Ze względu na wielkośc dokumentu został on podzielony na cztery części . Tu jest  część II tu część III , a tu część IV


PRZEPOWIEDNIA

część I



Autor : MattRix



    Pierwsza noc spędzona z obcym człowiekiem. Znała tylko jego imię i nazwisko. Peter Van Kist, człowiek z nikąd, dążący do nikąd, poszukiwany przez ludzi Barona.
    I to ten człowiek miał się nią zająć?
    Jej również szukał Baron, ale do tej pory jakoś udawało jej się ujść z życiem.
    Teraz, kiedy oboje są na pokładzie jednego statku, Baron będzie miał ułatwioną sprawę.
    Do wczorajszego wieczora była jeszcze z Mar'em Nyghiem. Ale ten stary człowiek umarł. Zostałaby sama, gdyby nie to, że Mar uprosił Van Kista, żeby wziął ją z sobą.
    I tak jest sama. Van Kist wziął ją tylko dlatego, że Mar obiecał my sporą sumę w zamian za dobre pilnowanie jej i dostarczenie do miejsca przeznaczenia, czyli do tajnej bazy wojskowej Rebeliantów.
    Siedziała teraz sama w "sali widokowej", która bardziej przypominała pokój nawiedzonego domu. Niezbyt czysty, ciemny i ponury. Nie pozwolił jej opuszczać tego pomieszczenia. Gdyby mógł, zostawiłby ją gdziekolwiek. Wyraźnie nie lubił jej. Chyba dlatego, że była kobietą. Ale nie mógł się jej pozbyć ot tak po prostu. Straciłby sporo forsy, a ona naprawdę liczyła się dla niego. To dla niej się "poświęcał".
    Mar opowiadał jej o nim kiedyś. Ale kiedy poznała go osobiście wcale nie zapałała do niego sympatią. Nigdy nie pomyślałaby, że oni obaj mogli być kiedyś przyjaciółmi. Chyba że Van Kist był kiedyś inny. Jednak kiedy dowiedziała się o nim tylu dziwnych rzeczy, zwątpiła w to, że człowiek może się aż tak zmienić. Jedyne wytłumaczenie to to, że Van Kist zawsze był taki jaki jest. W swym krótkim życiu poznała wielu ludzi (właściwie tylko ludzi znała), ale żaden nie był taki jak jej nowy "opiekun". Zaczęła nawet podejrzewać, że Van Kist nie jest człowiekiem (w każdym - obojętnie jakim człowieku - tlą się uczucia) tylko maszyną, czymś w rodzaju androida (tak to chyba nazywają ludzie).
    Ale wkrótce przekonała się, że to jednak człowiek. Nie okazał jej co prawda przychylnych uczuć, ale to też był dobry dowód na jego człowieczeństwo - skaleczył się czymś ostrym i z ranki popłynęła czerwona jak szkarłat krew. Tylko ludzie mają taką krew.
    Swoją drogą nigdy nie mogła zrozumieć, jak można mieć czerwoną krew i dlaczego przy byle rance wyciekała z niej obficie. Ale to tylko człowiek, nikt inny.
    Znudziło jej się to siedzenie. Lubiła samotność, choć nie zawsze jej to odpowiadało. Poprawiła swoje włosy, ubranie i podeszła do drzwi. Nie otworzyły się przed nią, a powinny. Zrozumiała, że ten człowiek zablokował je. Nie wiedział tylko, że ona potrafi je odblokować (w każdym bądź razie powinna była to potrafić zrobić). Kilka sekund potem automat otworzył drzwi, a ona wyszła z przygnębiającego pomieszczenia.
    Szła trasą jaką zapamiętała, kiedy pierwszy raz wkroczyła na pokład tej "puszki". Van Kist wprowadził ją na statek, potem na chwilę zajrzał na pomost i zaprowadził ją do tego okropnego pokoju.
    Dziwne, ludzie których znała mieli chociaż mgliste pojęcie o estetyce. Jak na razie ten człowiek nie miał go na pewno. Korytarze były słabo oświetlone, ale trafiła w końcu na pomost. Tu drzwi otworzyły się same.
    Pierwszy zauważył ją jakiś nieznajomy młody mężczyzna.
-  Kapitanie. - zwrócił się do Van Kista.
    Ten ostatni spojrzał tam, gdzie patrzył jego (prawdopodobnie) przyjaciel.
-  Co ty tu robisz, do diabła?! - powiedział podniesionym głosem.
-  Nie sądzisz chyba, że będę tam siedziała w nieskończoność. To odrażające pomieszczenie.
-  Przecież ...
-  Wiem. Zamknąłeś mnie, ale to dla mnie nie przeszkoda. Nie poprosisz żebym usiadła? Gdzie twoje dobre wychowanie?
    Nieznajomy mężczyzna zaśmiał się cicho.
-  A ty się zamknij! - warknął na niego kapitan, a potem zwrócił się do niej - Jak już tu jesteś, siadaj byle gdzie.
    Usiadła na wolnym fotelu między Van Kistem a tym młodym człowiekiem.
-  Nie przedstawisz nas? - zapytała.
-  Jeżeli koniecznie tego chcesz, zrób to sama. Mam co innego do roboty.
-  Dziwni są ludzie, ale ty jesteś ewenementem.
-  Czym? - zapytał.
-  Nieważne. - powiedziała i zwróciła się do siedzącego obok mężczyzny, na ustach którego wciąż gościł uśmiech - Jestem Jerica Ansen z rodu Ansen-d'Abo ...
-  Jesteś Dirianką? Peter nie mówił mi ...
-  W dodatku ostatnią.
-  Nigdy nie miałem okazji poznać nikogo ze strefy mroku.
-  Ze strefy mroku? - zdziwiła się.
-  Peter tak nazywa ten rejon galaktyki.
    Spojrzała na Van Kista.
-  Aha, rozumiem.
-  Nazywam się Ghost.
-  Dziwne imię.
-  To w starym ziemskim języku znaczy: duch, zjawa.
-  Ludzie noszą różne imiona, ale to jest jak do tej pory najdziwniejsze.
-  Nie jestem człowiekiem. Jestem androidem.
-  Androidem? - zainteresowała się.
-  Tylko nie mów, że nie wiesz co to znaczy! - zakpił Van Kist.
-  Ależ wiem, kapitanie. - odparła. - Ale nigdy przedtem nie poznałam żadnego androida. Ze słyszenia wiem, że istnieją. Ghost jest     pierwszym jakiego poznałam.
-  Od dawna nikt się mną nie interesował tak jak ty. - powiedział Ghost.
-  Ghost! Czy mógłbyś zająć się swoimi obowiązkami? Zostawcie te pogaduszki na potem. - Van Kist był prawie wściekły.
    Jerica nie lubiła być powodem złego nastroju ludzi, ani nie lubiła im dokuczać. Ale kapitan Van Kist był całkowitym przeciwieństwem ludzi, których znała. Od samego początku nie obchodził się z nią najlepiej. Nie widziała więc powodu, dla którego nie miałaby dać mu się we znaki.
-  Jesteś zazdrosny o to, że ktoś obcy bardziej interesuje się Ghostem niż tobą? On bardziej na to zasługuje. Od samego początku nienawidzisz mnie, choć nie zrobiłam ci nic złego. Nie licz więc na coś, czego sam nie potrafisz okazać. - powiedziała i wyszła ze sterowni.
-  To piękna kobieta. - zauważył Ghost.
    Kapitan spojrzał na niego zdziwiony.
-  Chwileczkę, przecież jesteś androidem. Jak możesz oceniać czy ktoś jest piękny czy brzydki?
-  Jeżeli chodzi o kobiety, mogę.
-  Jakim cudem??
-  To ty lubisz piękne kobiety, nauczyłeś mnie więc tego jak ocenić która jest piękna, a która nie.
-  Przecież nie miałeś takiego programu!
-  Dlatego stworzyłeś go.
-  Musiałem być wtedy pijany.
-  Nie zaprzeczę. - powiedział Ghost i zajął się czymś innym.
-  Robisz się bezczelny.
-  Ciągle uczę się czegoś nowego. - dodał android.
-  Przejmij stery, muszę coś załatwić. - powiedział kapitan i wyszedł ze sterowni.
    Nie miał zielonego pojęcia gdzie mogła podziać się jego "podopieczna". Skoro zamki nie stanowiły dla niej przeszkody, mogła być wszędzie. Jednak po jakimś czasie znalazł ją. Spacerowała po korytarzu.
-  Co ty tu robisz? - zapytał.
-  Wiszę. Nie widać?
-  Bardzo zabawne. Pytam poważnie.
-  Tu jest tak ciemno, że można się zgubić.
-  A nie możesz sobie przyświecać oczami? Słyszałem, że wy to potraficie.
-  To wcale nie było śmieszne. - powiedziała i ruszyła przed siebie, wymijając go.
-  Dokąd teraz?! Słuchaj, jesteś na moim statku i musisz robić to co ci każę. Zrozumiano?!
-  Nie musiałeś mnie stamtąd zabierać! Nie miałbyś teraz kłopotu.
-  Żałuję, że się tam wtedy napatoczyłem, ale nic już na to nie poradzę. Wziąłem cię, bo Mar był moim przyjacielem. Prosił mnie o przysługę, a ja nie potrafiłem mu odmówić.
-  Och, naprawdę?! Ależ to wzruszające! Jestem na to bardzo wrażliwa, więc uważaj! Wiem dlaczego mnie wziąłeś! Ile dostaniesz od tych, do których masz mnie zawieść? Chyba dużo! Jestem przecież cenna! Gdyby nie to zostawiłbyś mnie tam!
-  Gdyby nie to, że jesteś kobietą, dałbym ci w twarz!
-  Spróbuj! Pewnie lubisz to.
    Och, jak bardzo go korciło! Jeszcze żadna baba nie dała mu się tak we znaki! Ale co do jednego miała rację. Była dla niego zbyt cenna. Gdyby inni ludzie dowiedzieli się, że ją tknął, zlinczowaliby go.
    Nigdy nie rozumiał dlaczego ludzie traktowali i traktują Diriańczyków jak bogów.
-  Pewnego dnia nie wytrzymam, a wtedy pożałujesz! - wycedził przez zęby.
-  W dniu, w którym nie wytrzymasz, podpiszesz na siebie wyrok. Dobrze o tym wiesz. - powiedziała spokojnie, patrząc mu prosto w oczy.
    Potem powoli odwróciła się i poszła przed siebie. Czuła, że Van Kist chciałby jej coś jeszcze powiedzieć, ale wiedziała że nie zrobi tego. Na pewno nie z obawy przed nią. Pewnie trafiło do niego to co powiedziała.
    Nie zwracając więcej na niego uwagi, przechadzała się po pokładzie. Do końca tego dnia i przez cały następny nie widzieli się.      Chyba obojgu było to na rękę. Jedyną osobą, jeżeli można tak powiedzieć, z którą Jerica spotykała się w ciągu tego czasu, był Ghost. To on przynosił jej pożywienie. Kiedy zrobił to pierwszy raz, powiedział, jakby usprawiedliwiając się:
-  Nie wiem czy to jest to, co lubią Diriańczycy, ale tylko to mogę zaoferować.
-  To bardzo miło z twojej strony. Właściwie dopiero teraz poczułam głód.
-  Czas najwyższy. - powiedział, podając jej tacę.
-  Pachnie wspaniale. Sam to przygotowałeś?
-  Tak. Zajęło to trochę czasu, bo musiałem przestudiować program kulinarny naszego komputera, ale udało się. Odpadki i całą tacę proszę wrzucić tu. - wskazał niewielki otwór w ścianie. - Nie będę już dłużej przeszkadzał.
-  Musisz już tam wracać? - zapytała.
-  Nie, ale pomyślałem sobie, że wolałabyś ...
-  ... zostać sama? - dokończyła za niego.
-  Właśnie.
-  Dlaczego tak myślałeś?
-  Z tego co wiem, istoty z planety Dirian preferują samotność.
-  Nie zawsze. Dlaczego powiedziałeś "istoty"? - spojrzała na niego badawczo.
-  Przepraszam, nie chciałem cię urazić. Miałem na myśli tylko to, że ... - szukał odpowiednich słów.
-  Że Diriańczycy nie są ludźmi?
-  Przynajmniej nie w znaczeniu jakie znam. Ludzie to istoty pochodzące z planety Ziemia. Natomiast wy byliście tu od zawsze.
-  W każdym bądź razie o wiele wcześniej niż ludzie.
-  I o ile wiem, różniliście się od ludzi.
-  Częściowo wyglądem i mentalnością. Ale z czasem wszystko się zatarło. Mam ludzki kolor oczu i włosów, ubieram się jak człowiek. Ale choć wychowałam się wśród ludzi, nie do końca ich poznałam i zrozumiałam. Człowiek to skomplikowany mechanizm, mówi o sobie, że jest doskonały, a wcale tak nie jest.
    Ghost chciał coś powiedzieć, ale w tej właśnie chwili wezwał go Van Kist.
-  Idź. Nie chcę, żebyś miał przeze mnie kłopoty.
-  Przyzwyczaiłem się już do tego. - uśmiechnął się i wyszedł.
    Jerica czuła, że zaczyna lubić Ghosta. Był maszyną, ale zdecydowanie wolała jego towarzystwo niż Van Kista.
    Zjadła posiłek i usunęła resztki.
    Ghost tymczasem wrócił na pomost.
-  Co ty tak długo tam robiłeś? - zapytał Van Kist. - Spodobała ci się? - zaśmiał się. - Można byłoby tak powiedzieć, gdybyś był człowiekiem.
-  Ale nie jestem człowiekiem i nie możesz tego powiedzieć. To po prostu miła dziewczyna i miło mi się z nią rozmawiało.
-  Coś podobnego! - w jego głosie słychać było ironie.
-  Ona naprawdę nie zasługuje na takie traktowanie.
-  O co ci chodzi? - zapytał podniesionym głosem. - Właściwie jakim prawem wtrącasz się do tego co robię?!
-  Robiłem to przedtem i będę robił to nadal. Pozwolę sobie zwrócić ci uwagę, że zawsze dobrze na tym wychodziłeś.
-  Ale tym razem zamilcz!
-  Ostatnim razem też tak mówiłeś i jak zwykle musiałem się wtrącić. Mogę ci zadać osobiste pytanie?
Van Kist spojrzał na niego uważnie.
-  To zależy. - odparł w końcu.
-  Od czego?
-  Od tego o co chcesz zapytać.
-  Nie dowiesz się o co chcę zapytać, jeśli nie zadam pytania.
-  Dobra, dobra! Nie motaj!
-  Jestem ciekaw dlaczego ją zabrałeś?
Van Kist znowu spojrzał na Ghosta. Wydawał się być trochę poirytowany. Ale Ghost udawał, że nie dostrzega tego.
-  Nie rozumiem o co ci chodzi.
-  To proste. Po co ją zabrałeś? Musiałeś przecież wiedzieć, że będzie ci przeszkadzać, że będzie powodem twojej nadmiernej irytacji. Czy to ze względu na pieniądze, które obiecał ci ten stary człowiek?
-  Podsłuchiwałeś! - niemal krzyknął Van Kist.
-  To nie moja wina, że mam taki słuch! Nie podsłuchiwałem! W każdym bądź razie nie zrobiłem tego umyślnie. A więc?
-  Akurat! Po co ci to potrzebne? Musisz wypełnić czymś bank danych, czy co?
-  Pytam z ciekawości. Nawet androidy uczą się przez całe życie. To nie tylko przywilej ludzi.
-  Ostatnio coś dużo filozofujesz. Zbyt dużo.
-  Więc po co ją zabrałeś?
-  Jeżeli już koniecznie chcesz wiedzieć, to ci powiem. Mar Nygh był dla mnie kimś bliskim. Pomógł mi kiedyś, a teraz ja pomogłem jemu, a raczej jej. Wystarczy?
-  Jeszcze jej nie pomogłeś.
-  Nie myślałeś chyba, że zrobię to w dwa dni! Tego nie da się zrobić w dwa dni! Sam nie wiem ile to potrwa. Czy możemy wrócić do pracy?
    Ghost skinął tylko głową.

