BEZ TYTUŁU

Autor : Opara
HTML : Argail

 

    Samolot suborbitalny z Auckland do Amsterdamu leci w sumie prawie cztery godziny, więc na pokładzie serwują przekąskę i lunch. Upewnił się jeszcze czy na pewno linie BA-SAS podają za darmo tyle drinków ile zdołasz wypić i kupił bilet, chociaż był o 1000 dolarów droższy od oferty Quantas. Ale Quantas i tak dogorywa, pomyślał sobie, od kiedy Delta połączyła się z United Pacific Airlines, więc przynajmniej będę leciał w dobrym towarzystwie.
    Przeszedł przez kontrolę i nawet nie zapiszczał tak jak poprzednim razem, kiedy musiał przedstawiać wszystkie swoje świadectwa lekarskie, bo nie mieli skanera, tylko zwykłą bramkę magnetyczną. No ale, kiedy to było, jakieś trzy lata temu. Czasy się zmieniają.
    W poczekalni podszedł do niego mężczyzna w białym kitlu z sympatycznym wyrazem twarzy.
-     Ma pan rozległy rozszczep synaptyczny - powiedział. - Właściwie kwalifikuje się pan na hospitalizację. Czy ma pan ubezpieczenie?
-     Lecę, żeby to usunąć, proszę pana - odparł.
-     Czy jest pan pewien?
     Był zaskoczony troskliwością tego człowieka. Przyjrzał mu się uważnie. Wyuczone formułki, zawodowe zainteresowanie, czy może jednak zwykła, niemodna, ludzka życzliwość? Nie był przekonany.
-     Tak.
     Poczuł ukłucie w okolicy prawej skroni, ale skoncentrował się i opanował ból. Bywało gorzej. Musiał chyba jednak pokazać coś po sobie, gdyż lekarz miał zatroskany wyraz twarzy.
-     Proszę to usunąć jak najszybciej, dla pańskiego dobra. To poważna sprawa.
    Atak bólu wprowadził go w stan irytacji.
-     O co panu chodzi? - zapytał - To moja głowa, nieprawdaż?
    Zrobiło mu się przykro na widok miny lekarza.
-     Niby tak. Ale widziałem już ludzi umierających z błahszych powodów.
-     Niech się pan nie obawia. Sam mam już tego dosyć - odparł.
    Lekarz odwrócił się.
-     Dziękuję - wymamrotał za nim.
    Lekarz zatrzymał się i spojrzał mu w oczy. Był młody i chyba pełen ochoty do naprawy świata. Z późno, przyjacielu, pomyślał, parę lat za późno. Ale tacy jak ty zawsze będą potrzebni. Chociażby po to, by w takich chwilach zrobiło się człowiekowi raźniej.
    Cóż, kiedy w końcu i tak wszyscy wymrzecie, bo świat nie lubi ludzi dobrych. Niestety.
    Przez rękaw wszedł na pokład samolotu. Stewardesa przywitała go firmowym uśmiechem i poszedł w kierunku swojego miejsca.       Pojawił się jako jeden z ostatnich pasażerów, więc jak tylko usiadł rozejrzał się ciekawie dokoła. Przy ostatnim rzędzie z tyłu stał rozrośnięty do granic możliwości mężczyzna z tępym wyrazem twarzy, w ciemnych okularach na twarzy. Zdawało się, że patrzy w przestrzeń, jednak on wiedział, że mężczyzna uważnie lustruje wnętrze kabiny. Transgen, pomyślał i stwierdził, że nie chce zobaczyć jego oczu. Ciekawe czego mu dodali. Pewnie jakiejś małpy. Normalny człowiek nie może tak wyglądać. Widział już transgenicznych a jednego nawet znał bliżej, dopóki facet dosłownie nie rozpadł się w wieku trzydziestu pięciu lat, kiedy jego ludzkie DNA nagle odrzuciło wszczep. Gdy po tygodniu niewiarygodnych cierpień jego przyjaciel wreszcie umarł, nie przypominał już istoty ludzkiej.
    Potrząsnął głową, żeby odgonić od siebie wspomnienia. Z tym, że tamten był stymulowany, technologia pierwszej generacji. Ten był na pewno lepszy. Pewnie inwazyjny. DNA zmutowane w pierwszej fazie zarodka. Ryzyko mutacji regresyjnej pięć procent, gdzie to wyczytał, chyba pisali coś kiedyś w Newsweeku. Ochroniarz. Ciekawe, czy BA-SAS finansuje produkcję takich jak ten.
