RIVELV - DEMON
AUTOR - "DRAVEN
HTML
: ARGAIL
Opowiadanie zamieszczone za wiedzą i zgodą Autora
Opuścili Vilianę późnym popołudniem. Najpierw
prowadzili konie, wspinając się na wzniesienia, a gdy wioska zniknęła z pola
widzenia, gdy widzieli już tylko mknące w niebo smugi szarego dymu z kominów-
dosiedli koni. Naytrel jechał na swym karym ogierze, Kostek na tarantowatym
sekielu.
- Pytałeś mnie o robótkę, pamiętasz?- zapytał
sztyleciarz.
- No, mów.
- W Talikard, chcą żeby ktoś zaopiekował się córką
jednego z baronów, czy jakoś tak. Pomyślałem sobie że dalibyśmy radę. Tak
tylko, żeby przetrzymać zimę. Co? Naytrel?
- Jak to, zaopiekować się?
- W mieście mają problemy. Właściwie, to ten baron ma
problemy, ale nie o to chodzi. Wielu najemnych chce dobrać się do tej małej i
na pewno im się to uda, ale jeśli tam będziemy, to kto wie?
- Pomyślę.
*
Jechali długo, przez trawiaste równiny i stepy. Podróżowali
przez pagórkowate polany i świerkowe lasy, przez łąki, wśród szumu rzek.
Brodzili w szerokich, rwących potokach, przedostawali się z brzegu na brzeg, wśród
tnących okolicę drobnych potoczków i wielkich, górskich rzek. Podziwiali
wodospady, przy których zdarzyło im się zatrzymać, podziwiali górskie niedźwiedzie
i orły.
Opuszczając te krajobrazy, wjechali w niekończący się
las, na zarośnięte paprociami wąskie ścieżki i nie wydeptane dróżki.
Biwakowali na małych polankach, spali nad odsłoniętym niebem. Czasem zdarzyło
im się zboczyć z drogi i spędzić noc w zajeździe, których w okolicy było
sporo. Jednak noc, którą zapamiętali, spędzili przy ognisku właśnie na małej
polance, w niekończącym się morzu paproci, w ogromnym, nie mającym końca świerkowym
lesie.
*
- Zobacz- powiedział Kostek stając w strzemionach i wskazując
ręką. Przed nimi, dróżka którą jechali kończyła się dość szerokim i głębokim
ostępem.
Ostęp wypełniony był po brzegi zeschłymi gałęziami i kamieniami. Nad nim,
na drugą stronę prowadziły dwa szerokie, związane ze sobą powalone pnie
drzew robiące tu za most. W „moście" nie było poręczy- zostały
wyłamane.
Na ubitej powierzchni pni, leżało ciało rosłego mężczyzny,
odzianego w długie szaty, z hełmem na głowie. Mężczyzna leżał nieruchomo
na brzuchu, w czymś co musiało być niedawno wielką kałużą krwi. Teraz
pozostała tylko czerwona, ciemna plama. Drugie ciało, innego mężczyzny, leżało
po drugiej stronie mostu. Ten nie miał głowy, ani sporej części brzucha.
Inny, rosły i tyczkowaty leżał plackiem na dole, w ostępie. W sinej i
granatowej już dłoni, trzymał cały czas drzewiec włóczni. Konie zarżały
doniośle, tańcząc w miejscu, tupiąc kopytami. Kostek uspokoił sekiela i
szepnął:
- Tego tu nie było jak jechałem ostatnio.
- Domyślam się.
- Hm?
- To co się tu wydarzyło- powiedział Naytrel- miało
miejsce wczorajszego wieczora lub dzisiejszej nocy. Zwróć uwagę na ciała,
jakie są sine i blade.
- To tak jak twoja twarz- pokiwał głową Kostek.- Ale bez
obrazy ma się rozumieć.
Rivelv zerknął na niego z ukosa:
- Zamknij się.
Sztyleciarz zaśmiał się pod nosem mrużąc oczy.
- Może to rozbójnicy?- zapytał.- Słyszałem o rozbitej
opodal armii. Wiesz chyba, że takie niedobitki chwytają się pierwszego
lepszego zajęcia?
- Tak, wiem- Naytrel zszedł z siodła.- Podobnie było też
ponad tydzień temu, w kasztelu przy Vilianie. Niedobitki połączyły się w
jedną grupę i razem grabili karawany.
- Było ich paru, co? Te! Nayt, gdzie idziesz?
- Zobaczę co się tu stało.
- Nie widzisz? Gościom wypruli flaki, tak trudno to zobaczyć?!
- Cicho.
Kostek wzruszył ramionami, rozejrzał się wokoło.
- Założę się w pierwszej lepszej tawernie Naytrel, że ci
tutaj, to ludzie z karawany, którą zaatakowali rozbójnicy.
Rivelv stanął na środku mostu obok leżącego twarzą do
ziemi mężczyzny w płaszczu, z wgniecionym hełmem na głowie. Po pniach
mostu, na zakrzepłej plamie krwi wędrowały muchy, podobnie też po wełnianym
płaszczu mężczyzny. Naytrel sięgnął do pasa, ze skórzanej pochwy wyciągnął
tani sztylet, o drewnianej rękojeści. Końcem ostrza odchylił płaszcz
okrywający mężczyznę w hełmie.
- Przegrałbyś zakład!- krzyknął do Kostka.
- Co?
- Tego tutaj zżarło jakieś bydlę.
- Jakie bydlę znowu?- sztyleciarz stanął w strzemionach.
- Nie wiem. Ale to co tu widzę nie wygląda mi na robotę
najemnych.
- Hm?
- Ten tutaj, co leży przede mną jest połamany w pół.
- W pół?
Naytrel kiwną głową, zawrócił, dosiadł konia.
- Jedźmy stąd- powiedział dźgając konia piętami.
- Nie będę się sprzeciwiał.
Przejechali przez most. Kostek zmarszczył twarz w
obrzydzeniu, wykrzywił się. Splunął za siebie.
- Co ich tak załatwiło?- zapytał.
- Żebym to ja wiedział.
- Ohyda! Może wyverna albo jakiś wilkołak?
- Kto wie?- wzruszył ramionami rivelv- Coś jest w tym lesie.
Żyje tu jakieś dziwne stworzenie którego nie znam. Całkiem możliwe że
przeszło przez góry w poszukiwaniu jadła i zaszyło się gdzieś tutaj. Ale
to nas nie interesuje.
- Aha!- wyszczerzył zęby Kostek.- Wiedziałem że jednak coś
wiesz!
- Po prostu wydedukowałem.
- Hm?
- Na moście leżały dwa ciała. Jedno leżało pośrodku i
było złamane w pół, facet nie miał wątroby. Jego przyjaciel też. Ten stwór
wyszedł z lasu nocą, lub też bardzo wczesnym rankiem. Musiał zaskoczyć tych
ludzi i znienacka zaatakować. Zauważ, Kostek, że ten w ostępie trzyma kawałek
włóczni. Chciał się bronić, ale nie zdążył. Coś wyrzuciło go w dół,
niszcząc w drzazgi balustradę.
Milczeli, cały czas jadąc. Trzymali się drogi prowadzącej
na Talikard, coraz to bardziej zagłębiając się w las.
- Dziwne.- powiedział w końcu Kostek.
Rivelv nic nie powiedział, popatrzył tylko na sztyleciarza.
- Gdyby to byli jacyś rybacy, zrozumiałbym to. Sprawa wyglądałaby
inaczej: dwóch rybaków poszło sobie nad rzeczkę żeby połowić, a tu nagle
na moście nad ostępem napada ich wyverna, albo ghul. Ale tych dwóch było
uzbrojonych. Co się tu może dziać?
- To co zwykle- uśmiechnął się kpiąco Naytrel.- Pewnie
ten potwór porwał jakąś damę dworu z Talikard i teraz każdy szlachcic
rusza z mieczem żeby ją uratować. Zawsze jest to samo.
- Pewnie!- wyszczerzył się Kostek.- Żeby jeszcze chodziło
o honor. A tu chodzi tylko o sławę, kobietę i dukaty!
- Powiedział, wzór cnót- prychnął Naytrel.
*
Wśród drzew zamajaczyło ognisko. Wokół zatańczyły
cienie wysokich świerków. Aksamit nieba, upstrzony setkami małych, bladych
punkcików, mlecznym blaskiem rozświetlał blady księżyc w pełni. Wieczór
był zimny. Kostek otulił się szczelniej płaszczem, przysunął się bliżej
ogniska.
- Paskudnie zimno- zauważył.- Brakuje mi tu jakiejś
gospody.
- Zapomniałeś jak to jest nocować pod gołym niebem, co
Kostek?
- Całkiem możliwe. Przez ostatnie trzy miesiące siedziałem
na dworze baronowej Elblair, robiłem tam za tłumacza.
- Tłumacza?
- No.. Podawałem się za tłumacza i znawcę starych win. A
ta baronowa przyjmowała wielu zacnych gości. Wszystkich spoza granicy. Byli to
głównie jacyś nadęci kupcy, artyści, wielmoże, szlachta rodowa.
- I co? Tłumaczyłeś?
Kostek uśmiechnął się paskudnie, chowając twarz w cieniu
rzucanym przez kaptur.
- Tłumaczyłem tylko dla zachowania pozorów- powiedział.-
Gdy tylko wszyscy poszli spać podkradałem się do ich komnat i „pożyczałem"
co się da.
- Tak jak myślałem- pokiwał głową rivelv.
- No chyba. Nie wiem co ty tam sobie o mnie myślisz.
- Chcesz trochę tego suszonego mięsa?
- Nie, nie jem niezdrowych potraw.
Rivelv powstrzymał się od komentarza.
Ognisko zaczęło przygasać. Płomień stawał się coraz
mniejszy. Naytrel dorzucił gałęzi. Posypały się iskry, zaskwierczało.
Kostek zatrząsł się. Rozchylił płaszcz, wysunął rękę,
nasunął sobie kaptur na oczy.
- Dobranoc- powiedział.
- Idziesz już spać?
- Nie. Posiedzę tak sobie aż mi tyłek przyrośnie do ziemi!
Co ty Naytrel, jasne że idę spać! U was w Dharmonie nie mówiono
„dobranoc" przed snem?
- Nie. U nas nikt nie życzył drugiemu dobrej nocy. Bo po co
niby.
- A to niby czemu?
- Bo każdy wiedział, że lepiej być już nie może.
Kostek pokręcił głową, zdjął kaptur.
- Chyba wiem o co ci chodzi, Naytrel.
- Ciekawe.
- Jeśli dobrze myślę, traktujesz Dharmon jak swoje osobiste
piekło, przez które musiałeś przejść i które zrobiło z ciebie to, czym
teraz jesteś. Zrobiło z ciebie rivelva. Naytrel zmarszczył brwi.
- Mam rację? Pamiętasz to czego nie powinieneś pamiętać i
przeżyłeś to czego nie powinieneś przeżyć.
- Co niby takiego? Na wszystko zasłużyłem. Wszystko jest w
naturalnym porządku. Tak być powinno.
- Pieprzenie! Nikt nie zasłużył na przykłucie do
blaszanego słupa i wypalanie mu olbrzymiego znaku na torsie! Nikt! Chociażby
był najgorszym mordercą na świecie, nawet gorszym od ciebie!
- No właśnie...
- Właśnie, Naytrel. Byłeś mordercą, najemnym, miałeś
wrogów, złapali cię i zlali na śmierć. Aż dziw że uniknąłeś pala. Leżałeś
umierający gdzieś na śmierdzącym wrzosowisku i wtedy zjawili się ci mnisi z
Dharmonu. Mam rację?
- Dali mi wybór.
- Ha! To jest wybór: życie czy śmierć? Idiota wybrałby śmierć!
Skąd mogłeś wiedzieć co z tobą zrobią?
- Nie mogłem..
- Zrobili z ciebie kapłana magii, jesteś na ich usługach,
masz wędrować po krainach i tropić magów, zabijać ich, odbierać im magię.
Prawda? Wina leży po ich stronie. Pamiętaj o tym i nie myśl już, spróbuj
zapomnieć.
- Prawda jest taka, że to nie mnisi zrobili ze mnie rivelva.
- A kto?
- Chęć życia, Kostek.
- No proszę.. Chciałeś żyć, więc jesteś rivelvem?
- No właśnie.
- O rany, Naytrel...
- Co?
- Chmm.. Nic- uśmiechnął się sztyleciarz.- Ale wiedz, że
i ja nie miałem dobrze.
- Jak rodowy szlachcic, żyjący w luksusach, może narzekać
na to, że jest mu źle?
- Jak widać może, jestem tego najlepszym przykładem.
- No tak- pokiwał głową rivelv.- Uciekłeś z domu i pokazałeś
światu swoje zamiłowanie do hazardu przegrywając cały swój majątek.
- No i popatrz, Naytrel. Dużo o sobie wiemy. A najlepsze jest
to, że siedzimy tu i gaworzymy a wokół nas, może nawet za tamtymi krzakami,
siedzi jakaś bestia, która czeka tylko aż zasnę, żeby zjeść moją wątróbkę!