    Jerica siedziała na obrotowym fotelu i wpatrywała się w uciekające za oknem gwiazdy, kiedy coś zaczęło się dziać ze statkiem. Najpierw jedno potężne uderzenie, potem następne. Zaniepokoiło ją to, więc postanowiła wyjść z pokoju.
    Nie mogła już iść normalnie. Po wyjściu kilka razy uderzyła o ściany, aż w końcu któryś z silniejszych wstrząsów rzucił ją na podłogę.

-  Jak się czujesz? - usłyszała głos Ghosta, gdy tylko otworzyła oczy.
    Van Kist stał kilka kroków od łóżka, na którym leżała.
-  Chyba wszystko w porządku. - powiedziała cicho i chciała się podnieść.
    Ghost powstrzymał ją.
-  Powinnaś odpocząć. - powiedział.
-  On ma rację. - wtrącił się Van Kist. - Przynajmniej raz. Zostaniemy tu jakiś czas, żeby zgubić ludzi Barona. Tu nas nie znajdą.
-  Gdzie jesteśmy? - zapytała.
-  I tak nie wiedziałabyś gdzie to jest. - odparł kapitan.
    Chciała mu coś odpowiedzieć, ale Ghost ścisnął lekko jej rękę na znak, żeby dała sobie spokój.
-  Jak skończysz tu, przyjdź mi pomóc. - powiedział Van Kist i wyszedł.
-  Ta kłótnia nikomu by dobrze nie zrobiła. Ani tobie, ani jemu. Jesteś jeszcze słaba i nie powinnaś się męczyć i denerwować. Kapitan jest zdenerwowany, a to by tylko wszystko pogorszyło.
-  Dlaczego jest zdenerwowany?
-  Ludzie Barona zaatakowali nas niespodziewanie. Udało nam się co prawda umknąć i wylądować tu, ale uszkodzenia są spore.
-  Może dowiem się od ciebie gdzie jesteśmy?
-  Na małej opuszczonej planecie, pełnej gór i lasów. Jesteśmy w jednej z grot.
-  Grota??
-  Ja i kapitan doskonale znamy tą planetę. Wiele razy ukrywaliśmy się tu. Możesz być spokojna.
-  Strasznie boli mnie głowa. - jęknęła, gdy poczuła świdrujący ból.
-  Nic dziwnego. Uderzyłaś głową o podłogę.
    Poczuła, że jej ręka jest zabandażowana.
-  A to? - zapytała.
-  Pewnie chciałaś się czegoś chwycić i złapałaś za coś ostrego. To nic groźnego. Pierwszy raz w życiu widziałem błękitną krew.
-  Byłeś zaszokowany? - zapytała.
-  Nie. Wiedziałem, że Diriańczycy mają taki kolor krwi, ale nigdy jej nie widziałem. Jest poza tym o wiele lepsza niż krew ludzi.
-  Dlaczego?
-  Łatwiej się ją usuwa z podłogi. - uśmiechnął się Ghost.
    Zrozumiała, że miało ją to rozweselić. Uśmiechnęła się więc.
-  Jesteś także lekarzem? - zapytała.
-  Można tak powiedzieć.
-  Więc kiedy będę mogła wstać, doktorze? - znowu się uśmiechnęła.
-  Jak tylko poczujesz się na tyle silna, żeby sama sobie radzić. Muszę już iść, bo kapitan się wścieknie.
    Ghost wyszedł z pokoju, a Jerica zamknęła oczy, jakby miała chęć przespać się.
    Ale nie chciała spać. Kiedy upewniła się, że drzwi są dobrze zamknięte, jej postać zaczęła jaśnieć lekko, a potem coraz bardziej intensywnie. W końcu cały pokój wypełniony był światłością.