    Może teraz już tak, w zasadzie można powiedzieć inaczej, pewnie teraz już tak. Jak to tam było napisane? Że można tak ukierunkować wzrost, żeby dorosły osobnik ukształtował się w 5 lat. Boże, co za zwyrodnienie.
    Usiadł w fotelu i zamknął oczy. Siedział przy przejściu, w lewym rzędzie, mniej więcej w połowie kabiny. Klasa ekonomiczna.
    Kilkanaście rzędów z przodu, za przyciemnionymi drzwiami znajdowała się salonka dla tych, którzy byli w stanie zapłacić za lot dziesięć razy tyle co on. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, że to nie tak miało być. Że inaczej planował sobie życie. Ale przegryzł się przez to już dawno. W końcu nie każdy mieszkał na Nowej Zelandii.
    Miejsce obok zostało wolne. Szyba była lekko przydymiona organicznym filtrem, żeby chronić przed promieniowaniem słonecznym na dużych wysokościach. I tak nie miał zamiaru podziwiać widoków. Chciał odpocząć. I napić się, aby przytłumić ból.
    Samolot zaczął kołować. Załoga puściła film informujący o tym, jak się zachować w przypadku awarii. Siedź spokojnie, nie opuszczaj miejsca. Pas sam cię przytrzyma, systemy podtrzymywania życia uratują, fotel ochroni barierą siłową, a wmontowane w niego silniczki udarowe wylądują na każdej powierzchni. Czuję się bezpiecznie, pomyślał z sarkazmem. Poprosili, żeby zdezaktywować wszelkie transmitery nadające na częstotliwościach od - do. Nie ma problemu. Dobrze, że induktory serca pracują poza tym zasięgiem, pomyślał, bo wtedy tamten grubas w czwartym rzędzie mógłby rozbić samolot. Albo by go zdalnie wyłączyli; jeden trup zawsze wygląda lepiej niż pięćset, z każdego punktu widzenia. Zastanowił się przez chwilę i doszedł do wniosku, że za bardzo się czepia. W końcu nie o to chodzi.
    Wystartowali tak gładko, że nawet tego nie zauważył. Otworzył oczy kiedy z zapytaniem pochyliła się nad nim stewardesa.
    Zamówił gin. Samolot szybko nabierał wysokości, ale siedzenia dla wygody pasażerów utrzymywały się w pozycji poziomej.
    Wyprostował nogi i rozparł się z przyjemnością. W telewizorze pokazywali jakieś wiadomości, ale nie miał ochoty ich oglądać.
    Doktor Henk był podobno jednym z lepszych chirurgów implantowych w Europie a to znaczyło, że i na świecie. Nie licząc oczywiście korporacyjnych, ale do tych nie miał przecież dostępu. Mówiono, że potrafi wyciągnąć z człowieka stymulatory reakcji wersji alfa bez skutków ubocznych. Nawet tajwańskie klony. Jego przypadek nie był aż tak krytyczny, miał nadzieję. Może tylko za długo z tym czekał. Nie, żeby jego wszczep był lewy.
    Oryginalny CyberTech. Tylko co go podkusiło, żeby oszczędzić na biologach. Przecież nikt, kto choć trochę szanuje swoje zdrowie nie zakłada niczego u Chińczyka. A tym bardziej w Szanghaju. Było - minęło. Teraz wyjdzie mu drożej pozbycie się tego żelastwa ale może tak musiało być. Żeby nauczył się, że nie warto. Niech szprycują się głupie szczeniaki. Ja chcę być fizolem, pomyślał, oglądać telewizję na ekranie i szperać w sieci siedząc w fotelu, bez żadnych wirtualnych wizualizacji. Tylko dlaczego po raz setny tłumaczę się przed samym sobą. Poprosił o drugi gin.
    Samolotem lekko zatrzęsło. Turbulencje? Na tej wysokości? Podniósł wzrok. Stewardesa pchała przed sobą unoszący się nisko nad podłogą wózeczek. Wtedy zgasły światła. Na chwilę. Kabinę wypełniła niebieska poświata oświetlania awaryjnego. Usłyszał poruszenie z tyłu kabiny i nagle otworzyły się drzwi do salonki. Spróbował się poruszyć, ale pas automatycznie zapiął się ze względu na awaryjną sytuację i nie pozwalał się wyłączyć. Jak burza przebiegł obok niego ochroniarz, przenosząc nad sobą wózek i mijając stewardessę.
