ZNAKI

Autorka : MattRix
HTML : Argail



    Wszystko jednoznacznie wskazywało na to, że źle się dzieje nie tylko tu.
    Po drugiej stronie Portalu chyba też nie było najlepiej.
    Już chociażby fakt ukrycia przejścia świadczył o tym. Nie chcieli jej widzieć, przynajmniej twarzą w twarz. Nie słuchali, lub udawali, że nie słyszą. Ignorowali ją jak nigdy przedtem żadnego Wybranego.
    Szukała w zwojach, księgach, na tabliczkach i nic. Raz tylko zdawało się mieć miejsce podobne zdarzenie, ale nawet wówczas Wybraniec został uprzedzony o Wielkim Potopie. Nie znaczyło to oczywiście, że istniała taka zasada. Nikt o niczym nie musiał jej uprzedzać, ale ...
    Dookoła działo się wiele. Zbyt wiele.
    Ludzie mówili o wpływie zanieczyszczenia, o dziurze ozonowej, o niszczycielskich zapędach naszej rasy. Co chwila ziemia trzęsła się, ulewne deszcze topiły całe wsie i miasta.
    I niby wszystko miało sens, ale ona jednak wiedziała swoje.
    I musiała coś z tym zrobić. Przynajmniej spróbować.
    Wyruszyła więc na poszukiwania Portalu, bo skoro oni nie chcieli widzieć jej, musiała sama stanąć przed nimi.
    Droga nie była ani łatwa, ani przyjemna. Uczucia, które ją otaczały, oblepiały jej włosy, szaty i skórę. Im dłużej była w drodze, tym szybciej chciała dotrzeć do Portalu.
    Niestety minęły całe tygodnie, gdy w końcu natrafiła na ślad - trzęsienie ziemi uszkodziło koryto rzeki. Woda, która z niej uszła odsłoniła mechanizm uruchamiający przejście. Ludzie nie zwrócili na to uwagi - mieli przecież większe zmartwienia.
    Dla niej jednak był to kres drogi. Poczekała, aż noc przejmie władanie w tej części świata, a potem skierowała się do mechanizmu.
    Koryto, choć puste, było jeszcze błotniste. Brnęła więc miejscami po kostki w błocie. Nie lubiła tego nigdy, ale tym razem musiała się przemóc, w czym pomagała sobie cichymi przekleństwami.
    Dotarła do kamiennej tarczy wystającej ze ściany koryta rzeki. Obawiała się, że będzie miała sporo roboty z wydobyciem jej z masy ziemi, kamieni i gliny. Na szczęście znaki potrzebne do otwarcia Portalu były na widoku.      Pomyślała, że ten kto ukrył go zrobił to niedbale.
    Z torby podróżnej, bez której nie ruszała się na żadne dalsze wyprawy, wyjęła woreczek pełen kamieni. Dla ludzi, którzy widzieli je u niej, były tylko kolorowymi kamykami o różnych kształtach i wzorach. Dla niej, jak i dla Władców Portalu, były kluczem.
    Upewniwszy się, że jest sama, ułożyła odpowiednie kamienie na odpowiednich znakach tarczy.
    Przez chwilę nic się nie działo. Minęły może dwie minuty, zanim poczuła drgania. Przestraszyła się, że to wtórne wstrząsy, ale zrozumiała, że Portal został ukryty bardziej przemyślnie, niż tarcza - pod ziemią. Musiało minąć trochę czasu, zanim wyłonił się kilkanaście metrów dalej.
    Dobrze znany widok napełnił ją otuchą. Teraz gdy znalazła Portal mogła przejść przez niego i sprawdzić co takiego dzieje się po drugiej stronie.



    Sam widok Portalu zawsze przyprawiał ją o gęsią skórkę. Brama Do Tego Co Niewiadome była piękna niczym najpiękniejszy zachód Słońca, niczym szczera miłość dwojga ludzi, jak ...