Rivelv uśmiechnął się pod nosem.
- No. Pozwolisz że pójdę spać. Chcę szybko zasnąć, a
nigdy dobrze nie zasypiam w lesie, na jakiejś polance. Dobrze zasypiam w
gospodach. A nie na polankach, psia ich mać! Obudź mnie na moją wartę.
Sztyleciarz zarzucił kaptur na głowę, położył się na
ziemi i otulił czarnym płaszczem.
- Dobranoc, Naytrel.
Rivelv patrzył w ogień. Milczał.
*
Obudził go krzyk. Gdy się otrząsnął i przysłuchał,
zrozumiał że to nie krzyk. To płacz, płacz dziecka. Głośny szloch
dziewczynki.
Zerwał się z ziemi, sięgnął po szable.
Ognisko zgasło. Polankę rozświetlał księżyc.
Księżyc w pełni.
- Co jest w mordę?- obudził się Kostek.- Naytrel? Co to
jest?
Rivelv nie odpowiedział. Rozglądał się, nasłuchiwał.
- Co to jest?- zapytał ponownie sztyleciarz.
- Nie wiem- syknął rivelv. Oczy płonęły mu gniewem.
Wrzask i krzyk nie ustawał. Potężny charczący ryk, mknący
w mroku wśród krzewów. Księżyc w pełni.
Zatańczyły wierzchołki świerków w ciemnym borze.
Płacz dziewczynki coraz dalej. Dalej.
Cisza.
- Co to ma być- szepnął Kostek.- Co to kurwa ma być??
- Cicho.
Nastała grobowa cisza. Głośno zawył wiatr, rozdarł
milczenie. Zagwizdał między świerkami, pomknął borem w dal, za oddalającym
się w ciemność płaczem małej dziewczynki.
- Cicho.
- Co jest?
- Cicho Kostek.
- Ja chcę na dwór baronowej.. Obiecuję że nie będę więcej
kradł.
- Zamknij się.
- Ale..
- Powiedziałem zamknij się. Nic nie słyszę.
- Ja też nic nie słyszę.
- Cicho.
- Tego tu nie ma.
- Zamilcz..
- Tego tu nie ma, Naytrel.
- Chyba odeszło.
- Odeszło... ... .. Co?
3.
Droga przecinała rozległe pole falujące złotą pszenicą
i dwa małe zagajniki, graniczące z ciemnym lasem. Na drodze, przy zagajnikach
stała grupka wieśniaków wyglądających jak nieruchome posągi ze sterczącymi
w górę widłami i kosami. Stali w milczeniu, ze zrezygnowaniem patrząc przed
siebie, na swych „dowódców", zajadle kłócących się ze sobą.
„Dowódców" było dwóch. Jeden- mężczyzna w
sile wieku, krępy, gęsto zarośnięty o d stóp do głowy, drugi- podstarzały
dziadunio, wspierający się na wysokiej, pokręconej lasce, o wiele od niego wyższej.
- Jesteś idiotą, Henryku!- wrzasnął dziadunio trzęsąc z
nerwów pokręconą laską.- Skoro ślady prowadzą tam, w las, to dlaczego mamy
iść przez pole na wrzosowiska?
- Bo wiem że potwór chciał nas zmylić- bronił się zwany
Henrykiem.- I nie nerwój się tak, dziadu, bo zadyszki dostaniesz..
- Ja ci dam, baranku ty jeden! Zaraz ci no pokażę, co myślę
o tobie i twoich zadyszkach! -Spokojnie, dziadu. Spokojnie! Na pewno stwór
ruszył o tam, na wrzosowiska. Zaufajcie, mi dziadku, zaufajcie. Ja wiem, że wy
i tak nie pójdziecie z nami, bo zadyszka i tak was z nóg zniesie..
Staruszek zamachnął się lagą, przeciągnął laską po
twarzy Henryka. Mężczyzna runął na plecy kilka kroków dalej. Wieśniacy ohnęli
chórem.
- Masz! Ot, co myślę o twoich zadyszkach, kmiotku- powiedział
dziadek i zrobił groźną minę. Kostek zobaczył wszystko pierwszy, zatrzymał
się na skraju lasu i czekał na Naytrela, którego potrzeba zatrzymała z tyłu.
Zarechotał wesoło, widząc jak przygarbiony staruszek okłada kijem o wiele młodszego
od siebie w wieśniaka.
- Z czego się śmiejesz?- usłyszał nagle za sobą.
Odwrócił się.
- Zobacz, tam w dole- wskazał ręką.
- Hm?
- Ten dziadu bije jakiegoś wieśniaka.
Naytrel uśmiechnął się kpiąco.
- Chodź, zobaczymy sobie.
Sztyleciarz dźgnął konia piętami, galopem puścił się
środkiem drogi. Rivelv wolno ruszył za nim.
Staruszek wyciągnął rękę, pomachał do nadjeżdżającego
Kostka. Kilku chłopów pomogło wstać poobijanemu Henrykowi.
Sztyleciarz zatrzymał się przed dziadem, ściągnął
wodze, wzbił tumany kurzu.
- Witaj, zacny panie- powiedział staruszek.- Gdzie to
zmierzacie?
- Do Talikard, starcze. A za co to bijesz tego chłopa?- zaśmiał
się pod nosem.- Czym zasłużył?
- Aa.. Głupie nasienie, mleko pod nosem jeszcze ma a kłuci
się ze mną.
- Kłuci się?
- Bo widzicie panie, tragedia się stała. Szukamy dziecka po
lasach.
- Zgubiło się?
- Chyba tak. Zniknęło nam wczoraj maleństwo, z podwórza coś
je porwało. Wiecie, panie. Tak jak lis kradnie kury.
- No, to co?
- No i coś zabrało nam dziecko z podwórza. Od niedawna się
słyszy, że po lesie kręci się jakiś stwór przedziwny. Ni to ogr jest, a
nawet i nie ghul. Wędruje paskudztwo leśnymi drogami, a śpi podobno na liściach
zgniłych. Nocami wychodzi na pola i nam kartofle wyjada!
Sztyleciarz uniósł brwi z niedowierzaniem.
- Co wy gadacie, dziadu?- zapytał.- Jaki potwór wam kartofle
wyjada? Przecież to się kupy nie trzyma..
- Nie słuchajcie go, mości rycerzu- chwiejnym krokiem zbliżył
się do nich Henryk, trzymał się za nos.- Ten dziadu głupoty plecie. Toż to
bestia jest sprytna, ale nie wyżera nam ziemniaków, bo po co by niby
dziewczynkę porywała?
- Zamknij gębę, chłopku roztropku!- uniósł lagę dziad.
Henryk zasłonił się rękoma.
- Spokojnie- powiedział Kostek.- Bez nerwów.
- No- rzekł spokojniej Henryk zerkając na dziada z ukosa.-
To jakem mówił, stwór ten porwał nam córkę wójta naszego, wójt wyjechał,
do Talikard na targi pojechał, bo on najsławniejszą hodowlę koni ma.
- A, pojechał na targ koni?
- No przecie mówię- przełknął słyszalnie ślinę.- A
wczoraj z wieczora, konie niespokojne jakieś były, psy ujadały jak oszalałe,
już przypuszczałem, że co złego idzie.
- A ja to czułem w kościach!- wtrącił się staruszek.
Henryk zerknął na niego i powiedział:
- No.. I jakem mówił, dziewczynka mała, córka wójta, którą
ojciec zostawił pod naszą opieką, wyszła sobie w nocy na gwiazdy popatrzeć.
Jak na nią coś wyskoczyło, to tylko mrugnąć okiem zdążyłem! Paskudztwo
jakieś z boru wyszło, przeskoczyło płot jak żaba, dorwało małą i uciekło
w las. A ryczało przy tym!! Kto by pomyślał. Powiedziałbym że to smok, albo
jaki jaszczur!
- I nie wiecie co to jest?- dopytywał się Kostek.
- Nie.
- No tak- powiedział dziadek.- Ja wiem jedno na pewno. Ten
zwierz normalny nie był.
Sztyleciarz usiadł wygodniej w siodle.
- To znaczy?- zapytał.
- Czuć od niego tym czymś..
- Czym?
- Magią.
- Magią?
- No. Tropiciel powiedział nawet, że ten stwór zostawia ślady
magiczne i że nie pomoże nam go znaleźć, bo życie mu jest miłe, a
kieszenie jak na razie ma pełne.
- Kieszenie?- Kostek zareagował szerokim uśmiechem.
- Ano kieszenie. A bo co?
- No, no.. Bo widzicie dziadku, ja to mam puste kieszenie.
- Chmm... Ale my was nie potrzebujemy, panie. Wy nie
tropiciel, wy podróżnik. Nam jakiś tropiciel jest potrzebny.
- A skąd wiecie kim jestem?
- Widzę po odzieniu. Jesteś panie kupcem.
Kostek zarechotał wesoło:
- Słyszałeś Naytrel?! Jestem kupcem!!
Rivelv, który przez cały ten czas jechał sobie spokojnie w
ślad za Kostkiem, dopiero teraz ukazał swoje oblicze. Wolniutko podjechał do
rechoczącego sztyleciarza i zatrzymał się przy nim.
- Słyszałeś?- śmiał się sztyleciarz.
- Słyszałem.
Wieśniacy zaszemrali między sobą. Ze strachem zerkali w
stronę Naytrela.
- A wy kto?- zapytał w końcu Henryk wysuwając się na przód,
wypinając tors.
- Chmm..- pomyślał staruszek mrużąc oczy, gładząc bródkę
dłonią.- To jest rivelv- powiedział.
Henryk cofnął się o krok, zmarszczył czoło. Wieśniacy
zaszemrali jeszcze głośniej niż poprzednio.
- Rivelv...- szepnął Henryk i popatrzał na staruszka.- Odsuń
się dziadu! On promieniuje złą mocą!
Staruszek spojrzał na niego krzywo:
- Co ty gadasz, tępy baranku!? Oto jedyny, który może nam
teraz pomóc.
- Rivelv?!
- Ano- pokiwał głową.- Oto jedyny, którego możemy teraz
prosić, o pomoc.
Kostek spojrzał na staruszka, potem na Naytrela, znowu na
staruszka. Uśmiechnął się paskudnie.
- Tak, tak- powiedział.- Oto jedyny, którego możecie prosić.
Ale wiedzcie, że nie pomaga on za darmo.
- Co?
- Ja i mój drogi przyjaciel Naytrel, podróżujemy już od
jakiegoś czasu. Jesteśmy głodni i spragnieni snu pod dachem; ale powiedzcie,
starcze, gdzie ten stwór uciekł?
Staruszek westchnął głęboko, zmrużył oczy. Szukał
czegoś w swej pamięci.. W końcu powiedział:
- To znaczy.. Tropiciel zgubił ślad właśnie tutaj. W tym
miejscu. Podobno ślady idą w las, choć ja uważam, że stwór uciekł tam, na
wrzosowiska.
Zadudniły kopyta. W chwilę potem na drogę wpadli okuci w
stal jeźdźcy, prowadzeni przez bogato wystrojonego jegomościa, w sporej
czapie ze sterczącym z niej fantazyjnie długim piórem.
- Hola!- zawołał szlachcic z piórem zatrzymując konia.-
Zacni panowie! Witajcie na ziemiach króla Eryka!
Naytrel zerknął na Kostka, ten kpiąco uśmiechnął się
pod nosem- nie lubił szlachciców.
- Zacni mężowie- mówił szlachcic szczerząc zęby- Widzę,
że nasi wieśniacy już wam objaśnili o cóż chodzi? Doskonale. Jak wiecie
szukamy potwora, który jakoby kryje się w tych lasach. Drań niszczy karawany
idące do Talikard, sprawia tym problemy nam i naszemu władcy. Czy wy, zacni mężowie,
zechcecie nas wspomóc.
Kostek zerknął na Naytrela z ukosa i mimo tego, że rivelv
kręcił głową, sztyleciarz powiedział:
- Jesteśmy tu przejazdem, panie. Spieszymy się.
- Ha!- klepnął się w udo szlachcic.-Jesteście na mojej
ziemi, mężowie. Czyżbyście nie wiedzieli że mogę wam kazać płacić za
przejazd po niej?
Kostek prychnął:
- Potwór nie płaci.
- Potwór to potwór.. Jak brzmi odpowiedź?
- Powtarzam. Jesteśmy przejazdem, nie planujemy tu zostawać,
zaraz stąd odjeżdżamy. Ale jeśli jesteś mądry wiesz zapewne, panie, że
nic nie trzyma podróżnika na miejscu tak bardzo jak brzęk monety.
Szlachcic pokręcił głową.
- Tak jak myślałem. Ile chcecie?
Sztyleciarz zmarszczył brwi.
- Należy się spytać- powiedział.- Ilu było łowców i
najemnych przed nami? Ilu chciało tego potwora ubić? Ilu się to nie udało?
- Ha!- szlachcic znowu klepną się w udo-Nie jestem taki głupi!
Jeśli powiem, że było paru, podbijecie stawkę tłumacząc się, że skoro
tamtym się nie udało to i niebezpieczeństwo jest większe!