    W dłoni trzymał pistolet i poruszał się niezwykle szybko, jak na kogoś swojej budowy. Poczuł, że jego fotel jakby osiadł, wyłączył się pas i zgasł ekran telewizora. Chciał zerwać się na równe nogi, kiedy padł strzał. Huk wypełnił kabinę aż zadzwoniło mu w uszach. Dostrzegł mężczyznę stojącego z przodu w piątym rzędzie z bronią w uniesionym ręku. Ochroniarzem rzuciło na fotel obok, potknął się w biegu i przeleciał przez oparcie. Krew i szczątki tkanki bryznęły na ścianę i sufit. Ochroniarz poderwał się jak sprężyna. Nie miał prawej połowy twarzy, lecz jego ramię błyskawicznie uniosło się i nacisnął spust. Podłączony do końcówki smartguna pistolet nawet nie drgnął. Stymulator reakcji odłączył wszelkie bodźce a zintegrowany system neuronalny skierował całe zasoby organizmu na wykonanie ostatniego zadania. Ten człowiek już właściwie nie żył lecz mimo to cybertechnika, którą był nafaszerowany zmusiła jego ciało do działania przez pięć ostatnich sekund ze śmiertelną precyzją. Zapadła ciemność. Padły trzy strzały. Jak widać, tym facetom w najmniejszym stopniu nie przeszkadzał brak światła. A potem rozległ się głos.
-     Wszyscy siadamy na miejsca. Żadnych głupich odruchów, bo jeszcze komuś się coś stanie.
    Słowa wypełniły wnętrze samolotu czystym brzmieniem. Ktoś mówił przez interkom. Pewnie z kabiny pilotów.
    O co tu chodzi, pomyślał nerwowo. Porwanie? Na takiej trasie?
    Niebieskie światła zapaliły się z powrotem. Ochroniarz leżał w poprzek przejścia. Naprzeciw niego przewieszony przez oparcie swojego fotela umierał terrorysta. W pierwszym rzędzie stał młody człowiek, ubrany w garnitur. Cztery rzędy za nim powstał drugi.
-     Niech pan siada - powiedział ten ostatni zwracając się w stronę bohatera.
    Obaj kiwnęli do siebie głową i ten z przodu pokazał gestem otwarte drzwi do salonki. Obaj pewnie trzymali w dłoniach broń. Przerażeni ludzie kulili się na swoich miejscach.
-     Niech nikt tu nie wchodzi, bo ją zabiję - rozległ się spokojny, kobiecy głos z salonki. - Ani kroku dalej.
    Obaj agenci zawahali się. Wtedy padł strzał. Ktoś strzelał z tyłu kabiny, pocisk ze świstem śmignął mu koło głowy, aż przykucnął. Jeden z młodych ludzi zachwiał się. Kula trafiła go w plecy. Drugi wykonał momentalny zwrot i nacisnął spust tylko raz. Drzwi od salonki zapiszczały i zaczęły się zamykać. Ranny agent rzucił się w ich stronę i wpadł pomiędzy zatrzaskujące się szyby. Strzał, który padł ze środka salonki trafił go w głowę, aż odskoczyła do tyłu. Padając zablokował swoim ciałem drzwi. Drugi mężczyzna znalazł się tuż za nim. Uniósł broń i bez wahania wystrzelił. Raz. Drugi.
    Zapadła cisza.
    Bohater podniósł głowę znad oparcia fotela i spojrzał przed siebie. Jezu, ale rzeź, pomyślał. Nagle poczuł tępe uderzenie bólu po prawej stronie głowy i zwinął się z cierpienia. Jęknął. Przed oczami wirowały mu wielobarwne plamy. Miał wrażenie, że gdzieś się zapada, obraz nagle zaczął umykać w dal. Spróbował się skupić. Kontrolować oddech. Nie mógł nawet myśleć.
    Młody mężczyzna szybkimi spojrzeniami zlustrował wnętrze samolotu. Następnie odwrócił się i ukucnął nad postrzelonym kolegą. Wystarczył mu jeden rzut oka. Spuścił między ramiona głowę i przez chwilę milczał. Kiedy powstał jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
-     Proszę państwa - powiedział głośno, stojąc przy drzwiach do salonki. - Proszę nie opuszczać miejsc i schować głowy za fotelami przed państwem. Sytuacja znajduje się pod kontrolą. Za chwilę pójdę sprawdzić co dzieje się w kabinie pilotów. Proszę powiedzieć teraz, jeśli ktokolwiek jest ranny.