    Zawsze zachwycała się nim, choć gdy wchodziła w błękitno-zimną poświatę, gdy widziała otwierające się lustro ogromnych drzwi, gęsia skórka podziwu przeradzała się w nieprzyjemny dreszcz. Już dawno pogodziła się z faktem, że nigdy nie przyzwyczai się do tego.
    Na szczęście przejście nie trwało nigdy długo, chyba że przekraczający Próg Światów był nieproszonym gościem.
Tak jak teraz ...
    Robili wszystko, żeby tylko nie zawracała im głowy. Niestety nawet Oni nie mogli w nieskończoność stawiać przed nią przeszkód.
    Co prawda musiała przypomnieć sobie sporo dawno nie używanych zaklęć, ale w końcu weszła do Ich Świata.
    Druga Strona stała przed nią otworem.
-     Nareszcie. - mruknęła.
    Chłód Przejścia powoli ustępował miłemu ciepełku, jakie zazwyczaj panowało po Drugiej Stronie. Gdy dreszcze zniknęły, wymówiła zaklęcie, dzięki któremu wejście do Portalu stało się niewidoczne dla ludzi.
    Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Może tylko było zbyt cicho.
    Ruszyła w stronę widniejącej na wzgórzu budowli.
    Ni to zamek ni pałac był po trochu dziełem wszystkich zamieszkujących go istot. Może właśnie dlatego był ... delikatnie mówiąc niepowtarzalny. BARDZO niepowtarzalny.
    Po drodze minęła rzekę, nad którą pobierała kiedyś nauki. Nigdy nie widziała bardziej przejrzystej wody. Jej szum był tak uspokajający, że ...
    Nagle uświadomiła sobie, że nie słyszy jej szumu. Spojrzała na wodę i zamarła. To już nie była ta sama rzeka, którą pamiętała. Była brudna i ... śmierdziała.
    Ale skąd tu zanieczyszczenia?
    Rozejrzała się dookoła i mogła sobie tylko wyobrazić swoją minę.
    Las - zwykle zielony, pachnący i pełen zwierzyny, przypominał teraz dawno nie używaną sczerniałą paletę malarza. Nie słyszała zwierząt i nie była pewna czy one w ogóle tam są.
    Sady rozciągające się między rzeką a lasem, pełnie kiedyś wszelkich możliwych owoców, śmierdziały zgnilizną.     Owoce leżące na ziemi i te wiszące jeszcze na umierających gałęziach pokryte były pleśnią i robactwem.
    Za lasem był z kolei ogromny ogród warzywno-kwiatowy. I on przypominał ... sama nie wiedziała co przypominał. Może dlatego, że nigdy jeszcze nie widziała czegoś podobnego. Uschnięte kwiaty gięły się ku spękanej ziemi, a warzywa ... szkoda mówić.
    Nie sądziła, że może być aż tak źle.
    Przez dobrą chwilę nie była pewna czy trafiła we właściwe miejsce.
    Była tu przecież wielokrotnie. Spędziła tu prawie połowę życia. Ale to co widziała teraz było koszmarnym odwróceniem jej wspomnień.
    Nie czekała na nic, tylko ruszyła szybkim krokiem do zamku. On sam zresztą wyglądał jak żywcem wyjęty z jakiegoś horroru.
    Brama nie otworzyła się przed nią - jak to zwykle było w zwyczaju. Musiała więc sama uchylić jej ciężkie wahadłowe drzwi i przecisnąć się przez szparę. Wszędzie było pusto i jakoś tak dziwnie cicho. Żaden dźwięk czy ruch nie zdradzał czyjejkolwiek obecności. Ale wiedziała, że ktoś musiał tu być.
    Zaczęła więc mozolną wycieczkę po bardziej lub mniej znanych zakamarkach mrocznego domostwa.
    Dopiero po dłuższej chwili znalazła jakąś żywą - jeśli można tak powiedzieć - istotę. Z początku myślała, że to jakaś służąca, ale gdy podeszła bliżej ...
