RIVELV - DEMON

AUTOR - "DRAVEN
HTML :  ARGAIL
Opowiadanie zamieszczone za wiedzą i zgodą Autora

  

1.

    Rivelv uniósł wzrok znad czyszczonej szabli. Ostrze zalśniło w padającym przez okno blasku promieni słonecznych. Siedział na łóżku w małym, zakurzonym pokoiku wyścielonym niedźwiedzią skórą. Za nim w zmiętej pościeli leżała filigranowa postać o zgrabnych, okrągłych kształtach uwydatniających się spod białej cienkiej kołderki.
    Po tym jak dostał się do Viliany, sam nie mógł uwierzyć temu co się stało. Temu jak to wszystko się szybko potoczyło. Przybył tu na prośbę chłopca, pokonał czarownika i o mało nie stracił życia. A to wszystko działo się tak szybko. Za szybko. Wiedział kim jest, wiedział co musiał zrobić, wiedział że nie może zginąć.
    Choć gdy czarnoksiężnik Dewiusz dźgnął go nożem, gdy upadł i wykrwawiał się na ziemi, było mu wszystko jedno. Ale udało się.. I to się teraz liczy.
    Zerknął za siebie kładąc szablę na stoliku, obok sporego glinianego kubka i tacy z nadkrojonym chlebem. Spojrzał na niedokładnie przykrytą, spokojnie śpiącą dziewczynę- uosobienie ciszy. Jego ciszy. Uśmiechnął się pod nosem widząc ten niewinny wręcz obraz. Odgarnął z jej czoła kręcone kosmyki ciemnozłotych włosów, przykrył kocem aż po szyję.
    Podziwiał.
    Uśmiechnęła się nagle, poruszyła.
-    No pięknie- powiedział cicho, prawie szepcąc.- Obudziłem cię, Mina?
    Dziewczyna milczała. Uśmiechała się z zamkniętymi oczyma.
-    Nie chciałem.
-    Wiem że nie chciałeś, Naytrel- uśmiechnęła się szeroko ukazując szereg białych ząbków.
-    To dobrze, chciałem cię tylko przykryć.
    Mina wyciągnęła się pod kocem, obróciła się w jego stronę leżąc wsparła się na łokciu.
-    Późno już?- zapytała.
-    Prawie południe.
-    Ojciec mnie nie szukał?
-    Zdziwiona?
-    Ahm. Rzadko zdarza się, aby jedna z jego córek wychodziła ze swojego pokoju w środku nocy, zakradała się do pokoju rannego rivelva i ....
-    I została tam do południa- przerwał.- Ciekawe kiedy zauważy że cię nie ma?
    Mina uśmiechnęła się.
-    Jest wójtem. Jest naprawdę bardzo zajęty.- powiedziała.
-    Domyślam się.
    Naytrel wstał. Był na wpół nagi.
-    Kiedy założyłeś spodnie?- zapytała zdziwiona.
    Nie odpowiedział. Zaśmiał się.
    Dziewczyna spojrzała na czarny znak wypalony na torsie rivelva, na nic nie przypominającą wypaloną skórę, sprawiającą wrażenie bardziej bolesnej rany, niż
magicznego Znaku Dharmonu. Nic nie powiedziała. Dopiero po dłuższej chwili, widząc zadowolenie rivelva zapytała:
-    Co cię tak bawi?
-    Nic- sięgnął po dzbanek wody stojący w rogu pokoiku.- Dziwię się sobie.
    Usiadł na łóżku, ściągną serwetkę okrywającą górną część dzbanka i nalał wody do stojącego na stole glinianego kubka.
-    Dziwię się sobie, Mina.
-    Hm?
-    Dziwię się temu, co zrobiłem. A bardziej tego, z kim.
-    Co ty gadasz?!
-    Nie ważne.- wypił wodę z kubka, nalał znowu.- Chcesz?
-    Nie.- zmarszczyła brwi dziewczyna.- Coś dziwnie się zachowujesz, rivelvie. Wszystko jest dobrze?
-    Sam nie wiem. Chyba za długo siedzę tu i nic nie robię.
-    Dwa tygodnie to nie tak dużo! Musisz wyzdrowieć.
    Naytrel chwycił się za brzuch. Po głębokiej ranie zadanej sztyletem pozostała tylko blizna.
-    Już wyzdrowiałem.- mruknął.
    Mina westchnęła.
-    Jak to mówi mój ojciec, nigdy tego nie zrozumiem. Rana zniknęła po niecałym tygodniu.
-    Tak. One bardzo szybko znikają, w każdym razie u mnie. Ale jeszcze szybciej przybywają. Wiesz?
-    Wiem.- usiadła otulając się kocem.- Teraz pewnie powiesz, że odjedziesz?
-    W końcu muszę. Nie mogę tak siedzieć bezczynnie.
-    To też wiem. A wrócisz?
    Naytrel nie odpowiedział.
    Drzwiczki do pokoiku uchyliły się z doniosłym skrzypem. Mina rozwarła szeroko swoje zielone oczy i w mgnieniu oka zniknęła pod kocem. Naytrel chwycił niepewnie szablę i ścierkę, udając że przed chwilą przerwał czyszczenie.
    Drzwi zaskrzypiały przeciągle. Zza nich, bardzo powoli wychyliły się kolejno: stożek czarnego kaptura, wystające spod niego kosmyki czarnych włosów, sprytne, wyraźne niebieskie oczka i kretyński uśmieszek.
    Naytrel patrzył na drzwi z niedowierzaniem. W końcu wykrztusił:
-    K... Kostek?
    Do pokoiku wszedł ( a raczej wskoczył) drobnej budowy mężczyzna w szerokich, ciemnoczerwonych spodniach, obcisłej, czarnej szacie z bardzo luźnymi rękawami, z czarnym, obszywanym ciemnobrązową skórą kapturem, do którego ręcznie doszyta była obdarta peleryna, sięgająca wysoko powyżej pasa, u którego miał długi puginał.
    Wyglądał na sztyleciarza.
-    Witaj Naytrel!- rozłożył ręce Kostek. Był nieogolony; jak zwykle zresztą.
-    Co ty tu robisz?- uśmiechnął się rivelv wstając.
-    Sam nie wiem szczerze mówiąc. Za Aplegate uciekł mi koń. A raczej nie koń. To był raczej osioł albo wyrośnięty pies bo nie chciał iść a jak go klepnąłem żeby jechał to narobił wrzasku i uciekł. Ot głupie stworzenie!
-     Jak się tu dostałeś?
-    To długa historia- kiwnął głową Kostek.- A co?
-    Nic. Obiecano mi, że nie wpuszczą tu nikogo.
-    Hie, hie! Mają problem! Bo ja TU jestem! Nie mów mi że się nie cieszysz?!
-    Jasne, że się cieszę, chodź, usiądź, porozmawiamy.
    Z drugiego kąta sali przyciągnęli spore drewniane krzesło z obijanym oparciem.
-   Masz jakieś piwo? Jakieś wino, czy co?- zapytał sztyleciarz zacierając ręce i lustrując pokoik rozbieganym wzrokiem.
-     Wodę źródlaną, dla drobnej odmiany.
-    Heh... Choć przy wodzie nie da się zbyt dobrze pogaworzyć.- zerknął na prawo i lewo.- A od tych krasnoludzkich gówien już mi łepetyna pęka.
-    Zawsze miałeś tęgą głowę, co się stało, Kostek?
-    Nadal mam tęgą głowę!- oburzył się sztyleciarz- Tylko nie mam dukata na dzban piwa, ani antałek wina.
-    Znowu przegrałeś wszystko w tawernie?
-    Ej! Nie mów tak nigdy! Ja nie przegrywam. Ja po prostu oddaję moje pieniądze na przechowanie. W pewnym sensie, oczywiście.
-    Hm?
-    Nie rozumiesz? Wczoraj przegrałem z takim jednym w dziuplę kopanym krasnoludem. Dałem mu na przechowanie moje trzydzieści dukatów. Bo widzisz, gdy następnym razem z nim zagram, wygram, a on nie dość, że odda mi moje trzydzieści, to jeszcze dorzuci jakieś trzysta ze swoich!
    Naytrel wypił wody.
-    Prawda- powiedział.- Przy tym nie można sobie porozmawiać.
-    No. A nie mówiłem ci?
-    Mówiłeś.
    Za plecami rivelva, spod zmiętolonego koca, wyjrzały zielone, dziewczęce oczy. Kostek wyszczerzył się wesoło, zerknął na Naytrela.
-    Gołąbeczka, co?- zapytał.
-    Co? A, tak. To jest Mina.
    Dziewczyna wyjrzała zza koca, uśmiechnęła się niepewnie.
    Kostek zrzucił kaptur. Miał kruczoczarne włosy, spięte w króciutką kitkę.
-    Witam gołąbeczkę!- chwycił ją elegancko za dłoń, pocałował. Wrócił na krzesło, wychłeptał wodę z naczynia.
    Mina spojrzała ze zdziwieniem na Naytrela. Rivelv wzruszył ramionami.
-    To mój przyjaciel- wyjaśnił.- nazywa się Kostek.
    Sztyleciarz odstawił dzban, przetarł usta rękawem i ukłonił się energicznie, o mały włos nie uderzając głową w stół.
-    Dziwnych masz przyjaciół, rivelvie- powiedziała Mina.-Bardzo dziwnych.
    Naytrel pokiwał głową, po czym zwrócił się do sztyleciarza:
-    O co chodzi, Kostek? Przybyłeś mnie tylko odwiedzić? Czy coś się stało?
-    No.
-    Co „no"?
-    Szczerze mówiąc, i to i to. Już niedługo zima, Naytrel.- chwycił kawał chleba i ugryzł kawałek.- Czas ruszać w drogę. Czas zarobić trochę pieniędzy na żarło i przeżyć zimę. Czas pojechać gdzieś do jakiegoś większego miasta.
    Rivelv zerknął na smutną minę dziewczyny. Potem spojrzał znów na Kostka.
-    Co masz na myśli? Jakieś konkretne miasto?- zapytał.
    Kostek przełknął, zapił wodą.
-    Talikard.
-    Chcesz jechać do Talikard?
-    Ahm. Szykuje się tam drobna robótka.
-    Jaka?
-    Powiem ci po drodze, możesz ruszać?
    Naytrel znów zerknął na Minę. Unikała jego wzroku.
-    Możesz?!- zapytał ponownie Kostek plując okruchami chleba.
    Rivelv nie odpowiedział. Do pomieszczenia wpadł wójt, przytrzymując na głowie wymięty beret z piórkiem.
-    Mości Naytrelu!- krzyczał.- Ktoś obcy jest we wsi! Ponoć ten złodziej, o którym tyle mówią! Kostek uniósł głowę znad chleba, spojrzał przed siebie okrągłymi, przestraszonymi oczyma. Naytrel zerknął na sztyleciarza, potem na wójta, na leżącą w łóżku Minę.
-    Mości Naytrelu.. Co się tu.. Co ona, co oni? To znaczy..
    Kostek wstał od stołu, szparko podszedł do wójta. W jednej ręce trzymał kromkę chleba, w drugiej kubek wody. Nieudolnie udając złość zaczął odwracać uwagę wójta:
-    Co to ma być?! Co to ma być? Wy jeszcze się pytacie wójcie!?
-    A kim ty u licha jesteś?
-    Ja? Kim ja jestem? Jam jest.. Nie ważne kim jam jest!
    Naytrel uśmiechnął się paskudnie, otworzył okno, dał znak Minie. Dziewczyna zabrała ubranie, wsparła się o parapet i wyskoczyła do ogródka, za oknem.
-    I co to jest, wójcie!?- wrzeszczał Kostek.- Mojego przyjaciela o chlebie i wodzie trzymacie?! Co? To już lepiej w lochu by mu było! On wam dupy poratował, a wy mu wodę i chleb dajecie?!
-    Ale..- zająkał się wójt.- Przecież mości Nay..
-    Nie ma żadnego „ale"!
-    Ależ mości Naytrel sam chciał wodę i chleb do pokoju!
    Kostek zamilkł. Zmrużył jedno oko, co zazwyczaj oznaczało, że w tym momencie myśli i nie wolno mu przeszkadzać. Spojrzał na wójta podejrzliwie, odgryzł kawałek chleba i popił łykiem wody, po czym odwrócił się do ubierającego się już Naytrela.
-    Naprawdę nie chciałeś wina?
-    Tak- przyznał rivelv.
    Kostek zdębiał, zaśmiał się z niedowierzaniem.
-    Mości Naytrelu- zająkał się znowu wójt.- A gdzie moja.. To znaczy tu w łóżku leżała.. To znaczy..
-    Słucham, wójcie?- rivelv zapinał klamry w butach.- Co mówicie?
-    Tu była...
-    Hm?
-    Nie wiem.. Myślałem, że widziałem tu moją córkę.
    Kostek głośno zarechotał, aż zachłysnął się pitą wodą, zakaszlał.
-    Tu nikogo nie było- powiedział Naytrel z lekkim uśmieszkiem. Zapiął klamry pasów przecinających jego kamizelę. Do pochew włożył szable.
-    Chmm...- chrząknął wójt poprawiając kołnierz i wydymając wargi.- Możliwe, mości Naytrelu, całkiem, całkiem możliwe. Ależ, kim jest ten tutaj, w czerń odziany osobnik?
-    To Kostek, mój przyjaciel.
    Sztyleciarz skłonił się w pół żując chleb.
-    Kostek? Cóż za dziwne imię.
-    Bo to nie jest moje prawdziwe imię- wyjaśnił Kostek podchodząc do wójta szlacheckim krokiem: dostojnie i z gracją.
-    A więc jakie jest pana prawdziwe imię?
-    Findariel de Bonteht- ukłonił się przypadkiem wylewając wodę na podłogę.- „Kostek" to przezwisko, jakie zyskałem w przydrożnych tawernach i zajazdach.
-    Otrzymał je, bo ile razy grał w kości zawsze musiał przegrać- dodał rivelv.
-    Zamknij się! Wiesz że ja tylko...
-    Tak, tak. Dajesz na przechowanie.
-    No właśnie.
-    Nieważne- warknął Naytrel wchodząc między wójta a Kostka.- Muszę podziękować za gościnę i opuścić Vilianę.
    Wójt spojrzał na niego marszcząc brwi:
-    Odjeżdżasz już przyjacielu?- zapytał.
-    Odjeżdżam.
-    Chmm...- uśmiechnął się smutno.- Więc ruszaj. Lekkiego stepu życzę.
-    Dziękuję, wójcie.- kiwnął głową rivelv i wyszedł. Wójt spuścił głowę, zerknął za nim, jak znikał w korytarzu.
-    Chodź Kostek!- wrzasnął Naytrel.
    Sztyleciarz w pośpiechu przeżuł kęs chleba i wyszedł, wścibsko zezując na wójta.

2.