- Racja. Ale skoro nie chcecie powiedzieć, drogi panie,
oznacza to, że było ich więcej niż mogę sobie wyobrazić, więc suma będzie
jeszcze większa.
- Psia wasza mać!
- Skoro tak.. Proponuję sto monet. Nie muszą być najlepszej
jakości, byleby złote. Ważne jest, aby je w karczmach przyjmowali.
- Stu nie dam. Siedemdziesiąt.
- Ha!- Kostek klepną się w udo, parodiując szlachcica.- Za
siedemdziesiąt nie opłaca nam się nosa z lasu wystawiać!
- Siedemdziesiąt pięć! Ale to koniec!
- Wiecie kim jest ten tutaj? Mój przyjaciel? To rivelv.
Wiecie kim jest rivelv? Jeśli wiecie, to od razu podbijcie do osiemdziesięciu,
bo za siedemdziesiąt pięć nic nie zrobimy.
- Zgoda!
- Doskonale, zrobiliście dobry interes panie szlachcic.
*
Szary ryś odpoczywał na drzewie krzywo wyrosłym nad idącą
tędy leśną dróżką, zerkał spode łba na każdego kto tędy przejeżdżał.
Zwierzę uniosło łeb ze złączonych łap, nastawiło uszy,
poruszało nosem, łypnęło wielkimi, kocimi oczyma i zwinie zeskoczyło z
drzewa ginąć w zaroślach.
- Wydawało mi się że widziałem kota- powiedział Kostek
zerkając w krzaki w które wskoczył przed chwilą ryś.- Tak.. To na pewno był
kot.
Naytrel miał kamienny wyraz twarzy. Sztyleciarz to zauważył:
- Co jest, Naytrel?
- Wiesz dobrze, co jest.
- Nie nie wiem.. Oświeć mnie.
- Nie musiałeś naciągać tych ludzi.
- Co?! O to ci chodzi?
- A o co niby? Ci wieśniacy wyskrobią dla nas ostatniego
grosza, żeby tylko uratować to dziecko.
- Pheeh... To nie o to chodzi, Naytrel.
- A o co niby? Teraz ty mnie oświeć.
- Człowieku, ja wezmę pieniądze od szlachcica, a nie od
zgrai tych obdartych baranków,spokojnie.
- Akurat. Wiesz dobrze że ten szlachetka zapłaci pieniędzmi
chłopów.
- To już nie mój, ani twój problem.
- Daj spokój. To jest właśnie nasz problem.
- Głupiś czy co? Ty chyba zapomniałeś jakie jest życie
Naytrel. Zapomniałeś że teraz liczy się moneta, bez monety nie ma życia.
Wygrywają silniejsi i sprytniejsi i dlatego zarobimy na tym czy ci się to
podoba czy nie.
- Nie rozumiesz mnie.
- Masz rację, nie rozumiem.. Jak można żyć tak jak ty? Bez
grosza w kieszeni, bez miedziaka, bez dachu nad głową? Jak można walać się
po krainie od zajazdu do zajazdu, walczyć za nic, po nic, bez celu.
- Jest cel..
- Jaki? Wybić wszystkich magów?
- Odebrać magię i ...
- Głupi jesteś. A jeżeli nawet, mag też człowiek, jego ci
nie żal? Nie żal ci?
Rivelv nie odpowiedział. Nie zdążył, zatkało go. Rycerz
pojawił się na drodze ni stąd ni zowąd, niczym zjawa. Był daleko, a z tej
odległości rivelv dostrzegł, że mężczyzna ten miał na sobie pełną zbroję,
odziany był jak na turniej rycerski. W ręce miał kopię.
Jechał w ich stronę powoli. Bardzo powoli. Jego biały
rumak, przystrojony pikowanym kropierzem, brzęczał postronkiem, gryzł wędzidło.
W drugiej ręce rycerz miał tarczę. Na głowie miał hełm
wielki, z zasłoną w kształcie szerokiego krzyża.
- A to kto?- zapytał Naytrel.
- Nie widzisz?- zaśmiał się niepewnie Kostek.- Rycerz.
- A co robi w środku lasu? Hm?
- Zbiera grzyby?
Rycerz nie ponaglał konia. Jechał przed siebie spokojnie,
bardzo spokojnie. Jego rumak szedł przed siebie z gracją, szedł w wyuczonym
marszu, wysoko unosił kopyta. Rycerz patrzył w ich stronę. Siedział w siodle
sztywno. Milczał, nie gestykulował. Zatrzymał konia w odległości
trzydziestu kroków od nich.
Rivelv milczał. Zobaczył że rycerz siedział w sporym
siodle kopijniczym, oprócz kopii i tarczy miał nadziak przy siodle, toporek za
pasem i miecz u boku. Był groźnym przeciwnikiem.
Kostek zaczął rozmowę:
- Witam waszmość. Co robicie tu w lesie panie? Sami?
Rycerz poruszył hełmem.
- Wy kto?- zabuczał z wnętrzności hełmu.
- Podróżni. A wy ? Panie?
- Na przód chcę wiedzieć czy li ze szlachcicami mam sprawę.
- Ze szlachcicami, mości rycerzu- odparł Kostek kłaniając
się w siodle.- Jam jest Findariel de Bonteht. A to mości Naytrel z Dharmonu.
Rycerz poruszył hełmem. Zbrojną rękawicą uderzył się w
prawą pierś.
- Jam jest Hern z Talikard. Jestem tu w poszukiwaniu demona,
który spokój kapłanów w świątyni Talikardzkiej zakłóca.
- My także- odparł Kostek.- I sami panie tu jesteście?
- Skądże. Skoro i wy szlachcice, zapraszam do obozu. Jest
tam napitek i jadło. Za mną!
Na miejsce dojechali w ciszy. Kostek i Naytrel, za plecami
rycerza wymieniali ze sobą tylko spojrzenia, jakby bojąc się cokolwiek
powiedzieć. Obóz znajdował się na rozległej polanie, przy wysokich skałach,
na wydeptanej i ubitej trawie, otoczonej lasem. Nie rozpalone ognisko czekało
na ogień nieopodal skał. Bardziej pod nimi stał wóz wyładowany po brzegi
beczkami, futrami, przeróżnymi skrzyniami i bronią. Zaraz za nim, stała mała
dwukółka, zaprzężona w osiołka, z którego wyprzężeniem męczyła się
jakaś kobieta. Oprócz tego, na polance pasły się cztery konie, których właścicielami
byli najpewniej mężczyźni siedzący przy ognisku: otyły grubasek w habicie o
wyglądzie mnicha, mężczyzna odziany w kolorowe szaty, długowłosy, żujący
prymkę tabaki i łysawy mężczyzna, z obandażowaną głową.
- To twoi kompani, mości Hernie z Talikard?- przerwał
milczenie Kostek.
Rycerz odwrócił się do nich i dopiero teraz uniósł zasłonę
w kształcie krzyża, odsłaniając twarz. Był mężem w sile wieku, o twarzy
zapracowanego mężczyzny, naznaczoną wieloma niepotrzebnymi zmarszczkami.
- Tak- powiedział.- Chodź nie ze wszystkimi wyruszyłem z
Talikardu na poszukiwanie demona. Chodźcie.
Kopię i hełm rzucił na ziemię, sam zgramolił się powoli
z siodła, rozejrzał się dookoła i zagwizdał.
Zza wozu wychyliła się ryża czupryna, potem piegowata
buzia, a na końcu wybiegł zza niego mały chłopak w odzieniu giermka.
- Chodź tu Felst, podrostku jeden!- zawołał Hern.- Com ci mówił
chłopcze?
- Wybaczy pan- przeprosił chłopak i zaczął odpinać pasy
trzymające napierśnik rycerza. Potem wziął się za wspornik kopii, taszki i
folgowy fartuch. Na końcu oswobodził rycerza z nakolanników i ciężkich butów
z ostrogami, a zrobił to tak szybko, że nie wiadomo kiedy, z wielkiego
blaszanego rycerza, sir Hern zmienił się w tylko dobrze zbudowanego mężczyznę.
- Zapraszam- powiedział kierując się w stronę kompanii
siedzącej przy ognisku.
Naytrel i Kostek dopiero teraz zwrócili uwagę na to, że
przez cały czas mieli otwarte gęby ze zdziwienia. Zsiedli z koni i ruszyli za
rycerzem.
- Oto mężowie Findariel de Bonteht i Naytrel z Dharmonu-
przedstawił ich Hern.
Z ludzi siedzących przy ognisku, tylko mnich uniósł się z
miejsca i uśmiechnął przyjacielsko.
- Brat Morten, panowie- powiedział ściskając ich dłonie.-
Zawsze do usług.
- To mój kompan.- wyjaśnił rycerz- Z nim i tym podrostkiem
Felstem ruszyliśmy z Talikard w te lasy. Ci panowie i tamta dama, to napotkani
tutaj poszukiwacze owego demona. A więc moi i wasi przyjaciele.
Inni mężczyźni siedzieli na swoich miejscach. Zerkali na
nowo przybyłych. Kobieta mocowała się z uprzężą osiołka.
Kolorowo odziany mężczyzna, jeden z tych siedzących przy
ognisku, miał kpiący wyraz twarzy, jego ubiór przypominał strój jaki zwykli
nosić błaźni na dworach królewskich.
Różniło ich tylko to, że ten mężczyzna miał u boku długą
szpadę, a błaźni na dworach, zwykli nosić tylko zabawnie wyglądającą
kukiełkę.
- Witam- powiedział podając rękę. Nie wstał.- Nazywam się
Milton E. Milton. Witam nowych. Skąd to wiatr przyniósł?
- Z Viliany- uśmiechnął się Kostek.
- Viliana?- zapytał nagle łysy z obandażowaną głową
siedzący obok.- To tam gdzie ten rivelv jatkę urządził tak?
Kostek zerknął na Naytrela.
- No- powiedział.
- Cholera- parsknął łysy.- Jestem Herfryn, „Sznyta"
i byłem wtedy w Vilianie, razem z moimi druhami. Dowodził nami Castor zwany
Krwawym, mocarz nad mocarzy. Gdy część moich druhów pojechała do wsi, ja
zostałem w kasztelu, żeby pilnować czarownika nazywanego Dewiuszem. We wsi
rivelv zabił mego przyjaciela. Prosto w pierś mu trafił. Pies jeden. A później
sam Castor wrócił do kasztelu ze smutną nowiną, ze wściekłości zaczął
nas wszystkich obijać. Więc uciekłem.
- Ciekawe- podał mu rękę Kostek.
- A wy panie?- sztyleciarz zwrócił się do kolejnego mężczyzny,
tego długowłosego.
- To Anzeer- przedstawił go Herfryn nazywany „Sznytą".
Anzeer podziękował Sznycie przelotnym spojrzeniem, wypluł
za siebie prymkę żutej tabaki i wstał.
- Anzeer- przedstawił się wyciągając żylastą, pokaleczoną
rękę- Łowca, tropiciel i najemnik. Jestem przywódcą tej drobnej gromadki.
Naytrel stał z tyłu w milczeniu. Łowca miał poważną
twarz. Szorstką nieogoloną brodę, wystające kości policzkowe, puste, czarne
oczy. Bez wyrazu.
Na czerwoną koszulę, narzucony miał kawał grubej ćwiekowanej
skóry, sprawiającej wrażenie prymitywnego naramiennika. Koszulę spiętą miał
szerokim pasem, a przy nim zwykły, wyszczerbiony miecz. Na nogach wysokie jeździeckie
buty z ostrogami.
- Mesfa!- zawołał Anzeer, najpewniej do kobiety mocującej
się z uprzężą osiołka. Dziewczyna obróciła się w ich stronę. Kostek uśmiechnął
się od ucha do ucha.
Mesfa nie była pięknością, ale Naytrel wiedział że jego nierozgarnięty
kompan i tak zrobi zaraz jakieś głupstwo.
A odziana była w skórzany, obcisły strój jeździecki z
czarną kurtą przyozdobioną paciorkami i łańcuszkami. U pasa miała mały
sztylet i kord, którego rękojeść zdobiło doń przywiązane orle pióro.
Spojrzała na nich zaskoczona. Jak na kobietę miała krótkie
włosy; zakrywały jej zaledwie szyję. Ich kolor był nad wyraz dziwny. Naytrel
stwierdził jednoznacznie, że kobieta nie raz je farbowała, czy to tylko dla
zabawy, czy ku uciesze kompanii, czy też może należała wcześniej do jakiegoś
szczególnego ludu, którego zwyczajem było farbowanie pasemek włosów, tak
jak ona to robiła. Nie wiedział tego. Domyślał się jednak, że nie mogła
być wojowniczką. Żadna blizna nie znaczyła jej twarzy; twarzy niezbyt pięknej,
ale mającej swój własny urok. Tak jak ona.
- Findariel de Bonteht- wyszczerzył się Kostek padając w ukłon
przed idącą Mesfą. Dziewczyna nie zwolniła kroku, zignorowała go i wyminęła
stając przy Anzeerze, obejmując go czule.