-     Boże drogi! Co się stało?! - zapytała nieco przestraszona.
-     Musisz, prawda? Koniecznie musisz? - odparła zjadliwie Sprawiedliwość, patrząc na nią spode łba.
-     Wybacz, ale czy ty ostatnio przeglądałaś się w lustrze?
-     Uważaj lepiej, bo ... - pogroziła jej palcem.
    Usiadła przy ogromnym drewnianym stole. Na przeciwko każdego krzesła wyryte były znaki. To tu wszyscy spotykali się, choć niekoniecznie po to by decydować o losach świata.
    Sprawiedliwość wyglądała, ogólnie rzecz ujmując jakby od wielu dni nie oglądała się w lustrze. Włosy potargane, związane byle jak i byle czym, waga rzucona w kąt musiała leżeć tam od dawna, bo straciła już swój blask. Na stole leżała pomięta i poplamiona opaska, którą zwykle miała przesłonięte oczy.
-     Czemu tak mi się przyglądasz? - zapytała chrapliwym głosem, chlupocząc nogami w dużej misie z wodą.
-     Bo nie chce mi się wierzyć w to co widzę. - odparła. - Co się właściwie dzieje?
-     A co ma się dziać? Nic się nie dzieje. - odparła Sprawiedliwość wzruszając ramionami.
    Nie patrzyła jej jednak w oczy. Zajęta była kontemplowaniem widoku swoich mokrych stóp.
-     W moim świecie są kłopoty, ale widzę, że i tu nie jest lepiej.
    Sprawiedliwość podniosła głowę i spojrzała na nią tak, że aż ciarki przebiegły po jej plecach.
    Już miała coś odpowiedzieć, gdy do sali, jak zwykle bezszelestnie wszedł młody, wysoki i niesamowicie przystojny mężczyzna - Śmierć.
-     Ach, widzę że dotarłaś w końcu do nas. - powiedział na jej widok.
    Podszedł do niej, ujął jej dłoń i ucałował ją.
-     Jak zwykle popisujesz się. - żachnęła się Sprawiedliwość.
-     Bo nareszcie pojawił się tu ktoś kto nie wygląda jak zmora. - odgryzł się mężczyzna, po czym dodał - Naprawdę cieszę się, że cię widzę.
-     Dziwne, odniosłam wrażenie, że nie chcecie mnie tu widzieć. - odparła kokieteryjnie kobieta.
-     Przykro mi, że tak sądzisz. Poza tym nawet jeśli rzeczywiście KTOŚ - zaakcentował to słowo, patrząc na Sprawiedliwość. - nie chciał abyś tu przybyła, na pewno nie byłem to ja.
-     Aż trudno w to uwierzyć, zwarzywszy, że nigdy nie zgadzaliśmy się ze sobą.
-     Co nie znaczy, że nie lubię twoich wizyt.
    Nagle rozległy się gromkie brawa, a z ciemności wyłoniła się piękna kobieta o długich kręconych czarnych włosach.
-     Mistrz nad mistrze. - powiedziała, podchodząc do Śmierci. - Nie wierz, moja droga w ani jedno jego słowo.
-     Nie musisz mi o tym przypominać, Karo. - powiedziała kobieta.
-     Obie jesteście niesprawiedliwe.
    W tym momencie Sprawiedliwość chrząknęła znacząco.
-     Nic nie mów, moja droga. Rzuciłaś przecież swoją profesję. - zauważyła Kara.
    Nie odstępowała Śmierci, oplatając go ramionami. Od zawsze, odkąd Wybranka pamiętała, Kara i Śmierć prowadzili ze sobą osobliwą grę. Gdyby nie to, że wiedziała kim są, można by powiedzieć, że to miłosna gra.
-     Jak to rzuciłaś swoją profesję? - zapytała wybranka, patrząc na Sprawiedliwość.