-  Jak ona się czuje? - zapytał Van Kist, gdy przyszedł do niego Ghost.
-  A jednak interesuje cię to.
-  Dlaczego nie? Nie jestem w końcu potworem. No więc?
-  Jest słaba i straciła sporo krwi.
-  Dziwni są ci Diriańczycy. - stwierdził kapitan.
-  To prawda. Ale za jakieś trzy, cztery dni dojdzie do siebie.
-  Powinno nam wystarczyć tyle czasu na remont.
-  Jest aż tak źle?
-  O rany! Włącz się do głównego komputera, to się dowiesz. Nie mam czasu teraz tłumaczyć ci tego.
    Ghost zrobił to i wkrótce wiedział już jaka jest sytuacja.
-  Czy teraz możesz mi pomóc?! - zapytał zirytowany Van Kist.
-  Oczywiście. Co mam zrobić?
-  Podnieś tę rurę.
-  Proszę bardzo.
Ghost jedną ręką, jakby od niechcenia, podniósł ciężką rurę.
-  Wiesz, - zaczął, kiedy kapitan coś naprawiał. - ona ma dziwną krew.
-  Jasne, błękitną.
-  Nie o to chodzi. Próbowałem się o niej dowiedzieć czegoś więcej, więc zbadałem ją. I wiesz co? Ona ma nieznany skład krwi. Kilka składników znam, ale reszta to całkowita zagadka.
-  Nie wiem czy wiesz, ale kiedy Diriańczyk odniesie poważną ranę i straci zbyt dużo krwi nie pomoże mu nikt inny, jak tylko jego ziomek. Nie mam pojęcia dlaczego, ale do tej pory nikomu nie udało się stworzyć sztucznej krwi dla Dirian, tak jak to zrobiono w przypadku ludzi. Możemy teraz wrócić do pracy?
-  Chyba tak.
    W tym momencie zza załomu korytarza wyłoniła się jakaś postać.
    Szła cicho, ale dostatecznie głośno, żeby usłyszał to Ghost. Było ciemno, ale rozpoznał ją. Zresztą oprócz niej nie było nikogo obcego na statku. Van Kist niczego nie zauważył i dalej robił swoje, pochylony nad czymś.
-  Z medycznego punktu widzenia to niemożliwe. - powiedział spokojnie android.
-  Co? - zapytał kapitan, prostując się i przy okazji uderzając o rurę, którą ciągle trzymał Ghost.
-  Cholera! - zasyczał, chwytając się za głowę. - Co mówiłeś?
-  Że z medycznego punktu widzenia to niemożliwe. - powtórzył Ghost.
    Dopiero teraz Van Kist zobaczył ją.
    Stała jakieś 4 metry od nich. Jej postać spowita była w mrok, ale obaj wiedzieli, że jest całkowicie zdrowa.
-  Czy ty ją dobrze zbadałeś? - zapytał, ciągle rozcierając sobie guza.
-  Nawet ciebie nigdy nie badałem dokładniej.
-  Dzięki. Dobrze wiedzieć.
-  Jakby nie było nie jesteś ciekawym przypadkiem. Ona nim jest.
-  Rzeczywiście, bo jeżeli to co powiedziałeś jest prawdą, to powinna teraz leżeć półprzytomna. Zgadza się?
-  Całkowicie.
-  Błąd mój drogi. Ona nie leży półprzytomna. Ona stoi tam i wygląda na całkiem zdrową.
-  I tego właśnie nie rozumiem.
    Dziewczyna odwróciła się nagle i odeszła.
-  Skoro nic jej nie jest, wracajmy do pracy. - stwierdził Van Kist.
-  Ty tu jesteś kapitanem.

    Dopiero potem pomyślała, że może zrobiła błąd. Ludzie nie rozumieli Diriańczyków, choć czcili ich niemal jak bogów. Szczególnie tych, którzy obdarzeni byli czymś, co Ziemianie nazywali Mocą. Dla Jerici i jej współziomków to był po prostu Duch, który jednym się objawiał, a innym nie. Ale mieli go wszyscy. Jej Duch objawił się dawno temu, kiedy była jeszcze dzieckiem. Dawał jej siły i możliwości, których inni nie mieli. Teraz, kiedy była jedyną Dirianką, ostatnią z ludu Dirian i ostatnim ogniwem rodu Ansen-d'Abo, była tym bardziej cenna dla ludzi. Była ich bogiem. Żywym wcieleniem pragnień ludzi, którzy liczyli na jej pomoc. Była spełnieniem przepowiedni sprzed wielu, wielu lat.
    Przepowiednia mówiła o tym, że Zło dojdzie do władzy i zniszczy Bogów. Przeżyje jednak jeden z nich, który będzie w stanie stoczyć walkę o ludzkość ze Złem. Należy jednak chronić go wszelkimi możliwymi sposobami, zanim nie posiądzie całej Mocy. A potem, jeśli Najwyższy da, wygra walkę, w której stawką jest ludzkie życie.
    Od małego uczono ją tego, że jest ostatnią nadzieją ludzkości. Mar Nygh był człowiekiem. Poświęcił jej całe życie. Chronił ją, uczył i przygotowywał do kresu drogi, kiedy ona i Zło staną oko w oko. Jednak Mar odszedł zbyt szybko i teraz Jerica musiała sama dbać o wszystko. Sama była swoim opiekunem i nauczycielem. Korzystała z tego co umiała i nadal pobierała nauki od kogoś, kto był w niej. A może to był Wysłannik Najwyższego? Słyszała o nich, ale nigdy ich nie widziała. Może kiedyś ...
Teraz jednak myślała o tym, że może nie powinna była korzystać ze swojej Mocy, aby wrócić do zdrowia. Van Kist i Ghost nie zrozumieją tego, a nie mogła im niczego tłumaczyć. Sama mało o sobie wiedziała, trudno więc żeby któryś z nich pojął to wszystko co ją otacza i co się z nią wiąże.
    Ale nie mogła już niczego cofnąć. Stało się.