- Miło mi, tak czy inaczej- wzruszył ramionami sztyleciarz.
- To jest Mesfa, panowie- powiedział Anzeer: łowca,
tropiciel i najemnik.
- Ładna Mesfa- pomachał jej Kostek.
Łowca zamilkł. Puścił mu wrogie spojrzenie.
- Niedługo zmierzch nadejdzie- przerwał Hern.- Przygotujmy
się więc na noc. Czas przygotować pieczeń i napitek wyciągnąć z juków.
Dalej Felst! Wyskrobku jeden! Dalej! Wyjmij dzbany i antałki! A żwawo!
4.
Ognisko płonęło. Jasne płomienie mknęły ku gwiazdom liżąc
czerń nocy.
Wszyscy wpatrywali się w ogień. Braciszek Morten stroił
lutnię, rycerz Hern obgryzał nabity na kij kawał rozszarpanego mięsiwa, z tyłu
za nimi mały Felst oblizywał palce kończąc właśnie swój kawałek kolacji.
Czwórka pod komendą Anzeera siedziała po drugiej stronie
ogniska. Herfryn „Sznyta" wycierał usta kawałkiem szmaty. Twarz
umazaną miał w tłuszczu.
Milton E. Milton spał. Mesfa zerkała na Naytrela, leżąc na kolanach swego mężczyzny.
Rivelv jednak nie zwracał na nią uwagi. Nie spuszczał z oczu Herfryna. Dziwił
się że go jeszcze nie rozpoznał. Wszak to on, nikt inny zabił strzałem z
kuszy jednego z tych najemników w wiosce Vilianie. Wiedział, że prędzej czy
później to nastąpi. Dlatego też zwrócił na niego swoją uwagę. Herfryn na
szczęście zajęty był wyłącznie ocieraniem twarzy z tłuszczu.
Kostek który cały czas siedział obok rivelva zniknął.
Gdy Naytrel zwrócił na to uwagę, po sztyleciarzu została tylko wygnieciona
trawa na której siedział.
Anzeer żuł prymkę tabaki. Zauważył jego zdziwienie wywołane
nagłym zniknięciem przyjaciela.
- Poszedł gdzieś sobie- powiedział jedną ręką gładząc
włosy Mesfy.
- Zobaczę- odparł rivelv wstając.
- Pewnie poszedł się odlać. Daj mu spokój.
- Zobaczę.
Anzeer zrobił wredną minę:
- A co wy? Za rączki się prowadzacie?
Mesfa patrzyła na rivelva. Naytrel spojrzał na nią. Na
Anzeera, potem znów na nią. Nie spuszczała z niego wzroku.
Nie minęła chwila, usłyszał w oddali głośne beknięcie,
wtedy usiadł na miejsce.
- Już jestem!- z ciemności wyłonił się Kostek.- Podlałem
krzaki jak trzeba... Anzeer uśmiechnął się paskudnie. Splunął w ognisko.
- Mówiłem- powiedział.
- Co mówiłeś?- sztyleciarz usiadł na swoim miejscu.
- Żeś krzaki podlał.
- A ty skąd wiedziałeś?
Anzeer odwrócił wzrok. Był zły.
Braciszek Morten uderzył w struny lutni zwracając ich uwagę.
Zaczął grać spokojną, cichą melodię. Mesfa uśmiechnęła się i położyła
wygodniej na kolanach Anzeera.
Kostek zbliżył się do Naytrela, podał mu kubek z winem:
- Znalazłem kogoś w dwukółce – szepnął tajemniczo.
- Co?
- W dwukółce tych łowców. Znalazłem tam kogoś.
- Kogo znalazłeś?
- Ciszej, Nayt. Idź i zobacz. W dwukółce leży. Mały taki,
chyba mocno go obili.
Rivelv wypił wino, wstał, otrzepał spodnie i poszedł niknąc
w czerni nocy. Wokół panował nieprzenikniony mrok, śpiewały cykady, huczały
sowy. Tylko księżyc i ognisko dawały tu nikłe światło pozwalające dojrzeć
co większy kamień i uniknąć ewentualnego potknięcia się.
Doszedł do głazów. Usłyszał głośne chrapanie dochodzące
ze stojącego tutaj wozu. To zapewne Milton E. Milton, pomyślał rivelv. Facet
ubrany jest jak błazen. Kto wie czy śpi, czy tylko udaje. Z takimi nigdy nic
nie wiadomo.
W dwukółce leżał zakneblowany niziołek. W każdym razie
przypominał niziołka. Był mały, beczkowaty i odziany w śmiesznie wyglądający
zielony mundurek z mankietami na których wyszyty miał krótki napis: „Bereen".
Jego pyzatą, obrośniętą twarz zniekształcały ciemnogranatowe siniaki;
jeden zamienił jego oko w pulchną śliwę.
- A jednak Kostek był trzeźwy- mruknął do siebie Naytrel.
Poklepał go po twarzy, ocucił. Gdy niziołek otworzył
zdrowe oko, rivelv nakazał palcem milczenie i wyciągnął z jego ust brudną
szmatę.
- Cicho- powiedział.
Niziołek oblizał suche wargi:
- Ty nie jesteś jednym z nich, panie- zaszeptał.
- Ty chyba też nie.
- Nazywam się Berfod Bereen, z Talikardu pochodzę.. Pomóżcie
mi!!
- Ciszej!!
- Ajj.. Wybacz mi panie..
- Co ty tu robisz?- zapytał rivelv.
- Wracam z Aplegate, z targów.. Wiozłem trunki, skóry i
wybitą Aplegadzką stal do Talikard, gdzie mam w posiadaniu gospodę.
- A co tu robisz?
- Nie pamiętam zbyt wiele..- zmarszczył brwi Berfod- Gdyśmy
przez most na ostępie przejeżdżali, napadli nas zbóje i ograbić chcieli...
A to sprytne gady!
- Nie miałeś ochrony karle?
- Miałem Vighiego! Po co mi ochrona..- oburzył się niziołek-
I żaden ze mnie karzeł ty.. Ty.. Coś ty w ogóle za jeden?!
- Ciszej! Jeśli jeszcze raz się wydrzesz wetknę ci tą
szmatę z powrotem w gębę.
- Aj... Wybaczy pan.. Pomożesz mi?
- Najpierw muszę się dowiedzieć co ty robisz w tej dwukółce.
- Leżę w dwukółce!?- zakrzyknął niziołek.
Naytrel szybkim ruchem zatkał mu usta wygniecioną szmatą.
Rozejrzał się szybko. Berfod szamotał się jak szalony, próbował wypluć
brudną tkaninę.
Usłyszał kroki.
Pech, pomyślał. Ktoś usłyszał krzyki tego małego
kretyna.
Powoli sięgnął po szable, nie wyciągnął ich z pochew.
Ktoś szedł od ogniska. W świetle ognia, Naytrel zobaczył zgrabną, szczupłą
kobiecą sylwetkę.
- Spokojnie- usłyszał- Nie obawiaj się mnie.
Rivelv zmrużył oczy. To była Mesfa.
- Czego chcesz?- zapytał niepewnie- Ja już wracam do obozu.
Mesfa podeszła do niego. Spojrzała mu w twarz. Uśmiechnęła
się.
- Pewnie, że tak. Nie bój się. Niczego nie powiem.
- Niby czego nie powiesz?
- Nie umiesz kłamać, podróżniku. Jak się tam nazywasz?
- Naytrel.
- Wiem że rozmawiałeś z karzełkiem. Słyszałam wszystko.
Jest źle, pomyślał Naytrel.
- Ale nic nikomu nie powiem- Mesfa podeszła do dwukółki-
Nie narażę cię na gniew Anzeera.
- Niby dlaczego miałabyś tego nie zrobić, pani?
- Bo Anzeer, to zły człowiek a ja jestem jego łuczniczką.
- W takim razie dlaczego się go trzymasz?
- Gdybym tylko mogła, już dawno bym go opuściła. Ale jest
to nie możliwe. Nawet jeżeli udałoby mi się uciec, prędzej czy później złapałby
mnie i ukarał.
- Więc co zrobisz?
- Opowiem ci coś, Naytrel. Posłuchasz?
Uniósł brwi ze zdziwienia. Zaskoczyła go.
- Posłucham- odparł.
- Chodź. Usiądź obok mnie. Nie bój się. Nikt tego nie
zobaczy.
Usiadł.
- Pochodzę z Fliari. Wiesz gdzie to jest?
- Fliari czyli..
- „Wiśniowe Wzgórza" wiesz gdzie to jest?
- Nie.
- To malownicza wioska na południe stąd. Daleko na południe-zastanowiła
się chwilę-Cholera już sama nie pamiętam.. Nie wiem czy bym tam trafiła.
- Do domu zawsze się trafia- uśmiechnął się lekko rivelv.
- Wiesz jak długo nie widziałam domu? Wiesz jak dawno mnie
tam nie było? Bardzo dawno. I raczej tam nie wrócę.
- Dlaczego?
- Wiesz kim jest Anzeer? Kim jest Milton i Sznyta? Wiesz kim
ja jestem? Jesteśmy... – przerwała. Widać było, że kolejne słowa
przychodzą jej z trudem- Jesteśmy złodziejami, mordercami i najemnikami.
Porywamy ludzi, żeby potem sprzedać ich na jakimś targu, jak przedmioty.
Naytrel zmarszczył brwi.
- Napadliśmy na tego niziołka który leży w dwukółce. To
jego wóz. Dwukółka należy do tego rycerza Herna, czy jak mu tam.
- Dlaczego mi to mówisz?
- A komu mam to niby powiedzieć? Jestem uwięziona, Naytrel.
Niedawno dowiedziałam się, że krótko po moim wyjeździe mój rodzinny dom
spalono a rodziców wywieziono gdzieś poza granice.
- Anzeer?
- Nie wiem. Pragnę żeby to nie był on.
- Dlaczego?
- Bo... Sama nie wiem.. Chyba go...
- Rozumiem.
- Ale to już było.. To uczucie minęło. Teraz nikomu nie
mogę ufać. Teraz nie mogę nikomu.
Tylko tobie.
- Dlaczego akurat mi? Skąd wiesz kim jestem? Nie znasz mnie
przecież. Mogę być gorszy niż Anzeer.
Niespodziewanie przywarła do niego, pocałowała.
- Znam.. Nikt nie patrzył na mnie tak jak ty.
- To ty na mnie się patrzyłaś...
- Na razie chcę tylko jednego- szepnęła cicho kładąc mu dłoń
na udzie.
- Czego?
- Zobaczysz...- przybliżyła się jeszcze bardziej.
*
Rankiem obudził go Hern- rycerz z Talikardu. Powiedział że
czas na przygotowania i niewiele czasu zostało. Należy wyruszyć póki mgła
osnuwa jezioro. Ponoć demon właśnie tam ma swą kryjówkę.
Naytrel wysłuchał tych słów na wpół przytomny. Był zmęczony,
ale czuł się świetnie. Nawet bardziej niż świetnie. Wszyscy byli już na
nogach. Nawet Kostek, który za zwyczaj brał sobie odpoczywanie do późnego
popołudnia krzątał się i kręcił po obozie, czasami nawet dobudzając
pozostałych.
- Z czego się tak cieszysz?- zapytał Naytrela.
- Z niczego.. A co?
- No przecież widzę że oczy ci się śmieją.. Ledwo nad
sobą panujesz, jak po chędożeniu.
- Cicho..
- A czemu niby? Lepiej powiedz mi co cię tak bawi.
Rivelv uśmiechnął się pod nosem, wstał, ubrał koszulę,
zapiął spodnie i wziął pasy z szablami.
- Zaraz ruszamy Kostek. Gotowy do drogi?
- Wiedziałem.. Chędożyłeś!
- Zamknij się!
- Wybacz mi, Nayt, wybacz.. Ahaaa... Czyżbyś zeszłej nocy z
Mesfą?
- A widzisz tu inną kobietę?
Kostek uśmiechnął się pod nosem:
- No nie..
- Otóż to.. Gotowy do drogi?
- „Jedynka" i „Czwórka" są zawsze
gotowi.
- Co? Jaka jedynka?
Kostek strzepnął dłońmi, w jednej chwili w jego dłoniach
pojawiły się dwa ostre jak brzytwa sztylety.
Uniósł do góry trzymane ostrza:
- Jedynka i Czwórka, moi celni koledzy.
Naytrel pokręcił głową:
- Jesteś chory.
- He he.. A żebyś wiedział!- strzepnął dłońmi i na powrót
sztylety zniknęły w jego rękawach.
- Masz jeszcze jakieś noże?
- Tylko ten przy pasie- wskazał palcem- A zresztą, nic ci do
tego przyjacielu- uśmiechnął się.
Słowa Kostka przerwało głośne rżenie konia. W chwilę
potem ukazał się biały ogier Herna z Talikardu, z rycerzem w siodle.
- Spokojnie, Sejdżur, spokojnie- powiedział i poklepał
rumaka po szyi.
Kostek skrzywił się w parodii uśmiechu:
- Co on powiedział do tego konia?
- Nie wiem.
- Gotowi do drogi?- zapytał Hern.