-     Zwyczajnie, rzuciłam i tyle!
-     Ale jak mogłaś to zrobić?! Przecież jesteś potrzebna!
-     Komu? Tobie?
-     Ludziom!
    Sprawiedliwość zaśmiała się. Kara i Śmierć zawtórowali jej trochę mniej donośnie, ale równie zauważalnie.
    Wybranka nie rozumiała o co chodzi. Patrzyła na obecnych błędnym wzrokiem.
-     To jakieś szaleństwo. - szepnęła.
    Chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz Sprawiedliwość wstała nagle. Wyszła z misy, w której było już niewiele wody i nie wycierając nóg ruszyła przed siebie. Przy drzwiach zatrzymała się. Odwróciła się do Wybranki i powiedziała:
-     Nie obchodzi mnie co się dzieje w twoim świecie. Dla mnie wszyscy ludzie mogą zniknąć z powierzchni ziemi.
    I nie czekając na reakcję, wyszła.
    Wybranka spojrzała na Śmierć i Karę.
-     Czy ktoś mógłby mi odpowiedzieć co się właściwe dzieje?
-     Nie powinnaś nas o to pytać. - odparł Śmierć. - My nadal wykonujemy swoje obowiązki.
-     W dodatku mamy ich coraz więcej. - zauważyła Kara. - A wszystko dzięki wam, Ludziom.
-     Gdzie jest Matka Natura? - zapytała, spodziewając się, że od tych dwojga niczego się nie dowie.
-     Pewnie w swoim prywatnym ogrodzie. - zaśmiała się Kara, akcentując ostatnie słowo.
    Wybranka nie czekając na nic ruszyła dobrze znaną sobie drogą. Wybiegła niemal z sali.
-     Biedna istota. - powiedział Śmierć.
-     Dlaczego biedna?
-     Jest tylko człowiekiem, w dodatku zupełnie niewinnym. Szkoda mi jej.
-     Tobie?! - zdziwiła się Kara.
-     Ludzie kiedy umierają są tacy ... nudni. Ona jest ...
-     ... wciąż żywa. - dokończyła czarnowłosa.
-     Właśnie. - zgodził się.



    Prywatny ogród Matki Natury zawsze przypominał mityczny Raj. I pewnie tym był, gdy pojawili się Adam i Ewa.     Znajdował się niemal w środku budowli, na dziedzińcu niewidocznym ani z zewnątrz, ani z lotu ptaka. Lecz gdy przekraczało się jego próg, stawał się bezkresnym ogrodem, pełnym ptaków, zwierzyny, roślin i drzew. Wybrance, choć bardzo się starała, nigdy nie udało się dotrzeć do jego krańców. Tylko wejście do ogrodu było zawsze w tym samym miejscu. On sam zdawał się rozciągać i kształtować w nieskończoność. Szum spadającej kaskadami wody przy okrągłym kamiennym kręgu, będącym wejściem, i śpiew niewidzialnych, ale obecnych w ogrodzie ptaków, wołał ją zawsze z daleka, zapraszając do odwiedzenia.
    Tym razem jednak jedyne co ją powitało, to zimny kamienny krąg, w którego zakamarkach zaczął gnieździć się zgniło-zielony mech. Kaskady wody zdawały się dawno wyschnąć. Kamienne rynny i tarasy, po których spływała były teraz suche i popękane. Ptaki, jeśli tam były, umilkły.
    Ten ogród również przypominał mijane wcześniej miejsca. Wszystko schło, czerniało i chyliło się ku suchej ziemi.
    Przerażenie zaczęło ogarniać Wybrankę. Szła przed siebie, bojąc się rozglądać.
-     Czego tu szukasz, człowieku? - usłyszała nagle.
    Odwróciła się gwałtownie i zaniemówiła.