    Kilka godzin potem przyszedł do niej Ghost.
-  Nie pojmę tego chyba nigdy, ale to był wspaniałe. - powiedział.
-  O czym mówisz?
-  O tym nagłym ozdrowieniu. Podziwiałem zawsze Diriańczyków, ale słyszałem o ich wyczynach od innych. Sam nigdy tego nie widziałem. Ale zdaje się, że to co się stało rano jest potwierdzeniem wszystkich opowieści. Czy wszyscy Diriańczycy potrafili to co ty?
-  Nie. Z tego co wiem było ich niewielu.
-  Jak to się dzieje?
-  Nie potrafię tego wyjaśnić. Po prostu umiem to. Jak daleko sięgam pamięcią, zawsze to potrafiłam.
    Ghost jakby się ocknął.
-  Kapitan chciałby się z tobą widzieć.
-  Koniecznie teraz?
-  Proponuję wspólny posiłek za około 15 minut.
-  Dobrze, spotkamy się za 15 minut.
    Android wyszedł. Ale gdy tylko to zrobił, zaczął się zastanawiać. Jerica, jej pochodzenie, właściwości i obecna sytuacja polityczna z czymś mu się kojarzyła. Już gdzieś słyszał o czymś podobnym.
    Zanim doszedł do jadali, miał już na ten temat swoją teorię.
    Ponieważ nie było tam jeszcze Van Kista, zabrał się do przygotowywania posiłków. Jednocześnie jednak szukał w swojej pamięci szczegółów dotyczących ludu Dirian. Po kilku minutach zjawił się kapitan.
-  Przyjdzie? - zapytał, wchodząc do jadalni.
    Ghost słysząc jego głos, ale nie widząc go, odpowiedział:
-  Tak sądzę.
-  Masz tu gdzieś jakieś opatrunki? Nic takiego nie mogłem znaleźć. - powiedział, wchodząc do "kuchni", w której był android.
-  Ty nigdy nie możesz nic znaleźć. - stwierdził.
    Van Kist spojrzał na niego zirytowany.
-  Masz czy nie?! Bo jeśli nie, to po prostu ...
-  Mam.
    Kiedy Ghost opatrywał niezdarnie niewielką ranę na dłoni kapitana, do jadalni weszła Jerica.
-  Za chwilę podam posiłek. - powiedział Ghost.
-  W porządku. Co się stało, kapitanie? - zapytała, gdy zobaczyła co robi, a raczej co usiłuje zrobić android. - Może ja się tym zajmę? - zaproponowała.
    Van Kist chciał coś powiedzieć, ale Ghost ubiegł go:
-  To chyba dobry pomysł. Kobiety znają się na tym lepiej.
    Ustąpił jej miejsca naprzeciw Van Kista i odszedł.
-  To nic poważnego. Dam sobie radę sam.
    Jerica nie wypuściła dłoni mężczyzny.
-  To rzeczywiście nic poważnego, ale nie jest to specjalnie miłe uczucie, prawda? A poza tym chcę pomóc. - spojrzała mu w oczy.
    Bez słowa pozwolił zająć się dziewczynie swoją ręką.
    Ta odwinęła opatrunek i obejrzała ranę. Nie była duża, ale głęboka. Odłożyła opatrunek na bok i dotknęła palcami jego dłoni.
    Patrzył na nią zdziwiony. Spojrzała na niego.
-  To nie będzie bolało. - powiedziała i położyła swoją dłoń na jego dłoni.
    Kiedy po chwili wstała, ciągle patrzył na nią zdziwiony.
-  Już po wszystkim. - odparła. - Opatrunek jest niepotrzebny.
    Dopiero teraz spojrzał na swoją dłoń. Nie było nawet śladu po ranie.
-  To przecież niemożliwe. - powiedział cicho.
    Uśmiechnęła się lekko i usiadła po przeciwnej stronie stołu.
    W czasie posiłku nie odzywali się do siebie, ale Peter Van Kist spoglądał na nią od czasu do czasu. Niby wiedział kim jest dziewczyna siedząca na przeciwko, ale była dla niego zagadką, mistyczną tajemnicą. Nigdy dotąd nie miał do czynienia z kimś takim. Dlatego nie wiedział jak się zachować, jak traktować boga ludzi. No bo ludzie tak ją traktowali. Wiedział o tym, choć sam nigdy tego nie widział. Musiało coś w niej być. Pierwszy raz widział, żeby ktoś, kto był ciężko ranny, po kilku godzinach był znowu zdrowy jak ryba. A potem to co zrobiła z jego ręką. Nie mieściła się w jego pojęciu o ludziach (nawet tych z Dirian). Z drugiej strony nie lubił jej. Może dlatego, że była taka inna ... Nieważne, nie lubił jej. Była cennym pasażerem i musiał dostarczyć ją na miejsce całą i zdrową. Pomyślał, że kiedy pozbędzie się jej i dostanie swoją zapłatę, odczuje ulgę.
    W momencie kiedy zobaczył ją tam ogarnęło go dziwne uczucie. Dopiero potem zrozumiał, że to niepokój. Teraz na statku panowała atmosfera napięcia. Oboje byli przedstawicielami dwóch zupełnie różnych ras. Niepokój, który czuł, ciągle mu towarzyszył i wiedział, że pozbędzie się go dopiero wtedy kiedy się rozstaną.
-  Jak to się dzieje? - zapytał nagle, sam tym zdumiony.
-  Co? - zapytała.
-  Chodzi mi o to co zrobiłaś dzisiaj. Byłaś ciężko ranna. Ghost nie jest lekarzem, ale i ja widziałem cię po tym wypadku. Były potrzebne trzy albo cztery dni, żebyś doszła do siebie. Tymczasem wystarczyło ci zaledwie kilkadziesiąt minut. A potem to co zrobiłaś z moją ręką. Jak?
-  Nie potrafię tego wyjaśnić. - powiedziała. - Robię to, bo mogę. Wiedziałam też, że powinnam.
-  Dlaczego? - znowu zapytał Van Kist.
-  Mogę przecież być potrzebna. A jeżeli byłabym przez te cztery dni chora, nie byłabym pomocna.
-  W czym pomocna?! Jesteś tylko pasażerem, nie możesz tu nic zrobić, ani w niczym nam pomóc!
    Bóg jej świadkiem, że nie chciała tej kłótni! Nigdy nie kłóciła się z żadnym człowiekiem. Ale ten "okaz" od samego początku był nieznośny.
    Jerica wstała nagle i powiedziała patrząc prosto na Van Kista:
-  Dlaczego jesteś taki wrogi?! W porządku! Nie znam się na tych technicznych bzdurach! Ale chcę pomagać w miarę swoich możliwości, chociażby tak jak tobie. Dlaczego masz o to do mnie pretensje? Czy robię coś złego?
    Van Kist nie wytrzymał:
-  Robisz to do czego ludzie nie są przyzwyczajeni! Do czego ja nie jestem przyzwyczajony! To jest dla mnie coś nowego i dziwnego. Coś czego nawet ty nie potrafisz mi wyjaśnić!
-  A więc wszystko co nowe jest złe? - zapytała.
-  Wszystko czego nie potrafię wyjaśnić jest na pozycji wroga. Te twoje cuda ... Nie są mi potrzebne! Drażnią mnie. Chcę żebyś o tym wiedziała.
-  Dziwny z ciebie człowiek. Czy zawsze tak odpłacasz za odrobinę dobra, którą ktoś chce cię obdarzyć?
    Dziewczyna jeszcze przez chwilę patrzyła na niego. Miała smutne oczy. Po chwili odeszła i wtedy odezwał się Ghost:
-  Zraniłeś ją.
-  Nie wtrącaj się!
-  Czym ona ci zawiniła?
-  Pilnuj swojego nosa!
-  Zachowujesz się tak wtedy, kiedy czegoś się boisz, albo kiedy kogoś nie lubisz.
-  Ghost, zamknij się!
-  Ale to jest coś gorszego. Ty się jej boisz i jej nie lubisz.
    Van Kist patrzyła na androida ze złością i niedowierzaniem. Czyżby wiedział co czuje jego dowódca? Nie, to niemożliwe.
-  Mam nadzieję, że ta prawda zabolała cię tak samo mocno jak to co powiedziałeś jej. - dodał Ghost i odszedł.
-  Gdzie idziesz?
-  Zostawię cię z twoimi myślami, może coś z tego wyniknie.

    Była sama w swoim pokoju. Zamknęła go jeszcze od wewnątrz, żeby nikt jej nie przeszkadzał. Nie chciała widzieć teraz nikogo.
Czuła się zraniona. Po raz pierwszy człowiek odrzucił ją jak zarazę. Bardzo tęskniła do Mar'a. Od czasu jego śmierci brakowało jej go coraz częściej. Teraz szczególnie. Była sama. Jej towarzyszami były istoty zupełnie inne od tych, które znała. Android zdawał się być jej przychylny, ale to tylko maszyna. A człowiek ...
    Nie dopuszczała do siebie tej myśli, ale ... on jej nienawidził.
    Nie mogła pojąć dlaczego. I nie było nikogo, kto by jej to wyjaśnił. Nie bała się go, bo wiedziała, że może go powstrzymać. Ale jego nienawiść głęboko raniła jej duszę.
    Czy robił to specjalnie? Nie miała pojęcia.
-  To strach. - usłyszała nagle za sobą głos.
    Odwróciła się gwałtownie. Za nią stał siwowłosy mężczyzna, jednak jego twarz nie była stara. Ubrany w długą białą szatę, spoglądał na nią szaro-stalowymi oczami. Cała jego postać promieniowała delikatną poświatą.
-  Kim jestem? Tym o kim myślałaś. - powiedział, jakby odgadując jej myśli. - Nie rozumiesz? Nie ma już Mar'a, teraz jestem ja.
-  Jesteś Wysłannikiem?
-  Tak. Potrzebujesz pomocy i chyba tylko ja mogę ci pomóc.
    Uśmiechnęła się.
-  Chyba masz rację. Masz jakieś imię?
-  Ravell. Takie było moje imię.
-  Było?
-  Tam nie potrzebujemy imion.
-  Rozumiem. Co mówiłeś na początku?
-  Powiedziałem, że to strach. Myślałaś o tym, że Peter Van Kist nienawidzi cię. - Ravell usiadł na skraju stołu. - Sądzę, że to właśnie strach.
-  Dlaczego boi się? Przecież nie robię nic złego.
-  Wiem. On chyba też to wie, ale ludzie są dziwni. Potrafią różnie reagować na to samo zjawisko. Dla Van Kista jesteś właśnie takim zjawiskiem. Czymś nowym i niepojętym. On nie potrafi zrozumieć tego co robisz, twojej Mocy. Zareagował na to strachem, który ukrywa pod maską nienawiści. Inni ludzie reagują na to uwielbieniem i mocną wiarą. Obdarzają cię całkowitym zaufaniem. Van Kist nie ufa ci. Rozumiesz?
-  Wydaje mi się, że tak. Kiedyś myślałam, że znam ludzi, ich uczucia i marzenia. Teraz wiem, że tak nie jest. I chyba nigdy nie będzie.
-  Jesteśmy inną cywilizacją. Nigdy nie będziemy tacy jak oni. - Ravell zamilkł, a po chwili dodał. - I nawet nie będziemy mieli takiej szansy.
Jerica chciała powiedzieć coś na ten temat, ale przerwał jej:
-  Nieważne! Mówiliśmy o Van Kiście. Musisz być cierpliwa, jeśli chcesz go pozyskać.
-  Nie jestem pewna czy tego chcę.
-  No cóż, zostałaś wyznaczona do obrony wszystkich ludzi. Jeżeli ci się uda, uratujesz i jego. On w głębi duszy nie jest taki zły.
-  Skąd to wiesz?
-  Po prostu wiem. Kiedy przychodzi się stamtąd, czuje się więcej. Musisz dotrzeć do niego.
-  Jak?? Ta nienawiść otacza go szczelnie jak gruby mur.
-  Na to nie ma recepty.
-  Chciałeś przez to powiedzieć, że mam się o to martwić sama?
-  Mniej więcej.
-  I to ma być pomoc?!
-  Jeśli masz problem, mogę z tobą porozmawiać, czasami coś doradzić. Ale nic więcej. Jestem tylko Wysłannikiem.
-  Wiem kto cię przysłał, ale nie bardzo wiem po co? Jakie masz zadanie?
-  Jedni powiedzieliby pewnie, że proste, ale to tylko pozory. Mar był człowiekiem. Wtajemniczonym, ale jednak tylko człowiekiem. Żebyś mogła spotkać się z Baronem, musisz jeszcze wiele się nauczyć. Żaden człowiek nie mógłby pokierować tobą. Dlatego przysłano tu mnie.
-  Jesteś Diriańczykiem? - zapytała.
-  Mniej więcej.
-  Jak to?
-  Dociekliwa jesteś. To jedna z cech ludzkich, która jednocześnie może być wadą. Choć myślę, że w twoim wypadku to uzasadnione. Jesteś ostatnia i wychowywałaś się wśród ludzi. Nie było nikogo, kto przekazałby ci kulturę twego ludu.
-  Możesz przejść do rzeczy?! - upomniała go.
-  Jasne, przepraszam. No więc jestem Diriańczykiem. Osobiście nigdy tam nie byłem. Dużo podróżowałem. Ale wszystkie moje cztery wcielenia, to wcielenia Diriańczyków.
-  Wcielenia?
-  Każdy ma jakieś wcielenia, choć nie każdy o nich pamięta. Ja jestem właśnie kimś, komu pozwolono o nich pamiętać.
-  Zadziwiające.
-  Zależy jak dla kogo. Dla mnie to już normalne, chociaż nie zrobię tego już więcej.
-  Dlaczego?
-  Wszystko ma swój kres. Ilość wcieleń również. Powstawałem 5 razy, 4 razy umierałem. Wystarczy.
-  ???
-  No cóż, to też życie, choć znacznie różniące się od innych. Poza tym jeszcze nie umarłem.
-  Mam nadzieję, że w najbliższym czasie nie zamierzasz umrzeć.
-  Teraz nie ja o tym decyduję. Umrę wtedy, kiedy Najwyższy odwoła mnie.
-  Nie nastąpi to chyba tak szybko?
-  Nic o tym nie wiem. Poza tym możesz się nie martwić. Mam tu trochę roboty i On o tym wie.
Uśmiechnęła się.
-  Wiesz co zauważyłam?
-  Co?
-  Zachowujesz się jak człowiek. - powiedziała, patrząc na niego uważnie.
Trochę go to zaskoczyło.
-  Tak? No wiesz, kiedy zostali już tylko ludzie do obserwacji... Tam czasami jest nudno i wtedy można trochę poobserwować ludzi. Jak widać nabiera się przy tym pewnych nawyków.
-  Mimo, że jesteś gadatliwy jak człowiek, chyba polubię cię.
-  To niezły pomysł, bo ja już cię lubię. Prawdę mówiąc obserwowałem cię od jakiegoś czasu.
-  Tak? Od jak dawna? - zainteresowała się.
-  Właściwie od dnia twoich narodzin. - przyznał.
-  Co takiego?! Od samego początku? I nigdy przedtem nie pokazałeś się?! Nie dałeś o sobie znać?!
-  Zrozum, nie mogłem!
-  Dlaczego?
-  Nie mogę pokazywać się w obecności ludzi, a Mar był z tobą przez cały czas.
-  ???
Wzruszył ramionami.
-  Takie są zasady. Nic na to nie poradzę. Ale mogę cię pocieszyć. Pomagałem Mar'owi jak tylko mogłem.
-  I cały czas byłeś przy mnie?
-  No, nie cały czas. Miałem też inne zajęcia. Ale kiedy tylko zapowiadało się na coś niepokojącego, natychmiast zjawiałem się przy tobie.
-  Powiedz mi, dlaczego teraz pojawiłeś się? Mogłeś przecież wcześniej...
-  Dopiero teraz dostałem pozwolenie. Nie wszystko ode mnie zależy.
-  Czy to znaczy, że teraz będziesz przy mnie zawsze?
-  Tak. - uśmiechnął się. - Dopóki nie nadejdzie ten dzień.
Wiedziała o czym mówi. Dzień ostatniego starcia.

