tym że mężczyzna
wiedział kto ją niby przysłał. Była to prosta sztuczka psychologiczna
mająca na celu wzbudzić w ofierze złudzenie przewagi. Ku mojemu
zaskoczeniu wszystko jej wychodziło.
- Jenifer mówiła że kogoś ma zamiar przysłać aby mi pomógł wydostać
się z tej stacji.
- Mamy ci pomóc we wszystkim - Keyko rozejrzała się jakby bała się że
ktoś nadejdzie - Zajęliśmy się tymi dwoma mężczyznami którzy cię
gonili w sektorze mieszkalnym.
- Co mam rozumieć przez to "my" - Tomy znowu wydał się nieco
bardziej podejrzliwy.
- Ja i mój wspólnik - Keyko skinęła w moim kierunku - Zawsze pracujemy
razem.
Z braku innego wyjścia wyszedłem z cienie. Uśmiechnąłem się do mężczyzny
i wyciągnąłem rękę na powitanie.
- Shen Sey - spokojnie oznajmiłem - Jesteśmy tu aby ci pomóc.
- Musimy stąd uciekać - Tomy wyglądał na spiętego - Wiedzą że tu
jestem.
Całą trójką ruszyliśmy w kierunku kryjówki Tomy. Nie odzywałem się.
Wymieniłem jedynie porozumiewawcze spojrzenie z Keyko. Najwyraźniej
dziewczyna również improwizowała. Mężczyzna nie sprawiał wrażenia
nazbyt inteligentnego. Doprowadził nas do swojej kryjówki bez żadnych
podejrzeń. Kryjówką nazywał małą kabinę do której dochodziło się
starym szybem serwisowym. Trzeba było przyznać że znalezienie tego
miejsca graniczyło by z cudem. Większość tuneli serwisowych nie był tu
używana od wielu lat.
Pewnie nawet nie było żadnych map, które by to
wszystko reprezentowały.
Kabina była mała, ale idealna dla jednej osoby. Łóżko, komputer i
niewielki pojemnik na jedzenie był tu jedynym umeblowaniem. Stanąłem przy
drzwiach. Tomy rozsiadł się na tapczanie a tuż obok niego usiadła Keyko.
- Jak macie zamiar mnie stąd wydostać? - mężczyzna rozpoczął.
- Mamy statek - burknąłem rozglądając się dokoła - To nie będzie
trudne. Gorzej będzie z towarem który transportowałeś z Hawkiem.
Postanowiłem powoli zacząć dochodzić do setna sprawy.
- Skąd wiesz o tym...?
- Jenifer o wszystkim nam powiedziała - Keyko mnie wyręczyła - Możesz
nam zaufać.
Wymusiłem na twarzy uśmiech. W rzeczywistości nie było mi do śmiechu.
Wiedziałem że mężczyzna będzie musiał zginąć, jak tylko poda nam współrzędne
miejsca gdzie porzucili ładunek. Nie mogliśmy sobie pozwolić na to że
zdradzi tą informacji komuś innemu. Tym ładunkiem interesowało się w końcu
sporo osób.
- Przeklinam ten dzień kiedy zgodziliśmy się z Hawkiem na pracę dla
Tonego. Ten gangster jest bez serca... - mówił to jakby zaraz miał się
rozpłakać - Będziecie musieli uważać. Słyszałem że podobno wysłał
swoich ludzi aby mnie złapali...
Poczułem zimny pot na czole. Kłamanie w żywe oczy było do wytrzymania,
jednak ten człowiek naprawdę nam zaufał. Szkoda.
- Musisz nam powiedzieć wszystko co wiesz - Keyko złapała go za dłoń -
Pomożemy ci. Obiecuję.
Nie mogłem uwierzyć do czego ta dziewczyna była zdolna. Zrozumiałem już
na czym polegała jej zaleta. Było nie możliwością aby Tony przydzielił
mi do pracy zupełnie nie obeznaną w robocie dziewczynę. Była ona
zawodowym kłamcą, jeżeli coś takiego w ogóle istniało. W tym momencie
zastanowiłem się czy aby na pewno to co mi mówiła wcześniej było prawdą.