    W jej stronę wolnym krokiem szła zgarbiona postać. Niegdyś pięknego błękitnego koloru szaty, były teraz szaro-brudne i w niektórych miejscach podarte. Wianek z drobnych kwiatów zniknął gdzieś, a długie roztrzepane włosy przyprószone były suchymi siwymi pasmami. Twarz miała pooraną zmarszczkami, spierzchnięte usta i przymglone oczy.
-     Matko ... - wyszeptała Wybranka.
-     Czego tu szukasz? - powtórzyła.
-     Ciebie.
-     No to znalazłaś. - powiedziała Natura, mijając ją.
-     Odkąd przybyłam tu, widzę same dziwne rzeczy. Dziwne i przerażające.
-     Powinnaś się już przyzwyczaić. Twój świat wygląda bardzo podobnie.
    Natura usiadła ciężko na kamiennej ławie.
-     Jest aż tak źle?
-     Mnie pytasz? - zdziwiła się staruszka. - Sobie zadaj to pytanie. Przecież znasz swój świat równie dobrze jak my.
-     I dlatego tu jestem. Chciałam prosić o pomoc.
-     Moja droga, ani tobie, ani reszcie ludzkości nikt z nas nie może już pomóc.
-     Jak to?
-     Zapomniałaś już czego cię uczyliśmy?
    Wybranka przypomniała sobie opowieści o zamierzchłych czasach, które ku przestrodze słyszała. Ale wszystkie one wydawały się być tylko opowieściami.
-     Chcesz powiedzieć, że ...
-     Światy się kończą. Ludzie są już na skraju. Stamtąd nie ma odwrotu.
-     Zawsze jest jakieś wyjście. Sama mnie tego uczyłaś.
-     Nie ja, tylko Nadzieja.
-     Właśnie! Gdzie ona jest?
-     W swoich komnatach.
-     Dlaczego nie na ziemi? Tam jest tyle do zrobienia!
-     Nawet ona nie ma już siły.
-     ???
-     Umiera.
    Matka Natura mówiła to w taki sposób, jakby było to coś zupełnie naturalnego.
    Ale Wybranką aż wstrząsnęło.
-     Jak to umiera?! Przecież ona nie może ...
-     Opanuj się kobieto! - przywołała ją do porządku ostrym tonem.
-     Przepraszam. Po prostu trudno mi uwierzyć w to co widzę. Sprawiedliwość rzuciła swoją profesję. Ty ... nie przypominasz dawnej Matki Natury. A teraz słyszę, że Nadzieja choruje. To ...
-     ... nie szaleństwo. - uprzedziła ją. - To Ludzie.
-     Ludzie? Nie rozumiem.
-     Rozumiesz, tylko nie chcesz się do tego przyznać. To Ludzie niszczą siebie i przy okazji nas.
-     Ale przecież macie moce, o których Ludziom się nie śniło!
-     Przez wieki usiłowałam nauczyć was jak żyć w zgodzie ze mną. Czy są jakieś wyniki? Nie ma! Potraficie tylko niszczyć! Tylko wy jesteście najważniejsi!
-     Dlatego każesz nas? Dlatego ziemia trzęsie się, rzeki występują z brzegów, wiatry niszczą nasze domy, a słońce pali uprawy?
    Natura spojrzała na nią tak, że nie była już potrzebna odpowiedź.
-     Czy czegoś was to nauczyło? Rozrywacie te wasze atomy w moim morzu i w mojej ziemi, niszcząc wszystko na tysiące lat. Rozlewacie ropę, którą wam dałam, zabijając tysiące moich zwierząt. Zmieniacie bieg rzek, aby udowodnić swą wyższość. Zatruwacie powietrze, które wam dałam. Żadna z nauk nie dotarła do was. Żadna! A ja nie mam już ani siły, ani ochoty uczyć was. Teraz uczcie się sami.
    Wybranka milczała, gdy kobieta wstawała i odchodziła.
    Milczała, gdy rośliny, które mijała, schły na jej oczach.
    Milczała nawet wtedy, gdy z gałęzi mijanego drzewa, spadł na suchą ziemię niewidoczny dawny śpiewak.