Van Kist czuł się w głębi ducha winny. Ale wiedział też, że nic na to nie poradzi. Ona jest inna. A każdy kto jest inny...
-  "Mar, po co mnie wezwałeś?" - myślał. -"Znałeś mnie, musiałeś to przewidzieć! Byłem głupcem, dałem się złapać na pieniądze. Mógłbym się bez nich obejść. Potrzebne mi to było jak cholera!"
Był gotów zrezygnować ze sporej kwoty, byleby tylko pozbyć się jej. Ale mimo pozorów, miał jeszcze to, co nazywają sumieniem.
Pamiętał ostatnie słowa Mar'a:
-  "Peter, ona jest jedyną nadzieją ludzkości. Tylko ty jeden możesz ją ochronić i dostarczyć w bezpieczne miejsce. Nigdy o nic cię nie prosiłem. Teraz cię proszę, na wszystko co jest dla ciebie święte."
Nie potrafił odmówić umierającemu człowiekowi. Cholera! Staruszek zagrał na czułej strunie.
-  Trudno. Wpakowałeś się w to, więc wytrzymaj do końca. - powiedział do siebie.
Wolnym krokiem zbliżył się do drzwi pokoju Jerici. Przez chwilę wahał się. Ale w końcu nacisnął odpowiedni przycisk na małej klawiaturze przy drzwiach. I wtedy zdziwił się. Drzwi nawet nie drgnęły. Na tym statku wszystko mogło się zepsuć, ale nie mechanizm otwierania drzwi. Spróbował jeszcze raz. Skutek był taki sam. Kilka kroków dalej w ścianie korytarza był pulpit komputera pomocniczego. Podszedł do niego i spróbował połączenia fonicznego z jej pokojem. Sygnał został przyjęty, ale bez odpowiedzi. Czyżby nie chciała z nim rozmawiać? Możliwe, ale nie mogła zablokować drzwi od wewnątrz. Komputer poinformowałby go o tym.
Tymczasem według niego wszystko było w porządku. Zaczął się niepokoić nie na żarty. Znowu nacisnął przycisk przy drzwiach i ... drzwi otworzyły się.
Stał na progu jak wryty i dokładnie przyglądał się drzwiom.
Jerica stała na przeciwko niego. Wiedziała o czym myśli. O blokadzie. Przyłapał ją na tym. Trudno, wyprze się wszystkiego.
-  Nie wejdziesz?
Spojrzał na nią zdziwiony. Wszedł wolnym krokiem i drzwi zamknęły się za nim. Spojrzał na nie znowu.
-  Coś nie tak? - zapytała.
-  Czy wszystko było w porządku?
-  Dlaczego pytasz?
-  Nie, nic takiego. Chociaż ... zdawało mi się ... Nie, jestem tego pewien. Kiedy przed chwilą chciałem tu wejść, drzwi nie reagowały na sygnał. Jak gdyby były zablokowane.
-  To niemożliwe. - stwierdziła.
-  Najdziwniejsze jest to, że komputer twierdził, że wszystko jest w porządku.
-  Widocznie tak było. - musiała go o tym przekonać. - Nie obraź się, ale to stary i wysłużony statek ...
-  Po kapitalnym remoncie! - wtrącił.
Zapowiadała się nowa awantura.
-  Nie wiem, to twój statek i nie odpowiadam za jego stan techniczny.
Na chwilę zapadła cisza.
-  Chciałeś coś ode mnie? - zapytała.
-  Co? - ocknął się.
-  Po co tu przyszedłeś?
Teraz do niego dotarło. Spojrzał na nią przez chwilę.
Ravell chyba miał rację. Oczy Van Kista wcale nie były złe, przynajmniej tak jej się wydawało.
-  Poniosło mnie. Zachowałem się trochę nie w porządku.
-  Trochę? Delikatnie powiedziane. - zauważyła.
-  No dobra! Niech ci będzie! Zachowałem się okropnie! To chciałaś usłyszeć? Mam cię przeprosić?! W porządku! Przepraszam. Ale jak słusznie zauważyłaś to mój statek i ja tu jestem kapitanem. Nie lubię zadawać się z kimś, kogo nie znam, ani z kimś kto wyprawia dziwne sztuczki! Jesteś tu, bo prosił mnie o to Mar, a ja idiota dałem się w to wciągnąć. To moja głupota, więc niech cierpię. Ale musimy się umówić co do jednego: żadnej magii na tym statku! Nie chcę tego, rozumiesz?!
Jego podniesiony głos zawisł w ciszy.
-  Nie, nie rozumiem. Ale postaram się zrobić to, czego ode mnie oczekujesz.
-  Proszę o to. Na razie grzecznie proszę. Potem ...
-  Co potem?
-  Przestanę prosić. To właściwie wszystko co chciałem ci powiedzieć.
Chciał już wyjść, kiedy Jerica zapytała:
-  Dlaczego mnie nienawidzisz?
Odwrócił się i spojrzał na nią.
Wyglądała na kruchą, bezbronną istotę. Ale można było wyczuć, że jest inna. On o tym wiedział. Tak, to było uprzedzenie, ale nie miał na to wpływu.
Znowu odwrócił się i wyszedł.
Kiedy drzwi zamknęły się za nim, powiedziała zrezygnowana:
-  To na nic.
-  Nie przejmuj się tym tak bardzo. - usłyszała głos Ravella. - Jeżeli poprawię ci tym humor, to powiem ci, że zadałaś dobre pytanie. Zaczął się zastanawiać, a to już coś.
-  Naprawdę myślisz, że może mi się udać?
-  Jeżeli tylko się postarasz. - uśmiechnął się Wysłannik.