    Cisza. Ludzie w przerażeniu kulili się na swoich siedzeniach.
-     Dobrze.
    Młody człowiek odwrócił się i podszedł do ściany. Na znajdującej się w niewielkim wgłębieniu klawiaturze wstukał kod. Mała sekcja ściany odsłoniła się odsłaniając mrugający na błękitno ekran.
-     Autoryzacja. Numer zero-dziewięć-sześć-cztery.
    Przybliżył twarz aby czytnik mógł ściągnąć wzór siatkówki.
-     Pokaż kabinę pilotów.
-     Odmowa autoryzacji. Nieznany numer dostępu.
    Mężczyzna patrzył się na ekran.
-     Cholera.
    Oparł się plecami o ścianę, zamknął oczy i pokręcił głową. Wyciągnął broń. Przeładował. Odetchnął głęboko i ruszył w stronę salonki.
-     Niech pan zaczeka.
    Zatrzymał się i spojrzał na podchodzącego ostrożnym krokiem mężczyznę. To ten sam, który o mało nie zginął, kiedy strzelał tamten gnojek z tylnego rzędu. Czego znowu? Jakbym miał mało problemów.
-     Proszę wracać na miejsce...
-     Niech pan zaczeka. Znam się na tym - pokazał dłonią terminal w ścianie.
    Jego ręka drżała. Na twarzy rysował się grymas cierpienia, jakby człowiek ten walczył z bólem.
-     Nic się panu nie stało? Niech pan wraca na miejsce.
    Uśmiechnął się do niego.
-     Byłoby głupio, gdyby nadział się pan u pilotów na jeszcze pięciu takich, nieprawdaż? Zdążyłby pan pewnie zabić ze trzech. Jestem przekonany, że wie pan jak postępować w takich sytuacjach, co więcej, jestem przekonany, że jest pan jedyną osobą w tym samolocie, która posiadła tą wiedzę. Dlatego nie możemy pana tak łatwo stracić. Pasażerowie się ze mną zgadzają i pan z pewnością też.
    Podszedł do terminalu i przyjrzał mu się.
-     Znajdzie pan gdzieś kabel do tego? - pokazał palcem małe, okrągłe gniazdko z boku ekranu.
-     W skrytce pod spodem.
    Nacisnął małą szufladkę, która otworzyła się z cichym syknięciem. Wziął do ręki i przez dłuższą chwilę patrzył na koncentryczny, osłonięty przezroczystą izolacją kabel. A potem jeden jego koniec włożył w gniazdko a drugi wetknął sobie w głowę za prawym uchem w niewielki, otoczony metalową obwódką otwór.
    Przeszedł go dreszcz, kiedy zimna końcówka kabla przesunęła się wzdłuż ścianek wszczepionego w głowę portu i zetknęła z zakończeniem nerwu. Cóż, pomyślał, mam nadzieję, że to wytrzymam. Zamknął oczy i skupił się aby zmusić zmysły do przełączenia się na percepcję wirtualną. Pamiętał jak kiedyś przechodził specjalny trening, żeby nauczyć się oszukiwać własny mózg. Teraz robią już takie magistrale, że w chwili gdy wkładasz kabel otwiera się menu i po prostu wybierasz opcję, jaka ci pasuje. Ustawiasz czas wyjścia. Ustawiasz poziom przenikalności bodźców zewnętrznych. Cuda.
-     Alleluja.
    Wszedł. Rozejrzał się dokoła. Bramka na wejściu, normalnie. Niepozorna ale ładna. Nawet zrobili logo. Cóż, kiedy była brutalnie, na sztywno zaspawana, ktoś się musiał nieźle napracować, znaczy niezły mieć program. Mogę się nie prześlizgnąć. Trzeba rozwalić. Puszczę sekwencyjny, żeby nie wzbudzić alarmu. Walnąć i znieczulić. Pewnie jest czujny, chociaż nie widać, żeby za bardzo się rozglądał.
    Uderzył i bramka rozpadła się na kawałki. Obcy program ochronny próbował wszcząć alarm, ale nie zdołał, wyciszony uruchomionym błyskawicznie kodem maskującym. Bardzo dobrze, pomyślał. To będzie łatwe.