    Masywne drzwi wydawały się być jeszcze cięższe. W końcu jednak Wybranka uchyliła je na tyle, że zdołała wejść do środka.
-     Witaj, moja słodka! - powitała ją Współczucie. - Wiedziałam, że w końcu odwiedzisz moją schorowaną siostrzyczkę.
-     Witaj. - odparła Wybranka.
    Współczucie siedziała przy dawno wygasłym kominku. Wyglądała tak jakby ogrzewała się przy niewidocznym płomieniu. Ręce i stopy miała wyciągnięte w jego stronę.
    Wybranka podeszła bliżej.
-     A jak ty się czujesz? - zapytała.
-     Wspaniale! Nareszcie Mateczka Natura dała mi trochę ognia do kominka, zamiast palić nim wasze lasy.
Wybranka znowu spojrzała na kominek. Był pusty i zimny. Spojrzała z niepokojem na Współczucie. Jej oczy ... Podeszła bliżej. Jej oczy były szkliste i jednocześnie zamglone.
-     Tylko nie praw mi kazań. Nie znoszę kazań, szczególnie od Ludzi. - powiedziała i zaśmiała się dziwnie. - Chyba lepiej stąd pójdę. Tam gdzie nie ma kazań.
    Wstała powoli i chwiejnym krokiem ruszyła do drzwi.
-     Chcę się zabawić. Hej, człowieku! Gdzie tu można się zabawić? - zapytała, jakby dopiero co zauważyła Wybrankę.
    Machnęła jednak ręką.
-     Ty nie będziesz wiedziała. Ale Kara i Śmierć na pewno coś wymyślą. Tak, oni potrafią się nieźle bawić!
    Wybranka patrzyła jak Współczucie wychodzi nie zamykając za sobą drzwi. Nie mogła uwierzyć w to co widziała.
-     Boże drogi ... - szepnęła. - Natura miała rację. Światy się kończą.
    Cichy szelest, jakby westchnienie wyrwało ją z otępienia.
    To z przyległego pokoju.
    Weszła tam i ujrzała Nadzieję.
    Była blada, wychudzona i bardzo słaba.
    Spojrzała na Wybrankę błędnym wzrokiem.
    Poznała ją i uśmiechnęła się lekko.
    Wybranka podeszła bliżej i usiadła na brzegu jej łóżka.
    Nie wiedziała co powiedzieć komuś, kto ... umierał. Bo ona naprawdę umierała.
-     Tak mi przykro. - wyszeptała Nadzieja. - Nie mogę już ci pomóc. Nikomu nie mogę pomóc.
-     Dlaczego to się dzieje? - zapytała Wybranka, powstrzymując łzy.
    Pamiętała Nadzieję, gdy była piękną młodą dziewczyną. Jeden jej uśmiech, gest, dotyk sprawiał, że wszystko wydawało się lepsze, że znajdowało się ... nadzieję. Tylko ona potrafiła ukoić ból, żal i smutek. To ona ocierała ludzkie łzy i ogrzewała ludzkie serca.
-     Wszystko jest nie tak. - mówiła Wybranka. - Wszystko ...
-     Tak widać było pisane.
-     Co było pisane? Że Matka Natura będzie niszczyć? Że twoja siostra Współczucie będzie chodzić naćpana? Że ty ...
-     Tak. Ja umieram. Taka jest prawda. Chciałabym, żeby było inaczej, ale sama nie dam rady. Nie ma tu nikogo, kto pomógłby mi. My wszyscy jesteśmy w pewnym sensie zależni od was, Ludzi. Nikt tego oczywiście nie powie wprost, ale tak właśnie jest. Opuściliście nas i siebie nawzajem. A teraz nie potrafimy już ...
    Nadzieja zaczęła kaszleć.
-     Masz rację, wszystko jest nie tak. - Nadzieja dotknęła jej dłoni. - Tylko, że jeden człowiek nie powstrzyma tej zagłady.