    Opuścili Vilianę późnym popołudniem. Najpierw prowadzili konie, wspinając się na wzniesienia, a gdy wioska zniknęła z pola widzenia, gdy widzieli już tylko mknące w niebo smugi szarego dymu z kominów- dosiedli koni. Naytrel jechał na swym karym ogierze, Kostek na tarantowatym sekielu.
-    Pytałeś mnie o robótkę, pamiętasz?- zapytał sztyleciarz.
-    No, mów.
-    W Talikard, chcą żeby ktoś zaopiekował się córką jednego z baronów, czy jakoś tak. Pomyślałem sobie że dalibyśmy radę. Tak tylko, żeby przetrzymać zimę. Co? Naytrel?
-    Jak to, zaopiekować się?
-    W mieście mają problemy. Właściwie, to ten baron ma problemy, ale nie o to chodzi. Wielu najemnych chce dobrać się do tej małej i na pewno im się to uda, ale jeśli tam będziemy, to kto wie?
-    Pomyślę.

*

    Jechali długo, przez trawiaste równiny i stepy. Podróżowali przez pagórkowate polany i świerkowe lasy, przez łąki, wśród szumu rzek. Brodzili w szerokich, rwących potokach, przedostawali się z brzegu na brzeg, wśród tnących okolicę drobnych potoczków i wielkich, górskich rzek. Podziwiali wodospady, przy których zdarzyło im się zatrzymać, podziwiali górskie niedźwiedzie i orły.
    Opuszczając te krajobrazy, wjechali w niekończący się las, na zarośnięte paprociami wąskie ścieżki i nie wydeptane dróżki. Biwakowali na małych polankach, spali nad odsłoniętym niebem. Czasem zdarzyło im się zboczyć z drogi i spędzić noc w zajeździe, których w okolicy było sporo. Jednak noc, którą zapamiętali, spędzili przy ognisku właśnie na małej polance, w niekończącym się morzu paproci, w ogromnym, nie mającym końca świerkowym lesie.

*

-    Zobacz- powiedział Kostek stając w strzemionach i wskazując ręką. Przed nimi, dróżka którą jechali kończyła się dość szerokim i głębokim ostępem.
Ostęp wypełniony był po brzegi zeschłymi gałęziami i kamieniami. Nad nim, na drugą stronę prowadziły dwa szerokie, związane ze sobą powalone pnie drzew robiące tu za most. W „moście" nie było poręczy- zostały wyłamane.
    Na ubitej powierzchni pni, leżało ciało rosłego mężczyzny, odzianego w długie szaty, z hełmem na głowie. Mężczyzna leżał nieruchomo na brzuchu, w czymś co musiało być niedawno wielką kałużą krwi. Teraz pozostała tylko czerwona, ciemna plama. Drugie ciało, innego mężczyzny, leżało po drugiej stronie mostu. Ten nie miał głowy, ani sporej części brzucha. Inny, rosły i tyczkowaty leżał plackiem na dole, w ostępie. W sinej i granatowej już dłoni, trzymał cały czas drzewiec włóczni. Konie zarżały doniośle, tańcząc w miejscu, tupiąc kopytami. Kostek uspokoił sekiela i szepnął:
-    Tego tu nie było jak jechałem ostatnio.
-    Domyślam się.
-    Hm?
-    To co się tu wydarzyło- powiedział Naytrel- miało miejsce wczorajszego wieczora lub dzisiejszej nocy. Zwróć uwagę na ciała, jakie są sine i blade.
-    To tak jak twoja twarz- pokiwał głową Kostek.- Ale bez obrazy ma się rozumieć.
    Rivelv zerknął na niego z ukosa:
-    Zamknij się.
    Sztyleciarz zaśmiał się pod nosem mrużąc oczy.
-    Może to rozbójnicy?- zapytał.- Słyszałem o rozbitej opodal armii. Wiesz chyba, że takie niedobitki chwytają się pierwszego lepszego zajęcia?
-    Tak, wiem- Naytrel zszedł z siodła.- Podobnie było też ponad tydzień temu, w kasztelu przy Vilianie. Niedobitki połączyły się w jedną grupę i razem grabili karawany.
-    Było ich paru, co? Te! Nayt, gdzie idziesz?
-    Zobaczę co się tu stało.
-    Nie widzisz? Gościom wypruli flaki, tak trudno to zobaczyć?!
-    Cicho.
    Kostek wzruszył ramionami, rozejrzał się wokoło.
-    Założę się w pierwszej lepszej tawernie Naytrel, że ci tutaj, to ludzie z karawany, którą zaatakowali rozbójnicy.
    Rivelv stanął na środku mostu obok leżącego twarzą do ziemi mężczyzny w płaszczu, z wgniecionym hełmem na głowie. Po pniach mostu, na zakrzepłej plamie krwi wędrowały muchy, podobnie też po wełnianym płaszczu mężczyzny. Naytrel sięgnął do pasa, ze skórzanej pochwy wyciągnął tani sztylet, o drewnianej rękojeści. Końcem ostrza odchylił płaszcz okrywający mężczyznę w hełmie.
-    Przegrałbyś zakład!- krzyknął do Kostka.
-    Co?
-    Tego tutaj zżarło jakieś bydlę.
-    Jakie bydlę znowu?- sztyleciarz stanął w strzemionach.
-    Nie wiem. Ale to co tu widzę nie wygląda mi na robotę najemnych.
-    Hm?
-    Ten tutaj, co leży przede mną jest połamany w pół.
-    W pół?
    Naytrel kiwną głową, zawrócił, dosiadł konia.
-    Jedźmy stąd- powiedział dźgając konia piętami.
-    Nie będę się sprzeciwiał.
    Przejechali przez most. Kostek zmarszczył twarz w obrzydzeniu, wykrzywił się. Splunął za siebie.
-    Co ich tak załatwiło?- zapytał.
-    Żebym to ja wiedział.
-    Ohyda! Może wyverna albo jakiś wilkołak?
-    Kto wie?- wzruszył ramionami rivelv- Coś jest w tym lesie. Żyje tu jakieś dziwne stworzenie którego nie znam. Całkiem możliwe że przeszło przez góry w poszukiwaniu jadła i zaszyło się gdzieś tutaj. Ale to nas nie interesuje.
-    Aha!- wyszczerzył zęby Kostek.- Wiedziałem że jednak coś wiesz!
-    Po prostu wydedukowałem.
-    Hm?
-    Na moście leżały dwa ciała. Jedno leżało pośrodku i było złamane w pół, facet nie miał wątroby. Jego przyjaciel też. Ten stwór wyszedł z lasu nocą, lub też bardzo wczesnym rankiem. Musiał zaskoczyć tych ludzi i znienacka zaatakować. Zauważ, Kostek, że ten w ostępie trzyma kawałek włóczni. Chciał się bronić, ale nie zdążył. Coś wyrzuciło go w dół, niszcząc w drzazgi balustradę.
    Milczeli, cały czas jadąc. Trzymali się drogi prowadzącej na Talikard, coraz to bardziej zagłębiając się w las.
-    Dziwne.- powiedział w końcu Kostek.
    Rivelv nic nie powiedział, popatrzył tylko na sztyleciarza.
-    Gdyby to byli jacyś rybacy, zrozumiałbym to. Sprawa wyglądałaby inaczej: dwóch rybaków poszło sobie nad rzeczkę żeby połowić, a tu nagle na moście nad ostępem napada ich wyverna, albo ghul. Ale tych dwóch było uzbrojonych. Co się tu może dziać?
-    To co zwykle- uśmiechnął się kpiąco Naytrel.- Pewnie ten potwór porwał jakąś damę dworu z Talikard i teraz każdy szlachcic rusza z mieczem żeby ją uratować. Zawsze jest to samo.
-    Pewnie!- wyszczerzył się Kostek.- Żeby jeszcze chodziło o honor. A tu chodzi tylko o sławę, kobietę i dukaty!
-    Powiedział, wzór cnót- prychnął Naytrel.

*

    Wśród drzew zamajaczyło ognisko. Wokół zatańczyły cienie wysokich świerków. Aksamit nieba, upstrzony setkami małych, bladych punkcików, mlecznym blaskiem rozświetlał blady księżyc w pełni. Wieczór był zimny. Kostek otulił się szczelniej płaszczem, przysunął się bliżej ogniska.
-    Paskudnie zimno- zauważył.- Brakuje mi tu jakiejś gospody.
-    Zapomniałeś jak to jest nocować pod gołym niebem, co Kostek?
-    Całkiem możliwe. Przez ostatnie trzy miesiące siedziałem na dworze baronowej Elblair, robiłem tam za tłumacza.
-    Tłumacza?
-    No.. Podawałem się za tłumacza i znawcę starych win. A ta baronowa przyjmowała wielu zacnych gości. Wszystkich spoza granicy. Byli to głównie jacyś nadęci kupcy, artyści, wielmoże, szlachta rodowa.
-    I co? Tłumaczyłeś?
    Kostek uśmiechnął się paskudnie, chowając twarz w cieniu rzucanym przez kaptur.
-    Tłumaczyłem tylko dla zachowania pozorów- powiedział.- Gdy tylko wszyscy poszli spać podkradałem się do ich komnat i „pożyczałem" co się da.
-    Tak jak myślałem- pokiwał głową rivelv.
-    No chyba. Nie wiem co ty tam sobie o mnie myślisz.
-    Chcesz trochę tego suszonego mięsa?
-    Nie, nie jem niezdrowych potraw.
    Rivelv powstrzymał się od komentarza.
    Ognisko zaczęło przygasać. Płomień stawał się coraz mniejszy. Naytrel dorzucił gałęzi. Posypały się iskry, zaskwierczało.
    Kostek zatrząsł się. Rozchylił płaszcz, wysunął rękę, nasunął sobie kaptur na oczy.
-    Dobranoc- powiedział.
-    Idziesz już spać?
-    Nie. Posiedzę tak sobie aż mi tyłek przyrośnie do ziemi! Co ty Naytrel, jasne że idę spać! U was w Dharmonie nie mówiono „dobranoc" przed snem?
-    Nie. U nas nikt nie życzył drugiemu dobrej nocy. Bo po co niby.
-    A to niby czemu?
-    Bo każdy wiedział, że lepiej być już nie może.
    Kostek pokręcił głową, zdjął kaptur.
-    Chyba wiem o co ci chodzi, Naytrel.
-    Ciekawe.
-    Jeśli dobrze myślę, traktujesz Dharmon jak swoje osobiste piekło, przez które musiałeś przejść i które zrobiło z ciebie to, czym teraz jesteś. Zrobiło z ciebie rivelva. Naytrel zmarszczył brwi.
-    Mam rację? Pamiętasz to czego nie powinieneś pamiętać i przeżyłeś to czego nie powinieneś przeżyć.
-    Co niby takiego? Na wszystko zasłużyłem. Wszystko jest w naturalnym porządku. Tak być powinno.
-    Pieprzenie! Nikt nie zasłużył na przykłucie do blaszanego słupa i wypalanie mu olbrzymiego znaku na torsie! Nikt! Chociażby był najgorszym mordercą na świecie, nawet gorszym od ciebie!
-    No właśnie...
-    Właśnie, Naytrel. Byłeś mordercą, najemnym, miałeś wrogów, złapali cię i zlali na śmierć. Aż dziw że uniknąłeś pala. Leżałeś umierający gdzieś na śmierdzącym wrzosowisku i wtedy zjawili się ci mnisi z Dharmonu. Mam rację?
-    Dali mi wybór.
-    Ha! To jest wybór: życie czy śmierć? Idiota wybrałby śmierć! Skąd mogłeś wiedzieć co z tobą zrobią?
-    Nie mogłem..
-    Zrobili z ciebie kapłana magii, jesteś na ich usługach, masz wędrować po krainach i tropić magów, zabijać ich, odbierać im magię. Prawda? Wina leży po ich stronie. Pamiętaj o tym i nie myśl już, spróbuj zapomnieć.
-    Prawda jest taka, że to nie mnisi zrobili ze mnie rivelva.
-    A kto?
-    Chęć życia, Kostek.
-    No proszę.. Chciałeś żyć, więc jesteś rivelvem?
-    No właśnie.
-    O rany, Naytrel...
-    Co?
-    Chmm.. Nic- uśmiechnął się sztyleciarz.- Ale wiedz, że i ja nie miałem dobrze.
-    Jak rodowy szlachcic, żyjący w luksusach, może narzekać na to, że jest mu źle?
-    Jak widać może, jestem tego najlepszym przykładem.
-    No tak- pokiwał głową rivelv.- Uciekłeś z domu i pokazałeś światu swoje zamiłowanie do hazardu przegrywając cały swój majątek.
-    No i popatrz, Naytrel. Dużo o sobie wiemy. A najlepsze jest to, że siedzimy tu i gaworzymy a wokół nas, może nawet za tamtymi krzakami, siedzi jakaś bestia, która czeka tylko aż zasnę, żeby zjeść moją wątróbkę!
    Rivelv uśmiechnął się pod nosem.
-    No. Pozwolisz że pójdę spać. Chcę szybko zasnąć, a nigdy dobrze nie zasypiam w lesie, na jakiejś polance. Dobrze zasypiam w gospodach. A nie na polankach, psia ich mać! Obudź mnie na moją wartę.
    Sztyleciarz zarzucił kaptur na głowę, położył się na ziemi i otulił czarnym płaszczem.
-    Dobranoc, Naytrel.
    Rivelv patrzył w ogień. Milczał.

*

    Obudził go krzyk. Gdy się otrząsnął i przysłuchał, zrozumiał że to nie krzyk. To płacz, płacz dziecka. Głośny szloch dziewczynki.
    Zerwał się z ziemi, sięgnął po szable.
    Ognisko zgasło. Polankę rozświetlał księżyc.
    Księżyc w pełni.
-    Co jest w mordę?- obudził się Kostek.- Naytrel? Co to jest?
    Rivelv nie odpowiedział. Rozglądał się, nasłuchiwał.
-    Co to jest?- zapytał ponownie sztyleciarz.
-    Nie wiem- syknął rivelv. Oczy płonęły mu gniewem.
    Wrzask i krzyk nie ustawał. Potężny charczący ryk, mknący w mroku wśród krzewów. Księżyc w pełni.
    Zatańczyły wierzchołki świerków w ciemnym borze.
    Płacz dziewczynki coraz dalej. Dalej.
    Cisza.
-    Co to ma być- szepnął Kostek.- Co to kurwa ma być??
-    Cicho.
    Nastała grobowa cisza. Głośno zawył wiatr, rozdarł milczenie. Zagwizdał między świerkami, pomknął borem w dal, za oddalającym się w ciemność płaczem małej dziewczynki.
-    Cicho.
-    Co jest?
-    Cicho Kostek.
-    Ja chcę na dwór baronowej.. Obiecuję że nie będę więcej kradł.
-    Zamknij się.
-    Ale..
-    Powiedziałem zamknij się. Nic nie słyszę.
-    Ja też nic nie słyszę.
-    Cicho.
-    Tego tu nie ma.
-    Zamilcz..
-    Tego tu nie ma, Naytrel.
-    Chyba odeszło.
-    Odeszło... ... .. Co?