Umiała kłamać, zwodzić i wykorzystywać wszystkie słabości drugiej
osoby. Była o wiele groźniejsza niżeli to mogło się zdawać na pierwszy
rzut oka. Prawdopodobnie specjalnie udawał nie obeznaną, cichą i mało
groźną aby w ten sposób osłabić czujność towarzyszących jej osób.
Zastanawiałem się czy zdolna jest do najgorszego. Do zabójstwa.
Nic dziwnego że mężczyzna już po kilku minutach rozmowy z Keyko zaczął
nam wszystko opowiadać. Mówił jak przyjęli zlecenie od Tonego i jak wzięli
na hol gigantyczną konstrukcję, będącą wojskowym laboratorium.
- Gdzie porzuciliście to laboratorium - w końcu przerwałem. Tomy zrobił
zdziwioną minę, zaskoczony pierwszym konkretnym pytaniem, które usłyszał
dzisiejszego dnia. Keyko również rzuciła mi zimne spojrzenie, jakby
oznaczające abym się nie wtrącał. Miałem jednak już dosyć tracenia
czasu na słuchaniu opowieści i głupie gierki - Musisz zrozumieć że
potrzebujemy tych informacji. Tylko dzięki nim ci pomożemy...
Tomy wskazał niewielką szczelinę w ścianie w której znajdowała się
srebrna płytka. Chwyciłem ją pewnie i schowałem do kieszeni.
- Na tym nośniku zapisane są wszystkie dane dotyczące naszej podróży -
zrobił chwilę przerwy - Dzienniki pokładowe, mapy gwiazd oraz miejsca
przystankowe...
- Czy ktoś jeszcze o tym wie? - mówiłem cały czas obserwując go.
- Tylko Jenifer... - jego głos zadrżał gdy Keyko wstała i przysunęła
się do mnie - ...ale wy nie jesteście od Jenifer... chodziło wam jedynie
o współrzędne... Prawda...
Zrobiło mi się go nawet żal. Zanim zdążył wstać wycelowałem w niego
lufę mojego pistoletu. Czułem że wie co się z nim zaraz stanie.
Spokojnie usiadł i spojrzał mi głęboko w oczy.
Miał chyba nadzieję że
wywoła u mnie litość i że daruje mu życie. Do końca życia nie zapomnę
wyrazu jego twarzy gdy wystrzeliłem. Trzy głośne wystrzały poparte błyskami
wypełniły pustą przestrzeń tuneli serwisowych. Jeszcze przez chwilę z
jego ciała wydobywał się dym, będący pozostałością po pociskach które
rozerwały jego brzuch. Czułem się jak we śnie. Wszystko dokoła mnie
wirowało. Chyba miałem zawroty głowy. Wiedziałem co muszę zrobić. Zbliżyłem
się do martwego ciała i wystrzeliłem jeszcze kilka razy w zwłoki. Gdybym
tego nie zrobił śnił by mi się po nocach. Był to głupi przesąd zabójców.
Jak zahipnotyzowany obróciłem się na pięcie i wyszedłem z kabiny. Na
zewnątrz była Keyko. Wymiotowała. Była blada i przestraszona. Na pewno
do końca nie wiedziała co mam zamiar zrobić. Zdałem sobie sprawę że całe
moje ubranie jest ubrudzone kawałkami ciała i krwią.
Niezgrabnie zacząłem
się wycierać. Chyba również zwymiotowałem. Jak w transie wyszliśmy z
tuneli. Nie zwracając na nic uwagi ruszyliśmy do hotelu. Szliśmy chyba z
dziesięć minut jednak dla nas trwało to z kilka godzin.
Pokój hotelowy nie przypominał tego który wynajmowałem na ziemi.
Powiedzmy że było tu wszystko czego można było potrzebować, ale bez
zbytecznych luksusów. Keyko wynajęła tylko jeden z dwoma łóżkami.