    Biegła zimnymi korytarzami, aż zabrakło jej tchu.
    Myślała, że widziała już WSZYSTKO, lecz teraz była pewna, że WSZYSTKO jeszcze przed nią. Nie mogła jednak o tym spokojnie myśleć. Oparta o ścianę, usiłowała uspokoić swoje rozdygotane ciało i walące w piersi serce.
-     Dziwne, prawda. - usłyszała.
    Obok niej stała Kara.
-     Nawet ja nie sądziłam, że to się tak skończy. - powiedziała.
    W jej głosie nie było ironii, ani cienia śmiechu, z którego była znana.
    Kara, jak nigdy przedtem była poważna i zamyślona.
-     Nie potrafię odczuwać żalu, rozpaczy czy strachu. Ale nie podoba mi się to co czuję w tej chwili. Jednego jestem pewna, Ludzie ciągną nas za sobą, a my nie potrafimy odciąć tej liny. Są sobie winni, wiem coś o tym. Współpraca ze Sprawiedliwością nauczyła mnie wiele o Ludziach. Zgotowali sobie los godzien zapamiętania. Tylko kto go zapamięta, gdy zabraknie was i nas?
    Kara odwróciła się i wolnym krokiem ruszyła przed siebie.
    Wybranka nie patrzyła na nią. Nie powstrzymywała już łez, choć ukryła twarz w dłoniach.



    Dziedziniec był niemal pusty. Jednak zauważyła jak pojedyncze cienie przemykały po nim i znikały gdzieś za załomem ogromnej wieży.
    Poszła w tamtym kierunku. Jakiś cień minął ją, zanim zdążyła go pochwycić. Na kolejny była już przygotowana.
    Wielkie niebieskie oczy patrzyły na nią z przerażeniem.
    Nie od razu poznała z kim miała do czynienia, lecz po chwili przypomniała sobie. Bawiła się z nimi jako małe dziecko. To od nich uczyła się śmiechu i radości. To one rozweselały ją, gdy była smutna, odwiedzały ją na ziemi i bawiły swoimi sztuczkami.
    Promyki Nadziei.
    Dzieci umierającej siostry Współczucia. Przestraszone, wychudzone i brudne.
    Mały Promyk nie poznał jej. Wyrwał się z uchwytu, korzystając z chwili zaskoczenia.
    Pobiegła za nim.
    Niezauważenie przekroczyła mury zamku.
    Tuż za nimi rozciągały się niskie kamienne budynki, do których nie pozwalano jej chodzić, gdy była dzieckiem.     Potem nie pociągały jej te zawsze ciche mury.
    Teraz jednak nie były ciche.
    Podeszła bliżej. Ostrożnie, jakby bojąc się, że ktoś ją usłyszy.
    Przez niewielkie okienko zajrzała do środka. Cztery piękne konie - biały, czerwony, wrony i płowy - stały obok siebie, parskając, rżąc i grzebiąc klepisko kopytami.
    Były podenerwowane, a w pobliżu nie było nikogo, by je uspokoił.
    Weszła do stajni, lecz coś powstrzymywało ją od podejścia bliżej. Zresztą same konie patrzyły na nią dziwnie.     Choć nie widziała ich tu nigdy wcześniej, wydawały się znajome.
-     Lepiej, żeby moi towarzysze nie widzieli cię tu. - usłyszała.
    Tuż przy niej pojawił się nagle Śmierć.
-     Piękne, prawda. - powiedział, podchodząc do koni.
    Głaskał je po chrapach i grzywach.
    I nagle Wybranka zrozumiała dlaczego konie wydawały jej się tak znajome.
    Opowieści, których słuchała w przeszłości były tak barwne, tak realistyczne, jakby to ona sama je przeżywała. I tylko Śmierć nigdy nie opowiadał jej o tych koniach.
    O koniach Jeźdźców Apokalipsy.