3.
    Droga przecinała rozległe pole falujące złotą pszenicą i dwa małe zagajniki, graniczące z ciemnym lasem. Na drodze, przy zagajnikach stała grupka wieśniaków wyglądających jak nieruchome posągi ze sterczącymi w górę widłami i kosami. Stali w milczeniu, ze zrezygnowaniem patrząc przed siebie, na swych „dowódców", zajadle kłócących się ze sobą.
    „Dowódców" było dwóch. Jeden- mężczyzna w sile wieku, krępy, gęsto zarośnięty o d stóp do głowy, drugi- podstarzały dziadunio, wspierający się na wysokiej, pokręconej lasce, o wiele od niego wyższej.
-    Jesteś idiotą, Henryku!- wrzasnął dziadunio trzęsąc z nerwów pokręconą laską.- Skoro ślady prowadzą tam, w las, to dlaczego mamy iść przez pole na wrzosowiska?
-    Bo wiem że potwór chciał nas zmylić- bronił się zwany Henrykiem.- I nie nerwój się tak, dziadu, bo zadyszki dostaniesz..
-    Ja ci dam, baranku ty jeden! Zaraz ci no pokażę, co myślę o tobie i twoich zadyszkach! -Spokojnie, dziadu. Spokojnie! Na pewno stwór ruszył o tam, na wrzosowiska. Zaufajcie, mi dziadku, zaufajcie. Ja wiem, że wy i tak nie pójdziecie z nami, bo zadyszka i tak was z nóg zniesie..
    Staruszek zamachnął się lagą, przeciągnął laską po twarzy Henryka. Mężczyzna runął na plecy kilka kroków dalej. Wieśniacy ohnęli chórem.
-    Masz! Ot, co myślę o twoich zadyszkach, kmiotku- powiedział dziadek i zrobił groźną minę. Kostek zobaczył wszystko pierwszy, zatrzymał się na skraju lasu i czekał na Naytrela, którego potrzeba zatrzymała z tyłu. Zarechotał wesoło, widząc jak przygarbiony staruszek okłada kijem o wiele młodszego od siebie w    wieśniaka.
-    Z czego się śmiejesz?- usłyszał nagle za sobą.
    Odwrócił się.
-    Zobacz, tam w dole- wskazał ręką.
-    Hm?
-    Ten dziadu bije jakiegoś wieśniaka.
    Naytrel uśmiechnął się kpiąco.
-    Chodź, zobaczymy sobie.
    Sztyleciarz dźgnął konia piętami, galopem puścił się środkiem drogi. Rivelv wolno ruszył za nim.
    Staruszek wyciągnął rękę, pomachał do nadjeżdżającego Kostka. Kilku chłopów pomogło wstać poobijanemu Henrykowi.
    Sztyleciarz zatrzymał się przed dziadem, ściągnął wodze, wzbił tumany kurzu.
-    Witaj, zacny panie- powiedział staruszek.- Gdzie to zmierzacie?
-    Do Talikard, starcze. A za co to bijesz tego chłopa?- zaśmiał się pod nosem.- Czym zasłużył?
-    Aa.. Głupie nasienie, mleko pod nosem jeszcze ma a kłuci się ze mną.
-    Kłuci się?
-    Bo widzicie panie, tragedia się stała. Szukamy dziecka po lasach.
-    Zgubiło się?
-    Chyba tak. Zniknęło nam wczoraj maleństwo, z podwórza coś je porwało. Wiecie, panie. Tak jak lis kradnie kury.
-    No, to co?
-    No i coś zabrało nam dziecko z podwórza. Od niedawna się słyszy, że po lesie kręci się jakiś stwór przedziwny. Ni to ogr jest, a nawet i nie ghul. Wędruje paskudztwo leśnymi drogami, a śpi podobno na liściach zgniłych. Nocami wychodzi na pola i nam kartofle wyjada!
    Sztyleciarz uniósł brwi z niedowierzaniem.
-    Co wy gadacie, dziadu?- zapytał.- Jaki potwór wam kartofle wyjada? Przecież to się kupy nie trzyma..
-    Nie słuchajcie go, mości rycerzu- chwiejnym krokiem zbliżył się do nich Henryk, trzymał się za nos.- Ten dziadu głupoty plecie. Toż to bestia jest sprytna, ale nie wyżera nam ziemniaków, bo po co by niby dziewczynkę porywała?
-    Zamknij gębę, chłopku roztropku!- uniósł lagę dziad.
    Henryk zasłonił się rękoma.
-    Spokojnie- powiedział Kostek.- Bez nerwów.
-    No- rzekł spokojniej Henryk zerkając na dziada z ukosa.- To jakem mówił, stwór ten porwał nam córkę wójta naszego, wójt wyjechał, do Talikard na targi pojechał, bo on najsławniejszą hodowlę koni ma.
-    A, pojechał na targ koni?
-    No przecie mówię- przełknął słyszalnie ślinę.- A wczoraj z wieczora, konie niespokojne jakieś były, psy ujadały jak oszalałe, już przypuszczałem, że co złego idzie.
-    A ja to czułem w kościach!- wtrącił się staruszek.
    Henryk zerknął na niego i powiedział:
-    No.. I jakem mówił, dziewczynka mała, córka wójta, którą ojciec zostawił pod naszą opieką, wyszła sobie w nocy na gwiazdy popatrzeć. Jak na nią coś wyskoczyło, to tylko mrugnąć okiem zdążyłem! Paskudztwo jakieś z boru wyszło, przeskoczyło płot jak żaba, dorwało małą i uciekło w las. A ryczało przy tym!! Kto by pomyślał. Powiedziałbym że to smok, albo jaki jaszczur!
-    I nie wiecie co to jest?- dopytywał się Kostek.
-    Nie.
-    No tak- powiedział dziadek.- Ja wiem jedno na pewno. Ten zwierz normalny nie był.
    Sztyleciarz usiadł wygodniej w siodle.
-    To znaczy?- zapytał.
-    Czuć od niego tym czymś..
-    Czym?
-    Magią.
-    Magią?
-    No. Tropiciel powiedział nawet, że ten stwór zostawia ślady magiczne i że nie pomoże nam go znaleźć, bo życie mu jest miłe, a kieszenie jak na razie ma pełne.
-    Kieszenie?- Kostek zareagował szerokim uśmiechem.
-    Ano kieszenie. A bo co?
-    No, no.. Bo widzicie dziadku, ja to mam puste kieszenie.
-    Chmm... Ale my was nie potrzebujemy, panie. Wy nie tropiciel, wy podróżnik. Nam jakiś tropiciel jest potrzebny.
-    A skąd wiecie kim jestem?
-    Widzę po odzieniu. Jesteś panie kupcem.
    Kostek zarechotał wesoło:
-    Słyszałeś Naytrel?! Jestem kupcem!!
    Rivelv, który przez cały ten czas jechał sobie spokojnie w ślad za Kostkiem, dopiero teraz ukazał swoje oblicze. Wolniutko podjechał do rechoczącego sztyleciarza i zatrzymał się przy nim.
-    Słyszałeś?- śmiał się sztyleciarz.
-    Słyszałem.
    Wieśniacy zaszemrali między sobą. Ze strachem zerkali w stronę Naytrela.
-    A wy kto?- zapytał w końcu Henryk wysuwając się na przód, wypinając tors.
-    Chmm..- pomyślał staruszek mrużąc oczy, gładząc bródkę dłonią.- To jest rivelv- powiedział.
    Henryk cofnął się o krok, zmarszczył czoło. Wieśniacy zaszemrali jeszcze głośniej niż poprzednio.
-    Rivelv...- szepnął Henryk i popatrzał na staruszka.- Odsuń się dziadu! On promieniuje złą mocą!
    Staruszek spojrzał na niego krzywo:
-    Co ty gadasz, tępy baranku!? Oto jedyny, który może nam teraz pomóc.
-    Rivelv?!
-    Ano- pokiwał głową.- Oto jedyny, którego możemy teraz prosić, o pomoc.
    Kostek spojrzał na staruszka, potem na Naytrela, znowu na staruszka. Uśmiechnął się paskudnie.
-    Tak, tak- powiedział.- Oto jedyny, którego możecie prosić. Ale wiedzcie, że nie pomaga on za darmo.
-    Co?
-    Ja i mój drogi przyjaciel Naytrel, podróżujemy już od jakiegoś czasu. Jesteśmy głodni i spragnieni snu pod dachem; ale powiedzcie, starcze, gdzie ten stwór uciekł?
    Staruszek westchnął głęboko, zmrużył oczy. Szukał czegoś w swej pamięci.. W końcu powiedział:
-    To znaczy.. Tropiciel zgubił ślad właśnie tutaj. W tym miejscu. Podobno ślady idą w las, choć ja uważam, że stwór uciekł tam, na wrzosowiska.
    Zadudniły kopyta. W chwilę potem na drogę wpadli okuci w stal jeźdźcy, prowadzeni przez bogato wystrojonego jegomościa, w sporej czapie ze sterczącym z niej fantazyjnie długim piórem.
-    Hola!- zawołał szlachcic z piórem zatrzymując konia.- Zacni panowie! Witajcie na ziemiach króla Eryka!
    Naytrel zerknął na Kostka, ten kpiąco uśmiechnął się pod nosem- nie lubił szlachciców.
-    Zacni mężowie- mówił szlachcic szczerząc zęby- Widzę, że nasi wieśniacy już wam objaśnili o cóż chodzi? Doskonale. Jak wiecie szukamy potwora, który jakoby kryje się w tych lasach. Drań niszczy karawany idące do Talikard, sprawia tym problemy nam i naszemu władcy. Czy wy, zacni mężowie, zechcecie nas wspomóc.
    Kostek zerknął na Naytrela z ukosa i mimo tego, że rivelv kręcił głową, sztyleciarz powiedział:
-    Jesteśmy tu przejazdem, panie. Spieszymy się.
-    Ha!- klepnął się w udo szlachcic.-Jesteście na mojej ziemi, mężowie. Czyżbyście nie wiedzieli że mogę wam kazać płacić za przejazd po niej?
    Kostek prychnął:
-    Potwór nie płaci.
-    Potwór to potwór.. Jak brzmi odpowiedź?
-    Powtarzam. Jesteśmy przejazdem, nie planujemy tu zostawać, zaraz stąd odjeżdżamy. Ale jeśli jesteś mądry wiesz zapewne, panie, że nic nie trzyma podróżnika na miejscu tak bardzo jak brzęk monety.
    Szlachcic pokręcił głową.
-    Tak jak myślałem. Ile chcecie?
    Sztyleciarz zmarszczył brwi.
-    Należy się spytać- powiedział.- Ilu było łowców i najemnych przed nami? Ilu chciało tego potwora ubić? Ilu się to nie udało?
-    Ha!- szlachcic znowu klepną się w udo-Nie jestem taki głupi! Jeśli powiem, że było paru, podbijecie stawkę tłumacząc się, że skoro tamtym się nie udało to i niebezpieczeństwo jest większe!
-    Racja. Ale skoro nie chcecie powiedzieć, drogi panie, oznacza to, że było ich więcej niż mogę sobie wyobrazić, więc suma będzie jeszcze większa.
-    Psia wasza mać!
-    Skoro tak.. Proponuję sto monet. Nie muszą być najlepszej jakości, byleby złote. Ważne jest, aby je w karczmach przyjmowali.
-    Stu nie dam. Siedemdziesiąt.
-    Ha!- Kostek klepną się w udo, parodiując szlachcica.- Za siedemdziesiąt nie opłaca nam się nosa z lasu wystawiać!
-    Siedemdziesiąt pięć! Ale to koniec!
-    Wiecie kim jest ten tutaj? Mój przyjaciel? To rivelv. Wiecie kim jest rivelv? Jeśli wiecie, to od razu podbijcie do osiemdziesięciu, bo za siedemdziesiąt pięć nic nie zrobimy.
-    Zgoda!
-    Doskonale, zrobiliście dobry interes panie szlachcic.