Osobiście mi takie rozwiązanie nie przeszkadzało, ale po dzisiejszym dniu
wolał bym spędzić trochę czasu w samotności. Chyba Keyko również tak
uważała. Od opuszczenia tuneli serwisowych nie zamieniliśmy ze sobą ani
jednego słowa. Chyba z pół godziny siedziałem pod prysznicem. Gdy wyszedłem
Keyko ospale siedziała w fotelu w rogu pokoju. Wpatrywała się w
nieistniejący punkt na ścianie. Wyglądała jakby przybyło jej z dwadzieścia
lat. Może po prostu zrozumiała jak niewiele potrzeba aby komuś odebrać
życie. Szybko zlokalizowałem barek. Drewniana komódka stała niedaleko
okna. Asortyment nie był wielki. Kilka butelek przeciętnej wódki i trochę
piw. Było to jednak wszystko czego w danej chwili potrzebowałem. Pośpiesznie
nalałem sobie czubiasto szklankę wódki. Bez wahania przechyliłem.
- Mi też nalej - zza pleców dobiegł mnie cichy głos Keyko.
Bez słowa nalałem jej jedną szklankę a sobie drugą. W milczeniu je
wypiliśmy. Postanowiłem się odezwać.
- Wiesz że musiałem tak postąpić... - poczułem jak wbiła we mnie swój
wzrok.
- Nie o to chodzi - głos załamał się jej w połowie zdania - ...chodzi
mi o to że jeszcze nigdy nie widziałam czyjejś śmierci z takiego bliska.
To było straszne...
Przytaknąłem.
- Musisz o tym przestać myśleć - zbliżyłem się do niej na odległość
ręki - Wytłumacz sobie że to było jedyne rozwiązanie.
- Nie mogę tak... - po policzkach pociekły jej łzy - ...Chodź do mnie...
Przytul mnie...
Sam nie wiem dlaczego do niej podszedłem. Może również potrzebowałem
kontaktu z drugą osobą. Nim się zorientowałem leżeliśmy już na łóżku.
Nasz ciała przyległy do siebie idealnie się dopasowując. Gdy było po
wszystkim oboje zasnęliśmy splecieni mocnym uściskiem. Dawno nie spałem
tak dobrze.
Rozdział 2
Powoli otworzyłem oczy. Gdyby nie zdrętwiałe ramię na pewno bym zasnął
ponownie. Keyko leżała w połowie na mnie obejmując mnie ręka i nogą.
Spała chyba twardo. Z trudem wygramoliłem się spod niej i wstałem.
Wspomnienie wczorajszego wieczoru powróciło do mnie jak cień przed którym
staramy się uciec. Ubrałem się w świeże ciuchy i wyszedłem.
Musiałem
znaleźć jakiś terminal z którego mógłbym wysłać wiadomość na swój
statek. Mając już współrzędne wystarczyło jedynie polecieć po
tajemnicze laboratorium. Z terminalem nie było większych problemów.
Znalazłem go w centrum handlowym. Wiadomość miała dotrzeć na Ziemię za
pół godziny, więc postanowiłem poczekać na ewentualne odpowiedzi. Po równo
godzinie otrzymałem potwierdzenie otrzymania. Moja załogo i statek miała
tu przybyć za około sześć godzin. Wróciłem do hotelu. Po drodze kupiłem
coś do jedzenia. Czułem się wyjątkowo szczęśliwy. I nie chodziło mi
że wiem gdzie znajdowało się owo laboratorium. Po prostu czułem się świetnie.
Gdy wszedłem do pokoju hotelowego Keyko już nie spała. Siedziała przy
kuchennym stole i paliła papierosa. Ubrana była w lekko narzuconą białą
koszulę. Usiadłem naprzeciwko niej. Z niewiadomych przyczyn unikała
mojego wzroku.
- Jak się czujesz? - chciałem dotknąć jej dłoni, ale szybko ją zabrała.
Była dziwnie chłodna.
- Słuchaj Shen - wypowiedziała moje imię tak zimno i bezosobowo jakby
mnie tu w ogóle nie było - Nie musisz udawać. Wczoraj wieczorem oboje
tego chcieliśmy. Ty i ja. Nie musisz mieć żadnych wyrzutów sumienia...