- A gdzie masz dolną część zbroi, panie?
Kostek dopiero teraz zauważył że rycerz miał na sobie
tylko napierśnik, naramienniki i rękawice. Dolną cześć zastąpiły skórzane
spodnie. W jego uzbrojeniu brakowało kopii.
- Bez tego obciążenia będę czuł się znacznie pewniej i
poprawi to mą szybkość w bezpośredniej konfrontacji z przeciwnikiem- odparł
Hern.- przygotujcie się panowie, weźcie oręż i zbroje, za chwilę ruszamy
nad jezioro gdzie wśród wyschłych trzcin, pod kłodami spróchniałych drzew
kryje się nasz demon, którego musimy zabić.
Hern poklepał po szyi swego konia:
- Po raz kolejny, mój wierny Sejdżur pomoże mi odnieść
zwycięstwo.
- Wątpię- powiedział spokojnie Kostek dłubiąc paznokciem
w zębach.- Anzeer powiedział że idziemy piechotą. Koń może przeląc się i
ponieść. Nie ryzykuj, Hernie z Talikard.
*
Obóz pozostawili pod opieką Miltona E. Miltona, który
zaofiarował się mówiąc że zostanie w obozie i popilnuje rzeczy. Narzekał
twierdząc że traci wspaniałą zabawę, ale też cieszył się, bo w beczkach
zostało jeszcze sporo drogiego, Aplegadzkiego wina. Równina osnuta była mgłą.
Wokół panowała cisza. Trawa była wysoka, bujna, skroplona poranną rosą. W
powietrzu unosił się ten specyficzny zapach, zapach informujący o tym, że
jest to dzień w którym wydarzy się coś nadzwyczajnego.
Mgła była gęsta, ale z wolna zaczęła opadać. Wiało chłodem.
- I co myślisz, Kostek?- zapytał Naytrel poprawiając
narzucony na siebie czarny płaszcz z kapturem.
- Niby o czym?
- No o tym wszystkim.
- Znaczy o demonie i dziewczynce?
- Chmmm... Nic. Wiesz przecież że jeżeli ten demon jest
naprawdę magiczny, to załatwisz go jednym dotykiem.
- A jeśli nie?
- Nie rozumiem?
- A jeśli nie załatwię go jednym dotykiem?
- Nawet tak nie mów. Dlaczego miałbyś nie załatwić go tym
swoim wysysającym tknięciem?!
- Bo wtedy dowie się o tym ten cały Sznyta. Nie chcę żeby
mnie rozpoznał. Nie potrzeba nam rozlewu krwi.
- Pheh.. Nie rozpozna cię. Mało to rivelvów w krainie?! Ha
ha!..
- Mało..
- Nie przesadzajmy, Nayt. Wiesz że Sznyta cię nie widział,
jak może cię rozpoznać?
- A chociażby po tym, że powiedziałeś że wracamy z
Viliany.
- Ale możemy powiedzieć że byliśmy tam przejazdem.
- Takiemu się nie wytłumaczysz, dobrze o tym wiesz.
- Racja... Ale nie ważne.. Szczerze mówiąc wątpię żeby
to dziecko jeszcze żyło.
- Dlaczego tak mówisz?
- Zbyt wiele czasu minęło. Ale nie martw się, żywa czy
martwa, znajdziemy demona, zabijemy go i tak nam zapłacą.
Naytrel pokręcił głową:
- To chyba dobrze, że zapomniałem o tym że na świecie
liczy się tylko pieniądz, bo tobie, przyjacielu, od tego wszystkiego pomieszało
się we łbie.
*
Brat Morten pomodlił się za nich nim weszli do lasu, nim
ruszyli skąpaną w szarych obłokach drogę szczelnie wyścieloną paprociami.
Z braciszkiem została Mesfa, stali pod koroną pokręconego drzewa. Mesfa nie
umiała się modlić, ale gdyby tylko umiała, na pewno by to zrobiła.
Anzeer szedł pierwszy, za nim szedł Sznyta, dalej Kostek,
Naytrel i Hern, popędzający co chwila Felsta, niosącego tarczę rycerza.
- Ustrzelę demona z łuku a Sznyta dobiegnie do niego i
dobije go mieczem- powiedział
Anzeer cały czas idąc przed siebie i nie odwracając się-
mam nadzieję że wszystko jasne? Pieniądze i tak podzielimy po połowie.
- Jakże to?!- oburzył się Hern.- Mamy patrzeć jak ubijacie
stwora?! A gdzie w tym wszystkim honor i męstwo?!
- Honor i męstwo zostawiłem w obozie, nie będą nam tu
potrzebne. Zaraz dojdziemy do jeziora. Jeśli on tam naprawdę będzie, o tej
porze powinien wracać z łowów. Dopadniemy go dzisiaj albo nigdy.
Sznyta uśmiechnął się szyderczo wystawiając popsute zęby.
Twarz miał umalowaną ciemnozielonymi pasami, jak barbarzyńca idący na bitwę.
5.
Nad spokojną, czystą i równą taflą jeziora unosiła się
lekka, zwiewna mgiełka. Było spokojnie, a jednak panował nastrój grozy i ogólne
zaniepokojenie. Wywołane to było chociażby tą głuchą ciszą, milczeniem i
dziwnym, nienormalnym spokojem. Żaden ptak nie zaśpiewał w koronach drzew, żadna
czapla nie przeleciała nad jeziorem. Panowała cisza.
Anzeer kucnął na samym przodzie, obok siebie położył łuk,
wyjrzał zza zasłaniające plażę krzaki dzikiego bzu. Robił to bardzo ostrożnie,
cicho. Kucał tam i nasłuchiwał, w milczeniu. Nie dawał żadnych znaków,
jakby zamienił się w kamień. Jego towarzysze stłoczeni z tyłu, za szerokim
pniem zwalistego drzewa oczekiwali jego reakcji cały czas obserwując i nasłuchując
wszelkich odgłosów.
W pewnej chwili Anzeer chwycił łuk, naciągnął strzałę.
Szybko nakazał palcem milczenie i przygarbiony wyszedł zza krzaków, rozglądając
się uważnie na prawo i lewo. Panowała cisza. Nic się nie działo.
Łowca stąpał powoli, rozglądał się czujnie, jak myśliwy,
czający się na zwierzynę.
Czujnie lustrował brzeg jeziora, obrastające wszystko
czciny, Wysoką ścianę lasu na przeciwległym brzegu rozlewiska.
Widać było, że w jednej chwili się uspokoił, że nie
dostrzegł niczego niezwykłego. Opuścił powoli łuk i kucnął nad miękką,
piaszczystą ziemią. Widniał tam odcisk pięciopalcej łapy, na pewno nie należącej
do człowieka. Następny, identyczny był kawałek dalej. Ślady ciągnęły się
z tego miejsca aż w las, za jeziorem.
Dał znak kompanom, żeby zbliżyli się do niego. Wszyscy
ruszyli równo, szli gęsiego, lekko przygarbieni, oprócz Sznyty, idącego
sztywno, wypinającego tors.
Przez ciszę przedarł się głośny kwak dzikiej kaczki. W
mgnieniu oka Anzeer napiął strzałę i naciągną cięciwę aż do ucha.
- Spokojnie- powiedział Kostek który doszedł do niego
pierwszy.- To tylko kaczka. Anzeer odetchnął.
- Ślady idą w las- burknął.- Ruszajmy. Im szybciej to załatwimy,
tym lepiej dal nas.
Nagle rozrywając ciszę niczym grom, zakwakały kaczki w
trzcinach. Dwie wzbiły się do lotu. Anzeer energicznie napiął cięciwę,
wymierzył machinalnie i strzelił.
Jeden z ptaków runął ciężko do wody.
Kostek pokręcił głową, zaśmiał się.
Anzeer spojrzał na niego krzywo marszcząc brwi.
Sztyleciarz wzruszył ramionami i rechocząc poszedł tropem
w las, wzdłuż jeziora.
- Plan mam taki- powiedział Anzeer- Rycerz i chłopek pójdą
lasem, Naytrel i ten drugi pójdą brzegiem tędy z lewej, a ja i Sznyta
sprawdzimy prawy brzeg. Spotkamy się na polanie po drugiej stronie jeziora.
- Gdybyście go zauważyli, krzyczcie- dodał Herfryn zwany
Sznytą.
Anzeer zaśmiał się paskudnie:
- Tego nie trzeba niektórym mówić.
Spojrzał na rivelva.
- Ruszaj Naytrel, czy jak ty tam się zwiesz. Ruszaj za swoim
towarzyszem.
*
- Słyszałeś chama jednego?- zapytał Kostek rzucając od
jeziora kawałek ułamanej gałęzi.- Denerwujący jest ten Anzeer, naprawdę
denerwujący. Myśli że jak podaje się za wodza, najemnika i łowcę to
wszystko mu wolno.
- Niech mu będzie. Nie ważne.
Sztyleciarz schylił się, urwał źdźbło trawy, wsadził
do ust:
- Po prostu denerwuje mnie że tak się rządzi, cham jeden.
Nawet nie pamiętał mojego imienia.
- Bo nie podałeś mu imienia.
- Ale słyszał jak do mnie mówią. Nie powiedział normalnie
Kostek, tylko „ten drugi". To wredny ignorujący wszystkich frajer i
nie mam zamiaru się z nim zadawać. I to paskudne „tego niektórym mówić
nie trzeba".. Pheh.. chyba mówił sam o sobie.. .
- Daj już spokój.
- Dobra, dobra.. Ale i tak go nie lubię.
Omszała, obrośnięta wokół kładka prowadziła z brzegu
nad jezioro wśród gąszczu trzcin. Była to zwykła drewniana kładka jaką
zazwyczaj budowali rybacy żeby potem łowić z niej ryby. Było by w tej kładce
niczego przedziwnego, gdyby nie fakt, że zamiast rybaka, stała na niej mała
dziewczynka.
Stała tam w długiej, ubrudzonej koszulce nocnej, wpatrując
się w toń wody. W ręku trzymała bukiecik polnych kwiatów. Włosy miała
rozpuszczone i brudne, co chwila rozwiewane przez lekki wiatr idący znad
jeziora.
Kostek wypluł źdźbło i zawołał Naytrela.
- Zobacz- szepnął- chyba ją znaleźliśmy.
Dziewczynka nie zwracała na nich uwagi. Chyba w ogóle ich
jeszcze nie zobaczyła. Stała na kładce, z bukietem kwiatów w ręku i
wpatrywała się w toń wody.
Wokół panowała cisza. Szumiał las, wiał wiatr. Szeleściły
trzciny.
Rivelv energicznie zatrzymał Kostka, nim ten zrobił krok
aby wejść na kładkę. W jego oczach odmalował się strach. Wiedział co się
dzieje. Dostatecznie długo znał Naytrela, żeby wiedzieć w jakich sytuacjach
się tak zachowuje. Zaczęli się cofać. Bardzo powoli. Dziewczynka odwróciła
się do nich. Miała umazaną buzię.
Po chwili zatrzęsła się kładka, zafalowała woda w
jeziorze. Rozległ się głośny warkot. Kostek zlustrował falujące trzciny,
szedł w tył. Przy nim Naytrel, cały czas mający na twarzy ten dziwny wyraz
strachu.
- Chcecie kwiatka?- zapytała piskliwie dziewczynka wyciągając
w ich stronę żółtego mlecza z bukietu.
Sztyleciarz zmarszczył brwi, zerknął na rivelva. Ten
odpowiedział mu pytającym spojrzeniem.
Warkot ustał. Przestała się trząść kładka. Znowu zapadła
cisza. Dziewczynka wpatrywała się nich błękitnymi oczyma. Głośno szeleściły
trzciny.
- Chcecie kwiatka?- zapytała ponownie.
Stali w bezruchu, jak posągi. Stali w milczeniu.
- Co robimy?- szepnął Kostek.
- On tu jest- powiedział Naytrel. Prawie bezgłośnie.
- Gdzie?
- Tam...- lekko wskazał brodą.- W trzcinach.
Sztyleciarz popatrzył w trzciny. Wśród ich gąszczu
dostrzegł wielki, czarny i zgarbiony kształt, rytmicznie powiększający się,
w takt oddechu. Dostrzegł parę czerwonych, świńskich ślepi, wpatrujących
się w niego wściekłym wzrokiem.
- O kurwa- zaklął.- Ale bydlak z niego.
- Wiesz co masz zrobić?
- Nie..
- Przestań...- syknął przez zęby rivelv.
Kostek westchnął:
- Wiem.. Ale wcale mi się to nie podoba.
W jednej chwili zerwał się do biegu, wpadł na kładkę i
porwał dziewczynkę. Rozległ się potężny ryk jakby ogromnego rysia gotującego
się ze wściekłości. Sztyleciarz czmychnął z kładki wzywając wszystkich
możliwych bogów.
Potwór wystrzelił z ukrycia, wyrywając przy okazji setki
zarośli. Zaryczał przeraźliwie, wyszczerzył kły ukazując przy okazji
przekrwione dziąsła. W tej samej chwili
na kładkę wbiegł rivelv. Wrzasnął, wyrwał szable, wzbił się w powietrze
i ciął, obiema na raz.