    Znalazł obsługę kamer i poszukał znajdującej się w kabinie pilotów. Uważnie przyjrzał się sytuacji. Dostrzegł tylko jednego uzbrojonego człowieka. Dwaj piloci leżą we krwi na podłodze. Kapitan siedzi przy konsoli z pistoletem wycelowanym w głowę. Jeszcze jeden mężczyzna siedzi skulony pod ścianą i trzyma się za brzuch.
-     Jest tylko jeden - powiedział. - Przy głównej konsoli. Na wprost drzwi. Dwaj piloci nie żyją. Kapitana trzyma na muszce. Jeden człowiek leży pod ścianą, po prawej stronie od wejścia. Chyba ktoś z obsługi.
    Przełączył się na kamerę w kabinie pasażerskiej, żeby zobaczyć co robi ochroniarz. Ruszał ustami patrząc w jego kierunku.
-     Jeśli do mnie teraz mówisz, to wiedz, że cię nie słyszę - odezwał się. - Nie mam tak dobrego filtru.
    Dostrzegł zdezorientowanie na twarzy mężczyzny. Przyjrzał się sobie. Dziwne uczucie, pomyślał, patrzeć na samego siebie z góry. Ciekawe, czy to jakoś tak wygląda, kiedy wychodzi z człowieka dusza, której potem bóg każe wracać z powrotem? Ale on przecież nie wierzył w boga.
-     Te drzwi do kabiny, o których mówiłem prowadzą skąd? - zapytał.
Mężczyzna wskazał na wejście do salonki.
-     Czy tymi drzwiami chcesz tam wejść?
    Kiwnięcie.
-     Mogę wyłączyć na chwilę światło w kokpicie.
    Agent pokręcił głową.
-     Czyli nie. Zgoda. Kiedy podejdziesz do drzwi otworzę je - powiedział. - Odłączę obwód amortyzujący, żeby otworzyły się szybko. Powodzenia.
    Kiwnięcie głową.
    Mężczyzna odwrócił się i powoli ruszył w stronę kokpitu. Bohater przełączył się na kamerę umieszczoną w salonce. Luksusowo urządzony apartament, z obitymi skórą kanapą i fotelami, własnym barkiem, zaprojektowany był w stylu późnych lat dziewięćdziesiątych. Na kanapie siedziała niewysoka, szczupła kobieta. Krótko obcięte, ciemne włosy. Sukienka, która musiała kosztować pewnie tyle, co cała technika w jego głowie. W pępku wpięty miała kolczyk. Ciekawe, pomyślał. Zrobił zbliżenie na twarz. Patrzył się przez chwilę nie mogąc oderwać wzroku. A niech mnie, pomyślał. Kobieta poruszyła się nerwowo, coś powiedziała i uśmiechnęła się; wtedy przypomniał sobie o ochroniarzu. Opuścił kamery i poszukał modułu zarządzającego drzwiami. Zostawił jeszcze próbnik, którego zadaniem było poinformować go kiedy agent zbliży się do drzwi.
    Znalazł się w pomieszczeniu przykrytym obszerną kopułą. Wszystkie drzwi znajdujące się w samolocie wyobrażone były jako żelazne, dwuskrzydłowe wrota równomiernie rozmieszczone nad jego głową. Te, które były zamknięte miały nałożone solidnie wyglądające sztaby. Cóż za oryginalna wizualizacja, pomyślał, założę się, że te od kabiny pilotów są na samej górze i wyglądają jak wrota do piekieł. Uśmiechał się, gdyż dojeżdżając do szczytu kopuły widział płomienie pełgające po znajdującej się w jej zenicie potężnej bramie, rzeźbionej w mające budzić wątpliwości wzory. Tak. Więc jest bariera, ale gdzie... Aha. Amortyzatory wyglądały jak cztery tłoki hydrauliczne umieszczone po bokach drzwi.
    Najpierw zlikwidował płomienie blokując programem maskującym ewentualny impuls alarmowy. Potem zniszczył tłoki i zostały mu już tylko do otwarcia drzwi. Wtedy przyleciał próbnik. Mały żółty ptaszek usiadł mu na ramieniu i zniknął, kiedy program zdezaktywował się po wykonaniu zadania. Uderzył w bramę, ale nie ustąpiła. Niech to diabli, pomyślał, nie mam czasu na podchody. Wyczyścił pamięć z sensora i programu kamuflującego. Szybko wczytał kod atakujący i uderzył. Brama zafalowała i rozpadła się na grad wirtualnych szczątków. Zamgliło mu wzrok i obraz wypełnił się morzem lśniących iskier. Wtedy poczuł paraliżujący ból, pulsujący, rozrywający czaszkę. Więcej nic nie pamiętał.