*

    Szary ryś odpoczywał na drzewie krzywo wyrosłym nad idącą tędy leśną dróżką, zerkał spode łba na każdego kto tędy przejeżdżał.
    Zwierzę uniosło łeb ze złączonych łap, nastawiło uszy, poruszało nosem, łypnęło wielkimi, kocimi oczyma i zwinie zeskoczyło z drzewa ginąć w zaroślach.
-    Wydawało mi się że widziałem kota- powiedział Kostek zerkając w krzaki w które wskoczył przed chwilą ryś.- Tak.. To na pewno był kot.
    Naytrel miał kamienny wyraz twarzy. Sztyleciarz to zauważył:
-    Co jest, Naytrel?
-    Wiesz dobrze, co jest.
-    Nie nie wiem.. Oświeć mnie.
-    Nie musiałeś naciągać tych ludzi.
-    Co?! O to ci chodzi?
-    A o co niby? Ci wieśniacy wyskrobią dla nas ostatniego grosza, żeby tylko uratować to dziecko.
-    Pheeh... To nie o to chodzi, Naytrel.
-    A o co niby? Teraz ty mnie oświeć.
-    Człowieku, ja wezmę pieniądze od szlachcica, a nie od zgrai tych obdartych baranków,spokojnie.
-    Akurat. Wiesz dobrze że ten szlachetka zapłaci pieniędzmi chłopów.
-    To już nie mój, ani twój problem.
-    Daj spokój. To jest właśnie nasz problem.
-    Głupiś czy co? Ty chyba zapomniałeś jakie jest życie Naytrel. Zapomniałeś że teraz liczy się moneta, bez monety nie ma życia. Wygrywają silniejsi i sprytniejsi i dlatego zarobimy na tym czy ci się to podoba czy nie.
-    Nie rozumiesz mnie.
-    Masz rację, nie rozumiem.. Jak można żyć tak jak ty? Bez grosza w kieszeni, bez miedziaka, bez dachu nad głową? Jak można walać się po krainie od zajazdu do zajazdu, walczyć za nic, po nic, bez celu.
-    Jest cel..
-    Jaki? Wybić wszystkich magów?
-    Odebrać magię i ...
-    Głupi jesteś. A jeżeli nawet, mag też człowiek, jego ci nie żal? Nie żal ci?
    Rivelv nie odpowiedział. Nie zdążył, zatkało go. Rycerz pojawił się na drodze ni stąd ni zowąd, niczym zjawa. Był daleko, a z tej odległości rivelv dostrzegł, że mężczyzna ten miał na sobie pełną zbroję, odziany był jak na turniej rycerski. W ręce miał kopię.
    Jechał w ich stronę powoli. Bardzo powoli. Jego biały rumak, przystrojony pikowanym kropierzem, brzęczał postronkiem, gryzł wędzidło.
    W drugiej ręce rycerz miał tarczę. Na głowie miał hełm wielki, z zasłoną w kształcie szerokiego krzyża.
-    A to kto?- zapytał Naytrel.
-    Nie widzisz?- zaśmiał się niepewnie Kostek.- Rycerz.
-    A co robi w środku lasu? Hm?
-    Zbiera grzyby?
    Rycerz nie ponaglał konia. Jechał przed siebie spokojnie, bardzo spokojnie. Jego rumak szedł przed siebie z gracją, szedł w wyuczonym marszu, wysoko unosił kopyta. Rycerz patrzył w ich stronę. Siedział w siodle sztywno. Milczał, nie gestykulował. Zatrzymał konia w odległości trzydziestu kroków od nich.
    Rivelv milczał. Zobaczył że rycerz siedział w sporym siodle kopijniczym, oprócz kopii i tarczy miał nadziak przy siodle, toporek za pasem i miecz u boku. Był groźnym przeciwnikiem.
    Kostek zaczął rozmowę:
-    Witam waszmość. Co robicie tu w lesie panie? Sami?
    Rycerz poruszył hełmem.
-    Wy kto?- zabuczał z wnętrzności hełmu.
-    Podróżni. A wy ? Panie?
-    Na przód chcę wiedzieć czy li ze szlachcicami mam sprawę.
-    Ze szlachcicami, mości rycerzu- odparł Kostek kłaniając się w siodle.- Jam jest Findariel de Bonteht. A to mości Naytrel z Dharmonu.
    Rycerz poruszył hełmem. Zbrojną rękawicą uderzył się w prawą pierś.
-    Jam jest Hern z Talikard. Jestem tu w poszukiwaniu demona, który spokój kapłanów w świątyni Talikardzkiej zakłóca.
-    My także- odparł Kostek.- I sami panie tu jesteście?
-    Skądże. Skoro i wy szlachcice, zapraszam do obozu. Jest tam napitek i jadło. Za mną!
    Na miejsce dojechali w ciszy. Kostek i Naytrel, za plecami rycerza wymieniali ze sobą tylko spojrzenia, jakby bojąc się cokolwiek powiedzieć. Obóz znajdował się na rozległej polanie, przy wysokich skałach, na wydeptanej i ubitej trawie, otoczonej lasem. Nie rozpalone ognisko czekało na ogień nieopodal skał. Bardziej pod nimi stał wóz wyładowany po brzegi beczkami, futrami, przeróżnymi skrzyniami i bronią. Zaraz za nim, stała mała dwukółka, zaprzężona w osiołka, z którego wyprzężeniem męczyła się jakaś kobieta. Oprócz tego, na polance pasły się cztery konie, których właścicielami byli najpewniej mężczyźni siedzący przy ognisku: otyły grubasek w habicie o wyglądzie mnicha, mężczyzna odziany w kolorowe szaty, długowłosy, żujący prymkę tabaki i łysawy mężczyzna, z obandażowaną głową.
-    To twoi kompani, mości Hernie z Talikard?- przerwał milczenie Kostek.
    Rycerz odwrócił się do nich i dopiero teraz uniósł zasłonę w kształcie krzyża, odsłaniając twarz. Był mężem w sile wieku, o twarzy zapracowanego mężczyzny, naznaczoną wieloma niepotrzebnymi zmarszczkami.
-    Tak- powiedział.- Chodź nie ze wszystkimi wyruszyłem z Talikardu na poszukiwanie demona. Chodźcie.
    Kopię i hełm rzucił na ziemię, sam zgramolił się powoli z siodła, rozejrzał się dookoła i zagwizdał.
    Zza wozu wychyliła się ryża czupryna, potem piegowata buzia, a na końcu wybiegł zza niego mały chłopak w odzieniu giermka.
-    Chodź tu Felst, podrostku jeden!- zawołał Hern.- Com ci mówił chłopcze?
-    Wybaczy pan- przeprosił chłopak i zaczął odpinać pasy trzymające napierśnik rycerza. Potem wziął się za wspornik kopii, taszki i folgowy fartuch. Na końcu oswobodził rycerza z nakolanników i ciężkich butów z ostrogami, a zrobił to tak szybko, że nie wiadomo kiedy, z wielkiego blaszanego rycerza, sir Hern zmienił się w tylko dobrze zbudowanego mężczyznę.
-    Zapraszam- powiedział kierując się w stronę kompanii siedzącej przy ognisku.
    Naytrel i Kostek dopiero teraz zwrócili uwagę na to, że przez cały czas mieli otwarte gęby ze zdziwienia. Zsiedli z koni i ruszyli za rycerzem.
-    Oto mężowie Findariel de Bonteht i Naytrel z Dharmonu- przedstawił ich Hern.
   Z ludzi siedzących przy ognisku, tylko mnich uniósł się z miejsca i uśmiechnął przyjacielsko.
-    Brat Morten, panowie- powiedział ściskając ich dłonie.- Zawsze do usług.
-    To mój kompan.- wyjaśnił rycerz- Z nim i tym podrostkiem Felstem ruszyliśmy z Talikard w te lasy. Ci panowie i tamta dama, to napotkani tutaj poszukiwacze owego demona. A więc moi i wasi przyjaciele.
    Inni mężczyźni siedzieli na swoich miejscach. Zerkali na nowo przybyłych. Kobieta mocowała się z uprzężą osiołka.
    Kolorowo odziany mężczyzna, jeden z tych siedzących przy ognisku, miał kpiący wyraz twarzy, jego ubiór przypominał strój jaki zwykli nosić błaźni na dworach królewskich.
    Różniło ich tylko to, że ten mężczyzna miał u boku długą szpadę, a błaźni na dworach, zwykli nosić tylko zabawnie wyglądającą kukiełkę.
-    Witam- powiedział podając rękę. Nie wstał.- Nazywam się Milton E. Milton. Witam nowych. Skąd to wiatr przyniósł?
-    Z Viliany- uśmiechnął się Kostek.
-    Viliana?- zapytał nagle łysy z obandażowaną głową siedzący obok.- To tam gdzie ten rivelv jatkę urządził tak?
    Kostek zerknął na Naytrela.
-    No- powiedział.
-    Cholera- parsknął łysy.- Jestem Herfryn, „Sznyta" i byłem wtedy w Vilianie, razem z moimi druhami. Dowodził nami Castor zwany Krwawym, mocarz nad mocarzy. Gdy część moich druhów pojechała do wsi, ja zostałem w kasztelu, żeby pilnować czarownika nazywanego Dewiuszem. We wsi rivelv zabił mego przyjaciela. Prosto w pierś mu trafił. Pies jeden. A później sam Castor wrócił do kasztelu ze smutną nowiną, ze wściekłości zaczął nas wszystkich obijać. Więc uciekłem.
-    Ciekawe- podał mu rękę Kostek.
-    A wy panie?- sztyleciarz zwrócił się do kolejnego mężczyzny, tego długowłosego.
-    To Anzeer- przedstawił go Herfryn nazywany „Sznytą".
    Anzeer podziękował Sznycie przelotnym spojrzeniem, wypluł za siebie prymkę żutej tabaki i wstał.
-    Anzeer- przedstawił się wyciągając żylastą, pokaleczoną rękę- Łowca, tropiciel i najemnik. Jestem przywódcą tej drobnej gromadki.
    Naytrel stał z tyłu w milczeniu. Łowca miał poważną twarz. Szorstką nieogoloną brodę, wystające kości policzkowe, puste, czarne oczy. Bez wyrazu.
    Na czerwoną koszulę, narzucony miał kawał grubej ćwiekowanej skóry, sprawiającej wrażenie prymitywnego naramiennika. Koszulę spiętą miał szerokim pasem, a przy nim zwykły, wyszczerbiony miecz. Na nogach wysokie jeździeckie buty z ostrogami.
-    Mesfa!- zawołał Anzeer, najpewniej do kobiety mocującej się z uprzężą osiołka. Dziewczyna obróciła się w ich stronę. Kostek uśmiechnął się od ucha do ucha.
Mesfa nie była pięknością, ale Naytrel wiedział że jego nierozgarnięty kompan i tak zrobi zaraz jakieś głupstwo.
    A odziana była w skórzany, obcisły strój jeździecki z czarną kurtą przyozdobioną paciorkami i łańcuszkami. U pasa miała mały sztylet i kord, którego rękojeść zdobiło doń przywiązane orle pióro.
    Spojrzała na nich zaskoczona. Jak na kobietę miała krótkie włosy; zakrywały jej zaledwie szyję. Ich kolor był nad wyraz dziwny. Naytrel stwierdził jednoznacznie, że kobieta nie raz je farbowała, czy to tylko dla zabawy, czy ku uciesze kompanii, czy też może należała wcześniej do jakiegoś szczególnego ludu, którego zwyczajem było farbowanie pasemek włosów, tak jak ona to robiła. Nie wiedział tego. Domyślał się jednak, że nie mogła być wojowniczką. Żadna blizna nie znaczyła jej twarzy; twarzy niezbyt pięknej, ale mającej swój własny urok. Tak jak ona.
-    Findariel de Bonteht- wyszczerzył się Kostek padając w ukłon przed idącą Mesfą. Dziewczyna nie zwolniła kroku, zignorowała go i wyminęła stając przy Anzeerze, obejmując go czule.
-    Miło mi, tak czy inaczej- wzruszył ramionami sztyleciarz.
-    To jest Mesfa, panowie- powiedział Anzeer: łowca, tropiciel i najemnik.
-    Ładna Mesfa- pomachał jej Kostek.
    Łowca zamilkł. Puścił mu wrogie spojrzenie.
-    Niedługo zmierzch nadejdzie- przerwał Hern.- Przygotujmy się więc na noc. Czas przygotować pieczeń i napitek wyciągnąć z juków. Dalej Felst! Wyskrobku jeden! Dalej! Wyjmij dzbany i antałki! A żwawo!

4.

    Ognisko płonęło. Jasne płomienie mknęły ku gwiazdom liżąc czerń nocy.
    Wszyscy wpatrywali się w ogień. Braciszek Morten stroił lutnię, rycerz Hern obgryzał nabity na kij kawał rozszarpanego mięsiwa, z tyłu za nimi mały Felst oblizywał palce kończąc właśnie swój kawałek kolacji.
    Czwórka pod komendą Anzeera siedziała po drugiej stronie ogniska. Herfryn „Sznyta" wycierał usta kawałkiem szmaty. Twarz umazaną miał w tłuszczu.
Milton E. Milton spał. Mesfa zerkała na Naytrela, leżąc na kolanach swego mężczyzny. Rivelv jednak nie zwracał na nią uwagi. Nie spuszczał z oczu Herfryna. Dziwił się że go jeszcze nie rozpoznał. Wszak to on, nikt inny zabił strzałem z kuszy jednego z tych najemników w wiosce Vilianie. Wiedział, że prędzej czy później to nastąpi. Dlatego też zwrócił na niego swoją uwagę. Herfryn na szczęście zajęty był wyłącznie ocieraniem twarzy z tłuszczu.
    Kostek który cały czas siedział obok rivelva zniknął. Gdy Naytrel zwrócił na to uwagę, po sztyleciarzu została tylko wygnieciona trawa na której siedział.
    Anzeer żuł prymkę tabaki. Zauważył jego zdziwienie wywołane nagłym zniknięciem przyjaciela.
-    Poszedł gdzieś sobie- powiedział jedną ręką gładząc włosy Mesfy.
-    Zobaczę- odparł rivelv wstając.
-    Pewnie poszedł się odlać. Daj mu spokój.
-    Zobaczę.
    Anzeer zrobił wredną minę:
-    A co wy? Za rączki się prowadzacie?
    Mesfa patrzyła na rivelva. Naytrel spojrzał na nią. Na Anzeera, potem znów na nią. Nie spuszczała z niego wzroku.
    Nie minęła chwila, usłyszał w oddali głośne beknięcie, wtedy usiadł na miejsce.
-    Już jestem!- z ciemności wyłonił się Kostek.- Podlałem krzaki jak trzeba... Anzeer uśmiechnął się paskudnie. Splunął w ognisko.
-    Mówiłem- powiedział.
-    Co mówiłeś?- sztyleciarz usiadł na swoim miejscu.
-    Żeś krzaki podlał.
-    A ty skąd wiedziałeś?
    Anzeer odwrócił wzrok. Był zły.
    Braciszek Morten uderzył w struny lutni zwracając ich uwagę. Zaczął grać spokojną, cichą melodię. Mesfa uśmiechnęła się i położyła wygodniej na kolanach Anzeera.
    Kostek zbliżył się do Naytrela, podał mu kubek z winem:
-    Znalazłem kogoś w dwukółce – szepnął tajemniczo.
-    Co?
-    W dwukółce tych łowców. Znalazłem tam kogoś.
-    Kogo znalazłeś?
-    Ciszej, Nayt. Idź i zobacz. W dwukółce leży. Mały taki, chyba mocno go obili.
    Rivelv wypił wino, wstał, otrzepał spodnie i poszedł niknąc w czerni nocy. Wokół panował nieprzenikniony mrok, śpiewały cykady, huczały sowy. Tylko księżyc i ognisko dawały tu nikłe światło pozwalające dojrzeć co większy kamień i uniknąć ewentualnego potknięcia się.
    Doszedł do głazów. Usłyszał głośne chrapanie dochodzące ze stojącego tutaj wozu. To zapewne Milton E. Milton, pomyślał rivelv. Facet ubrany jest jak błazen. Kto wie czy śpi, czy tylko udaje. Z takimi nigdy nic nie wiadomo.
    W dwukółce leżał zakneblowany niziołek. W każdym razie przypominał niziołka. Był mały, beczkowaty i odziany w śmiesznie wyglądający zielony mundurek z mankietami na których wyszyty miał krótki napis: „Bereen". Jego pyzatą, obrośniętą twarz zniekształcały ciemnogranatowe siniaki; jeden zamienił jego oko w pulchną śliwę.
-    A jednak Kostek był trzeźwy- mruknął do siebie Naytrel.
    Poklepał go po twarzy, ocucił. Gdy niziołek otworzył zdrowe oko, rivelv nakazał palcem milczenie i wyciągnął z jego ust brudną szmatę.
-    Cicho- powiedział.
    Niziołek oblizał suche wargi:
-    Ty nie jesteś jednym z nich, panie- zaszeptał.
-    Ty chyba też nie.
-    Nazywam się Berfod Bereen, z Talikardu pochodzę.. Pomóżcie mi!!
-    Ciszej!!
-    Ajj.. Wybacz mi panie..
-    Co ty tu robisz?- zapytał rivelv.
-    Wracam z Aplegate, z targów.. Wiozłem trunki, skóry i wybitą Aplegadzką stal do Talikard, gdzie mam w posiadaniu gospodę.
-    A co tu robisz?
-    Nie pamiętam zbyt wiele..- zmarszczył brwi Berfod- Gdyśmy przez most na ostępie przejeżdżali, napadli nas zbóje i ograbić chcieli... A to sprytne gady!
-    Nie miałeś ochrony karle?
-    Miałem Vighiego! Po co mi ochrona..- oburzył się niziołek- I żaden ze mnie karzeł ty.. Ty.. Coś ty w ogóle za jeden?!
-    Ciszej! Jeśli jeszcze raz się wydrzesz wetknę ci tą szmatę z powrotem w gębę.
-    Aj... Wybaczy pan.. Pomożesz mi?
-    Najpierw muszę się dowiedzieć co ty robisz w tej dwukółce.
-    Leżę w dwukółce!?- zakrzyknął niziołek.
    Naytrel szybkim ruchem zatkał mu usta wygniecioną szmatą. Rozejrzał się szybko. Berfod szamotał się jak szalony, próbował wypluć brudną tkaninę.
    Usłyszał kroki.
    Pech, pomyślał. Ktoś usłyszał krzyki tego małego kretyna.
    Powoli sięgnął po szable, nie wyciągnął ich z pochew. Ktoś szedł od ogniska. W świetle ognia, Naytrel zobaczył zgrabną, szczupłą kobiecą sylwetkę.
-    Spokojnie- usłyszał- Nie obawiaj się mnie.
    Rivelv zmrużył oczy. To była Mesfa.
-    Czego chcesz?- zapytał niepewnie- Ja już wracam do obozu.
    Mesfa podeszła do niego. Spojrzała mu w twarz. Uśmiechnęła się.
-    Pewnie, że tak. Nie bój się. Niczego nie powiem.
-    Niby czego nie powiesz?
-    Nie umiesz kłamać, podróżniku. Jak się tam nazywasz?
-    Naytrel.
-    Wiem że rozmawiałeś z karzełkiem. Słyszałam wszystko.
    Jest źle, pomyślał Naytrel.
-    Ale nic nikomu nie powiem- Mesfa podeszła do dwukółki- Nie narażę cię na gniew Anzeera.
-    Niby dlaczego miałabyś tego nie zrobić, pani?
-    Bo Anzeer, to zły człowiek a ja jestem jego łuczniczką.
-    W takim razie dlaczego się go trzymasz?
-    Gdybym tylko mogła, już dawno bym go opuściła. Ale jest to nie możliwe. Nawet jeżeli udałoby mi się uciec, prędzej czy później złapałby mnie i ukarał.
-    Więc co zrobisz?
-    Opowiem ci coś, Naytrel. Posłuchasz?
    Uniósł brwi ze zdziwienia. Zaskoczyła go.
-    Posłucham- odparł.
-    Chodź. Usiądź obok mnie. Nie bój się. Nikt tego nie zobaczy.
    Usiadł.
-    Pochodzę z Fliari. Wiesz gdzie to jest?
-    Fliari czyli..
-    „Wiśniowe Wzgórza" wiesz gdzie to jest?
-    Nie.
-    To malownicza wioska na południe stąd. Daleko na południe-zastanowiła się chwilę-Cholera już sama nie pamiętam.. Nie wiem czy bym tam trafiła.
-    Do domu zawsze się trafia- uśmiechnął się lekko rivelv.
-    Wiesz jak długo nie widziałam domu? Wiesz jak dawno mnie tam nie było? Bardzo dawno. I raczej tam nie wrócę.
-    Dlaczego?
-    Wiesz kim jest Anzeer? Kim jest Milton i Sznyta? Wiesz kim ja jestem? Jesteśmy... – przerwała. Widać było, że kolejne słowa przychodzą jej z trudem- Jesteśmy złodziejami, mordercami i najemnikami. Porywamy ludzi, żeby potem sprzedać ich na jakimś targu, jak przedmioty.
    Naytrel zmarszczył brwi.
-    Napadliśmy na tego niziołka który leży w dwukółce. To jego wóz. Dwukółka należy do tego rycerza Herna, czy jak mu tam.
-    Dlaczego mi to mówisz?
-    A komu mam to niby powiedzieć? Jestem uwięziona, Naytrel. Niedawno dowiedziałam się, że krótko po moim wyjeździe mój rodzinny dom spalono a rodziców wywieziono gdzieś poza granice.
-    Anzeer?
-    Nie wiem. Pragnę żeby to nie był on.
-    Dlaczego?
-    Bo... Sama nie wiem.. Chyba go...
-    Rozumiem.
-    Ale to już było.. To uczucie minęło. Teraz nikomu nie mogę ufać. Teraz nie mogę nikomu.
    Tylko tobie.
-    Dlaczego akurat mi? Skąd wiesz kim jestem? Nie znasz mnie przecież. Mogę być gorszy niż Anzeer.
    Niespodziewanie przywarła do niego, pocałowała.
-    Znam.. Nikt nie patrzył na mnie tak jak ty.
-    To ty na mnie się patrzyłaś...
-    Na razie chcę tylko jednego- szepnęła cicho kładąc mu dłoń na udzie.
-    Czego?
-    Zobaczysz...- przybliżyła się jeszcze bardziej.