Potwór zaskomlał, zamachał łapami i bezradnie zwalił się
na pomost miażdżąc go w drzazgi. Naytrel także opadł na pomost, stanął na
nim i złapał równowagę. Deski zachrobotały głośno, zgięły się wolno i
z trzaskiem zawaliły się pod jego ciężarem. Stracił równowagę i runął w
trzciny.
Kątem oka zobaczył, że Kostek zniknął za drzewami.
Spojrzał na stwora. Ociężale unosił się na nogi. Cały pokryty był
szczeciną. Jego demonicznie wyglądając twarz przyozdobiona była parą sterczących
w górę, sporych uszu.
Gdy doszedł do równowagi, zawarczał potężnie, ukazał zębiska,
uderzył kilka razy pięściami w szczątki pomostu. Stał po kolana w wodzie.
Naytrel czuł bijącą od niego magię. Wiedział że to stworzenie nie jest jak
każde inne, już wcześniej czuł jego obecność, czuł od samego początku.
Potwór ruszył w jednej chwili, rivelv zacisnął zęby,
wstał i zamachnął się szablą. W mgnieniu oka stwór uskoczył w bok, silnie
uderzył go ramieniem, zwalił na ziemię. Naytrel puścił szable. Przeszył go
ból. Bez czucia upadł w trzciny. Demon wyskoczył na ląd, zaryczał, łypnął
na przeciwnika czerwonymi ślepiami i z miejsca pognał w las ginąc wśród
drzew.
Rivelv leżał wśród rozmoczonych i przegnitych trzcin.
Przed oczami miał mgłę i był oszołomiony. Gdy próbował się podnieść,
na ziemię zwalił go ostry niczym ukłucia setek igieł ból w lewym barku.
Wrzasnął przeraźliwie i runął z powrotem na ziemię.
*
Kostek wpadł na polanę z dziewczynką na rękach. Pędził
jak szalony, co chwila obracając się za siebie. Przy rozłożystym drzewie
czekali na niego Sznyta, Hern, Anzeer i mały Felst.
- Demoon!- wrzasnął w biegu Kostek.- Demon mnie goni!
- Gdzież on?- wystąpił na przód Hern biorąc od Felsta
tarczę.
Anzeer wyciągnął z kołczanu jedną strzałę, naciągną
cięciwę.
- Gdy trafię, Sznyta go dobije.
Dziewczynka płakała. W jej ręku został tylko jeden mlecz.
Sztyleciarz usiadł pod drzewem. Ciężko oddychał. Posadził
dziecko obok siebie.
- Spokojnie, cicho- powiedział głaszcząc ją po głowie.-
Ciiicho.
- Powiedz jej żeby się zamknęła- warknął Anzeer.
- Robię co mogę.
- A gdzie twój towarzysz?
- Nie wiem.
Stwór wyszedł na polanę z gęstych zarośli. Był
olbrzymi, zwalisty niczym pień drzewa. Łapy miał szerokie i długie, aż po
zgięte kolana.
Anzeer klęknął i strzelił. W tym samym momencie Sznyta
wyrwał z pochwy pałasz.
Pognał na stwora z mieczem nad głową. Strzała wbiła się
w pierś, trochę powyżej serca. Demon zakwilił, złamał strzałę i odłamkiem
rzucił w nadbiegającego Herfryna. Wojownik doskoczył do niego trzema susami,
wrzasnął i ciął, z całej siły. Potwór niezdarnie uderzył w dłoń
Sznyty, wybił mu pałasza z ręki, niczym kot przywarł do ziemi i susem obalił
go na ziemię.
- Kurwa!!- Anzeer napiął kolejną strzałę- Za szybko ruszył!!
Strzelił. Pocisk przebył odległość w czas jednego
oddechu. Grot ze świstem zciął kawałek ucha stworu.
Dziewczynka płakała. Kostek wstał do pionu, zrzucił
kaptur.
- Nie strzelaj teraz!- krzyknął puszczając się w stronę
przygniecionego do ziemi Herfryna. Naytrel pojawił się niespodziewanie.
Chwiejnym krokiem wyszedł z lasu, lewą rękę trzymając zgiętą blisko ciała.
Podszedł do demona, jego prawa dłoń zapłonęła niebieskim blaskiem.
Kostek gnał jak szalony.
Rivelv zacisnął zęby, przymknął oczy i uderzył otwartą
dłonią w zwaliste cielsko demona. Stwór drgnął, szarpnął się, zaryczał.
Kostek dopadł Sznyty, wziął go pod ramię, odciągnął
kawałek dalej.
Czysty, niebieski blask przemknął przez dłoń Naytrela,
przeszedł przez rękę, zniknął za kamizelą. Jego tors rozbłysł mlecznym
blaskiem.
Demon zaryczał głucho, osunął się na ziemię, zwisł na
pięści. Żył. Ciężko oddychał.
Naytrel kaszlnął, przetarł twarz rękawem i zamknął
oczy. Sznyta zmarszczył brwi.
Rivelv spojrzał w twarz Herfryna , wreszcie ukazał swoje
oblicze, oblicze które musiał przed nim ukrywać. Pokazał swój prawdziwy
wygląd. Ukazał to kim jest. Czarne oczy, z błyszczącymi, żółtymi źrenicami,
płonącą niebieskim blaskiem prawą dłoń.
- To on- syknął Sznyta.- To skurwiel który zabił Menthota!
Naytrel stał bez ruchu. Był słaby, ledwo trzymał się na
nogach.
Demon leżał obok niego, ciężko oddychał, charczał.
Anzeer naciągnął strzałę, spuścił cięciwę. Pocisk
zagwizdał głośno, trafił Naytrela w lewe ramię, zniósł go z nóg.
- Co ty na Boga robisz, mości Anzeer!?- zapytał Hern.
Łowca naciągną kolejną strzałę. Wycelował w rycerza.
- Dlaczego?- zapytał ponownie Hern. Zmarszczył brwi.
Anzeer zagwizdał. Z przeciwnej strony polany wyjechał
Milton E. Milton i Mesfa. Mieli ze sobą dwa objuczone luzaki.
Kostek podbiegł do rivelva. Naytrel żył, był
wyczerpany.
Sztyleciarz zmarszczył brwi. Strzelił spojrzenie Sznycie.
Szedł tu, schylił się po pałasz, wziął broń do ręki.
- Odsuń się- zadudnił Herfryn.- Daj mi go zabić, do ciebie
nic nie mam.
Kostek nie odpowiedział. Doskoczył do niego i w locie
strzepnął rękawami. „Jedynka" i „Czwórka" zaświszczały
w powietrzu wpadły w dłonie sztyleciarza. Kostek ciął oboma na raz, od wewnątrz,
rozkładając ręce. Sznyta zacharczał, chwycił się za gardło. Padł na
kolana. Krew wyciekła spomiędzy jego palców. Charknął głucho, wywalił język
i wolno runął na plecy.
- Dlaczego to robicie, Anzeer?!- dopytywał się Hern z
Talikard, oddając posłusznie swój miecz i tarczę.
- To już nie powinno cię interesować- odparł łowca.-
Milton!
Błazen zeskoczył z rumaka, chwycił dziewczynkę, wrzucił
ją na koń. Podniósł z ziemi pokaźną gałąź i jednym uderzeniem pozbawił
rycerza przytomności.
- Złapcie jeszcze giermka- rozkazał łowca.- Rivelv i
sztyleciarz uciekli a Herfryn „Sznyta" nie żyje, co za strata. Ależ
kim był, żeby uczcić jego odejście chwilą ciszy? Ruszajmy!
6.
Obóz stał w bezruchu otulony szarością zimnego poranka.
Wyglądał jak nieruchomy obraz, przez który malarz chciał wyrazić swój
smutek i pochmurny nastrój.
Na polanie bowiem został tylko wóz, dwukółka i rozorana
kopytami ziemia, pozostałość po obozowiczach.
- Bracie Morten!- krzyk przedarł się przez grubą ścianę
ciszy.- Bracie Morten jesteś tu?
Nieśli rivelva razem. Hern za nogi, Kostek za ręce. Brat
Morten wyszedł zza wozu z naciągniętą kuszą w rękach.
- Co tu na Boga się dzieje?- zapytał.- Ten błazen i
niewiasta zwariowali! Zaczęli konie rozpędzać, jadła nakradli i odjechali.
Nic zrobić nie mogłem.
- Porwali Felsta i tę małą ze wsi. Pomóżcie nam bracie-
powiedział rycerz- Nasz przyjaciel ranny.
Morten odrzucił kuszę, ściągnął z wozu szeroką futrzaną
płachtę.
- Tutaj, połóżcie go na futro. A żywo!
- Trzeba wyłamać strzałę!- zaciągnął rękawy Kostek.
- Nie! Zaczekaj. Najpierw dajcie trunki, rozpalmy ognisko i
trza będzie nagrzać metal. Należy wypalić ranę!
- Wy się znacie braciszku na leczeniu- rzekł Hern i ruszył
w stronę wozu.
- Jesteście pewni tego co robicie?- zapytał niepewnie
Kostek.
Braciszek Morten spojrzał na niego spokojnie.
- Wyjmiemy grot, zdezynfekujemy i wypalimy ranę- położył dłoń
na ramieniu sztyleciarza.- Będzie żył, ten wasz przyjaciel. Wieczorem się
ocknie, zaufajcie mi.
*
- Te, nizioł- warknął Kostek klepiąc po twarzy śpiącego
w dwukółce karzełka. Ten obudził się, usiadł, zamlaskał oswobodzonymi od
szmaty suchymi ustami.
- Jestem Berfod Bereen, jeśli łaska. A nie nizioł. Należą
się wam podziękowania szlachetny panie. O! Nie widzę tej paskudnej bandy..
Jak miło.
- Złaź z dwukółki nizioł, musimy porozmawiać.
- O co chodzi?
- Nasz przyjaciel jest ranny, przed chwilą ocknął się na
chwilę...
- Bardzo mi miło ale..
- Powiedział, żebym uwolnił cię i zapytał o Anzeera i
jego spółkę, więc gadaj.
- Bardzo mi miło, że wasz towarzysz zwrócił na mnie swą
uwagę, ale po pierwsze, nie jestem żaden nizioł, tylko Berfod Bereeen, a po
drugie nie zwracaj się do mnie takim tonem, ty... Coś ty w ogóle za jeden?!
- Ktoś kto cię oswobodził, więc gadaj!
- Grzeczniej proszę, jeśli łaska.
- Powiedzże kim jest ten Anzeer i jego kompani, a dam ci święty
spokój.
- Muszę się napić.
*
- A więc było to tak- powiedział Berfod.- Widziałem ich już
w Aplegate. Widać jechali za mną aż z targu, dziwne że nie zareagowałem.. A
dali o sobie znać dopiero w rosnących opodal lasach. Wraz z Vighim, bo tylko
on był ze mną podczas tej wędrówki, wracaliśmy do Talikard z wozem pełnym
przeróżnych towarów. Oczywiście, jak już wiemy, nie doatrłem do domu. Na
moście przez ostęp, zaatakowali nas, Anzeer i jego ludzie. Vighi nie dał
sobie rady sam. Nic mu się nie stało co prawda, ale banda zdołała porwać i
mnie i mój wóz. A są oni złodziejami i porywaczami jakich mało!
- Powtarzasz Vighi.. Co za Vighi jechał z tobą i gdzie on
jest teraz?
- Zostawiliśmy go w lesie...- otworzył oczy rivelv.
- Naytrel? Ocknął się! Te Hern! Naytrel się ocknął!
Rivelv uniósł się na łokciu:
- Zostawiliśmy go w lesie..- powiedział.- Ten, ten demon to
Vighi.. To Thron jest..
- A- pokiwał głową niziołek i uśmiechnął się.- Widzę
że mości rivelv rozpoznał mego towarzysza. Prawda to, że Vighi jest Thronem.
Kostek zerknął na Herna, pokręcił głową, zmarszczył
brwi.
- A cóż to Thron?- uprzedził pytanie Berfod.- Już wyjaśniam.
Thronem nazywamy golema z ciała, którego zadaniem jest wypełnianie rozkazów
swego pana, w tymże wypadku MNIE, ma się rozumieć.
- Czy to znaczy że kazałeś temu czemuś porwać dziewczynkę?
- Ależ skąd?! Widać dziewczynkę porwał ktoś inny.
Przypuszczam że..
- Anzeer- dokończył Kostek.- Dobra, nie ważne.
- Vighi jest moim przyjacielem i choć wygląda koszmarnie zasługuje
na mą przyjaźń. Cieszcie się że strzegł tego dzieciaka. Najpewniej pomylił
go ze mną. To dobry golem, zaufajcie mi. Miał po prostu złego stwórcę.
- Nie rozumiem niziołku- powiedział Hern.- Kto stworzył
tego twojego potwora?
- Pewien czarnoksiężnik ma się rozumieć! Mag, jeśli tak
wolisz, rycerzu. Tylko magowie mogą tworzyć takie dziwactwa. Sporo za to zapłaciłem...