Tymczasem kapitan poszedł na mostek. Nie miał tam właściwie nic do roboty, ale lubił tam być.
Okazało się jednak, że nie on jeden. Był tam też Ghost.
-  Co ty tu robisz? - zapytał Van Kist.
-  Nic, po prostu siedzę. Nie było żadnych poleceń, więc ...
-  W porządku.
Usiadł na swoim miejscu. Zapanowała nieznośna cisza. W końcu android odezwał się pierwszy:
-  Byłeś u niej?
-  Tak. Skąd o tym wiesz?
-  Domyśliłem się.
-  Czy ty jesteś aż tak doskonały? - zapytał nagle Van Kist.
-  Jestem jednym z najnowocześniejszych typów, a ty mnie jeszcze ulepszyłeś. - odparł Ghost. - Dlaczego pytasz?
-  Tak sobie. Lubisz ją, prawda?
Wiedział o czym mówi jego kapitan.
-  Jestem androidem, nie mam uczuć. Ale ... jest sympatyczna. Poza tym od samego początku to ty stwarzasz wszystkie problemy. I nawet wiem dlaczego.
-  Tak? To ciekawe.
-  Boisz się jej. Jest obca, inna i tak bardzo potrzebna ludziom. Jest kimś w rodzaju boga, a to coś nowego dla ciebie. Poza tym jesteś wściekły na nią z powodu Mara Nygha.
Van Kist spojrzał na androida. A ten mówił dalej:
-  Jesteś wściekły, bo zajął się kimś obcym, bo był bliższy komuś innemu.
-  Wymyśliłeś to sobie!
-  Obaj wiemy, że to prawda. I obaj wiemy, że twoja złość jest niesprawiedliwa. Powinieneś ją przenieść na siebie, nie na nią.
-  Kim ty jesteś, żeby wygadywać te wszystkie bzdury?! I kim jest Jerica Ansen, żeby mieszać się w moje życie?! Oboje za dużo sobie pozwalacie! - krzyczał kapitan.
Ghost poruszył czułą strunę. I to co powiedział było prawdą, bardzo bolesną prawdą.
-  Jestem twoim androidem, pilotem i staram się być twoim przyjacielem, którego nigdy przedtem nie miałeś. Pamiętasz? Ty też tego chciałeś. A ona jest tylko dziewczyną, która potrzebuje twojej pomocy. Poza tym jest tym, o kim mówiono od lat.
-  Nie rozumiem.
-  Pamiętasz starą przepowiednię? Wszystko jak na razie się zgadza. Jej pochodzenie, sytuacja społeczna i polityczna, no i ona sama.
-  Chwileczkę! Nie myślisz chyba, że ona jest wypełnieniem przepowiedni.
-  Dlaczego nie? Czy myślisz, że Mar tak po prostu zajął się niemowlęciem z Dirian? Gdyby tak było, nie musiałby ukrywać jej. Z łatwością mógł ją podać za ludzkie dziecko. Przecież nie różniłoby się od innych. Ale on ją ukrywał i to bardzo dokładnie. Ona od samego początku była inna i nie można byłoby podać jej za zwykłe dziecko. Ludzie od razu traktowali ją jak boga, a Mar od początku przygotowywał ją do wypełnienia przepowiedni. Ona jest jej spełnieniem. Dlatego tak bardzo zależało Marowi, żebyś się nią zajął. Tylko tobie mógł zaufać. Tylko ciebie znał.
-  Dlaczego w takim razie nie powiedział mi tego?
-  Nie wiem.
-  Jak rozpoznaliby ją inni, jeślibym nic o niej nie wiedział?
-  Może list, który dał ci Mar ...
-  List, właśnie! Gdzie ja go mam?
-  Chyba nie chcesz go otworzyć?
-  Tylko tam mogę uzyskać odpowiedź, potwierdzenie albo ...
-  A może lepiej porozmawiać z nią?
-  Nie. - odparł po chwili ciszy. - Nie otworzę tego listu, ale też nie będę z nią rozmawiał.
-  Tak wielka jest twoja nienawiść?
-  Nazywaj to sobie jak chcesz. Idę się przejść. Sprawdź tym czasem wszystko. Chciałbym jak najszybciej wyruszyć w drogę.
-  Tak jest kapitanie.
Van Kist wyszedł, ale Ghost zauważył w jego ręku list Mara.

Gdyby to był list napisany przez kogo innego, pewnie by go otworzył. Ale to był list od Mara i coś go powstrzymywało. Schował go więc do wewnętrznej kieszeni kurtki.
Zapragnął nagle odpocząć pośród szumu ziemskiego lasu. Poszedł więc do jedynego holodeku. Ziemski las był jedynym nieuszkodzonym programem. Kiedyś było ich znacznie więcej. Plaże, góry, gwieździsta noc ... Ale las też był dobry. Odprężał się tam słuchając szumu drzew, śpiewu niewidocznych ptaków.
Stanął przed drzwiami holodeku i przycisnął kilka klawiszy na pulpicie komputera. Drzwi otworzyły się i stanął w sztucznych promieniach słońca przenikającego przez sztuczne konary drzew.
Wszedł do środka powoli. Dużo by dał, żeby móc być choć przez chwilę w prawdziwym ziemskim lesie. Ale to było niemożliwe i zostawała mu tylko ta atrapa. Bardzo dobra, ale jednak zawsze atrapa.
Usiadł na ogromnym głazie, który w rzeczywistości był tylko jego imitacją. Nie myślał o niczym. Nie miał na to ochoty. Chciał się po prostu odprężyć, zebrać siły na dalszą drogę.
-  Czy tak naprawdę wyglądają ziemskie lasy? - usłyszał nagle za sobą kobiecy głos.
Odwrócił się powoli.
-  Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać. - powiedziała.
Chciała wyjść, ale zatrzymał ją.
-  Nie musisz wychodzić. Jeżeli chcesz, zostań. Nie wiedziałem tylko, że tu jesteś.
-  Bo gdybyś wiedział nie przyszedłbyś?
-  Nie zadawaj mi takich pytań.
-  Jakich?
-  Takich, na które nie potrafię odpowiedzieć.
Spojrzał na nią. Miała smutne, ale piękne oczy. Dopiero teraz to zauważył. Były tak czarne jak przestrzeń kosmiczna.
-  Naprawdę nie chciałem cię wtedy urazić. - powiedział.
-  Wiem. - odparła, podchodząc do niego.
Patrzył na nią zdziwiony.
-  Nie pytaj skąd, bo nie będę umiała ci odpowiedzieć. Po prostu wiem.
Znowu usiadł na kamieniu. Jerica podeszła do niego, ale nie usiadła obok. Stanęła kilka kroków przed nim.
-  Ładnie tu. - powiedziała, rozglądając się dookoła.
-  Nie mam pewności czy tak wyglądają ziemskie lasy. Ale ten, kto tworzył ten hologram chyba wiedział.
Nie odpowiedziała.
-  Spotkałaś już kiedyś człowieka takiego jak ja? - zapytał nagle.
-  To znaczy jakiego?
-  Takiego, który nie szanuje cię tak jak inni.
-  Takiego, który nie widzi we mnie boga? O to ci chodzi?
-  Coś w tym rodzaju.
-  Nie, jesteś pierwszy. I może dlatego ... - urwała.
-  Co "dlatego"? - zapytał.
Podszedł do niej i spojrzał na nią.
-  Słyszałem o tym, że Diriańczycy to delikatni i uczuciowi ludzie. Czy tak bardzo cię uraziłem?
-  Może nie tyle uraziłeś co zaskoczyłeś, ale to też boli. Spotkałam ludzi przestraszonych, nieufnych i potrzebujących pomocy. Ale bardzo szybko stawali się moimi przyjaciółmi. Potrafiłam ich przekonać do siebie. I to wcale nie "magią", ale sobą. Ciebie nie mogę zrozumieć. Jesteś taki inny. Tak bardzo chciałabym i ciebie przekonać do siebie. Nie udaje mi się to i nie wiem do końca dlaczego. Wydaje mi się, że rozdziela nas ogromna ściana. Ale to nie ja ją zbudowałam. Nie potrafię przejść przez nią bez twojej pomocy. A chciałabym. Bardzo.
Na chwilę zapadła cisza. Czekała aż Van Kist coś zrobi, przełamie się.
-  Muszę już wracać. - powiedział i chciał odejść.
-  Dlaczego nie chcesz o tym rozmawiać?
No właśnie, nie chce. Ona nic nie rozumie!
-  Nie potrafię! - prawie krzyknął.
Była w nim złość, hamował jej wybuch, bo nie chciał znowu jej dotknąć. A ona stała tam i patrzyła na niego. Dotknęła jego dłoni, ale odsunął się od niej.
-  Dlaczego? - zapytała cicho.
-  Nie jesteś mi potrzebna! Ani ty ani twoje dobro! Dlaczego nie możesz się ograniczyć do roli pasażera? Zawsze we wszystko się wtrącasz! Daj mi spokój! Rozumiesz?!
O Boże! Ciągle stała tam i patrzyła na niego. Jakby nie rozumiała co do niej mówił.
-  Słyszysz?! Zostaw mnie w spokoju! Niczego nie potrzebuję!
-  Nie byłeś taki kiedyś. - powiedziała spokojnie.
-  Skąd możesz wiedzieć jaki byłem? I co cię to wszystko obchodzi?!
-  Wbrew pozorom obchodzi mnie i to bardziej niż ci się wydaje! - powiedziała podniesionym głosem.
Trochę się uspokoił.
-  Nie jest mi obojętna osoba, której chcę pomóc.
-  Pomóc?! W czym?
-  Nie wiem dokładnie. Nie znam cię tak dobrze. Chcę tylko twojej przyjaźni. Niczego więcej. Chciałabym móc rozmawiać z tobą.
-  Po co ci to wszystko? - zapytał, patrząc na nią.
-  Jesteś tu jedynym człowiekiem. Jedynym, do którego chcę dotrzeć i nie potrafię. Powiedziałeś, że nie potrafisz rozmawiać. Dlaczego? Odpowiedz, proszę.
-  Większość swojego życia spędziłem samotnie. Jedyną istotą, z którą mogłem w każdej chwili porozmawiać był Ghost. I choć to bardzo inteligentny android, to jednak tylko android. Ty jesteś kimś, kogo nigdy nie znałem. Dobra, mądra, chcąca wszystkim pomagać, używająca czegoś, czego nie znam. I w dodatku chcesz ze mną za wszelką cenę porozmawiać. Chcesz się zbliżyć. Wniosłaś na mój statek chaos.
-  Chaos?
-  Nie potrafię nad tym zapanować.
-  Czy to jest coś złego?
-  Nie wiem! Jest inne i przeszkadza!
Tak, jej oczy były smutne i Van Kist wiedział, że to z jego powodu.
-  Nie to chciałem powiedzieć. - dodał. - Chciałem powiedzieć, że twoje przybycie miesza cały dotychczasowy porządek, według którego żyłem. Nie potrafię nad tym zapanować i wydaje mi się, że to źle.
-  Nigdy nie myślałam, że mogę tak bardzo komuś przeszkadzać. - powiedziała cicho.
-  Nie zrozum mnie źle. - powiedział łagodniej. - Do tej pory oboje żyliśmy w zupełnie innych światach. Przypadek zetknął nas i oba światy w jakiejś części zawaliły się, bo okazało się, że świat tego drugiego jest zupełnie inny. Wiem, może to trudno zrozumieć, ale postaraj się. Musi minąć trochę czasu, zanim ja odbuduję swój świat.
-  Jaki on wtedy będzie? - zapytała. - Czy taki jak do tej pory? A może inny?
-  Nie wiem. Dopóki jesteś tu, będzie inny. A kiedy się rozstaniemy ...
-  Mój świat nigdy nie będzie już taki sam. - powiedziała.
-  Przykro mi.
Nagle odezwał się alarm.
-  Teraz muszę już naprawdę iść. - powiedział.