*

    Rankiem obudził go Hern- rycerz z Talikardu. Powiedział że czas na przygotowania i niewiele czasu zostało. Należy wyruszyć póki mgła osnuwa jezioro. Ponoć demon właśnie tam ma swą kryjówkę.
    Naytrel wysłuchał tych słów na wpół przytomny. Był zmęczony, ale czuł się świetnie. Nawet bardziej niż świetnie. Wszyscy byli już na nogach. Nawet Kostek, który za zwyczaj brał sobie odpoczywanie do późnego popołudnia krzątał się i kręcił po obozie, czasami nawet dobudzając pozostałych.
-    Z czego się tak cieszysz?- zapytał Naytrela.
-    Z niczego.. A co?
-    No przecież widzę że oczy ci się śmieją.. Ledwo nad sobą panujesz, jak po chędożeniu.
-    Cicho..
-    A czemu niby? Lepiej powiedz mi co cię tak bawi.
    Rivelv uśmiechnął się pod nosem, wstał, ubrał koszulę, zapiął spodnie i wziął pasy z szablami.
-    Zaraz ruszamy Kostek. Gotowy do drogi?
-    Wiedziałem.. Chędożyłeś!
-    Zamknij się!
-    Wybacz mi, Nayt, wybacz.. Ahaaa... Czyżbyś zeszłej nocy z Mesfą?
-    A widzisz tu inną kobietę?
    Kostek uśmiechnął się pod nosem:
-    No nie..
-    Otóż to.. Gotowy do drogi?
-    „Jedynka" i „Czwórka" są zawsze gotowi.
-    Co? Jaka jedynka?
    Kostek strzepnął dłońmi, w jednej chwili w jego dłoniach pojawiły się dwa ostre jak brzytwa sztylety.
    Uniósł do góry trzymane ostrza:
-    Jedynka i Czwórka, moi celni koledzy.
    Naytrel pokręcił głową:
-    Jesteś chory.
-    He he.. A żebyś wiedział!- strzepnął dłońmi i na powrót sztylety zniknęły w jego rękawach.
-    Masz jeszcze jakieś noże?
-    Tylko ten przy pasie- wskazał palcem- A zresztą, nic ci do tego przyjacielu- uśmiechnął się.
    Słowa Kostka przerwało głośne rżenie konia. W chwilę potem ukazał się biały ogier Herna z Talikardu, z rycerzem w siodle.
-    Spokojnie, Sejdżur, spokojnie- powiedział i poklepał rumaka po szyi.
    Kostek skrzywił się w parodii uśmiechu:
-    Co on powiedział do tego konia?
-    Nie wiem.
-    Gotowi do drogi?- zapytał Hern.
-    A gdzie masz dolną część zbroi, panie?
    Kostek dopiero teraz zauważył że rycerz miał na sobie tylko napierśnik, naramienniki i rękawice. Dolną cześć zastąpiły skórzane spodnie. W jego uzbrojeniu brakowało kopii.
-    Bez tego obciążenia będę czuł się znacznie pewniej i poprawi to mą szybkość w bezpośredniej konfrontacji z przeciwnikiem- odparł Hern.- przygotujcie się panowie, weźcie oręż i zbroje, za chwilę ruszamy nad jezioro gdzie wśród wyschłych trzcin, pod kłodami spróchniałych drzew kryje się nasz demon, którego musimy zabić.
    Hern poklepał po szyi swego konia:
-    Po raz kolejny, mój wierny Sejdżur pomoże mi odnieść zwycięstwo.
-    Wątpię- powiedział spokojnie Kostek dłubiąc paznokciem w zębach.- Anzeer powiedział że idziemy piechotą. Koń może przeląc się i ponieść. Nie ryzykuj, Hernie z Talikard.

*

    Obóz pozostawili pod opieką Miltona E. Miltona, który zaofiarował się mówiąc że zostanie w obozie i popilnuje rzeczy. Narzekał twierdząc że traci wspaniałą zabawę, ale też cieszył się, bo w beczkach zostało jeszcze sporo drogiego, Aplegadzkiego wina. Równina osnuta była mgłą. Wokół panowała cisza. Trawa była wysoka, bujna, skroplona poranną rosą. W powietrzu unosił się ten specyficzny zapach, zapach informujący o tym, że jest to dzień w którym wydarzy się coś nadzwyczajnego.
    Mgła była gęsta, ale z wolna zaczęła opadać. Wiało chłodem.
-    I co myślisz, Kostek?- zapytał Naytrel poprawiając narzucony na siebie czarny płaszcz z kapturem.
-    Niby o czym?
-    No o tym wszystkim.
-    Znaczy o demonie i dziewczynce?
-    Chmmm... Nic. Wiesz przecież że jeżeli ten demon jest naprawdę magiczny, to załatwisz go jednym dotykiem.
-    A jeśli nie?
-    Nie rozumiem?
-    A jeśli nie załatwię go jednym dotykiem?
-    Nawet tak nie mów. Dlaczego miałbyś nie załatwić go tym swoim wysysającym tknięciem?!
-    Bo wtedy dowie się o tym ten cały Sznyta. Nie chcę żeby mnie rozpoznał. Nie potrzeba nam rozlewu krwi.
-    Pheh.. Nie rozpozna cię. Mało to rivelvów w krainie?! Ha ha!..
-    Mało..
-    Nie przesadzajmy, Nayt. Wiesz że Sznyta cię nie widział, jak może cię rozpoznać?
-    A chociażby po tym, że powiedziałeś że wracamy z Viliany.
-    Ale możemy powiedzieć że byliśmy tam przejazdem.
-    Takiemu się nie wytłumaczysz, dobrze o tym wiesz.
-    Racja... Ale nie ważne.. Szczerze mówiąc wątpię żeby to dziecko jeszcze żyło.
-    Dlaczego tak mówisz?
-    Zbyt wiele czasu minęło. Ale nie martw się, żywa czy martwa, znajdziemy demona, zabijemy go i tak nam zapłacą.
    Naytrel pokręcił głową:
-    To chyba dobrze, że zapomniałem o tym że na świecie liczy się tylko pieniądz, bo tobie, przyjacielu, od tego wszystkiego pomieszało się we łbie.

*

    Brat Morten pomodlił się za nich nim weszli do lasu, nim ruszyli skąpaną w szarych obłokach drogę szczelnie wyścieloną paprociami. Z braciszkiem została Mesfa, stali pod koroną pokręconego drzewa. Mesfa nie umiała się modlić, ale gdyby tylko umiała, na pewno by to zrobiła.
    Anzeer szedł pierwszy, za nim szedł Sznyta, dalej Kostek, Naytrel i Hern, popędzający co chwila Felsta, niosącego tarczę rycerza.
-    Ustrzelę demona z łuku a Sznyta dobiegnie do niego i dobije go mieczem- powiedział
    Anzeer cały czas idąc przed siebie i nie odwracając się- mam nadzieję że wszystko jasne? Pieniądze i tak podzielimy po połowie.
-    Jakże to?!- oburzył się Hern.- Mamy patrzeć jak ubijacie stwora?! A gdzie w tym wszystkim honor i męstwo?!
-    Honor i męstwo zostawiłem w obozie, nie będą nam tu potrzebne. Zaraz dojdziemy do jeziora. Jeśli on tam naprawdę będzie, o tej porze powinien wracać z łowów. Dopadniemy go dzisiaj albo nigdy.
    Sznyta uśmiechnął się szyderczo wystawiając popsute zęby. Twarz miał umalowaną ciemnozielonymi pasami, jak barbarzyńca idący na bitwę.

5.

    Nad spokojną, czystą i równą taflą jeziora unosiła się lekka, zwiewna mgiełka. Było spokojnie, a jednak panował nastrój grozy i ogólne zaniepokojenie. Wywołane to było chociażby tą głuchą ciszą, milczeniem i dziwnym, nienormalnym spokojem. Żaden ptak nie zaśpiewał w koronach drzew, żadna czapla nie przeleciała nad jeziorem. Panowała cisza.
    Anzeer kucnął na samym przodzie, obok siebie położył łuk, wyjrzał zza zasłaniające plażę krzaki dzikiego bzu. Robił to bardzo ostrożnie, cicho. Kucał tam i nasłuchiwał, w milczeniu. Nie dawał żadnych znaków, jakby zamienił się w kamień. Jego towarzysze stłoczeni z tyłu, za szerokim pniem zwalistego drzewa oczekiwali jego reakcji cały czas obserwując i nasłuchując wszelkich odgłosów.
    W pewnej chwili Anzeer chwycił łuk, naciągnął strzałę. Szybko nakazał palcem milczenie i przygarbiony wyszedł zza krzaków, rozglądając się uważnie na prawo i lewo. Panowała cisza. Nic się nie działo.
    Łowca stąpał powoli, rozglądał się czujnie, jak myśliwy, czający się na zwierzynę.
    Czujnie lustrował brzeg jeziora, obrastające wszystko czciny, Wysoką ścianę lasu na przeciwległym brzegu rozlewiska.
    Widać było, że w jednej chwili się uspokoił, że nie dostrzegł niczego niezwykłego. Opuścił powoli łuk i kucnął nad miękką, piaszczystą ziemią. Widniał tam odcisk pięciopalcej łapy, na pewno nie należącej do człowieka. Następny, identyczny był kawałek dalej. Ślady ciągnęły się z tego miejsca aż w las, za jeziorem.
    Dał znak kompanom, żeby zbliżyli się do niego. Wszyscy ruszyli równo, szli gęsiego, lekko przygarbieni, oprócz Sznyty, idącego sztywno, wypinającego tors.
    Przez ciszę przedarł się głośny kwak dzikiej kaczki. W mgnieniu oka Anzeer napiął strzałę i naciągną cięciwę aż do ucha.
-    Spokojnie- powiedział Kostek który doszedł do niego pierwszy.- To tylko kaczka. Anzeer odetchnął.
-    Ślady idą w las- burknął.- Ruszajmy. Im szybciej to załatwimy, tym lepiej dal nas.
    Nagle rozrywając ciszę niczym grom, zakwakały kaczki w trzcinach. Dwie wzbiły się do lotu. Anzeer energicznie napiął cięciwę, wymierzył machinalnie i strzelił.
    Jeden z ptaków runął ciężko do wody.
    Kostek pokręcił głową, zaśmiał się.
    Anzeer spojrzał na niego krzywo marszcząc brwi.
    Sztyleciarz wzruszył ramionami i rechocząc poszedł tropem w las, wzdłuż jeziora.
-    Plan mam taki- powiedział Anzeer- Rycerz i chłopek pójdą lasem, Naytrel i ten drugi pójdą brzegiem tędy z lewej, a ja i Sznyta sprawdzimy prawy brzeg. Spotkamy się na polanie po drugiej stronie jeziora.
-    Gdybyście go zauważyli, krzyczcie- dodał Herfryn zwany Sznytą.
    Anzeer zaśmiał się paskudnie:
-    Tego nie trzeba niektórym mówić.
    Spojrzał na rivelva.
-    Ruszaj Naytrel, czy jak ty tam się zwiesz. Ruszaj za swoim towarzyszem.