Hern zmarszczył brwi.
- A dlaczego?- Berfod zapytał sam siebie.- Otóż dlatego, że
ludziom ufać nie można. Nie można też ufać krasnoludom, ani niziołkom, żadnym
gnomom, ani elfom. Przez życie idzie się samemu, przyjaciele. Nikt nie patrzy
na to czy będziesz w przyszłości wojownikiem, czy rolnikiem. Nikogo to nie
obchodzi. Obwisa im to czy zginiesz jutro czy pojutrze. Ufać można tylko sobie
i nikomu więcej. A pomóc w tym mogą pieniądze. I to jak mogą pomóc!
- Nie mamrocz nam tu o pieniądzach!- wściekł się Hern z
Talikard.- Jeśli się nie pospieszymy zginąć mogą niewinni ludzie! Nie mam
zamiaru siedzieć tu i czekać aż ten podły łowca niewolników sprzeda Felsta
na pierwszym lepszym straganie!
- Zostań Naytrel, wydobrzej- westchnął Kostek.
- Jadę z wami- powiedział rivelv i zgramolił się z futra.
- Chyba ci odbiło, Naytrel. Przecież nie dasz rady nam pomóc.
Masz wybity bark, a do tego jeszcze ranę po strzale! Nie ma mowy.
- Chmm...- pomyślał głośno Berfod Bereen.- Nie lubię go,
ale ma rację. To całkowicie nie odpowiedzialne, nie przystoi takie zachowanie
dorosłemu człowiekowi.
- Muszę jechać z wami. Chcę. A z resztą, coś mi się
widzi że nie masz najmniejszej ochoty ich ratować.
Niziołek pokiwał głową:
- Mam coś, co postawi waszego przyjaciela na nogi,
jednak nie ręczę za skutki tego specyfiku.
- Co to jest?- zapytał Naytrel.- Mam nadzieję że nic
tworzonego magią, ani wzmacnianego?
- Nie.. skąd.. . Mam Jadowicę, ale nie wiem czy powinienem
pozwolić, żeby wasz przyjaciel zażył tego leku. Kuruje się tym konie z ciężkich
urazów pracy w polu.
- Czy Naytrel wygląda jak koń?- uśmiechnął się w złości
sztyleciarz.
- Zamknij się Kostek. Daj mi ten lek, Berfod.
- Chwilkę. Jak już mówiłem, bandyci mnie okradli. Nie mam
pojęcia co wzięli, a co zostawili. Chmmm..... . Chwilkę.. Jest! Butelka
Jadowicy z najdalszych zakątków naszych pięknych Gór Zachodnich. Łap,
Naytrel! Tylko zastanów się jeszcze, czy warto.
- Przypomnij sobie co mówiłeś, Berfod i zastosuj się do
tego.
- Chmmm... Dobrze.... NAYTREL!! NIE PIJ TEGO!!! Coś ty?!
Oszalałeś?! Znieczuliłbyś się na amen, to nawet rozcieńczone jest
mocniejsze od najgorszej krasnoludzkiej wódki!.. Daj mi to. Trzeba trochę wlać
na ranę i po kłopocie. Nie poczujesz bólu choćby ci nogę urwało! To jest
takie same uczucie jakbyś wpadł w berserker! Nic nie czuć! Oczywiście nie
mam porównania. Nigdy nie byłem w berserkerze, ale mój przyjaciel jeden.. Co?
Piecze pewnie? To normalka. Konie też zawsze chrapały... .
- Aaaaach...- syknął Naytrel chwytając się za
przestrzelony bark.- Chwała ci za to że tego nie wypiłem niziołku.
- Nie dziękuj przyjacielu. Ostrzegłem tylko. Ale na twoim
miejscu zostałbym jeszcze i wypalił ranę. Teraz gdy pieczenie ustanie, będziesz
całkowicie znieczulony.
*
Ślady nie zniknęły, ciągnęły się od miejsca potyczki,
wzdłuż jeziora i ginęły głęboko w lesie. Tam zatonęły w ogromnym i
szerokim morzu paproci. Za nim ciągnęły się trzy dróżki, jedna bardziej
zakrzaczona od drugiej. Mężczyźni dopiero tam zdali sobie sprawę, że
zgubili ślad na dobre.
- No to koniec- pokręcił głową Kostek.- Przegraliśmy.
Naytrel westchnął głęboko zsiadł z konia. Schylił się
nad drogą. Szukał jakiegokolwiek tropu.
- Nie męcz się Nayt- powiedział sztyleciarz.- Mogliśmy się
tego spodziewać.
- Nie należy się poddawać- warknął Hern.- Na pewno nie
rozpłynęli się w powietrzu.
- No nie wiem- nie odpuszczał Kostek.- Widziało się różne
rzeczy. Może powinniśmy zawrócić?
- Poddajesz się wyjątkowo łatwo, mości Bonteht.
- Tylko w sytuacjach bez wyjścia. Nie wytykaj mi moich wad.
Znam je.
- Dobrze- zsiadł z konia rycerz.- Pomogę ci szukać, mości
Naytrelu. Czuję powiew optymizmu.
- No cóż.- wzruszył ramionami Kostek.- Osobiście uważam
to za głupotę, ale dobrze. Chyba zawrócę i sprawdzę tam. Możliwe że coś
przeoczyliśmy?
- Wracaj tu- warknął Naytrel.- Nie denerwuj mnie.
- O co ci chodzi?
- Wracaj tu. Dobrze wiesz, że niczego nie przeoczyliśmy. Oni
pojechali w którąś z tych trzech dróżek, jeśli będzie trzeba rozdzielimy
się.
- No co ty? Pojedynczo nas powykańczają! Nie przesadzajmy!
- Później będziesz filozofował. Pomóż nam szukać!
Hern wyciągnął miecz. Ostrym cięciem wyrwał z ziemi
kilka paproci razem z torfem i korzeniami.
- Nie mam zamiaru oddać Felsta tym diabłom!!- wrzasnął.- A
wasze głupie gadanie mnie tylko irytuje! Jeśli się nie uspokoicie, zamienię
was w żarcie dla psów!
Kostek zmarszczył brwi, wychylił się w siodle, jakby coś dojrzał. Po chwili
spiął konia, przejechał obok rycerza nie zwracając uwagi na jego groźne słowa.
- Zobacz, Naytrel- powiedział schylając się w siodle.
- Co?
Kostek wyprostował się. W dłoni trzymał kawałek ułamanej
strzały.
- Co to?
- Kawałek strzały. Leżał tutaj, przy tej dróżce. Grot
wskazywał właśnie te krzaki!
Naytrel doskoczył do konia, wskoczył na siodło.
- Chyba wiem do kogo to należy- powiedział.
Hern uśmiechnął się szeroko, zawinął mieczem nad głową.
- Chwała niech będzie Bogom!! Ha ha! Jest nadzieja!
- Nie ma czasu.- strzelił palcami Kostek.- Ta droga wiedzie
nad trzęsawisko. Trzeba pozbyć się tych krzaczorów, oni jakoś je wyminęli.
Naytrel uśmiechnął się do sztyleciarza:
- Przeskoczyli je- zawrócił, wziął rozbieg, rozpędził
konia i przesadził krzaki.
Hern schował miecz do pochwy. Dosiadł konia i zerknął w
stronę sztyleciarza:
- A ty chciałeś wracać, mości Bonteht!
- Ano chciałem, mości Hernie. Ale niech mnie cholera, jeśli
wrócę!
7.
Kiedyś nazywano ich Tępicielami. Żyli z polowania na
futrzanego zwierza, żyjącego wśród bagien. Dostarczali futra na wszelakie
targi w Aplegate i Talikardzie, a także na przydrożne stragany, pojawiające
się raz do roku w okolicach. Sprzedaż futer przestała być opłacalna i po
wielu latach Tępiciele opuścili swoje obozowisko. Pozostało po nich tylko
wspomnienie.
- Jesteśmy na Trzęsawiskach Tępicieli- pokiwał głową
Kostek.- Nieźle. Sam bym nie znalazł lepszej kryjówki. Dziękujmy tej
dziewczynie że zostawiła nam znaki. Bez nich nie byłoby mowy o trafieniu
tutaj.
- Mości Findariel mądrze mówi- powiedział Hern.- Jak
przypuszczam, te dwie inne drogi które widzieliśmy, okrążają trzęsawiska
szerokim łukiem.
- Mamy po prostu szczęście- podsumował Naytrel.
Siedzieli ukryci wśród drzew. Spoglądali stamtąd na
wydeptany kawał ziemi graniczący z rozległym morzem pałek na który prowadził
spruchniały, ale wciąż stabilny pomost. Widzieli sporej wielkości drewnianą
chatę, wyrastającą na środku wydeptanego placu. Chatę o dużych
powybijanych oknach, szerokich drzwiach do których pociągnięte były schody i
omszałym, okrytym gałęziami spadzistym dachem. Przed chatą stały cztery
osiodłane konie. Nikogo przy nich nie było.
Plac był pusty.
- I co teraz?- zapytał w końcu Kostek.- Wiemy że są w środku.
Podejdziemy z zaskoczenia?
- Tak- kiwnął głową Naytrel.
- Jak? Po prostu wpadniemy do środka?
- Chmm.. Nie wiem.. Jakieś pomysły mości Hernie?
- Jestem za wywołaniem ich na podwórko.
Kostek wywrócił oczyma:
- Nie.. . To głupie. Zostańcie tutaj, zaraz wrócę.
- Gdzie idziesz?
- Rozejrzę się.
Sztyleciarz zarzucił na głowę kaptur, zgarbił się,
wyszedł na plac i przykucnął.
Rozejrzał się szybko dokoła i puścił się biegiem w
kierunku koni. Skrył się za jednym z nich, przylgnął do ziemi i odczekał
chwilę. Nie minęła chwila, jak wspiął się na balustradę, przesadził ją
i zajrzał przez okno do wnętrza chatki.
- Sprytny jest z niego rycerz- pokiwał głową Hern.- W jakim
zakonie go tego nauczono?
- Wolałbyś nie wiedzieć.
Kostek postanowił wracać. Ponownie przesadził balustradę,
wyminął konie i puścił się biegiem w kierunku ukrytych towarzyszy.
W następnej chwili drzwi chaty otworzyły się z doniosłym
skrzypem stanął w nich Anzeer. Energicznie napiął łuk i spuścił strzałę.
Uszy prześwidrował ostry świst.
Sztyleciarz krzyknął, uskoczył i przeturlał się.
- Na Boga!- wykrzyknął Hern.- Zabił go!
Kostek wstał, wskoczył za pierwsze lepsze drzewo. Obmacał
się cały i odetchnął.
- Nie.. . Nie trafił go- uśmiechnął się Naytrel.
- Wyjdźcie tchórze! Zmierzcie się z nami jak należy. Tylko
na tyle was stać? Zapraszam! Nie po to chyba pędziliście przez pół lasu?
Nie po to żeby się kryć po krzaczorach!?
Pierwszy wyszedł Hern. W jednej ręce trzymał tarczę, drugą
na rękojeści miecza:
- Wypuść dzieci- zadudnił.- Wypuść, albo przyjdzie ci się
ze mną zmierzyć!
Łowca niewolników zarechotał:
- No i proszę.. . Jeden wyszedł.
- Wypuść dzieci mówię!
- A gdzie złodziejaszek i rivelv co? Są tam z tobą?
- Czy słyszysz co do ciebie mówię, kreaturo?!
- Niech wyjdą twoi towarzysze, wtedy porozmawiamy.
- Po co? Żebyś ich z łuku powystrzelał?
- Milton!- wrzasnął Anzeer.- Przyprowadź ją tu.
Błazen pojawił się za plecami łowcy, wytargał Mesfę z
budynku. Milton trzymał ją za włosy, głowę odchyloną do tyłu, przyłożył
nóż do gardła i zarechotał.
- Poznajesz ją? Rivelvie?!- wrzasnął Anzeer a jego oczy zapłonęły
gniewem.- Poznajesz zdrajczynię?! Milton cię widział, skurwysynu! Widział
was razem! Nie chodzi o to, że pokazała wam drogę jak tu trafić! Chodzi o
ciebie! To ty jesteś przyczyną tego wszystkiego! To ty zaraz zginiesz, a ona
przez ciebie, jeśli nie wyjdziesz z ukrycia!
Naytrel wyszedł zza drzewa bez wahania, wyciągnął szable.
obydwie wbił w ziemie i odszedł kilkanaście kroków dalej.
- Dobrze- pokiwał głową łowca.- Dobrze jest widzieć twoją
paskudną mordę. A gdzie nożownik?!
Kostek wychylił się zza drzewa, pomachał ręką i na powrót
za nim zniknął.
- Wyłaź!- wrzasnął Anzeer i naciągnął strzałę.- Ty i
rycerz możecie odejść. Chodzi mi tylko o rivelva.
Naytrel zerknął na Herna:
- Weźcie Mesfę i spieprzajcie stąd.
Rycerz uśmiechnął się. Pokręcił głową.
- Odejdziemy wszyscy.