    Był przecież jednym z nich.
-     Konie są gotowe, prawda? Tak jak ich jeźdźcy.
    Śmierć skinął głową.
-     Jesteśmy gotowi. Wszyscy czterej. Tak było napisane. A wiesz przecież, że pismo musi się wypełnić.
-     I nic nie mogę zrobić?
-     Jeśli potrafisz przemówić do miliardów ... Ale nie potrafisz.
-     Nie potrafi. - usłyszeli oboje.
    Sprawiedliwość stała oparta o drzwi.
-     Skoro ani ja, ani Matka Natura, ani Nadzieja czy jej siostra Współczucie nie potrafiłyśmy tego, ona tym bardziej nie jest w stanie powstrzymać was.
-     Muszę wracać. - powiedziała Wybranka.
    Odwróciła się i szybko wyszła ze stajni.
-     Do czego? - zapytała Sprawiedliwość.
-     Muszę spróbować! Jest na pewno jakiś sposób ...
-     Już za późno i dobrze o tym wiesz. - powiedział Śmierć.
-     Poza tym próbowałaś wiele razy. Ale jesteś TYLKO człowiekiem. - dodała Sprawiedliwość.
-     Więc co mam robić?! Zapomnieć o wszystkim?
-     Tak byłoby najlepiej. - usłyszeli śpiewny kobiecy głos.
    Wybranka poznała ją gdy tylko na nią spojrzała. Krwawo czerwone usta, szaty opinające całe jej ciało o kolorze płomieni, czarne błyszczące oczy i płomienno-rude bardzo długie kręcone włosy. Wojna.
-     Nie znamy się, ale radzę ci dobrze, dla twojego bezpieczeństwa zostań tu. Po drugiej stronie Portalu nie masz czego szukać. Już nie.
    Wybranka nie wiedziała jak to rozumieć, choć jej podświadomość podsuwała najgorsze obrazy. Wojna, jakby odgadła jej myśli, powiedziała:
-     Pamiętaj, że tu czas płynie inaczej. Ziemia, którą opuściłaś nie jest już taka sama. Czas płynie tam inaczej. Szybciej. O wiele szybciej.
-     Zostań tu. - zaproponowała Sprawiedliwość. - Zostałaś wybrana, lecz nie znaczy to, że masz cierpieć za resztę Ludzi.
-     Jestem przecież jedną z nich. Należę do tamtego świata i muszę tam wrócić, nawet jeśli się kończy.



    Portal legł w gruzach, gdy tylko z niego wyszła. Z ledwością zdołała odbiec na bezpieczną odległość. Podmuch przewrócił ją. Odruchowo schowała głowę.
    Gdy wszystko ucichło, wstała z ziemi.
    Widziała to już kiedyś.
    W koszmarach.
    Najczarniejszych koszmarach ludzkości.
    Ogień znaczył horyzont, a wszechobecny dym zakrywał niebo. Nie wiedziała czy to ranek czy zmierzch. Kikuty budynków wyglądały jak gigantyczne nieruchome duchy. Wiatr wiejący w ich załomach i szczelinach wyśpiewywał pieśń zagłady.
    Nie zdążyła.
    Jej świat skończył się.
    Ale przecież była tu! Dopóki tu jest, świat, jej świat, wciąż trwa!
    Nagle poczuła krótki ostry ból, jakby coś przewiercało jej ciało na wylot. I dopiero krew spływająca po piersiach i brzuchu uświadomiła jej co się stało.
    Opadła na kolana. Nagle zrobiła się senna. Ostatkiem sił spojrzała na jasne światło, które nagle rozbłysło. Nie poczuła już jednak jak to samo światło zamienione w ścianę ognia obraca jej ciało w popiół.
    Jej świat skończył się, przestał istnieć.
    Pismo wypełniło się.
    Lecz nikt o tym nie pamiętał.


KONIEC

Gdynia, 21 stycznia 2000