- Nie mam wyrzutów - spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
- To dobrze - jej zimny wzrok wbił się we mnie - Nie spodziewaj się że będziemy
razem czy coś takiego... Było nam razem dobrze i to wszystko...
Sam do końca nie wiedziałem o co jej właściwie chodziło. Chyba i ona do
końca tego nie wiedziała. Kiwnąłem głową na znak zgody i zapaliłem
papierosa.
- Mój statek będzie tu za sześć godzin. Spakuj swoje rzeczy.
W tej samej chwili usłyszałem głośne pukanie do drzwi. Pukanie które po
chwili przeobraziło się w łomotanie. Keyko powoli wstała i podeszła do
brązowych drzwi. Otworzyła je na oścież. Zobaczyłem trójkę wysokich,
dobrze zbudowanych mężczyzn, którzy bez słowa wskoczyli do pokoju. Zanim
zdążyłem zareagować wycelowali we mnie groźnie wyglądające lufy
swoich broni.
- Nie ruszaj się Sey - jeden z mężczyzn podszedł do mnie - Odwaliłeś
dla nas kawał dobrej roboty. A teraz oddaj mi dysk.
Patrzyłem raz na niego, raz na Keyko. Dziewczyna wyglądała jakby się
zanadto całą sprawą nie przejęła. Wypaliła papierosa i spojrzała mi
prosto w oczy. Jej wzrok był dziwny. Jeszcze jej takiej nie widziałem.
Zdawała się być o wiele groźniejsza, pewna siebie oraz silniejsza. Teraz
wszystko zrozumiałem.
- Nie pracujesz dla Tonego? - zaciągnąłem się papierosem.
- Brawo Shen! Muszę ci przyznać że znasz się na robocie, ale trochę za
łatwo cię podejść - zbliżyła się na wyciągnięcie ręki - Spodziewałam
się czegoś więcej po najemniku o takiej sławie jak ty.
- Gdzie jest ta osoba z którą miałem się spotkać na stacji orbitalnej
Ziemi?
- Głupie pytanie - uśmiechnęła się nieprzyjemnie - Powiedzmy że musiała
wziąć długi urlop chorobowy. Przyjąłeś mnie do swojej drużyny nawet
mnie nie sprawdzając. Cóż za błąd Shen...
- Będziesz musiała mnie zabić - nachyliłem się w jej kierunku - Ale to
chyba nie sprawia ci problemów.
Są takie chwile gdy trzeba zebrać w sobie całą siłę aby chodź przez
moment utrzymać swoją godność i fason. To była jedna z nich. Nie miałem
zamiaru prosić jej o litość. Stracił bym wtedy coś niezwykle cennego -
przynajmniej w środowisku w jakim się obracałem. Honor.
- Trafiłeś w dziesiątkę Shen - Keyko wyciągnęła mój pistolet z
kurtki, którą zostawiłem przy wejściu - To ironia zginąć od własnej
broni. Nie prawdaż...
Uśmiechnąłem się i rzuciłem w nią niedopałkiem papierosa. Odpowiedzią
był głośny wystrzał jaki usłyszałem. W sumie nie czułem bólu. Raczej
mocne szarpnięcie i ciepło które rozeszło się po całym ciele. To była
moja krew. Zobaczyłem wypaloną dziurę w klatce piersiowej z której wypływały
rzeki krwi. Oczy zaszły mi mgłą. Widziałem jeszcze dwa błyski oznaczające
wystrzały. Chyba przeleciałem pod sąsiednią ścianę...
Przez cały czas nie opuszczało mnie uczucie że była to moja kara. Ludzie
tacy jak ja rzadko umierają śmiercią naturalną. A ja osławiony Shen Sey.
Wielokrotnie odbierałem życie innym. W ostatnim tchnieniu miałem jedynie
nadzieję aby mi przebaczono.
Było jednak za późno.
O wiele za późno.
Koniec