*

-    Słyszałeś chama jednego?- zapytał Kostek rzucając od jeziora kawałek ułamanej gałęzi.- Denerwujący jest ten Anzeer, naprawdę denerwujący. Myśli że jak podaje się za wodza, najemnika i łowcę to wszystko mu wolno.
-    Niech mu będzie. Nie ważne.
    Sztyleciarz schylił się, urwał źdźbło trawy, wsadził do ust:
-    Po prostu denerwuje mnie że tak się rządzi, cham jeden. Nawet nie pamiętał mojego imienia.
-    Bo nie podałeś mu imienia.
-    Ale słyszał jak do mnie mówią. Nie powiedział normalnie Kostek, tylko „ten drugi". To wredny ignorujący wszystkich frajer i nie mam zamiaru się z nim zadawać. I to paskudne „tego niektórym mówić nie trzeba".. Pheh.. chyba mówił sam o sobie.. .
-    Daj już spokój.
-    Dobra, dobra.. Ale i tak go nie lubię.
    Omszała, obrośnięta wokół kładka prowadziła z brzegu nad jezioro wśród gąszczu trzcin. Była to zwykła drewniana kładka jaką zazwyczaj budowali rybacy żeby potem łowić z niej ryby. Było by w tej kładce niczego przedziwnego, gdyby nie fakt, że zamiast rybaka, stała na niej mała dziewczynka.
    Stała tam w długiej, ubrudzonej koszulce nocnej, wpatrując się w toń wody. W ręku trzymała bukiecik polnych kwiatów. Włosy miała rozpuszczone i brudne, co chwila rozwiewane przez lekki wiatr idący znad jeziora.
    Kostek wypluł źdźbło i zawołał Naytrela.
-    Zobacz- szepnął- chyba ją znaleźliśmy.
    Dziewczynka nie zwracała na nich uwagi. Chyba w ogóle ich jeszcze nie zobaczyła. Stała na kładce, z bukietem kwiatów w ręku i wpatrywała się w toń wody.
    Wokół panowała cisza. Szumiał las, wiał wiatr. Szeleściły trzciny.
    Rivelv energicznie zatrzymał Kostka, nim ten zrobił krok aby wejść na kładkę. W jego oczach odmalował się strach. Wiedział co się dzieje. Dostatecznie długo znał Naytrela, żeby wiedzieć w jakich sytuacjach się tak zachowuje. Zaczęli się cofać. Bardzo powoli. Dziewczynka odwróciła się do nich. Miała umazaną buzię.
    Po chwili zatrzęsła się kładka, zafalowała woda w jeziorze. Rozległ się głośny warkot. Kostek zlustrował falujące trzciny, szedł w tył. Przy nim Naytrel, cały czas mający na twarzy ten dziwny wyraz strachu.
-    Chcecie kwiatka?- zapytała piskliwie dziewczynka wyciągając w ich stronę żółtego mlecza z bukietu.
    Sztyleciarz zmarszczył brwi, zerknął na rivelva. Ten odpowiedział mu pytającym spojrzeniem.
    Warkot ustał. Przestała się trząść kładka. Znowu zapadła cisza. Dziewczynka wpatrywała się nich błękitnymi oczyma. Głośno szeleściły trzciny.
-    Chcecie kwiatka?- zapytała ponownie.
    Stali w bezruchu, jak posągi. Stali w milczeniu.
-    Co robimy?- szepnął Kostek.
-    On tu jest- powiedział Naytrel. Prawie bezgłośnie.
-    Gdzie?
-    Tam...- lekko wskazał brodą.- W trzcinach.
    Sztyleciarz popatrzył w trzciny. Wśród ich gąszczu dostrzegł wielki, czarny i zgarbiony kształt, rytmicznie powiększający się, w takt oddechu. Dostrzegł parę czerwonych, świńskich ślepi, wpatrujących się w niego wściekłym wzrokiem.
-    O kurwa- zaklął.- Ale bydlak z niego.
-    Wiesz co masz zrobić?
-    Nie..
-    Przestań...- syknął przez zęby rivelv.
    Kostek westchnął:
-    Wiem.. Ale wcale mi się to nie podoba.
    W jednej chwili zerwał się do biegu, wpadł na kładkę i porwał dziewczynkę. Rozległ się potężny ryk jakby ogromnego rysia gotującego się ze wściekłości. Sztyleciarz czmychnął z kładki wzywając wszystkich możliwych bogów.
    Potwór wystrzelił z ukrycia, wyrywając przy okazji setki zarośli. Zaryczał przeraźliwie, wyszczerzył kły ukazując przy okazji przekrwione dziąsła. W tej samej chwili
na kładkę wbiegł rivelv. Wrzasnął, wyrwał szable, wzbił się w powietrze i ciął, obiema na raz.
    Potwór zaskomlał, zamachał łapami i bezradnie zwalił się na pomost miażdżąc go w drzazgi. Naytrel także opadł na pomost, stanął na nim i złapał równowagę. Deski zachrobotały głośno, zgięły się wolno i z trzaskiem zawaliły się pod jego ciężarem. Stracił równowagę i runął w trzciny.
    Kątem oka zobaczył, że Kostek zniknął za drzewami. Spojrzał na stwora. Ociężale unosił się na nogi. Cały pokryty był szczeciną. Jego demonicznie wyglądając twarz przyozdobiona była parą sterczących w górę, sporych uszu.
    Gdy doszedł do równowagi, zawarczał potężnie, ukazał zębiska, uderzył kilka razy pięściami w szczątki pomostu. Stał po kolana w wodzie. Naytrel czuł bijącą od niego magię. Wiedział że to stworzenie nie jest jak każde inne, już wcześniej czuł jego obecność, czuł od samego początku.
    Potwór ruszył w jednej chwili, rivelv zacisnął zęby, wstał i zamachnął się szablą. W mgnieniu oka stwór uskoczył w bok, silnie uderzył go ramieniem, zwalił na ziemię. Naytrel puścił szable. Przeszył go ból. Bez czucia upadł w trzciny. Demon wyskoczył na ląd, zaryczał, łypnął na przeciwnika czerwonymi ślepiami i z miejsca pognał w las ginąc wśród drzew.
    Rivelv leżał wśród rozmoczonych i przegnitych trzcin. Przed oczami miał mgłę i był oszołomiony. Gdy próbował się podnieść, na ziemię zwalił go ostry niczym ukłucia setek igieł ból w lewym barku. Wrzasnął przeraźliwie i runął z powrotem na ziemię.

*

    Kostek wpadł na polanę z dziewczynką na rękach. Pędził jak szalony, co chwila obracając się za siebie. Przy rozłożystym drzewie czekali na niego Sznyta, Hern, Anzeer i mały Felst.
-    Demoon!- wrzasnął w biegu Kostek.- Demon mnie goni!
-    Gdzież on?- wystąpił na przód Hern biorąc od Felsta tarczę.
    Anzeer wyciągnął z kołczanu jedną strzałę, naciągną cięciwę.
-    Gdy trafię, Sznyta go dobije.
    Dziewczynka płakała. W jej ręku został tylko jeden mlecz.
    Sztyleciarz usiadł pod drzewem. Ciężko oddychał. Posadził dziecko obok siebie.
-    Spokojnie, cicho- powiedział głaszcząc ją po głowie.- Ciiicho.
-    Powiedz jej żeby się zamknęła- warknął Anzeer.
-    Robię co mogę.
-    A gdzie twój towarzysz?
-    Nie wiem.
    Stwór wyszedł na polanę z gęstych zarośli. Był olbrzymi, zwalisty niczym pień drzewa. Łapy miał szerokie i długie, aż po zgięte kolana.
    Anzeer klęknął i strzelił. W tym samym momencie Sznyta wyrwał z pochwy pałasz.
    Pognał na stwora z mieczem nad głową. Strzała wbiła się w pierś, trochę powyżej serca. Demon zakwilił, złamał strzałę i odłamkiem rzucił w nadbiegającego Herfryna. Wojownik doskoczył do niego trzema susami, wrzasnął i ciął, z całej siły. Potwór niezdarnie uderzył w dłoń Sznyty, wybił mu pałasza z ręki, niczym kot przywarł do ziemi i susem obalił go na ziemię.
-    Kurwa!!- Anzeer napiął kolejną strzałę- Za szybko ruszył!!
    Strzelił. Pocisk przebył odległość w czas jednego oddechu. Grot ze świstem zciął kawałek ucha stworu.
    Dziewczynka płakała. Kostek wstał do pionu, zrzucił kaptur.
-    Nie strzelaj teraz!- krzyknął puszczając się w stronę przygniecionego do ziemi Herfryna. Naytrel pojawił się niespodziewanie. Chwiejnym krokiem wyszedł z lasu, lewą rękę trzymając zgiętą blisko ciała. Podszedł do demona, jego prawa dłoń zapłonęła niebieskim blaskiem.
    Kostek gnał jak szalony.
    Rivelv zacisnął zęby, przymknął oczy i uderzył otwartą dłonią w zwaliste cielsko demona. Stwór drgnął, szarpnął się, zaryczał.
    Kostek dopadł Sznyty, wziął go pod ramię, odciągnął kawałek dalej.
    Czysty, niebieski blask przemknął przez dłoń Naytrela, przeszedł przez rękę, zniknął za kamizelą. Jego tors rozbłysł mlecznym blaskiem.
    Demon zaryczał głucho, osunął się na ziemię, zwisł na pięści. Żył. Ciężko oddychał.
    Naytrel kaszlnął, przetarł twarz rękawem i zamknął oczy. Sznyta zmarszczył brwi.
    Rivelv spojrzał w twarz Herfryna , wreszcie ukazał swoje oblicze, oblicze które musiał przed nim ukrywać. Pokazał swój prawdziwy wygląd. Ukazał to kim jest. Czarne oczy, z błyszczącymi, żółtymi źrenicami, płonącą niebieskim blaskiem prawą dłoń.
-    To on- syknął Sznyta.- To skurwiel który zabił Menthota!
    Naytrel stał bez ruchu. Był słaby, ledwo trzymał się na nogach.
    Demon leżał obok niego, ciężko oddychał, charczał.
    Anzeer naciągnął strzałę, spuścił cięciwę. Pocisk zagwizdał głośno, trafił Naytrela w lewe ramię, zniósł go z nóg.
-    Co ty na Boga robisz, mości Anzeer!?- zapytał Hern.
    Łowca naciągną kolejną strzałę. Wycelował w rycerza.
-    Dlaczego?- zapytał ponownie Hern. Zmarszczył brwi.
    Anzeer zagwizdał. Z przeciwnej strony polany wyjechał Milton E. Milton i Mesfa. Mieli ze sobą dwa objuczone luzaki.

    Kostek podbiegł do rivelva. Naytrel żył, był wyczerpany.
    Sztyleciarz zmarszczył brwi. Strzelił spojrzenie Sznycie. Szedł tu, schylił się po pałasz, wziął broń do ręki.
-    Odsuń się- zadudnił Herfryn.- Daj mi go zabić, do ciebie nic nie mam.
    Kostek nie odpowiedział. Doskoczył do niego i w locie strzepnął rękawami. „Jedynka" i „Czwórka" zaświszczały w powietrzu wpadły w dłonie sztyleciarza. Kostek ciął oboma na raz, od wewnątrz, rozkładając ręce. Sznyta zacharczał, chwycił się za gardło. Padł na kolana. Krew wyciekła spomiędzy jego palców. Charknął głucho, wywalił język i wolno runął na plecy.
-    Dlaczego to robicie, Anzeer?!- dopytywał się Hern z Talikard, oddając posłusznie swój miecz i tarczę.
-    To już nie powinno cię interesować- odparł łowca.- Milton!
    Błazen zeskoczył z rumaka, chwycił dziewczynkę, wrzucił ją na koń. Podniósł z ziemi pokaźną gałąź i jednym uderzeniem pozbawił rycerza przytomności.
-    Złapcie jeszcze giermka- rozkazał łowca.- Rivelv i sztyleciarz uciekli a Herfryn „Sznyta" nie żyje, co za strata. Ależ kim był, żeby uczcić jego odejście chwilą ciszy? Ruszajmy!

6.

    Obóz stał w bezruchu otulony szarością zimnego poranka. Wyglądał jak nieruchomy obraz, przez który malarz chciał wyrazić swój smutek i pochmurny nastrój.
    Na polanie bowiem został tylko wóz, dwukółka i rozorana kopytami ziemia, pozostałość po obozowiczach.
-    Bracie Morten!- krzyk przedarł się przez grubą ścianę ciszy.- Bracie Morten jesteś tu?
    Nieśli rivelva razem. Hern za nogi, Kostek za ręce. Brat Morten wyszedł zza wozu z naciągniętą kuszą w rękach.
-    Co tu na Boga się dzieje?- zapytał.- Ten błazen i niewiasta zwariowali! Zaczęli konie rozpędzać, jadła nakradli i odjechali. Nic zrobić nie mogłem.
-    Porwali Felsta i tę małą ze wsi. Pomóżcie nam bracie- powiedział rycerz- Nasz przyjaciel ranny.
    Morten odrzucił kuszę, ściągnął z wozu szeroką futrzaną płachtę.
-    Tutaj, połóżcie go na futro. A żywo!
-    Trzeba wyłamać strzałę!- zaciągnął rękawy Kostek.
-    Nie! Zaczekaj. Najpierw dajcie trunki, rozpalmy ognisko i trza będzie nagrzać metal. Należy wypalić ranę!
-    Wy się znacie braciszku na leczeniu- rzekł Hern i ruszył w stronę wozu.
-    Jesteście pewni tego co robicie?- zapytał niepewnie Kostek.
    Braciszek Morten spojrzał na niego spokojnie.
-    Wyjmiemy grot, zdezynfekujemy i wypalimy ranę- położył dłoń na ramieniu sztyleciarza.- Będzie żył, ten wasz przyjaciel. Wieczorem się ocknie, zaufajcie mi.

*

-    Te, nizioł- warknął Kostek klepiąc po twarzy śpiącego w dwukółce karzełka. Ten obudził się, usiadł, zamlaskał oswobodzonymi od szmaty suchymi ustami.
-    Jestem Berfod Bereen, jeśli łaska. A nie nizioł. Należą się wam podziękowania szlachetny panie. O! Nie widzę tej paskudnej bandy.. Jak miło.
-    Złaź z dwukółki nizioł, musimy porozmawiać.
-    O co chodzi?
-    Nasz przyjaciel jest ranny, przed chwilą ocknął się na chwilę...
-    Bardzo mi miło ale..
-    Powiedział, żebym uwolnił cię i zapytał o Anzeera i jego spółkę, więc gadaj.
-    Bardzo mi miło, że wasz towarzysz zwrócił na mnie swą uwagę, ale po pierwsze, nie jestem żaden nizioł, tylko Berfod Bereeen, a po drugie nie zwracaj się do mnie takim tonem, ty... Coś ty w ogóle za jeden?!
-    Ktoś kto cię oswobodził, więc gadaj!
-    Grzeczniej proszę, jeśli łaska.
-    Powiedzże kim jest ten Anzeer i jego kompani, a dam ci święty spokój.
-    Muszę się napić.