-     Proszę pana - usłyszał jak zza ściany. - Proszę pana, niech pan wstanie.
    Ktoś pochylał się nad nim, sylwetkę mężczyzny widział jak przez mgłę. Świadomość wracała powoli.
    Usiadł gwałtownym ruchem, aż tamten odskoczył.
-     Chy... chyba już po wszystkim, proszę pana. Tylko tamten drugi leży tam w kabinie...
    Złapał się za głowę i mocno ścisnął. Jezu, co za ból. Wyrwał sobie wtyczkę z głowy i wymamrotał.
-     Wody.
-     Albo nie - otrzeźwiał już nieco. Idę do baru, pomyślał. Skoro już po wszystkim, to może zasłużyłem. Wstał i zatoczył się.  Przecież ja jestem chory, przyszło mu do głowy. Po co ja się tak angażuję. Nie płacą mi za to. Oparł się o ścianę i przez chwilę głęboko oddychał. Kiedy ponownie tworzył oczy widział wszystko w miarę wyraźnie.
    Ruszył w stronę salonki.
    Młody agent stanął w zablokowanych ciałem kolegi drzwiach prowadzących z salonki do kabiny pasażerskiej. Krwawił z prawego ramienia. Lewą ręką trzymał się gdzieś w okolicy rany. Ich wzrok spotkał się i ranny mężczyzna wykrzywił usta w uśmiechu.
-     Żyjesz? - zapytał.
-     Nie bardzo - odparł słabym głosem bohater. - Muszę się napić.
    Nagły atak bólu rzucił nim o ścianę. Krzyknął. Jezu, co mnie podkusiło. Miałem tego już nigdy nie robić. Powinienem dać się uśpić i przewieźć jak zwłoki prosto do kliniki, ale znowu chciałem zaoszczędzić. Głupi aż do śmierci. Cóż, może to już nie tak długo.
-     Proszę państwa, - usłyszał jeszcze - niebezpieczeństwo zostało... zażegnane.
    Chwila ciszy.
-     Mamy jednakże pewien problem. Kapitan i obaj piloci, echem, zginęli. Autopilot został uszkodzony. Program awaryjny jest zaprojektowany tak, aby zapewnić maksymalne bezpieczeństwo pasażerów w sytuacjach o podwyższonym ryzyku, jednakże gdyby ktoś z państwa czuł, że jego umiejętności mogą być przydatne...
    Cóż za dyplomacja, zdążył pomyśleć.
    Stracił świadomość.
    Głowa pulsowała mu potwornym bólem. Wydawało się, że świat przestał istnieć, że jest tylko ból, ból, który nigdy się nie skończy. Chciał podnieść ręce, żeby mocno ścisnąć skronie, albo może chciał się skulić, zwinąć w kłębek, cokolwiek, byle tylko przestało boleć. Wydawało mu się, że słyszy głosy, dobiegające z oddali, że widzi sceny, których nie chciał pamiętać, spróbował skupić całą swoją wolę i wtedy atak bólu zelżał.
    Otworzył oczy. Leżał na kanapie z oparciem pod głową. Na stoliku obok stała napełniona szklanka, w której pływał lód.
Kobieta siedziała naprzeciwko w fotelu. Przestraszona, ale śliczna. Jak zawsze. Patrzyła w bok obserwując jak młody mężczyzna przykrywa leżące na podłodze ciało. Makabryczny widok. Obserwował ją, aż wreszcie go dostrzegła. Uśmiechnęła się, tak jak tylko ona potrafi. Najpierw kącikami ust, potem promiennie, lekko mrużąc oczy. Ile razy ten uśmiech śnił mu się po nocach? Za dużo.
    Przestało go boleć i nie chciał niczego zmieniać, żeby nie wróciło. Mógłby tak leżeć przez resztę życia. Ale ona się poruszyła.      Sięgnął po szklankę i wtedy zobaczył jak bardzo trzęsą mu się ręce.
-     Jak zdrowie? - zapytał.
    Spoglądała we wbudowane w ścianę lustro, biegnące od sufitu do podłogi. Oderwała wzrok.
-     Dobrze, dziękuję - odpowiedziała.
-     To bardzo dobrze.
    Chwila milczenia.
-     A jak twoje? - spytała.
-     Powiem ci szczerze, że bywało lepiej. Nawet dużo lepiej.
    Powąchał szklankę i napił się. Tego mi było trzeba.