- Dobrze więc- wykrzywił twarz Anzeer.- Jeśli tak bardzo
chcecie, to patrzcie na to wszyscy. Milton się nie zastanawiał. Wykonał jeden
szybki mechaniczny ruch.
Nóż prześliznął się po gardle dziewczyny, pociekła krew. Mesfa osunęła
się na ziemię, upadła wprost pod nogi Anzeera.
Łowca uśmiechnął się z zadowoleniem.
Rivelv wrzasnął okropnie, zaklął. Jednocześnie Anzeer
spuścił cięciwę.
Strzała zaświszczała pędząc w Naytrela. Hern wskoczył
przed niego, pocisk zatopił się w tarczy rycerza. Wyrwał miecz z pochwy, zakręcił
nim w ręce.
Kostek wyskoczył zza drzewa, przetoczył się po szable
Naytrela wyrwał je z ziemi i rzucił mu obie.
Rivelv doskoczył do Anzeera w trzech szybkich susach, nie
pozwolił mu na kolejne spuszczenie strzały, cięciem szabli złamał drzewce w
pół; poleciały drzazgi. W następnej chwili łowca sięgnął po miecz. Zdążył
jedynie musnąć rękojeść, czubem buta oberwał w brzuch, upadł na ziemię,
przetoczył się. Rivelv zawinął szablami, ruszył na niego. Milton E. Milton
rozprostował palce, uśmiechnął się szyderczo, spojrzał na Herna.
Rycerz odpowiedział mu równie wrogim spojrzeniem, ścisnął
w ręce miecz, uniósł wyżej tarczę.
- Nie będzie to wyrównany pojedynek- powiedział błazen zciągając
z głowy czapę i delikatnie odkładając ją na ziemię.
- Milcz potworze! Teraz liczy się tylko to, żeby pozbyć się
ciebie, podła kreaturo. Poddaj się, albo zginiesz tu na tej ziemi.
- Nie będę nad tym myślał- rzekł błazen śmiejąc się
ciągle.- Pozwól, że sprowadzę cię na dół, przyjacielu. Żaden bóg ci nie
pomoże.
Hern runął do przodu, wzniósł miecz nad głowę. Milton
szybkim i wyuczonym ruchem wyciągnął z pochwy szpadę, zwinnie uskoczył na
bok, staną sztywno na palcach.
Rycerz zacisnął zęby w gniewie, zamachnął się potężnie,
wykręcił w biodrach aż zazgrzytała zbroja. Milton odbił w bok, zatoczył w
miejscu koło, stanął z powrotem na palcach. Hern ciął powietrze. Błazen
wykonał szybki ruch. Proste i precyzyjne pchnięcie w szczelinę zbroi. Hern jęknął,
zamachnął się niezdarnie by odbić tkwiącą w jego ciele szpadę. Milton
cofnął ostrze, uskoczył w tył. Rycerz wsparł się na mieczu, powstał do
pionu, uniósł wyżej tarczę.
- Walcz- powiedział.
Anzeer dobył miecza, zgrabnie odbił nadlatujące cięcia
rivelva. Parował w szaleńczym tempie nadlatujące Dharmońskie ostrza, tnące
powietrze, zatrzymującej się na stali jego miecza. Naytrel uderzył od góry i
opadł na kolano, drugą szablą ciął w nogi. Łowca zwinnie uskoczył do tyłu,
oparł się plecami o balustradę chaty, oburącz chwycił miecz, był zmęczony.
- Wiesz że nie możesz wygrać!- krzyknął.- twoja złość
ci nie pozwoli!
Wyglądało na to, że rivelv go nie słyszy. Powstał do
pionu, zerknął na łowcę spodełba, ruszył nań do przodu.
Jego oczy były straszne.
Anzeer zmarszczył brwi. W jego oczach zatliła iskierka
strachu.
- Żryj!- wrzasnął. W następnej chwili zamachnął się
mieczem. Oręż wyśliznął mu się z rąk, poszybował w kierunku Naytrela.
Rivelv odbił oręż obiema szablami na raz. Odleciał poza zasięg łowcy
niewolników. Ten zaklął szpetnie, przetarł czoło z potu. Nie minęła
chwila, jak obrócił się na pięcie, wspiął na balustradę i omal nie
wywalając się na tarasie dopadł drzwi. Rivelv popędził za nim.
Hern zakrzyknął przeraźliwie, zamachnął się mieczem.
Nie trzymał już tarczy. Nie była mu potrzebna. Twarz zalaną miał krwią. Skórę
pociętą w bruzdy. Oczy miał na wpół zamknięte, spojrzenie mętne. Wydawało
się że zaraz padnie.
Milton uśmiechał się paskudnie, stał z opuszczoną szablą
i przyglądał się swemu dziełu.
- Widzisz, rycerzyku. Gdyby bogowie istnieli, czy nie zesłali
by ci jakiejkolwiek pomocy? No, chyba że nie zasługujesz na jakąkolwiek
pomoc. No cóż. Całkiem możliwe, że twoja ofiara będzie daremna. Nie
wiadomo. Jedno jednak, wiem raczej na pewno. Wkrótce... .
- Zginiesz- warknął Hern.- Ty zginiesz.. .
- Chmmm... . Nie to miałem na myśli, ale skoro już o tym
wspomniałeś.. .
Ruszyli na siebie równo. Hern zakrzyknął bojowo, wzniósł
miecz oburącz nad głowę, wystawił zęby. Milton ruszył z miejsca szybko,
aczkolwiek zgrabnie, sztywno, z opuszczoną szablą. Zbliżali się do siebie z
zawrotną szybkością. Hern zakrzyknął jeszcze głośniej, Milton wzniósł
szablę, zabłysnęło zakrwawione ostrze, uśmiechnął się szyderczo,
wyszczerzył zęby, zmarszczył brwi, zamachnął się potężnie. Między nich
wpadł Kostek. Sztylet zabłysł w jego
ręku. Ciął szybko i równo, silnie. Milton zachłysnął się, kaszlnął, z
rozciętego gardła buchnęła krew. Hern zamachnął się jak rozwścieczony
diabeł, ostrze nabrało pędu, zcięło błazna jak świeczkę. Głowa uskoczyła
w bok. Ciało runęło na ziemię.
Hern zatoczył się, upadł na ziemię, zaraz za swoim
mieczem. Jęknął głucho. Kostek doleciał do niego w następnej chwili,
przeciągnął go, posadził go na schodach.
- Ależ teraz wyglądasz.. Spokojnie, zaraz zawiozę cię do
tego nizioła, ona ma jakieś leki.
- To.. To nic takiego.
- Jasne że nic takiego. Zaczekaj chwilę. Sciągnę z ciebie
zbroję. Jak to się robi?
- Nie.. Nie ważne, mości Bonteht.. Nie ważne.
- Co jest stary?- zapytał.- Nie mów mi że tego nie
wytrzymasz.
Rycerz zerknął na niego mętnym wzrokiem.
- Przecież nic nie mówię.. . Już.. Już nic nie mówię..
.
- Nie nie.... . Mów! Gadaj ile chcesz! Po raz pierwszy nie będzie
mi to przeszkadzało! Na serio! Gadaj co chcesz i ile chcesz, nie żartuję!
*
Łowca uciekał. Przebiegł przez chatę nie odwracając się
za siebie nawet na sekundę. Naytrel szedł za nim. Szedł spokojnie.
Anzeer ciężko oddychał, mknął pokojami, wywracał stojące pod ścianami
stare, zakurzone segmenty.
Rivelv szedł za nim, milczał.
- Zostaw mnie! Odejdź! Weź co chcesz! Zabierz te bachory!
Zostaw mnie!! One.. One są w piwnicy na dole.. Zabierz je stamtąd i spieprzaj!
Odejdź, draniu! Bydlaku! Daj mi spokój!- potknął się na leżącym na ziemi
połamanym krześle. Na czworaka dopadł do tylnich drzwi. Kurczowo chwycił się
za klamkę, podciągną się na niej, szarpną, otworzył drzwi i zamarł w
bezruchu.
Wpatrywała się w niego para czarnych, nieprzeniknionych,
demonicznie złych ślepi.
Zakłapała zębata gęba, pełna lepkiej śliny. Stwór
zawarczał, obnażył kły. To był Thron; golem z ciała.
Stali tam w bezruchu. Olbrzymi, zwalisty kolos i mały łowca
niewolników, bezsilnie próbujący powstrzymać cieknące nogawką siki.
Rivelv pojawił się za nim. Patrzył. Anzeer odwrócił się
powoli, bardzo powoli. W oczach miał łzy. Nogawka silnie przylegała do
nogi.
- P.. Pomórz mi, Naytrel...- jękną.- Błagam cię.. Pomóż
mi.
Uśmiechnął się tylko, pokręcił głową, zawrócił i
zamknął za sobą drzwi. To co po chwili usłyszał nie było muzyką dla jego
uszu. I choć w każdej innej sytuacji najpewniej zawróciłby i walczył, w tej
po prostu poszedł. Nie chciał wracać.
Kostek i Hern czekali na niego przed chatą. Był tam także
mały Berfod Bereen, z namaszczeniem opiekujący się rannym rycerzem.
Naytrel pokiwał głową, schował szable do pochew na plecach.
- Czy Vighi się nim zajął?- zapytał Bereen.
- Tak.. . Twój demon się nim zajął.
Hern zakaszlał, wsparł się na Kostku.
- Przez całe życie jeździłem po krainach i poszukiwałem
demonów- powiedział.- Niszczyłem je, wygrywałem. Nigdy, ale to nigdy nie
przypuszczałem, że najgorszym demonem okaże się człowiek.
Rivelv zszedł schodkami na dół. Schylił się po Mesfę,
delikatnie uniósł ją z ziemi. Bez słowa wyminął towarzyszy i zniknął w
lesie. Nie powiedział gdzie poszedł. Nikt go o to nie spytał.
Milczenie przerwał Bereen:
- Cóż.. . Widocznie sami musimy przewieźć mości Herna do
wsi. Nie szkodzi. Vighi!
8.
Karczma była prawie pusta. Wieczorowa pora zagoniła ludzi
do domostw, jedynie nocni wędrowcy i przybyli późno kupcy krzątali się
uliczkami w poszukiwaniu odpowiedniej stancji. Dlatego też dało się słyszeć
ciągły i powtarzający się często, spokojny stukot końskich kopyt dzwoniących
po alejkach i dość głośne rozmowy przechadzających się handlarzy. Pyzata
dziewka służebna podała dzban wina. Kostek uśmiechnął się do niej
zalotnie, poklepał po zadku aż zachichotała.
- Przynieś nam jeszcze wina kochaniutka- powiedział.
- Świetnie się tu czuję, Nayt- powiedział sztyleciarz
nalewając wino do kubków.- Cholernie świetnie!
- Nie wątpię.
- A najbardziej raduje mnie to, że jutro otworzą tawernę na
rogu- zatarł ręce.- Czy wiesz co to znaczy!?
- Kolejne przegrane pieniądze.
- Akurat. Ostatnio coś mam fart, nie mogę przegrać.
- Fart?
- No pomyśl tylko. Załatwiliśmy sprawę jak trzeba, nie
zabili nas, ani nawet nie zranili porządnie, no.. W każdym razie to mnie nie
zranili. Zarobiliśmy mnóstwo pieniędzy i do tego żyjemy, mamy wdzięczność
tych wieśniaków i wielmoży z Talikardu. Czego chcieć jeszcze?
Naytrel uśmiechnął się smutno. Wychylił wina z kubka.
- Nie wszystko udało się po naszej myśli- stwierdził.
Sztyleciarz kiwnął głową.
- To prawda- powiedział.-Bez obaw. Wszystko będzie dobrze. A
co do tawerny, to prawie jestem pewien sukcesu. Wiesz dlaczego?
- Nie.
- Ta Tawerna nazywa się „Kostka". Widzisz jakiś
związek? Hm??
Naytrel wychylił resztkę wina, odstawił kubek.
- Mimo wszystko, miło cię było znowu spotkać- wystawił dłoń
do pożegnania.- Mam nadzieję że nie ostatni raz się widzimy.
- Ja też Naytrel- podał mu rękę.- Do zobaczenia.
Wstał, zasunął za sobą krzesło i skierował się do wyjścia.
Kostek siedział nieruchomo, wpatrując się w myjącą podłogi dziewkę służebną.
- Zobaczymy się wkrótce.
Obrócił się. Rivelva nie było.
Na dworze zagrzmiało. Deszcz zadudnił po dachach budynków,
zachlupał w cebrach i w kałużach. Zdawało się słyszeć rżenie konia, a po
chwili głośny tętent kopyt. Sztyleciarz uśmiechnął się pod nosem, wypił
wino i opróżnił dzbanek.
- Ej tam! Dziewczyno!- zaśmiał się głośno.- Nalej mi
jeszcze wina, muszę jakoś tę noc przetrzymać! Nie obrazisz się chyba jak
poproszę cię o drobną pomoc, co? Być może, jak będziesz dla mnie miła,
wygram jutro dla ciebie olbrzymiego, świecącego dukata?
Koniec
Draven