*

-    A więc było to tak- powiedział Berfod.- Widziałem ich już w Aplegate. Widać jechali za mną aż z targu, dziwne że nie zareagowałem.. A dali o sobie znać dopiero w rosnących opodal lasach. Wraz z Vighim, bo tylko on był ze mną podczas tej wędrówki, wracaliśmy do Talikard z wozem pełnym przeróżnych towarów. Oczywiście, jak już wiemy, nie doatrłem do domu. Na moście przez ostęp, zaatakowali nas, Anzeer i jego ludzie. Vighi nie dał sobie rady sam. Nic mu się nie stało co prawda, ale banda zdołała porwać i mnie i mój wóz. A są oni złodziejami i porywaczami jakich mało!
-    Powtarzasz Vighi.. Co za Vighi jechał z tobą i gdzie on jest teraz?
-    Zostawiliśmy go w lesie...- otworzył oczy rivelv.
-    Naytrel? Ocknął się! Te Hern! Naytrel się ocknął!
    Rivelv uniósł się na łokciu:
-    Zostawiliśmy go w lesie..- powiedział.- Ten, ten demon to Vighi.. To Thron jest..
-    A- pokiwał głową niziołek i uśmiechnął się.- Widzę że mości rivelv rozpoznał mego towarzysza. Prawda to, że Vighi jest Thronem.
    Kostek zerknął na Herna, pokręcił głową, zmarszczył brwi.
-    A cóż to Thron?- uprzedził pytanie Berfod.- Już wyjaśniam. Thronem nazywamy golema z ciała, którego zadaniem jest wypełnianie rozkazów swego pana, w tymże wypadku MNIE, ma się rozumieć.
-    Czy to znaczy że kazałeś temu czemuś porwać dziewczynkę?
-    Ależ skąd?! Widać dziewczynkę porwał ktoś inny. Przypuszczam że..
-    Anzeer- dokończył Kostek.- Dobra, nie ważne.
-    Vighi jest moim przyjacielem i choć wygląda koszmarnie zasługuje na mą przyjaźń. Cieszcie się że strzegł tego dzieciaka. Najpewniej pomylił go ze mną. To dobry golem, zaufajcie mi. Miał po prostu złego stwórcę.
-    Nie rozumiem niziołku- powiedział Hern.- Kto stworzył tego twojego potwora?
-    Pewien czarnoksiężnik ma się rozumieć! Mag, jeśli tak wolisz, rycerzu. Tylko magowie mogą tworzyć takie dziwactwa. Sporo za to zapłaciłem...
    Hern zmarszczył brwi.
-    A dlaczego?- Berfod zapytał sam siebie.- Otóż dlatego, że ludziom ufać nie można. Nie można też ufać krasnoludom, ani niziołkom, żadnym gnomom, ani elfom. Przez życie idzie się samemu, przyjaciele. Nikt nie patrzy na to czy będziesz w przyszłości wojownikiem, czy rolnikiem. Nikogo to nie obchodzi. Obwisa im to czy zginiesz jutro czy pojutrze. Ufać można tylko sobie i nikomu więcej. A pomóc w tym mogą pieniądze. I to jak mogą pomóc!
-    Nie mamrocz nam tu o pieniądzach!- wściekł się Hern z Talikard.- Jeśli się nie pospieszymy zginąć mogą niewinni ludzie! Nie mam zamiaru siedzieć tu i czekać aż ten podły łowca niewolników sprzeda Felsta na pierwszym lepszym straganie!
-     Zostań Naytrel, wydobrzej- westchnął Kostek.
-    Jadę z wami- powiedział rivelv i zgramolił się z futra.
-    Chyba ci odbiło, Naytrel. Przecież nie dasz rady nam pomóc. Masz wybity bark, a do tego jeszcze ranę po strzale! Nie ma mowy.
-    Chmm...- pomyślał głośno Berfod Bereen.- Nie lubię go, ale ma rację. To całkowicie nie odpowiedzialne, nie przystoi takie zachowanie dorosłemu człowiekowi.
-    Muszę jechać z wami. Chcę. A z resztą, coś mi się widzi że nie masz najmniejszej ochoty ich ratować.
    Niziołek pokiwał głową:
-     Mam coś, co postawi waszego przyjaciela na nogi, jednak nie ręczę za skutki tego specyfiku.
-    Co to jest?- zapytał Naytrel.- Mam nadzieję że nic tworzonego magią, ani wzmacnianego?
-    Nie.. skąd.. . Mam Jadowicę, ale nie wiem czy powinienem pozwolić, żeby wasz przyjaciel zażył tego leku. Kuruje się tym konie z ciężkich urazów pracy w polu.
-    Czy Naytrel wygląda jak koń?- uśmiechnął się w złości sztyleciarz.
-    Zamknij się Kostek. Daj mi ten lek, Berfod.
-    Chwilkę. Jak już mówiłem, bandyci mnie okradli. Nie mam pojęcia co wzięli, a co zostawili. Chmmm..... . Chwilkę.. Jest! Butelka Jadowicy z najdalszych zakątków naszych pięknych Gór Zachodnich. Łap, Naytrel! Tylko zastanów się jeszcze, czy warto.
-    Przypomnij sobie co mówiłeś, Berfod i zastosuj się do tego.
-    Chmmm... Dobrze.... NAYTREL!! NIE PIJ TEGO!!! Coś ty?! Oszalałeś?! Znieczuliłbyś się na amen, to nawet rozcieńczone jest mocniejsze od najgorszej krasnoludzkiej wódki!.. Daj mi to. Trzeba trochę wlać na ranę i po kłopocie. Nie poczujesz bólu choćby ci nogę urwało! To jest takie same uczucie jakbyś wpadł w berserker! Nic nie czuć! Oczywiście nie mam porównania. Nigdy nie byłem w berserkerze, ale mój przyjaciel jeden.. Co? Piecze pewnie? To normalka. Konie też zawsze chrapały... .
-    Aaaaach...- syknął Naytrel chwytając się za przestrzelony bark.- Chwała ci za to że tego nie wypiłem niziołku.
-    Nie dziękuj przyjacielu. Ostrzegłem tylko. Ale na twoim miejscu zostałbym jeszcze i wypalił ranę. Teraz gdy pieczenie ustanie, będziesz całkowicie znieczulony.

*

    Ślady nie zniknęły, ciągnęły się od miejsca potyczki, wzdłuż jeziora i ginęły głęboko w lesie. Tam zatonęły w ogromnym i szerokim morzu paproci. Za nim ciągnęły się trzy dróżki, jedna bardziej zakrzaczona od drugiej. Mężczyźni dopiero tam zdali sobie sprawę, że zgubili ślad na dobre.
-    No to koniec- pokręcił głową Kostek.- Przegraliśmy.
    Naytrel westchnął głęboko zsiadł z konia. Schylił się nad drogą. Szukał jakiegokolwiek tropu.
-    Nie męcz się Nayt- powiedział sztyleciarz.- Mogliśmy się tego spodziewać.
-    Nie należy się poddawać- warknął Hern.- Na pewno nie rozpłynęli się w powietrzu.
-    No nie wiem- nie odpuszczał Kostek.- Widziało się różne rzeczy. Może powinniśmy zawrócić?
-    Poddajesz się wyjątkowo łatwo, mości Bonteht.
-    Tylko w sytuacjach bez wyjścia. Nie wytykaj mi moich wad. Znam je.
-    Dobrze- zsiadł z konia rycerz.- Pomogę ci szukać, mości Naytrelu. Czuję powiew optymizmu.
-    No cóż.- wzruszył ramionami Kostek.- Osobiście uważam to za głupotę, ale dobrze. Chyba zawrócę i sprawdzę tam. Możliwe że coś przeoczyliśmy?
-    Wracaj tu- warknął Naytrel.- Nie denerwuj mnie.
-    O co ci chodzi?
-    Wracaj tu. Dobrze wiesz, że niczego nie przeoczyliśmy. Oni pojechali w którąś z tych trzech dróżek, jeśli będzie trzeba rozdzielimy się.
-    No co ty? Pojedynczo nas powykańczają! Nie przesadzajmy!
-    Później będziesz filozofował. Pomóż nam szukać!
    Hern wyciągnął miecz. Ostrym cięciem wyrwał z ziemi kilka paproci razem z torfem i korzeniami.
-    Nie mam zamiaru oddać Felsta tym diabłom!!- wrzasnął.- A wasze głupie gadanie mnie tylko irytuje! Jeśli się nie uspokoicie, zamienię was w żarcie dla psów!
Kostek zmarszczył brwi, wychylił się w siodle, jakby coś dojrzał. Po chwili spiął konia, przejechał obok rycerza nie zwracając uwagi na jego groźne słowa.
-    Zobacz, Naytrel- powiedział schylając się w siodle.
-    Co?
    Kostek wyprostował się. W dłoni trzymał kawałek ułamanej strzały.
-    Co to?
-    Kawałek strzały. Leżał tutaj, przy tej dróżce. Grot wskazywał właśnie te krzaki!
    Naytrel doskoczył do konia, wskoczył na siodło.
-    Chyba wiem do kogo to należy- powiedział.
    Hern uśmiechnął się szeroko, zawinął mieczem nad głową.
-    Chwała niech będzie Bogom!! Ha ha! Jest nadzieja!
-    Nie ma czasu.- strzelił palcami Kostek.- Ta droga wiedzie nad trzęsawisko. Trzeba pozbyć się tych krzaczorów, oni jakoś je wyminęli.
    Naytrel uśmiechnął się do sztyleciarza:
-    Przeskoczyli je- zawrócił, wziął rozbieg, rozpędził konia i przesadził krzaki.
    Hern schował miecz do pochwy. Dosiadł konia i zerknął w stronę sztyleciarza:
-    A ty chciałeś wracać, mości Bonteht!
-    Ano chciałem, mości Hernie. Ale niech mnie cholera, jeśli wrócę!