-     Dokąd lecisz, jeśli wolno się zapytać?
-     Do Amsterdamu - odparła i roześmiała się.
-     W jakimś szczególnym celu?
-     Wiesz, w zasadzie wracam do domu.
    Uwielbiał sposób, w jaki mówiła to swoje "wiesz".
    Zastanowił się przez chwilę.
-     Czy mieszkasz w Gdańsku i jeździsz Alfa-Romeo?
    Uśmiechnęła się ponownie.
-     Mieszkam w Szkocji i latam Alfa-Romeo.
-     Ach tak. Rzeczywiście. Mój drugi strzał - spróbował się uśmiechnąć, ale zabolało. -Jak ci się wiedzie?
    Spojrzała na siebie i rzuciła wzrokiem wokoło.
-     Chyba nieźle, prawda?
-     Cóż - udał, że się waha. - Szczerze? Sądzę, że zupełnie nieźle.
     Poczuł ponowne uderzenie bólu, ale nie miał już nawet siły z nim walczyć. Trzymał się tylko za głowę aż minęło.
-     O boże, krwawisz.
    Spojrzał na swoje dłonie i zobaczył krew. Sączyła się z wszczepu i nagle przeszył go paniczny strach. Zamknął oczy i zmusił się, żeby nie płakać. To naprawdę nie tak miało być. I jeszcze teraz...
    Pamiętał taką scenę, kiedy stał z kolegami i chyba palił papierosa. Obowiązkowo w białej koszuli i w krawacie. Akurat patrzył w dobrą stronę, kiedy wyłoniła się zza rogu budynku. "Popatrzcie," powiedział, "idzie piękna kobieta." I nikt nie powiedział ani słowa tylko wszyscy spojrzeli się w kierunku, w którym patrzył.
    Niech to wszyscy diabli, pomyślał. Nie chcę przechodzić przez to po raz kolejny.
Kiedy przeszła przez drzwi, jakby wzeszło słońce. Miał ochotę uklęknąć i świat mógłby się skończyć. Cokolwiek by powiedziała, stałoby się prawdą absolutną, ale ona milczała. Gdyby mu starczyło odwagi powiedziałby, poprosił, żeby coś powiedziała, lecz nie zdołał. Ileż razy tego potem żałował.
    Słuchał jej głosu i miał ochotę zamknąć oczy, żeby słyszeć lepiej. Mógł słuchać jej godzinami, dniami całymi, kiedy tak siedziała i mówiła, patrząc przed siebie, czasem spoglądając w jego kierunku. Czas stawał wtedy w miejscu. Nigdy przedtem ani potem nie czuł się tak... wspaniale.
    Tłumaczył sobie, że to nie ma sensu. Tak bezpamiętnie się angażować. Ale są rzeczy, których sobie nie przetłumaczysz. Siedział w oknie i patrzył jak po kolei gasną światła w mieszkaniach naprzeciwko. A kiedy zgasły już wszystkie ciągle nie mógł zasnąć. Bał się rzeczy, które mogą mu się przyśnić.
    Dopiero później nauczył się we śnie znajdować spokój i ukojenie. Kiedy za dnia starał się jak najbardziej zmęczyć, żeby wyczerpanym położyć się do łóżka i od razu zasnąć. Nie myśleć.
    Tak długo się kiedyś zastanawiał nad tym, czego ona oczekuje od życia. Kiedy już sądził, że ją rozumie, okazywało się zupełnie inaczej. Ileż to czasu wciąż żywił nadzieję...
    Mógł, uwielbiał patrzyć na nią kiedy siedziała, stała, szła, leżała, kucała, robiła cokolwiek. Kiedy śmiała się i kiedy była poważna. Kiedy żartowała i kiedy mówiła serio. Kiedy jadła. Kiedy piła. Gdy miała oczy zamknięte i gdy miała otwarte.
    I tylko czasem tak bardzo, tak bardzo to wszystko bolało. Bo tak niewiele mógł jej zaoferować, tak niewiele, co by w jej oczach miało znaczenie.
    Jest już tak późno, pomyślał, a mi tak bardzo chce się spać.
    Wtedy usłyszał nad sobą czyjś głos. Ktoś coś do niego mówił, ale on nie chciał aby mu zawracano głowę.
    Otworzył oczy.
-    Czy coś się stało?
    Stał nad nim młody mężczyzna, który z tak dużą wprawą o wszystko się zatroszczył.
-     Nie - odpowiedział nieprzekonująco.