Na szczęście alarm okazał się niepotrzebny. W pobliżu znalazła się eskadra myśliwców Barona. Jednak nie wykryli statku Van Kista.
-  Przepraszam, kapitanie. - powiedział potem Ghost. - Sądziłem, że komputer dobrze zrobił włączając alarm, dlatego nie wyłączyłem go.
-  W porządku, Ghost. Chyba muszę ci za to podziękować. - powiedział kapitan.
-  Nie rozumiem.
-  Miałem dość trudną rozmowę z Jericą.
Android spojrzał na niego pytająco.
-  Spotkaliśmy się przypadkiem w "lesie". I jakoś tak wyszło ...
-  Chyba nie wrzeszczałeś na nią znowu?
-  Nie. Nie wrzeszczałem. Ale nie czułem się tam najlepiej.
-  Fizycznie czy ... psychicznie?
-  Raczej psychicznie.
-  Nadal jej nienawidzisz?
-  W dalszym ciągu jest inna i nie potrafię tego zrozumieć.
-  Czyli że tak będzie do końca waszej znajomości. - westchnął Ghost.
-  O czym ty mówisz?
-  Bo ona się nie zmieni, to ty musisz się zmienić.
-  Dziwne.
-  Co?
-  Coraz częściej filozofujesz. - powiedział Van Kist i usiadł na swoim miejscu. Wolałbym jednak, żebyś skoncentrował się na pracy. Zostało jeszcze co nieco do zrobienia.
-  Tak jest. - powiedział Ghost, siadając na swoim miejscu.
Przez kilka godzin zajmowali się naprawą statku. Kiedy najważniejsze prace zostały zakończone, Ghost powiedział:
-  Może pan kapitanie odpocząć. Resztę zrobię sam.
Van Kist spojrzał pytająco na androida. Dlaczego chciał, żeby zostawić mu resztę roboty? Nie miał jednak ochoty, żeby pytać go o to.
-  Dobra. - powiedział tylko i wolnym krokiem zszedł z mostka.
Od ostatniej rozmowy z Jericą czuł się dziwnie. Coś go męczyło. Teraz zdał sobie sprawę, że to dziewczyna była tego przyczyną. A właściwie to co powiedział o niej Ghost. Spełnienie przepowiedni. Czy naprawdę była nim? Ciekawiło go to coraz bardziej, choć nie bardzo wierzył w samą przepowiednię i w tym podobne opowieści o Dirianach.
Przepowiednia mówiła o tym, że kiedyś narodzi się dziecko, które obdarzone będzie przez Najwyższego hojniej niż inni. Dziecko to będzie jedyną istotą zdolną pokonać Zło. Przepowiednia nie mówiła o tym, kiedy to nastąpi. Wiedziano jednak, że dziecko miało narodzić się z ludu Dirian. Dlatego też Baron wymordował wszystkich Dirian. Tak mu się przynajmniej zdawało, kiedy zniszczył ich rodzinną planetę. Jednak kilka lat temu dowiedział się poprzez swoich szpiegów o istnieniu ostatniego przedstawiciela tej rasy. Młoda kobieta i stary mężczyzna stali się jego celem. Poszukuje ich od dawna. I choć sam nie wierzy w przepowiednię, wolałby jednak mieć pewność, że owa Dirianka nie żyje.
Van Kist przystanął przed drzwiami pokoju Jerici. Mimo wątpliwości, przycisnął klawisz uruchamiający mechanizm otwierania drzwi.
Te z cichym sykiem otworzyły się. Znowu badawczo, choć przelotnie spojrzał na nie, pamiętając niedawną "awarię".
Jerica wstała na jego widok z fotela.
-  Przyszedłem właściwie sprawdzić czy z drzwiami wszystko w porządku. - powiedział, żeby uzasadnić jakoś swoją wizytę.
-  Usiądź. - wskazała mu fotel.
-  Nie chciałbym ci przeszkadzać.
-  Nie przeszkadzasz. Prawdę mówiąc trochę się nudzę, a rozmowy z tobą są jakąś odmianą.
Usiadł. Jerica od razu zauważyła, że wcale nie chodziło mu o drzwi.
-  Co to był za alarm? - zapytała, żeby rozpocząć jakoś rozmowę.
-  Niedaleko stąd pojawili się ludzie Barona. Ale nic nam tu nie grozi.
Znowu zapadła cisza. W końcu jednak Van Kist odezwał się:
-  Wiesz o czym chcę rozmawiać?
-  Nie. - zaprzeczyła.
-  Myślałem, że potrafisz odczytywać myśli. - uśmiechnął się krzywo, niezdarnie.
-  Ludzie czasami zbyt wyolbrzymiają możliwości Dirian. - odparła. - A o czym chciałeś rozmawiać?
Spojrzała nie niego. Nie miała już tak smutnych oczu. Cieszyło ją to, że Van Kist sam przyszedł do niej. Może Ravell rzeczywiści nie mylił się co do niego?
-  Chciałbym zapytać cię o przepowiednię. - powiedział w końcu.
-  O przepowiednię? - zdziwiła się.
-  Tak. Ghost zwrócił mi uwagę na podobieństwo przepowiedni z istniejącą sytuacją, no i z tobą.
-  A więc już wiesz?
-  Dlaczego nie powiedziałaś mi tego?
-  Nie pytałeś. - odpowiedziała spokojnie. - Dlaczego więc teraz chcesz o tym mówić?
-  Chcę wiedzieć czy to prawda.
-  Czy to coś zmieni? - zapytała.
Chyba wiedział o czym mówiła.
-  Nie możesz mi odpowiedzieć na to pytanie, bo nie znasz odpowiedzi. - westchnęła. - Ale dobrze, ja ci odpowiem. To prawda. I o przepowiedni i o mnie. Co ty na to?
-  Nic. - odparł. - Zaspokoiłaś moją ciekawość. Słyszałem kiedyś o tej przepowiedni. Ale nie wierzyłem w nią. Zawsze myślałem, że to bzdury wymyślone przez desperatów, ludzi, którzy czekają na cud i ratunek.
-  A co o tym sądzisz teraz?
-  Teraz wiem dlaczego Mar ukrywał cię przez tyle lat. Przyznam, że nie rozumiałem tego. Potem myślałem, że on po prostu chce uratować niewinne diriańskie dziecko.
-  Myślałam, że Mar powiedział ci.
-  Nie powiedział. Może nie zdążył, a może nie chciał. Teraz to nie ma tak wielkiego znaczenia. Wiem już to, co powinienem wiedzieć dawno temu.
-  I jak się teraz czujesz?
-  Zwyczajnie. Mogę przynajmniej jakoś wytłumaczyć sobie twoje "umiejętności".
-  Tak, to dzięki temu jestem taka "zdolna". - uśmiechnęła się.
-  Ale to oczywiście nie wszystko co potrafisz?
-  Nie. Chciałbyś wiedzieć co jeszcze potrafię?
-  Prawdę mówiąc tak. Mógłbym się wtedy do tego jakoś przygotować. - powiedział, również uśmiechając się.
-  Rozsądne wytłumaczenie. Dobrze, jeżeli chcesz ...
-  Czy to będzie coś szokującego?
-  ???
-  Zaskakującego, dziwnego. - dodał dla wyjaśnienia.
-  Nie wiem. Dla mnie to coś zupełnie normalnego. Sam to zresztą ocenisz. Potrafię wpływać na różne przedmioty. Pamiętasz drzwi, które nie chciały się otworzyć?
-  To ty? - zdziwił się. - Ale jak?
-  Blokada. Po prostu chcę, żeby nikt nie mógł ich otworzyć i to wszystko.
-  I oczywiście nie potrafisz wytłumaczyć tego dokładniej?
-  Przykro mi, ale nie jestem naukowcem. Ja to po prostu mam. Potrafię też leczyć. Siebie, jeżeli mogę zapanować nad moimi dolegliwościami i innych, jeżeli nie jest to zbyt poważne, albo nie jest za późno.
-  Więc nie możesz na przykład wskrzesić umarłego?
-  Nigdy tego nie próbowałam. Chociaż podobno jest to w niektórych przypadkach możliwe.
-  Żartujesz sobie ze mnie?
-  Nie, mówię poważnie. - zapewniła go. - Podobno był kiedyś pewien Diriańczyk, który potrafił to robić. Ale tylko wtedy, jeśli choroba nie była nieuleczalna, albo rany nie były zbyt poważne i wtedy gdy stan śmierci nie trwał dłużej niż 10 godzin.
-  Fantastyczne! Pod warunkiem, że to prawda, a nie legenda.
-  Wiem że to prawda, choć było to dawno temu.
-  A ty? Potrafiłabyś to zrobić?
-  Nie wiem. Nigdy nie próbowałam.
-  Co jeszcze potrafisz?
Rozmawiali tak jakieś dwie godziny. Właściwie to ona mówiła o sobie i o swojej planecie, której nie znała. Miała nadzieję, że to przełomowy moment, że Van Kist w końcu zmienił swój stosunek do niej. Rozmawiali przecież niemal jak starzy znajomi. I prawie uwierzyła w to. Jednak gdzieś w głębi był ciągle tym dziwnym człowiekiem, który nienawidził jej. Nie mogła pozbyć się tego uczucia.
Kiedy w końcu wyszedł, znowu pojawił się Ravell.
-  Wiesz co czuję? - zapytała.
-  Chyba tak.
-  I co ty na to? Naprawdę nie wiem co o nim myśleć. Ta nienawiść ciągle w nim jest. Miałam nadzieję, że przełamałam ją. Ale ona jest zakorzeniona bardzo głęboko.
-  Może to nie ciebie nienawidzi?
Spojrzała na niego.
-  Wiesz coś o tym?
-  Nie.
-  Ravell, to dla mnie bardzo ważne.
-  Wiem, ale ... Mogę się mylić.
-  Powiedz mi o czym myślisz.
-  To dziwna nienawiść. Przedtem nienawidził cię tak mocno, że nie wpadło mi do głowy, że możesz być tylko jedną z tych, których on nienawidzi.
-  Możesz mówić jaśniej?
-  Obawiam się, że nie. O to musiałabyś spytać jego. To tkwi w nim tak głęboko, że nie mogę rozeznać się w sytuacji.
-  Ale mimo to nie myliłeś się co do jednego. On nie jest taki zły. - uśmiechnęła się.
Ravell odpowiedział jej tym samym.