7.
    Kiedyś nazywano ich Tępicielami. Żyli z polowania na futrzanego zwierza, żyjącego wśród bagien. Dostarczali futra na wszelakie targi w Aplegate i Talikardzie, a także na przydrożne stragany, pojawiające się raz do roku w okolicach. Sprzedaż futer przestała być opłacalna i po wielu latach Tępiciele opuścili swoje obozowisko. Pozostało po nich tylko wspomnienie.
-    Jesteśmy na Trzęsawiskach Tępicieli- pokiwał głową Kostek.- Nieźle. Sam bym nie znalazł lepszej kryjówki. Dziękujmy tej dziewczynie że zostawiła nam znaki. Bez nich nie byłoby mowy o trafieniu tutaj.
-    Mości Findariel mądrze mówi- powiedział Hern.- Jak przypuszczam, te dwie inne drogi które widzieliśmy, okrążają trzęsawiska szerokim łukiem.
-    Mamy po prostu szczęście- podsumował Naytrel.
    Siedzieli ukryci wśród drzew. Spoglądali stamtąd na wydeptany kawał ziemi graniczący z rozległym morzem pałek na który prowadził spruchniały, ale wciąż stabilny pomost. Widzieli sporej wielkości drewnianą chatę, wyrastającą na środku wydeptanego placu. Chatę o dużych powybijanych oknach, szerokich drzwiach do których pociągnięte były schody i omszałym, okrytym gałęziami spadzistym dachem. Przed chatą stały cztery osiodłane konie. Nikogo przy nich nie było.
    Plac był pusty.
-    I co teraz?- zapytał w końcu Kostek.- Wiemy że są w środku. Podejdziemy z zaskoczenia?
-    Tak- kiwnął głową Naytrel.
-    Jak? Po prostu wpadniemy do środka?
-    Chmm.. Nie wiem.. Jakieś pomysły mości Hernie?
-    Jestem za wywołaniem ich na podwórko.
    Kostek wywrócił oczyma:
-    Nie.. . To głupie. Zostańcie tutaj, zaraz wrócę.
-    Gdzie idziesz?
-    Rozejrzę się.
    Sztyleciarz zarzucił na głowę kaptur, zgarbił się, wyszedł na plac i przykucnął.
    Rozejrzał się szybko dokoła i puścił się biegiem w kierunku koni. Skrył się za jednym z nich, przylgnął do ziemi i odczekał chwilę. Nie minęła chwila, jak wspiął się na balustradę, przesadził ją i zajrzał przez okno do wnętrza chatki.
-    Sprytny jest z niego rycerz- pokiwał głową Hern.- W jakim zakonie go tego nauczono?
-    Wolałbyś nie wiedzieć.
    Kostek postanowił wracać. Ponownie przesadził balustradę, wyminął konie i puścił się biegiem w kierunku ukrytych towarzyszy.
    W następnej chwili drzwi chaty otworzyły się z doniosłym skrzypem stanął w nich Anzeer. Energicznie napiął łuk i spuścił strzałę.
    Uszy prześwidrował ostry świst.
    Sztyleciarz krzyknął, uskoczył i przeturlał się.
-    Na Boga!- wykrzyknął Hern.- Zabił go!
    Kostek wstał, wskoczył za pierwsze lepsze drzewo. Obmacał się cały i odetchnął.
-    Nie.. . Nie trafił go- uśmiechnął się Naytrel.
-    Wyjdźcie tchórze! Zmierzcie się z nami jak należy. Tylko na tyle was stać? Zapraszam! Nie po to chyba pędziliście przez pół lasu? Nie po to żeby się kryć po krzaczorach!?
    Pierwszy wyszedł Hern. W jednej ręce trzymał tarczę, drugą na rękojeści miecza:
-    Wypuść dzieci- zadudnił.- Wypuść, albo przyjdzie ci się ze mną zmierzyć!
    Łowca niewolników zarechotał:
-    No i proszę.. . Jeden wyszedł.
-    Wypuść dzieci mówię!
-    A gdzie złodziejaszek i rivelv co? Są tam z tobą?
-    Czy słyszysz co do ciebie mówię, kreaturo?!
-    Niech wyjdą twoi towarzysze, wtedy porozmawiamy.
-    Po co? Żebyś ich z łuku powystrzelał?
-    Milton!- wrzasnął Anzeer.- Przyprowadź ją tu.
    Błazen pojawił się za plecami łowcy, wytargał Mesfę z budynku. Milton trzymał ją za włosy, głowę odchyloną do tyłu, przyłożył nóż do gardła i zarechotał.
-    Poznajesz ją? Rivelvie?!- wrzasnął Anzeer a jego oczy zapłonęły gniewem.- Poznajesz zdrajczynię?! Milton cię widział, skurwysynu! Widział was razem! Nie chodzi o to, że pokazała wam drogę jak tu trafić! Chodzi o ciebie! To ty jesteś przyczyną tego wszystkiego! To ty zaraz zginiesz, a ona przez ciebie, jeśli nie wyjdziesz z ukrycia!
    Naytrel wyszedł zza drzewa bez wahania, wyciągnął szable. obydwie wbił w ziemie i odszedł kilkanaście kroków dalej.
-    Dobrze- pokiwał głową łowca.- Dobrze jest widzieć twoją paskudną mordę. A gdzie nożownik?!
    Kostek wychylił się zza drzewa, pomachał ręką i na powrót za nim zniknął.
-    Wyłaź!- wrzasnął Anzeer i naciągnął strzałę.- Ty i rycerz możecie odejść. Chodzi mi tylko o rivelva.
    Naytrel zerknął na Herna:
-    Weźcie Mesfę i spieprzajcie stąd.
    Rycerz uśmiechnął się. Pokręcił głową.
-    Odejdziemy wszyscy.
-    Dobrze więc- wykrzywił twarz Anzeer.- Jeśli tak bardzo chcecie, to patrzcie na to wszyscy. Milton się nie zastanawiał. Wykonał jeden szybki mechaniczny ruch.
Nóż prześliznął się po gardle dziewczyny, pociekła krew. Mesfa osunęła się na ziemię, upadła wprost pod nogi Anzeera.
    Łowca uśmiechnął się z zadowoleniem.
    Rivelv wrzasnął okropnie, zaklął. Jednocześnie Anzeer spuścił cięciwę.
    Strzała zaświszczała pędząc w Naytrela. Hern wskoczył przed niego, pocisk zatopił się w tarczy rycerza. Wyrwał miecz z pochwy, zakręcił nim w ręce.
    Kostek wyskoczył zza drzewa, przetoczył się po szable Naytrela wyrwał je z ziemi i rzucił mu obie.
    Rivelv doskoczył do Anzeera w trzech szybkich susach, nie pozwolił mu na kolejne spuszczenie strzały, cięciem szabli złamał drzewce w pół; poleciały drzazgi. W następnej chwili łowca sięgnął po miecz. Zdążył jedynie musnąć rękojeść, czubem buta oberwał w brzuch, upadł na ziemię, przetoczył się. Rivelv zawinął szablami, ruszył na niego. Milton E. Milton rozprostował palce, uśmiechnął się szyderczo, spojrzał na Herna.
    Rycerz odpowiedział mu równie wrogim spojrzeniem, ścisnął w ręce miecz, uniósł wyżej tarczę.
-    Nie będzie to wyrównany pojedynek- powiedział błazen zciągając z głowy czapę i delikatnie odkładając ją na ziemię.
-    Milcz potworze! Teraz liczy się tylko to, żeby pozbyć się ciebie, podła kreaturo. Poddaj się, albo zginiesz tu na tej ziemi.
-    Nie będę nad tym myślał- rzekł błazen śmiejąc się ciągle.- Pozwól, że sprowadzę cię na dół, przyjacielu. Żaden bóg ci nie pomoże.
    Hern runął do przodu, wzniósł miecz nad głowę. Milton szybkim i wyuczonym ruchem wyciągnął z pochwy szpadę, zwinnie uskoczył na bok, staną sztywno na palcach.
    Rycerz zacisnął zęby w gniewie, zamachnął się potężnie, wykręcił w biodrach aż zazgrzytała zbroja. Milton odbił w bok, zatoczył w miejscu koło, stanął z powrotem na palcach. Hern ciął powietrze. Błazen wykonał szybki ruch. Proste i precyzyjne pchnięcie w szczelinę zbroi. Hern jęknął, zamachnął się niezdarnie by odbić tkwiącą w jego ciele szpadę. Milton cofnął ostrze, uskoczył w tył. Rycerz wsparł się na mieczu, powstał do pionu, uniósł wyżej tarczę.
-    Walcz- powiedział.
    Anzeer dobył miecza, zgrabnie odbił nadlatujące cięcia rivelva. Parował w szaleńczym tempie nadlatujące Dharmońskie ostrza, tnące powietrze, zatrzymującej się na stali jego miecza. Naytrel uderzył od góry i opadł na kolano, drugą szablą ciął w nogi. Łowca zwinnie uskoczył do tyłu, oparł się plecami o balustradę chaty, oburącz chwycił miecz, był zmęczony.
-    Wiesz że nie możesz wygrać!- krzyknął.- twoja złość ci nie pozwoli!
    Wyglądało na to, że rivelv go nie słyszy. Powstał do pionu, zerknął na łowcę spodełba, ruszył nań do przodu.
    Jego oczy były straszne.
    Anzeer zmarszczył brwi. W jego oczach zatliła iskierka strachu.
-    Żryj!- wrzasnął. W następnej chwili zamachnął się mieczem. Oręż wyśliznął mu się z rąk, poszybował w kierunku Naytrela. Rivelv odbił oręż obiema szablami na raz. Odleciał poza zasięg łowcy niewolników. Ten zaklął szpetnie, przetarł czoło z potu. Nie minęła chwila, jak obrócił się na pięcie, wspiął na balustradę i omal nie wywalając się na tarasie dopadł drzwi. Rivelv popędził za nim.
    Hern zakrzyknął przeraźliwie, zamachnął się mieczem. Nie trzymał już tarczy. Nie była mu potrzebna. Twarz zalaną miał krwią. Skórę pociętą w bruzdy. Oczy miał na wpół zamknięte, spojrzenie mętne. Wydawało się że zaraz padnie.
    Milton uśmiechał się paskudnie, stał z opuszczoną szablą i przyglądał się swemu dziełu.
-    Widzisz, rycerzyku. Gdyby bogowie istnieli, czy nie zesłali by ci jakiejkolwiek pomocy? No, chyba że nie zasługujesz na jakąkolwiek pomoc. No cóż. Całkiem możliwe, że twoja ofiara będzie daremna. Nie wiadomo. Jedno jednak, wiem raczej na pewno. Wkrótce... .
-    Zginiesz- warknął Hern.- Ty zginiesz.. .
-    Chmmm... . Nie to miałem na myśli, ale skoro już o tym wspomniałeś.. .
    Ruszyli na siebie równo. Hern zakrzyknął bojowo, wzniósł miecz oburącz nad głowę, wystawił zęby. Milton ruszył z miejsca szybko, aczkolwiek zgrabnie, sztywno, z opuszczoną szablą. Zbliżali się do siebie z zawrotną szybkością. Hern zakrzyknął jeszcze głośniej, Milton wzniósł szablę, zabłysnęło zakrwawione ostrze, uśmiechnął się szyderczo, wyszczerzył zęby, zmarszczył brwi, zamachnął się potężnie. Między nich wpadł Kostek. Sztylet zabłysł w jego
ręku. Ciął szybko i równo, silnie. Milton zachłysnął się, kaszlnął, z rozciętego gardła buchnęła krew. Hern zamachnął się jak rozwścieczony diabeł, ostrze nabrało pędu, zcięło błazna jak świeczkę. Głowa uskoczyła w bok. Ciało runęło na ziemię.
    Hern zatoczył się, upadł na ziemię, zaraz za swoim mieczem. Jęknął głucho. Kostek doleciał do niego w następnej chwili, przeciągnął go, posadził go na schodach.
-    Ależ teraz wyglądasz.. Spokojnie, zaraz zawiozę cię do tego nizioła, ona ma jakieś leki.
-    To.. To nic takiego.
-    Jasne że nic takiego. Zaczekaj chwilę. Sciągnę z ciebie zbroję. Jak to się robi?
-    Nie.. Nie ważne, mości Bonteht.. Nie ważne.
-    Co jest stary?- zapytał.- Nie mów mi że tego nie wytrzymasz.
    Rycerz zerknął na niego mętnym wzrokiem.
-    Przecież nic nie mówię.. . Już.. Już nic nie mówię.. .
-    Nie nie.... . Mów! Gadaj ile chcesz! Po raz pierwszy nie będzie mi to przeszkadzało! Na serio! Gadaj co chcesz i ile chcesz, nie żartuję!

*

    Łowca uciekał. Przebiegł przez chatę nie odwracając się za siebie nawet na sekundę. Naytrel szedł za nim. Szedł spokojnie.
Anzeer ciężko oddychał, mknął pokojami, wywracał stojące pod ścianami stare, zakurzone segmenty.
    Rivelv szedł za nim, milczał.
-    Zostaw mnie! Odejdź! Weź co chcesz! Zabierz te bachory! Zostaw mnie!! One.. One są w piwnicy na dole.. Zabierz je stamtąd i spieprzaj! Odejdź, draniu! Bydlaku! Daj mi spokój!- potknął się na leżącym na ziemi połamanym krześle. Na czworaka dopadł do tylnich drzwi. Kurczowo chwycił się za klamkę, podciągną się na niej, szarpną, otworzył drzwi i zamarł w bezruchu.
    Wpatrywała się w niego para czarnych, nieprzeniknionych, demonicznie złych ślepi.
    Zakłapała zębata gęba, pełna lepkiej śliny. Stwór zawarczał, obnażył kły. To był Thron; golem z ciała.
    Stali tam w bezruchu. Olbrzymi, zwalisty kolos i mały łowca niewolników, bezsilnie próbujący powstrzymać cieknące nogawką siki.
    Rivelv pojawił się za nim. Patrzył. Anzeer odwrócił się powoli, bardzo powoli. W oczach miał łzy. Nogawka silnie przylegała do
nogi.
-    P.. Pomórz mi, Naytrel...- jękną.- Błagam cię.. Pomóż mi.
    Uśmiechnął się tylko, pokręcił głową, zawrócił i zamknął za sobą drzwi. To co po chwili usłyszał nie było muzyką dla jego uszu. I choć w każdej innej sytuacji najpewniej zawróciłby i walczył, w tej po prostu poszedł. Nie chciał wracać.
    Kostek i Hern czekali na niego przed chatą. Był tam także mały Berfod Bereen, z namaszczeniem opiekujący się rannym rycerzem.
Naytrel pokiwał głową, schował szable do pochew na plecach.
-    Czy Vighi się nim zajął?- zapytał Bereen.
-    Tak.. . Twój demon się nim zajął.
    Hern zakaszlał, wsparł się na Kostku.
-    Przez całe życie jeździłem po krainach i poszukiwałem demonów- powiedział.- Niszczyłem je, wygrywałem. Nigdy, ale to nigdy nie przypuszczałem, że najgorszym demonem okaże się człowiek.
    Rivelv zszedł schodkami na dół. Schylił się po Mesfę, delikatnie uniósł ją z ziemi. Bez słowa wyminął towarzyszy i zniknął w lesie. Nie powiedział gdzie poszedł. Nikt go o to nie spytał.
    Milczenie przerwał Bereen:
-    Cóż.. . Widocznie sami musimy przewieźć mości Herna do wsi. Nie szkodzi. Vighi!

8.

    Karczma była prawie pusta. Wieczorowa pora zagoniła ludzi do domostw, jedynie nocni wędrowcy i przybyli późno kupcy krzątali się uliczkami w poszukiwaniu odpowiedniej stancji. Dlatego też dało się słyszeć ciągły i powtarzający się często, spokojny stukot końskich kopyt dzwoniących po alejkach i dość głośne rozmowy przechadzających się handlarzy. Pyzata dziewka służebna podała dzban wina. Kostek uśmiechnął się do niej zalotnie, poklepał po zadku aż zachichotała.
-     Przynieś nam jeszcze wina kochaniutka- powiedział.
-    Świetnie się tu czuję, Nayt- powiedział sztyleciarz nalewając wino do kubków.- Cholernie świetnie!
-    Nie wątpię.
-    A najbardziej raduje mnie to, że jutro otworzą tawernę na rogu- zatarł ręce.- Czy wiesz co to znaczy!?
-    Kolejne przegrane pieniądze.
-    Akurat. Ostatnio coś mam fart, nie mogę przegrać.
-    Fart?
-    No pomyśl tylko. Załatwiliśmy sprawę jak trzeba, nie zabili nas, ani nawet nie zranili porządnie, no.. W każdym razie to mnie nie zranili. Zarobiliśmy mnóstwo pieniędzy i do tego żyjemy, mamy wdzięczność tych wieśniaków i wielmoży z Talikardu. Czego chcieć jeszcze?
    Naytrel uśmiechnął się smutno. Wychylił wina z kubka.
-    Nie wszystko udało się po naszej myśli- stwierdził.
    Sztyleciarz kiwnął głową.
-    To prawda- powiedział.-Bez obaw. Wszystko będzie dobrze. A co do tawerny, to prawie jestem pewien sukcesu. Wiesz dlaczego?
-    Nie.
-    Ta Tawerna nazywa się „Kostka". Widzisz jakiś związek? Hm??
    Naytrel wychylił resztkę wina, odstawił kubek.
-    Mimo wszystko, miło cię było znowu spotkać- wystawił dłoń do pożegnania.- Mam nadzieję że nie ostatni raz się widzimy.
-    Ja też Naytrel- podał mu rękę.- Do zobaczenia.
    Wstał, zasunął za sobą krzesło i skierował się do wyjścia. Kostek siedział nieruchomo, wpatrując się w myjącą podłogi dziewkę służebną.
-    Zobaczymy się wkrótce.
    Obrócił się. Rivelva nie było.
    Na dworze zagrzmiało. Deszcz zadudnił po dachach budynków, zachlupał w cebrach i w kałużach. Zdawało się słyszeć rżenie konia, a po chwili głośny tętent kopyt. Sztyleciarz uśmiechnął się pod nosem, wypił wino i opróżnił dzbanek.
-    Ej tam! Dziewczyno!- zaśmiał się głośno.- Nalej mi jeszcze wina, muszę jakoś tę noc przetrzymać! Nie obrazisz się chyba jak poproszę cię o drobną pomoc, co? Być może, jak będziesz dla mnie miła, wygram jutro dla ciebie olbrzymiego, świecącego dukata?

Koniec

Draven

omyśl tylko. Załatwiliśmy sprawę jak trzeba, nie zabili nas, ani nawet nie zranili porządnie, no.. W każdym razie to mnie nie zranili. Zarobiliśmy mnóstwo pieniędzy i do tego żyjemy, mamy wdzięczność tych wieśniaków i wielmoży z Talikardu. Czego chcieć jeszcze?
    Naytrel uśmiechnął się smutno. Wychylił wina z kubka.
-    Nie wszystko udało się po naszej myśli- stwierdził.
    Sztyleciarz kiwnął głową.
-    To prawda- powiedział.-Bez obaw. Wszystko będzie dobrze. A co do tawerny, to prawie jestem pewien sukcesu. Wiesz dlaczego?
-    Nie.
-    Ta Tawerna nazywa się „Kostka". Widzisz jakiś związek? Hm??
    Naytrel wychylił resztkę wina, odstawił kubek.
-    Mimo wszystko, miło cię było znowu spotkać- wystawił dłoń do pożegnania.- Mam nadzieję że nie ostatni raz się widzimy.
-    Ja też Naytrel- podał mu rękę.- Do zobaczenia.
    Wstał, zasunął za sobą krzesło i skierował się do wyjścia. Kostek siedział nieruchomo, wpatrując się w myjącą podłogi dziewkę służebną.
-    Zobaczymy się wkrótce.
    Obrócił się. Rivelva nie było.
    Na dworze zagrzmiało. Deszcz zadudnił po dachach budynków, zachlupał w cebrach i w kałużach. Zdawało się słyszeć rżenie konia, a po chwili głośny tętent kopyt. Sztyleciarz uśmiechnął się pod nosem, wypił wino i opróżnił dzbanek.
-    Ej tam! Dziewczyno!- zaśmiał się głośno.- Nalej mi jeszcze wina, muszę jakoś tę noc przetrzymać! Nie obrazisz się chyba jak poproszę cię o drobną pomoc, co? Być może, jak będziesz dla mnie miła, wygram jutro dla ciebie olbrzymiego, świecącego dukata?

Koniec

Draven