-     Mamy problem - powiedział agent.
    Och, nie, pomyślał. Nie teraz.
-     Nie zdołamy wylądować. Technik twierdzi...
    Nie chciał tego słuchać.
-     Pomóż mi wstać.
    Niewiele widział. Przed oczami miał kolorowe plamy i wszystko wkoło wirowało w szalonym tempie. Za rękę dał się poprowadzić do kokpitu, gdzie nad konsolą pochylał się siedzący poprzednio pod ścianą technik.
-     Został uszkodzony moduł pamięci z koordynatami lotniska w Amsterdamie - powiedział technik. - O ile więc możemy lecieć na autopilocie, o tyle nie wylądujemy.
-     Jest jakaś kopia zapasowa? - wymamrotał bohater.
    Technik rzucił okiem na stojącego obok agenta.
-     Oczywiście.
-     Załadować.
    Technik pokręcił głową.
-     To niemożliwe. Kości pamięci są programowane na stałe, bez możliwości ponownego zapisu. Nie mogę zwolnić pamięci, powiedzmy tej z zapisem startu, nie mówiąc już o...
-     Nie potrafi pan usunąć blokady?
    Technik spojrzał się na niego poważnie.
-     Nie.
-     To niech się pan podłączy.
    Technik nie odrywał od niego wzroku.
-     Nie mam wystarczającej przepustowości magistrali. Nie mam też obejścia ośrodka logicznego. Nie potrafię.
    Bohater zaklął. Siarczyście. Przecież ja lecę na zabieg, pomyślał. Co za cholerny świat.
    Zginę od tego. Och, to pewne. Ale zginę tak czy inaczej. A tak,0, umrę tylko sam. I nikt nie będzie tego żałował. Poza mną.
Obejrzał się za siebie. Stała tam, w drzwiach od kabiny pilotów.
-     Proszę mi cos obiecać - powiedział do technika. - Proszę zadzwonić po karetkę z pełnym, proszę pana, wyposażeniem neuronalnym. Proszę mi to obiecać. Tutaj mam pieniądze. Mój numer ubezpieczenia, mam Global MediCover, moja karta...
    Rzeczy wypadły mu z dłoni i posypały się na podłogę.
-     Przyrzekam.
    Usiadł na fotelu. Ledwo mógł cokolwiek postrzegać. Oparł głowę na dłoniach.
-     Niech pan przygotuje kopię - powiedział słabym głosem.
-     Wtyczka.
    Włożył sobie końcówkę. Ależ bolało.
-     Niech pan włączy monitor. Zobaczy pan, czy daję sobie radę. I niech się pan za mnie pomodli, jeśli pan potrafi.
-     Niech mi pan da parę minut na wyłączenie ośrodka logicznego. Albo niech mi pan zajrzy w oczy, jeśli pan umie rozpoznać...
-     Umiem.
-     To dobrze. A potem niech mnie pan włączy w obwód.
    Pamięci mam na szczęście dużo, pomyślał z sarkazmem. Nie takie rzeczy nosiło się w głowie.
    Odwrócił się do tyłu. Nic już nie widział. Tylko czarno-białe plamy. Wyciągnął rękę.
-     Skarbie - wyszeptał. - Czy możesz zrobić mi przyjemność i potrzymać mnie za rękę?
    Poczuł ciepły dotyk jej dłoni.
-     Dziękuję - powiedział.
    Na chwilę dostrzegł jej brązowe oczy patrzące na niego nie wiedząc, czy widzi je naprawdę, czy to tylko omam i był to ostatni widok zanim ostatecznie ogarnęła go ciemność.

98/07/24



li pan umie rozpoznać...
-     Umiem.
-     To dobrze. A potem niech mnie pan włączy w obwód.
    Pamięci mam na szczęście dużo, pomyślał z sarkazmem. Nie takie rzeczy nosiło się w głowie.
    Odwrócił się do tyłu. Nic już nie widział. Tylko czarno-białe plamy. Wyciągnął rękę.
-     Skarbie - wyszeptał. - Czy możesz zrobić mi przyjemność i potrzymać mnie za rękę?
    Poczuł ciepły dotyk jej dłoni.
-     Dziękuję - powiedział.
    Na chwilę dostrzegł jej brązowe oczy patrzące na niego nie wiedząc, czy widzi je naprawdę, czy to tylko omam i był to ostatni widok zanim ostatecznie ogarnęła go ciemność.

98/07/24