Wszystko było już gotowe do dalszej drogi. Van Kist jednak postanowił poczekać jeszcze kilka godzin.
-  Dlaczego on zwleka ze startem? - zapytała Jerica, kiedy była na mostku kapitańskim tylko z Ghostem.
-  Baron zbyt blisko nas urządził sobie manewry. To mogłoby być niebezpieczne. Oboje jesteście cenni.
-  Skąd wiecie, że w pobliżu są statki Barona. - zapytała.
Ghost na chwilę zamilkł. Nie wiedział co odpowiedzieć, jak zareagować. Przecież to było oczywiste. No tak, zapomniał, że to Dirianka, a Dirianie nie zawsze znali się na technice i jej zastosowaniu.
-  No cóż ... - zaczął. - Usiądź tu to ci wszystko pokażę.
Wskazał jej miejsce drugiego pilota, miejsce Ghosta. On sam usiadł na miejscu Van Kista.
Zaczął jej wszystko tłumaczyć. A ona słuchała uważnie. Widać było, że ciekawi ją to.
-  To wspaniałe, móc prowadzić taką maszynę. - powiedziała w końcu.
-  Chciałabyś spróbować? - zapytał nagle Ghost.
-  Chyba żartujesz. - zaśmiała się. - Przecież nie możemy ...
-  Nie musimy ruszać się z miejsca. Możesz poprowadzić ten statek na symulatorze.
-  Co to jest symulator? - zapytała.
Znowu nie wiedział co odpowiedzieć.
-  To będzie taki lot na niby. Trzeba włączyć symulator - przycisnął kilka klawiszy na pulpicie - i gotowe. Teraz możesz uruchomić silniki i lecieć.
-  Ale tak naprawdę zostaniemy w miejscu?
-  Właśnie. Na takim urządzeniu uczą się młodzi piloci.
-  Ty też uczyłeś się na tym?
-  Niezupełnie. Ja mam tę umiejętność zaprogramowaną i mogę ją tylko udoskonalać. Właściwie ciągle uczę się czegoś nowego. - uśmiechnął się.
Pierwsza lekcja pilotażu trwała prawie dwie godziny. Zakończyli ją na krótko przed przejściem kapitana. Ani Ghost, ani jego uczennica nie wspomnieli mu o niczym. Nie byli pewni jak zareaguje, woleli więc nie ryzykować.
Kiedy Van Kist wszedł na mostek, Ghost od razu wstał z jego miejsca, stając za Jericą.
-  Wszystko w porządku, kapitanie. - powiedział android. - Wszystko wskazuje na to, że Baron przenosi się w inny rejon. Jeżeli nic się nie zmieni, za cztery godziny będziemy mogli opuścić naszą kryjówkę.
-  Jeżeli wszystko dobrze pójdzie. - mruknął Van Kist. - Chciałbym, żebyś sprawdził komputer w komorze powietrznej nr 3. Coś jest nie w porządku z mechanizmami drzwi.
-  Tak jest. - powiedział Ghost i wyszedł.
-  Mam nadzieję, że to nie twoja sprawka. - powiedział, nie patrząc na nią.
-  Nie. Po co miałabym to robić?
Nie odpowiedział.
-  Myślałam, że jest szansa, żebyśmy zostali przyjaciółmi. - powiedziała w końcu. - Takie odniosłam wrażenie, kiedy ostatnio rozmawialiśmy. Dlaczego milczysz?
-  A co mam powiedzieć?
-  Nie wiem. Może po prostu powiedz mi dlaczego mnie nienawidzisz?
-  Skąd ci to przyszło do głowy?
-  Ja to czuję. To taka moja umiejętność, której bardzo chciałabym się pozbyć. Przedtem myślałam, że ta nienawiść wynika z tego, że mnie nie znasz. Opowiedziałam ci o sobie prawie wszystko. Są bowiem sprawy dotyczące mnie, o których sama jeszcze nie wiem. I wtedy właśnie myślałam, że wszystko jakoś się ułoży. Ale nic się nie zmieniło. Ty się nie zmieniłeś.
-  W porządku! Znam ciebie, twoje umiejętności i tak dalej. Ale nie możesz wymagać ode mnie, żebym od razu zaakceptował się!
-  Nie chodzi o akceptację. Gdyby tylko to ... Ty mnie nienawidzisz! Nie ze względu na moje umiejętności, za to że jestem Dirianką. Nienawidzisz mnie jak zwykłego człowieka, który wyrządził ci jakąś krzywdę. Ale na boga! Nigdy nie skrzywdziłam cię, nigdy tego nie chciałam! To siedzi w tobie tak głęboko, że nie mogę tego zrozumieć. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale ranisz i siebie i mnie.
Cisza, która zapadła, była okropna.
Oczekiwała jakiejś odpowiedzi, ale on milczał. Obserwowała go i wiedziała, że poruszyła odpowiednią strunę. Tak, to było to.
-  Posłuchaj mnie uważnie. - powiedział twardo. - To co czujesz, to twoja sprawa. To co ja czuję, to moja sprawa. Nie wtrącam się do twojego życia, więc i ty zostaw moje w spokoju. Kiedy się rozstaniemy, wszystko minie. I módl się, żeby to się stało jak najszybciej. A teraz zostaw mnie!
Był uparty i wiedziała, że nic nie zrobi. Była wściekła na niego za to zachowanie, za tę jego nienawiść. Dlatego bez słowa wyszła. Kiedy został sam, zacisnął powieki. Skąd wiedziała to wszystko? Czy naprawdę mogła to wyczuć? To ona ponosiła winę za to!
Ona była przyczyną jego nienawiści. Bo nienawidził jej, choć gdzieś w głębi wiedział, że to nie w porządku, że mogła o niczym nie wiedzieć. Ale nienawiść była silniejsza.

Kilka następnych godzin spędziła na doskonaleniu koncentracji. "Zamknęła" drzwi w swoim pokoju i niemal natychmiast pojawił się Ravell. Chciał coś powiedzieć, ale uprzedziła go:
-  Jeżeli chcesz mówić o nim, to daruj sobie. To nie ma sensu.
Ravell zrozumiał.
-  Co chcesz teraz robić? - zapytał.
-  Moja umiejętność koncentracji nie jest jeszcze wystarczająca. Chcę trochę nad tym popracować.
Wysłannik skinął głową i zniknął. Nie był jej teraz potrzebny.
Jerica stanęła mniej więcej na środku pomieszczenia i zaczęła się koncentrować. Chciała osiągnąć stan, w którym będzie mogła "wyłączyć się" i jednocześnie odbierać wszystkie zewnętrzne bodźce. Jej postać znieruchomiała, a kilka minut później zaczęła lekko jaśnieć. Blask nie nasilał się, ale po jej ciele i wokół niej zaczęły krążyć dziwne błyski. Były bardzo szybkie i krótkotrwałe. Towarzyszył im dziwny cichy dźwięk, przypominający wyładowania. Jej twarz była nieruchoma, a oczy zamknięte. W pewnej chwili zaczęła powoli unosić ręce. Potem znowu zastygła w geście, którym niegdyś posługiwali się kapłani. W momencie gdy otworzyła oczy, została "uderzona" kilkoma promieniami wydobywającymi się ... z nikąd. Jednak po kilku sekundach cała jasność znikła, a sama dziewczyna wydawała się być zmęczona.
-  Idzie ci coraz lepiej. - powiedział Ravell, stając koło niej.
-  Ale to jeszcze nie to. Nie potrafię zapanować nad siłą, nie potrafię jej utrzymać!
-  To przyjdzie z czasem. Jesteś na najlepszej drodze do doskonałości. A gdy ją osiągniesz, wszystko będzie łatwiejsze. Zaufaj mi.
-  Obyś miał rację. Już jestem potrzebna.
-  To prawda. Ale pamiętaj, że nie możesz stanąć do pojedynku jeśli nie będziesz gotowa.
-  Skąd będę wiedziała, że jestem już gotowa?
-  Będziesz wiedziała, nie martw się o to. - uśmiechnął się Ravell. - A teraz do pracy.


MattRix



Ze względu na wielkośc dokumentu został on podzielony na cztery części . Tu jest  część II tu część III , a tu część IV